Prolog

1.1K 49 6
                                    

19:20, 24 grudnia, 2017

Uśmiechnął się do mnie. Słońce grzało mocno, rozświetlając jego rude włosy. Niektóre kosmyki wydawały się być złote.
W szarych oczach Kuby zatańczyły iskierki rozbawienia, kiedy położyłem się obok niego na trawie. Łaskotała mnie w nagie kostki, gdy do niego zmierzałem, a teraz otulała mnie jak zielona kołderka. Obróciłem twarz w jego stronę, a on przymknął powieki, pozwalając mi, żebym się w niego wpatrywał. Był przepiękny. Boże, jaki on był piękny...

W pokoju panował mrok i duchota. Zaciągnięte rolety tylko potęgowały to wrażenie. Przewróciłem się na drugi bok, mając nadzieję, że znowu uda mi się zasnąć. Ale nie mogłem. Sen nie przychodził, błogi spokój zastępowała przeraźliwa gorycz. Czułem, że zaczynam się nią dusić, więc czym prędzej usiadłem na łóżku. Odetchnąłem głęboko zastałym powietrzem i starałem się dojrzeć w ciemności wskazówki zegara. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, mogła być zarówno siedemnasta, jak i druga nad ranem.
Ostatnio zatraciłem poczucie czasu. Wszystko się ciągnęło. Dni mijały mi na leżeniu, spaniu i, czasami, oglądaniu jakichś filmów. Nie miałem apetytu, ani enargii, choćby na to, żeby umyć zęby, zmienić skarpetki, czy pościelić łóżko. Na nic jej nie miałem. Byłem jak przebity balon, nie mogłem się unieść i być taki, jak dawniej.
A jaki w ogóle byłem?
Wstałem z łóżka, przytrzymując się szafy i po omacku podszedłem do drzwi. Potknąłem się o jakieś ubrania leżące na podłodze i wyszedłem na korytarz. Tu powietrze było inne. Pachniało piernikami, smażoną rybą i kapustą z grzybami. Zemdliło mnie.
Z dołu dobiegały mnie niewyraźne rozmowy, śmiech Laury i lecące w tle kolędy. Zapewne ktoś włączył tę samą straszną składankę, jak co roku. Przełknąłem ślinę, schodząc powoli do salonu. Bo dzisiaj był dwudziesty czwarty grudnia, zjechała się rodzina, a ja nie wychyliłem nawet czubka nosa zza drzwi mojego pokoju. Nie miałem ochoty na świętowanie, nie wiedziałem, skąd miałbym wziąć siłę, by umyć włosy, włożyć koszulę i usiąść z nimi przy stole.
Wszedłem tam w końcu. Wszyscy zebrani popatrzyli nagle na mnie, jakby na zawołanie, jakby to właśnie mnie najmniej spodziewali się zobaczyć w ten wigilijny wieczór.
Zakłopotałem się lekko, bo każdy wyglądał pięknie. Moje siostry miały na sobie cudowne sukienki, zresztą tak samo jak moja matka, babcia i dwie ciotki. Wszyscy mężczyźni siedzieli w koszulach i krawatach, a ja stanąłem w progu w przetartych dresach, które w przeciągu prawie półtora miesiąca zrobiły się zdecydowanie zbyt duże i zsuwały mi się z bioder oraz w poplamionej, wielkiej bluzie, którą nosiłem już chyba drugi tydzień. Wyglądałem i czułem się odpychająco, zupełnie nie pasując do ich pięknej Wigilii.
Ulka spojrzała na mnie niepewnie, po czym spuściła wzrok na swoją niedokończoną kolację. Jakiś czas temu podcięła ciemne włosy do ramion, ale ja zauważyłem to dopiero teraz. Miałem ochotę skomplementować jej nową fryzurę, ale nie wiedziałem, od jak dawna tak wygląda. Nie chciałem się wygłupić.

- Natan - westchnęła moja mama, przerywając tym samym ciszę przy stole. Skoczna kolęda lecąca ze starej wieży stereo dudniła mi w uszach. Uśmiechnęła się do mnie smutno. - Dobrze, że przyszedłeś, siadaj z nami -  poprosiła, szybko przestawiając z mojego talerza miskę z kutią, którą ktoś na nim postawił, myśląc zapewne, że się nie zjawię.
A ja nie wiedziałem, co tu robię.

- Cześć - przywitałem się cicho z obecnymi. W powietrzu unosiło się napięcie. Moich dziadków nie widziałem od lata, wujostwa, które się zjechało, chyba jeszcze dłużej. Ale wycisnąłem z siebie tylko "cześć", bo odnosiłem wrażenie, że moje zdolności społeczne cofnęły się w ostatnim czasie do poziomu pantofelka. Usiadłem niepewnie koło Ulki, a ona zerknęła na mnie szybko spod długich rzęs. Zgarbiłem się, wbijając wzrok w pusty talerz. Gdybym miał czym, pewnie właśnie bym zwymiotował.

- Dobrze cię widzieć, Natan - zwróciła się do mnie babcia. Siedziała po przekątnej i uśmiechała się ze współczuciem. Chciałbym jej powiedzieć, że ją też dobrze zobaczyć po tak długim czasie, ale żadne słowa nie zamierzały wydobyć się z moich ust. Skinąłem więc tylko głową.
Młodsza z moich młodszych sióstr przysunęła mi półmisek z pierogami. Nie byłem pewien, czy dam radę przełknąć choć kęs, ale posłusznie nadziałem jednego na widelec i uniosłem go do ust. Czułem się jak jaskiniowiec, którego usadzono do wieczerzy z okoliczną śmietanką. Wszyscy byli dzisiaj dostojni, kulturalni, ale i weseli, zapewne dopóki się nie pojawiłem. A ja przypominałem dzikusa, który zapomniał już, jak funkcjonuje się wśród ludzi.
Jedyne, co naprawdę mi się teraz podobało, to kolorowe lampki tańczące na całkiem sporym świerku, który stał w rogu pokoju. Misternie popakowane prezenty wyglądały przy nim czarująco, było ich naprawdę sporo.
Pomyślałem o tym, jak dzisiejszy wieczór może wyglądać w domu Kuby. Czy jego rodzina też zasiadła do stołu, czy może się na to nie zdobyli? Bo Kuba uwielbiał święta i świetnie pasował do całej tej otoczki. Uśmiechnięty od ucha do ucha, samą swoją obecnością rozjaśniał każdy dzień.
A teraz? Czy tam, w tym sporym domu, słyszy się jeszcze czyjś śmiech? Czy może jest na to zbyt wcześnie?
A co, jeśli już nigdy nie będzie odpowiedniego momentu?
Rozmowa powoli zaczęła wracać na dawne tory. Przestano zwracać na mnie uwagę, za co byłem niezmiernie wdzięczny, mogłoby się wręcz wydawać, że albo od samego początku siedziałem z nimi przy stole, albo nigdy nie pojawiłem się w tym pokoju. Usłyszałem głośne Wśród Nocnej Ciszy. Uderzył mnie najbardziej fragment mówiący o tym, że Bóg się wam rodzi. Bo Boże, sam już nie wiem, czy w Ciebie wierzę. Z jednej strony nie, bo nie mogę przyjąć do wiadomości, że jeśli naprawdę istniejesz, to odebrałeś nam Kubę, jego światło, jego śmiech i pogodę ducha. Ale z drugiej, musi być ktoś za to odpowiedzialny, ktoś, kogo mogę nienawidzić całym sercem i obwiniać. I wcale mnie nie obchodzi, że masz dzisiaj urodziny, bo w moje kazałeś mi żegnać tę słodką istotę, jaką był mój chłopiec.
Dlatego do ciebie, Boże, jeśli istniejesz, kieruję całą gorycz mojego serca, cały ból mojej duszy i żal, jaki wypełnia każdy, nawet najmniejszy fragment mojego ciała.
Mam nadzieję, że choć przez chwilę poczujesz się tak, jak ja, życzę ci tego z całego serca.
Więc, z okazji kolejnych narodzin, wszystkiego najlepszego, Boże.
Wszystkiego najlepszego...

Moi drodzy, prolog Punktu Zwrotnego jest dla mnie ważnym momentem w historii mojej twórczości. Mam nadzieję, że wzbudziłam Waszą ciekawość i że zobaczymy się już niedługo.

Do następnego.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz