Zaparkowałem zaraz przy akademiku i ruszyłem spokojnym, pewnym krokiem do wejścia. Byłem tu już kilka razy, ale jeszcze nigdy nie wchodziłem do środka. Nie miałem pojęcia, w którym pokoju szukać Avy. Rozejrzałem się po obskurnym, dużym holu w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, a moje oczy spotkały się z oczami wąsatego i groźne wyglądającego dziadka. Miał niebieską koszulę i marynarkę z żółtym napisem „Ochrona". Tak naprawdę pokonałbym go jednym ciosem, gdyby zaszła taka potrzeba. Zaśmiałem się, widząc, że prawdopodobnie odgadł moje myśli, bo warknął zniecierpliwiony:
-Ty, do kogo?
-Ava Wright – poinformowałem go, próbując opanować uśmieszek, który nie chciał zejść z mojej twarzy. Ten człowiek był po prostu śmieszny.
-Musisz zostawić w portierni jakiś dokument tożsamości – oznajmił oschle i ruszył w stronę przeszklonego pomieszczenia, więc poszedłem za nim - Może być to dowód osobisty, prawo jazdy lub cokolwiek innego, co ma wartość prawną i jednocześnie ma załączone twoje zdjęcie.
Posłusznie sięgnąłem do kieszeni i podałem mu wymagany dokument, który odebrał ode mnie z wielką łaską i umieścił w jednej z drewnianych półeczek na klucze.
-Czwarte piętro, pokój numer dwieście piętnaście – burknął, próbując zniszczyć mnie swoim nieprzyjaznym spojrzeniem. Byłem wdzięczny, że sam wskazał mi odpowiedni pokój. To byłoby co najmniej dziwne, gdybym przyszedł do kogoś i nawet nie wiedział, gdzie tej osoby szukać. Ochroniarz prawdopodobnie podał mi tę informację myśląc, że jest ona dla mnie oczywista i najzwyczajniej w świecie trochę zirytuje mnie swoim protekcjonalnym tonem. Nie chciałem tracić więcej czasu i skierowałem się w stronę wind. Wcisnąłem guzik, poczekałem chwilę i gdy drzwi otworzyły się automatycznie, wślizgnąłem się do środka. W ostatniej chwili weszła za mną ciemnoskóra dziewczyna, posyłając mi promienny uśmiech. Była naprawdę ładna.
-Nie kojarzę cię – odezwała się, zerkając na panel z przyciskami – Mieszkasz na czwartym?
-Przychodzę w odwiedziny – wytłumaczyłem, odwzajemniając uśmiech – Znasz Avę?
-Tę małą czarnulkę z dwieście piętnaście? - zapytała zdziwiona, więc w odpowiedzi skinąłem twierdząco głową – Zamieniłam z nią kiedyś dwa słowa. Miła dziewczyna.
-Brzmi jak ona – zaśmiałem się – Dzięki za towarzystwo...
-Keeira.
-Keeira – powtórzyłem jej imię i opuściłem windę, gdy zatrzymała się na właściwym piętrze.
Czułem na plecach jej palący wzrok i skłamałbym mówiąc, że moje ego nie wzrosło ani trochę dzięki temu. Zacząłem kierować się wzdłuż korytarza z uśmiechem igrającym na ustach, aż w końcu stanąłem pod właściwymi drzwiami. Dla pewności zerknąłem jeszcze raz na tabliczkę z numerem pokoju i zapukałem. Właściwie nie miałem pewności, czy dzieciak jest tutaj, czy też może poza akademikiem, ale chodziło mi przecież o to, żeby ją zaskoczyć. Usłyszałem stłumione odgłosy kroków i chwilę później Ava otworzyła drzwi, prezentując się w pełnej krasie. Miała na sobie długie, dresowe spodnie i błękitną koszulkę na ramiączkach. Nie byłbym facetem, gdybym nie zauważył braku biustonosza. Skrępowany podniosłem wzrok na jej twarz, która wyrażała zdziwienie.
-Luke?
-Cześć, dzieciaku – przywitałem się, próbując wyrzucić obraz jej dekoltu z głowy – Akurat przejeżdżałem...
-Serio? - uniosła lewą brew, a w jej oczach udało mi się dostrzec nutkę rozbawienia.
-W sumie to nie, ale to dobrze brzmi– uśmiechnąłem się i zacząłem bawić kolczykiem w wardze – Będziemy tak stać?
-Nie, nie – zreflektowała się i zaprosiła mnie do środka.
Pokój był cholernie mały, wręcz klaustrofobiczny. Pod ścianą stało jednoosobowe łóżko, zaraz obok biurko i dość spora jak na to pomieszczenie szafa z ubraniami. Dwie osoby mogłyby się już tutaj pozabijać nawzajem, gdyby chciały się wyminąć.
-Trochę tu ciasno – potwierdził dzieciak, jakby czytając mi w myślach – Ale jak dla mnie jest okej. Napijesz się czegoś?
-Wody – nie chciałem robić jej większego kłopotu. Prawdopodobnie, by zaparzyć kawę, musiałaby zejść do kuchni, czy coś. Mieszkanie w akademiku było kiepskie.
Rozsiadłem się na łóżku, odsuwając na bok rozłożone książki, które z całą pewnością wertowała przed moim przyjściem. Usadowiła się naprzeciwko mnie chwilę później, wręczając mi butelkę mineralnej.
-Nie mam szklanek – wyjaśniła, skrępowana tym faktem – właściwie miałam gdzieś dwie, ale pożyczyłam ostatnio komuś, gdy robili tu na piętrze imprezę i do tej pory ich nie odzyskałam.
-Nie męczy cię mieszkanie tutaj? - zapytałem, nie mogąc zrozumieć, jak mogła wytrzymywać w takich warunkach – Mogłabyś rozejrzeć się za jakąś kawalerką, czy coś...
-Szukałam czegoś na początku, ale akademik okazał się najmniej kosztowną opcją – wzruszyła ramionami i zaczęła skubać brzeg swojej koszulki – Jak mnie tutaj znalazłeś?
-Wbrew pozorom nie było to takie trudne – zaśmiałem się i opowiedziałem o tym, jak potraktował mnie ochroniarz. Pożartowaliśmy z niego chwilę, aż w końcu postanowiłem przejść do rzeczy – Przyszedłem, bo ostatnio ciągle mnie ignorowałaś.
-Miałam dużo nauki – odparła jak gdyby z automatu i uciekła wzrokiem w bok.
-Jesteś gównianym kłamcą, Ava – zniżyłem swój głos, próbując zabrzmieć groźniej – Chcę wiedzieć, co się dzieje - Nadal uparcie wpatrywała się w jakiś punkt na meblach, więc sięgnąłem do jej podbródka i zmusiłem ją, żeby spojrzała mi w oczy – Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
Przełknęła ślinę i przez kilka sekund obserwowała dokładnie moją twarz, zanim zebrała się na odwagę i wyznała:
-Moja matka wychodzi za mąż.
Okej. Nie spodziewałem się tego. To znaczy nie było to dla mnie jakieś wielkie zaskoczenie. Ludzie po rozwodach zwykle próbują sobie ułożyć jakoś życie i sformalizować swoje nowe związki, ale czy to był powód do tego, żeby się załamywać? Nawet nie zauważyłem, kiedy oczy Avy zaszły łzami, a podbródek zaczął się trząść niebezpiecznie.
-Hej, dlaczego płaczesz? - zapytałem, przyciągając ją do siebie i zamykając w ciepłym uścisku – Przecież to nic strasznego.
-Mam to gdzieś – wychlipała, wtulając się bardziej w moją szarą, sportową bluzę – Po prostu nie chcę tam być i patrzeć na tego dupka po tym jak... - zebrała luźny materiał mojego ubrania i zacisnęła na nim swoje piąstki – Nie chcę brać udziału w tym wszystkim.
-Nie musisz – zapewniłem – Nikt nie może cię do tego zmusić.
-Moja matka wydzwania do mnie, próbując przekonać mnie na różne sposoby – wyjaśniła, uspokajając się delikatnie i wycierając słone łzy z zaczerwienionych policzek – Próbowała groźbą i prośbą, a teraz po prostu bierze mnie na litość i nie wiem, co mam robić.
-Rozmawiałaś o tym z tatą?
-Uważa, że powinnam pójść – zmarszczyła brwi i przygryzła dolną wargę, sprawiając, że zaczęła nabierać dojrzalszego koloru.
-Czego ty się tak naprawdę boisz? - zadałem pytanie, przerywając ciszę, która przez moment zapadła między nami.
Podniosła na mnie swoje zielone, intensywne spojrzenie.
-Dean urządzał mi w domu piekło, dlatego uciekłam do taty – wyznała cicho – Nie wiem, czy mam na tyle odwagi, żeby stanąć przed nim i dać mu kolejną szansę, by mnie upokarzał.
Nigdy nie sądziłem, że było u niej aż tak źle. Pamiętałem kilka dziwnych sytuacji i nawet sam widziałem na własne oczy, jakim chamem i prostakiem potrafił być ten gość, ale Ava w zasadzie rzadko o nim mówiła. Tak, jakby w ogóle nie było żadnego problemu. Westchnąłem i przeczesałem dłonią swoje jasne włosy. Nie chciałem zostawiać jej z tym wszystkim zupełnie samej.
-Będę ci towarzyszyć na tym ślubie - zadecydowałem, głaszcząc ją pocieszająco po ręce - Nie pozwolę, żeby on zranił cię w jakikolwiek sposób. Obiecuję.
CZYTASZ
Hey Kid
FanfictionAva ma trzynaście lat i jest do szaleństwa zakochana w starszym chłopaku z osiedla. Ma jednak świadomość, że jest jeszcze za młoda na poważny związek i dlatego wymusza na chłopaku dziwną obietnicę. Luke musi przyrzec, że zaczeka na Avę, dopóki nie b...