Hey Kid, is that you? (cz.I)

32.2K 2.7K 207
                                    

Październik, 2019

Alyssa dostała rolę w reklamie i była z tego powodu bardzo podekscytowana. Nie mówiła od tygodnia o niczym innym, a mnie krew zalewała, że musiałem tego wszystkiego wysłuchiwać. Naprawdę życzyłem jej dobrze, choć nie uważałem, by promowanie herbaty na odchudzanie było czymś, co warto byłoby opijać butelką dość drogiego – a przynajmniej niezbyt na naszą kieszeń – szampana. Postanowiłem nie wszczynać kłótni, wypiłem jedną lampkę i wymusiłem kilka ciepłych uśmiechów. Coraz trudniej było mi grać, choć możliwe, że byłem lepszym aktorem niż Aly. Nawet nie zauważyła, że coś może być nie tak. Była zbyt zajęta sobą. Jak zwykle zresztą. Następnego dnia, zrobiłem sobie śniadanie, wypiłem kawę i wyszedłem pobiegać. Zawsze lubiłem sport. Za czasów szkoły średniej to koszykówka była czymś, co wypełniało mi większość wolnego czasu. Pamiętam jak zawsze po szkole spotykaliśmy się z chłopakami na boisku, żeby zagrać jakiś mecz, trochę się rozerwać i porywalizować. Wspomnienie o tym od razu przywołało mi na myśl dzieciaka, który zawsze gdzieś tam pałętał się nam pod nogami. Polubiłem ją już tego pierwszego dnia, gdy zdarła to pieprzone kolano. Naprawdę ją polubiłem. Miała w sobie coś, co nie pozwalało oderwać od niej wzroku. Jej oczy były pełne skupienia i kiedy patrzyła w moje, miałem wrażenie, że odczyta z nich wszystko, co tylko zechcę jej przekazać. Jej rówieśnicy zaczynali ostro imprezować, podczas gdy ona chciała być pewna, że będzie perfekcyjnie przygotowana na następny dzień szkoły. Cholernie mądra i błyskotliwa, choć czasami wydawało mi się, że specjalnie ignoruje całe zło świata, jakby nie chciała dopuścić do siebie myśli, że coś lub ktoś może ją skrzywdzić. Możliwe, że była skończoną optymistką. Chyba na pewno, skoro przez tak długi czas cierpliwie na mnie czekała, a może to ja czekałem na nią? Obiecałem – to fakt, ale nie dotrzymałem słowa.

Nigdy do głowy mi nie przyszło, że mógłbym traktować ją inaczej, niż jak młodszą siostrę. No, może raz, kiedy spotkałem ją w sylwestra, będąc kompletnie najebanym. Miała na sobie wtedy czerwoną, krótką sukienkę i pod żadnym pozorem nie wyglądała jak nastolatka, tylko seksowna, młoda kobieta. Nawet Clifford stracił dla niej głowę, choć zwykle gustował w biuściatych blondynkach. Pocałowałem ją wtedy. To był prosty, krótki pocałunek, o którym od razu pomyślałem następnego dnia po przebudzeniu. Nie mogłem zrozumieć, co mnie napadło i wszystko tłumaczyłem alkoholem we krwi. Byłem przekonany, że wiele to dla niej znaczyło i postanowiłem nie tłumaczyć się z tego. Zapewne tylko bym ją zranił, mówiąc, że właściwie to nie powinno się wydarzyć. Z zamyślenia o dzieciaku wytrącił mnie dzwoniący telefon. Zatrzymałem się, czując jak kropelki potu spływają po moim czole i odebrałem połączenie od matki. Chciała wiedzieć, kiedy łaskawie raczę ją odwiedzić. Porozmawiałem z nią kilka minut i na koniec obiecałem, że przyjadę w następny weekend. Sam oczywiście, bo o Alyssie nie padło ani jedno słowo. Moja mama jej nie znosiła. Uważała, że jest zbyt wulgarna i obsceniczna, a ja przez trzy lata nie znalazłem żadnego argumentu, który pozwoliłby mi ją w jakiś sposób wybronić. Taka po prostu była i nie mogłem nic na to poradzić. Nasz pierwszy wspólny rok był czystym szaleństwem i opierał się w głównej mierze na naszej fizyczności. Nie darzyłem Aly jakimś szczególnym uczuciem. Po prostu... była. Czasami doprowadzała mnie do szału swoją zazdrością i nietaktownym zachowaniem, ale z biegiem czasu zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Myślę, że w tym właśnie tkwił błąd. W sumie tkwi nadal, bo dalej ze sobą jesteśmy, a na dodatek dzielimy mieszkanie. Zastanawiałem się kiedyś, jakby to było, gdybym zakończył ten związek. Miałem tyle argumentów i powodów, które mogłem jej przedłożyć, jednak w głębi duszy byłem tchórzem. Czekałem, aż ona wpadnie na to, że nie chce dłużej ze mną być, choć nie byłem pewny, że kiedykolwiek dojdzie do takiego wniosku. W końcu zawsze ją szanowałem i dbałem, żeby w miarę możliwości nam się układało, ale nie wynikało to z moich uczuć do niej. Chodziło raczej o mój sposób bycia. Nigdy nie potraktowałbym źle swojej kobiety. Matka wpoiła mi zasady, którymi kierowałem się chyba już nawet instynktownie.

Piątkowy wieczór oznaczał wzmożony ruch w knajpie. Czasami nie wyrabialiśmy, bo za barem staliśmy tylko we dwóch i zawsze jeden z nas musiał robić rundki co jakiś czas po sali, by zebrać puste kufle i odnieść je na zmywak. Ester, która była królową zaplecza zawsze wymigiwała się od tego obowiązku, tłumacząc się podeszłym wiekiem i słabymi nogami. Szef miał do niej słabość, ponieważ pracowała tu od samego początku, a jeszcze wcześniej opiekowała się jego dziećmi, kiedy te były małe. Zawsze zrzędziła nam za uszami, wyzywała nas od gówniarzy i przeklinała gorzej niż szewc, ale w gruncie rzeczy była szalenie dobrym człowiekiem. Dorabiała u Morrisa ze względu na swoje wnuki, które zupełnie nie mogły liczyć na wsparcie od rodziców. Ester często psioczyła na swojego syna nieudacznika i jego żonę, która nie wylewała za kołnierz. Współczułem jej i jednocześnie podziwiałem to, że jest taka silna i niezmordowana przeciwnościami losu. Może właśnie dlatego nie czepialiśmy się aż tak bardzo, gdy w grę wchodziły jakieś dodatkowe prace na sali lub zapleczu. Tego dnia kobieta miała całkiem dobry humor i zaskoczyła mnie uśmiechem, jakim obdarowała mnie na dzień dobry.

-Czy ty dobrze się czujesz, Ester?

-Wspaniale – odpowiedziała – Dzisiaj wychodzę wcześniej.

No, tak. To by tłumaczyło jej wyśmienite samopoczucie.

-Ciekawe, jak my sobie poradzimy z tymi wszystkimi naczyniami... - mruknąłem i odszukałem wzrokiem Morrisa, który jakby wiedząc o co chodzi, specjalnie uciekł tylnymi drzwiami na papierosa.

-Jesteście młodzi i zaradni, dacie sobie radę – stwierdziła Es, nadal się uśmiechając.

-Jeszcze w środę śpiewałaś inaczej... - przypomniałem z przekąsem.

-Cicho siedź!

-Czekaj, czekaj... Jak to było? - zacząłem zastanawiać się na głos, drapiąc po głowie - Ed, możesz mi przypomnieć? - zwróciłem się do chłopaka, który właśnie przewiązywał w pasie czarny fartuch.

-Chodzi ci o „śmierdzące próżniaki"? - Edward próbował powściągnąć rozbawienie.

-Właśnie o to! - skinąłem głową na znak potwierdzenia, a Ester zaczerwieniła się po same korzonki włosów, odwróciła na pięcie i ruszyła na zaplecze, bełkocząc pod nosem:

-Pamiętliwe, złośliwe bestie...

Około godziny dwudziestej trzeciej, gdy Es już wyszła, musieliśmy zadecydować z Ed'em kto pierwszy ma iść na obchód sali. Żaden z nas nigdy się do tego nie kwapił, a tym razem rudzielec, przystał na to bardzo chętnie, co wydawało mi się niezwykle podejrzane.

-Czy ty przypadkiem dzisiaj też nie wychodzisz wcześniej, Eddie? - zapytałem przez ramię, nalewając jednocześnie piwo klientowi.

-Nie, skąd! - chłopak zaprzeczył od razu i spojrzał na mnie z wahaniem – Chodzi o to, że...

-Że?

Rudy odczekał chwilę, aż podam kufel klientowi i wydam mu jego resztę, po czym zbliżył się i powiedział ściszonym głosem:

-Tam w rogu siedzi prześliczna dziewczyna i mam wrażenie, że cały czas mnie obserwuje – wyznał, jakby był to sekret, co najmniej z archiwum papieskiego.

-Mam rozumieć, że chcesz do niej przy okazji zagadać, tak?

-No... tak mi się wydaje, ale jest ze znajomymi, więc trochę głupio – na twarzy chłopaka wykwitły czerwone plamy spowodowane albo gorącem panującym na sali, albo stresem, co było bardziej prawdopodobne.

-Pokaż mi ją – poprosiłem z czystej ciekawości i kiedy podążyłem wzrokiem do stolika, który wskazał mi Ed, zamarłem.

Clifford miał cholerną rację. Ava nie była już dzieciakiem.

Hey KidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz