21

163 4 0
                                    

-mieli broń, tak? - notwał po kolei na kartce dopytując się o wszytkie szczegóły.

-powtarzam to trzeci raz - westchnęłam

-no tak... Ja po prostu chce jak najszybciej to rozwiązać - podrapał się po karku
-tak, żeby nikt nie zginął - dokończył

-Scott ja rozumiem, ale to nic nie da.
Oni nie mają planu, nie działają szablonowo.
Chcą po prostu jak najszybciej przekierować wszystkich przeciwko nam i zaatakować.
Może zamiast zbierać informacje o rzeczach, które się nie przydadzą, po prostu pomyślimy nad strategią? - zasługerowałam

- dobrze, masz rację - zamknął mały zeszyt

-mam kilku znajomych, którzy też się włączą - spojrzał na mnie

-kogo?

-nieistotne, przedstawię Ci ich przy najbliższej okazji...

-wszyscy nam pomogą? - chciałam się upewnić

- tak, nikt w końcu nie chce zginąć - uśmiechnęłam się lekko na te słowa

-Amy... Dziękuję Ci

- Scott, ty powinieneś widzieć że nie oczekuje wdzięczności

-rozumiem, ale uratowałaś dwie osoby które są dla nas jak rodzina

-ehh... Nie ma sprawy - wysiliłam się na uprzejmość

-zaraz jadę spotkać się z resztą obgadać tą sytuację, bo nie unikam że pojawienie się ciebie wiele zmienia. - zaśmiał się

-uwież, śmierć to nic przyjemnego - zawtórowałam chłopakowi.

-To ja już  lecę - wstał z fotela i wyszedł uprzednio rzegnając się ze mną i z bratem.

Teraz ze spokojem powrócić mogłam do mojego wcześniejszego zajęcia - rysowania.
Nie mam jakiegoś talentu, ale staram się na tyle, na ile pozwalają mi wilkołacze siły.
W sumie jakby nie patrzeć to dość odprężjaące, masz w głowie obraz i przenosisz go na papier...

Po kilkunastu minutach z transu wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości.
Odblokowałam telefon i od razu wyskoczyła mi wesoła mordka Scotta, który podczas treningu lacross strzelił kolejną celną brmke.

Bez ceregieli włączyłam daną ikonę i zobaczyłam adres wysłany przez alfę.
Żadnego tekstu, tylko ten cholerny adres którego i tak nie znam.

- Brett! Brett! - wybiegłam z pośpiechem z pokoju, ale odpowiedziała mi głucha cisza.
Ah no tak, brett poszedł pobiegać, przecież mi mówił, że musi ochłonąć.

Bez zastanowienia osuściłam dom w pośpiechu wpisując nazwę ulicy w wyszukiwarce, która pokazała mi rzekomą drogę do tego miejsca.
Wbiegłam do lasu i kierując się instynktem zamieniłam się w pół wilka.
Miałam wrażenie, że stado potrzebuje pomocy, i pomimo mojego ciągłego osłabienia muszę im pomóc.

Po niecałuch czterech minutach stałam pod ogromnym changarem, który wydawał się być niezniszczalny.
Gotowa i zdeterminowana do walki z rozbiegu wanęłam w grube stalowe drzwi, które z chukiem wypadły z zawiasów.

Pierwszą osobą którą wyczółam był starszy wilk, zdawało mi się, że  go kojarzyłam.
Mężczyzna stał do mnie odwrócony tyłem, co ułatwiało mi atak.

W sekundę skoczyłam na jego plecy, tym samym powalając zdezoriętowanego na podłoge.
Wplotłam palce w jego czarne włosy i kilka razy dobitnie walnęłam głową chłopaka o podłoge na co stracił chwilową świadomość.

Wstałam z jego ciała i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym jak się okazało, stali wszyscy cali i zdrowi.

-cholera! Dlaczego wysyłasz tylko jebany adres! Byłam pewna, że ktoś was zajebał! - wkurzyłam się zaciskając przy tym pięści.

- Amy spokojnie to...

- kurwa - syknął ten, którego niechcący zmasakrowałam.

Chociaż... Ten głos i zapach.
Ja znam tego człowieka!

Odwróciłam się nagle w jego stronę spotykając się tym samym z Zdezoriętowana wzrokiem tego dupka.

- derek... dawno cię nie widziałam - zaczęłam łagodnie

-Amuś? - zapytał jakby nie dowierzając, że to akurat ja weszłam do pomieszczenia

-nie mów tak do mnie ty cholerny egoisto! - powoli podchodziłam do wilka wysuwając po drodze pazury i zmianiając kolor oczu na ten bardziej bojowy i niebezpieczny.

-spokojnie mała, porozmawiajmy...- próbował Udawać niewzruszonego ale jego tęczówki także, pod wpływ strachu, zmieniły barwę.

- gdzie się podział ten władczy alfa?
Spierdolił tak jak ty z mojego życia?! - przyśpieszyłam a chłopak oddalał się

-porozmawiajmy...

-za późno na rozmowy! - skoczyłam prosto na jego osobę, na wskótek czego znów znaleźliśmy się na podłodze.

Chłopak nie chciał mnie bić, był  zdziwiony i przestraszony, ale ja nie czułam oporu.
Reszta toważystwa też zbytnio nie miała w planach rozdzielenia nas, stali patrząc na całe zajście.

Zaczęłam od mocnego udeżenia w twarz, potem poszło samo.
Próbował mnie zepchnąć, ale to nic nie dawało, byłam zbyt zdeterminowana.
W końcu kiedy zobaczyłam, że jego stan jest na prawdę ciężki przestałam, lecz dalej przytrzymywałam Dereka.

- dobrze Ci teraz? Chcesz zobaczyć, co działo się ze mną? - mówiłam rozdygotanym głosem i przystawiłam trzęsącą się dłoń od ramiona  chłopaka.

Zamknęłam oczy i rozświetliłam mu cały obraz, moje życie po odejśćciu jedynej osoby, która była dla mnie ważna.

Moment w którym powiedziałam i swoich uczuciach, mój ból kiedy odżucił mnie bez większego problemu.
Dni, kiedy nie pojawił się w parku tam gdzie zawsze.
Nieprzespane noce spędzone na płaczu i obwinianiu się, stara znajomych i chęci do życia.
Wszytko, do czego sam doprowadził.
Doszczętne zniszczenie mojego życia.

Cały akt w oczach stada mógł trwać kilka sekund, ale wydażenia pokazywane przezemnie to były godziny...
To takie typowe, kiedy coś się dzieje nagle całe stado zamiera w bezruchu czekając na rozwój wydarzeń.

W końcu wiedząc, że to koniec wspomnień otworzyłam oczy wstając z ciała dereka.
Starłam łzy które niepochamowanie płynęły po mojej twarzy od momentu bliskiego spotkania z chłopakiem.

- jesteś nikim derek, nikim!
Cholerna Omega!- krzyknęłam po czym spojrzałam w lewą stronę po której stała reszta.

-nie pomogę wam Scott, przepraszam, ale nie pomogę...- wybiegłam z pomieszczenia nie dbając o to, czy ktoś będzie się martwił, czy nie.

Nie mogę być blisko nich, bo wtedy tracę kontrolę i nawet Brett nie pomaga, to przeraża mnie najbardziej.
Ta moc, i jednocześnie brak skrupułów przed przemocą...

Put U First ~ TeenWolf //zakończone//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz