Hey Kid, I like your green dress.

28.6K 2.6K 207
                                    


Kwiecień, 2020

Musiałem pożyczyć garnitur od Michaela, ponieważ mój stary nie pasował na mnie już ani trochę. Minęło sporo czasu od zakończenia szkoły średniej, a wtedy po raz ostatni miałem go na sobie. Clifford zawsze był bardziej napakowany, więc jego ubrania co najmniej dwa rozmiary na mnie za duże. Wtedy. Teraz, jego galowy strój pasował na mnie idealnie.

-Wyglądasz naprawdę dobrze, skarbie – oceniła moja mama, kiedy zakładałem na siebie marynarkę –  Choć nadal uważam, że powinieneś kupić sobie swój własny garnitur, bo na pewno by ci się przydał.

-Niby kiedy? - parsknąłem, poprawiając mankiety rękawów – Nie chodzę na żadne sztywniackie imprezy.

-Tym razem idziesz – przypomniała mi, uśmiechając się delikatnie.

-Wiesz, że to wyjątkowa sytuacja – zaoponowałem i sięgnąłem po krawat, ale zawahałem się i ostatecznie złożyłem go ostrożnie, po czym schowałem w jednej z kieszeni.

-Co ty wyprawiasz z tym krawatem, dziecko? - mama ruszyła za mną do łazienki – Daj, zawiążę ci go.

-Bez przesady – mruknąłem, rzucając sobie ostatnie spojrzenie w lustrze. Wyglądałem całkiem przyzwoicie – Nie zamierzam go zakładać, ale wezmę na wszelki wypadek, gdyby...

-Powinieneś się dobrze prezentować – skarciła mnie – Robisz to dla Avy.

-Ona wcale nie przejmuje się tym ślubem – wyminąłem rodzicielkę i zatrzymałem się w przedpokoju, aby założyć buty – przynajmniej nie w ten sposób. Moim zdaniem nie powinna w tym wszystkim uczestniczyć, jeżeli nie chce.

-To jej matka, Luke.

-Co to za matka, która pozwala na to, żeby jej dziecko cierpiało?

Liz chciała mi coś odpowiedzieć, ale z jej rozchylonych ust nie wyszedł żaden dźwięk. Chyba pierwszy raz nie miała pojęcia, jak zareagować.

-Po prostu... Nie każdy ma tak świetną mamę jak ja – rzuciłem, uśmiechając się z wyrazem pewnego rodzaju wdzięczności, aby rozluźnić tę ciężką atmosferę, która zapanowała w pomieszczeniu – Muszę już iść.

-Kiedy wrócisz? - zapytała, gdy przekraczałem próg mieszkania.

-Mam dwadzieścia cztery lata, mamo – przypomniałem jej – Nie uważasz, że to pytanie jest już trochę nie na miejscu?

Przewróciła oczami w odpowiedzi i pchnęła mnie lekko w głąb klatki schodowej.

-No, idź już, idź.

Podjechałem pod blok Avy piętnaście minut wcześniej, niż się umawialiśmy, ale nie miałem zamiaru jej poganiać. Wysiadłem z samochodu i zapaliłem papierosa, aby trochę uspokoić rozkołatane nerwy. W zasadzie nie stresowałem się tym cholernym ślubem. Miałem to gdzieś. Najbardziej przejmowałem się dzieciakiem. Nie chciałem, żeby czuła się tam źle, ale nie miałem pojęcia, w jaki sposób temu zaradzić. Problem polegał również na tym, że nie byłem pewny, czego powinniśmy się spodziewać. Dla mnie byli to zupełnie obcy ludzie. Westchnąłem, wypuszczając z ust kłąb szarego dymu. Tego potrzebowałem.

-Nie wiedziałam, że palisz – usłyszałem za sobą głos dziewczyny.

-Bo nie palę – odpowiedziałem, trochę naginając prawdę i wyrzuciłem niedopałek na ziemię. Z przyzwyczajenia przydepnąłem go butem i dopiero po chwili zwróciłem się w stronę brunetki. Była ubrana w zieloną, rozkloszowaną sukienkę, która odsłaniała w całości jej ramiona. Wyglądała cholernie dobrze. Upięte włosy odkrywały jasną skórę jej szyi, którą w tamtym momencie z chęcią bym posmakował. Odruchowo przesunąłem językiem po dolnej wardze, zahaczając o kolczyk. Musiałem wziąć się w garść i przestać myśleć o niej w ten sposób.

Powinienem był założyć w domu ten jebany krawat.

-Mogłabyś mi z tym pomóc?

Spojrzała na czarny materiał, który wyciągnąłem z kieszeni i kiwnęła twierdząco głową.

-Pewnie - obserwowałem w ciszy, jak rozprostowuje go i przez chwilę zastanawia się od czego zacząć, aż w końcu zrezygnowana, dodaje – Muszę to zrobić na tobie.

Cholerne skojarzenia przywołały na moją twarz szeroki uśmiech, którego w żaden sposób nie potrafiłem zamaskować. Ava po chwili zrozumiała przyczynę mojego rozbawienia i pacnęła mnie lekko w ramię – Jesteś obleśny.

Złapałem się za serce, udając oburzenie.

-Jak możesz nazywać mnie obleśnym? – zapytałem, szczerze zdziwiony – Oboje wiemy, że ci się podobam.

-Chciałbyś.

Przekomarzaliśmy się jeszcze chwilę, ale dziewczyna wręcz zmusiła mnie, abym się pochylił i dał jej możliwość zawiązania tego nieszczęsnego krawata. Oczywiście podczas gdy brunetka męczyła się, aby zaplątać elegancki supełek, ja bezczelnie korzystałem z widoków jej sporego dekoltu.

-Luke – nie zauważyłem, kiedy uporała się ze wszystkim i zaczęła przyglądać mojej twarzy z uniesioną brwią – Krępujesz mnie.

-Przepraszam – moja skrucha była oczywiście udawana, ale kurtuazyjnie przeniosłem wzrok na wysokość jej zielonych oczu – Jedziemy?

Hey KidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz