Ulubiony pub Harry'ego był tego wieczoru bardzo cichy i spokojny, co bardzo odpowiadało siedzącemu przy stoliku mężczyźnie. Powoli sączył piwo, pozwalając swobodnie płynąć myślom.
Boisko do Quidditcha zostało ukończone, o czym zawiadomił go pęczniejący z dumy Ron. Ekipa Weasley & Weasley spisywała się znakomicie. Fred i George zajmowali się właśnie urządzaniem sal przeznaczonych do prowadzenia lekcji eliksirów. Na początku Harry protestował przeciwko umiejscowieniu ich w lochach, miał zbyt wiele związanych z nimi nieprzyjemnych wspomnień, ale przyjaciele zgodnym chórem poinformowali go o niebezpieczeństwie, jakie niosły ze sobą niestabilne ingrediencje.
— Harry, czy ty wiesz, co by się stało w razie eksplozji? — Fred przewrócił oczami jakby nie mógł uwierzyć w to, że Potter może być aż tak głupi. — Lochy ochronią cały zamek, grube ściany wytrzymają naprawdę wiele, poza tym minimalizują skutki pożaru, gdyż kamień stanowi skuteczną barierę.
No cóż, w tej kwestii auror nie zamierzał się sprzeczać. W przeciwieństwie do bliźniaków, nigdy nie był orłem z eliksirów. Odkąd pamiętał, eksperymentowali z nimi, robiąc coraz to nowe rzeczy do swojego sklepiku.
Tym sposobem przyszłe laboratorium i klasy do nauki tej jakże skomplikowanej dziedziny, zostały zdaniem Pottera oddane w naprawdę sprawne ręce i mógł mieć pewność, że kto jak kto, ale Weasleyowie nie przegapią niczego.
W dalszym ciągu jednak problem stanowiły pieniądze. Urządzenie szkoły tak, aby mogła przyjąć uczniów, stanowiło finansową studnię bez dna. Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że puste sale niczego jeszcze nie dadzą. Trzeba zapełnić je odpowiednim sprzętem, zatrudnić nauczycieli, opłacić pensje... I to znowu sprowadzało go do oferty Draco Malfoya.
Niestety po ich ostatniej rozmowie, jedynej zresztą, wątpił, aby Fretka chciał kiedykolwiek jeszcze się z nim spotkać. Tamtego wieczoru, zanim dobiegł do drzwi, blondyn zdążył się deportować tuż za jego progiem. Harry nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą, czy może zakląć szpetnie nad własną głupotą. W dodatku dostał się w krzyżowy ogień sprzeczki pomiędzy Ronem a Hermioną. Przyjaciel oczywiście wyraził swoje zadowolenie, że oślizgły dupek zniknął z ich życia, zanim się w nim w ogóle pojawił. Hermiona jednak miała co do tego zupełnie inne zdanie. W jej mniemaniu, zachowanie Harry'ego było niedojrzałe i świadczyło o braku myślenia perspektywicznego. Powinien on odłożyć na bok wszelkie animozje i przyjąć ofertę Malfoya, przynajmniej do czasu, gdy szkoła dzięki jego pieniądzom zdobędzie płynność finansową. Potem mógłby ewentualnie negocjować spłacenie niechcianego wspólnika i tym samym pozbycie się go raz na zawsze.
Wywiązała się kłótnia, która oczywiście zakończyła się ciężką obrazą ze strony zarówno Rona, jak i Hermiony. W tym stanie trwali całe dwa dni, po czym jak zwykle Weasley skruszony przeprosił Granger. Przełknąwszy dumę, poprosił Harry'ego, aby ten jeszcze raz zastanowił się nad propozycją Malfoya, gdyż o ile sam Fretka jest zły i ogólnie skażony, o tyle Fretka z pieniędzmi, pomijając fakt bycia nadal złym, najwyraźniej przeszedł kwarantannę.
Cokolwiek skwaszony Potter poinformował przyjaciółkę, że jeżeli kiedykolwiek podpiszą kontrakt z Ślizgonem, raczej nie mogą liczyć na jego zerwanie, gdyż w momencie gdy szkoła zacznie przynosić dochody, nic nie odciągnie blondyna od zysków.
Po całym zamieszaniu Harry musiał odetchnąć trochę od swych czasami zbyt głośnych przyjaciół i tak oto wylądował w pubie „Pod Smoczym Zębem", wpatrując się w pieniący złoto napój.
Malfoy... Dlaczego gdy przychodziły kłopoty, zawsze musiał być jakoś w nie wplątany jasnowłosy dupek? Przez całe siedem lat się nienawidzili i Harry wcale nie narzekał z tego powodu. Niesnaski z Fretką wrosły wręcz w jego szkolne życie i były czymś równie normalnym i potrzebnym mu do życia jak powietrze. Już jakiś czas temu stwierdził, że gdyby nie wieczne kłótnie, bójki i pojedynki, życie byłoby o wiele nudniejsze.
Bazyliszek, Quirrell, Turniej Trójmagiczny, śmierć Cedrica, poszukiwanie horkruksów, Śmierciożercy, to wszystko przez całe szkolne życie sprowadzało się do jednego — Voldemorta. Harry wciąż podświadomie czuł się zagrożony i spięty, jakby w oczekiwaniu na cios. Malfoy był paradoksalnie bezpiecznym wrogiem, kimś, kto stanowił wyzwanie, jednocześnie nie przedstawiając sobą realnego niebezpieczeństwa. Czym było kilka klątw, złamany nos czy obrzucanie się obelgami naprzeciw czerwonookiego gada, który rozszczepił swą duszę niczym jakaś sklonowana owca? Wprawką przed czymś większym. Harry doceniał Malfoya, a Malfoy w pokrętny sposób doceniał Harry'ego i Złoty Chłopiec dobrze o tym wiedział. Już dawno doszedł do wniosku, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, że tak naprawdę on i Fretka zapewniali sobie jakąś chorą rozrywkę, po prostu lubiąc szczuć na siebie psy.
Jakkolwiek doceniał rolę Ślizgona w swym szkolnym życiu, nie znaczyło to, że go lubił. Przeciwnie, mierziły go te jego ulizane włosy, które zawsze układały się tak, jak tego życzył sobie ich właściciel i nawet po walce prezentowały sobą raczej malowniczy nieład, niż zwyczajne rozczochranie. W dodatku te jego cholerne oczy. Jak normalny człowiek może mieć oczy w wielu kolorach? Powinny być brązowe, niebieskie, szare, zielone lub czarne. Każdy miał jakąś jedną barwę i na tym poprzestawał, ale nie Malfoy! O nie, dla niego byłoby to zbyt pospolite! Oczy dupka zmieniały się wraz z jego nastrojem. Harry, będąc w szóstej klasie, zauważył mimowolnie ten dziwny przypadek i z obsesyjną ciekawością analizował go jak ciekawy obiekt doświadczalny. Zadowolony Ślizgon w otoczeniu swych przyjaciół miał oczy błękitne, lecz gdy czymś się martwił, przechodziły w odcień szarości. W smutku ciemniały i pojawiały się na nich grafitowe plamki.
Odcień rozszalałego morza uzyskiwały w momencie, gdy patrzył na Harry'ego. O tak, wtedy to był istny sztorm, widać w nich było wściekłość, nienawiść i chęć zadania bólu. Czasami Potter zastanawiał się, czy to już wszystkie kolory, jakie oczy Malfoya mogą uzyskać, ale właściwie nie wyobrażał sobie, jakie inne skrajne odczucia mogłyby to sprawić.
Westchnął i upił łyk piwa. Z kieszeni wyciągnął papierosy i odpalił jednego, z błogością zaciągając się dymem. Nawet ten nałóg kojarzył mu się z pieprzonym Ślizgonem. Zaczął palić po wydarzeniach na wieży astronomicznej, kiedy spetryfikowany obserwował drania, który groził Dumbledore'owi. Potem pojawił się Snape, a on mógł tylko patrzeć, jak Avada o mało nie zabiła dyrektora. Co z tego, że potem okazało się, iż wszystko to było wyreżyserowane? Przeżył wtedy taki stres, że następnego dnia wysłał Hedwigę z zamówieniem do Hogsmeade i po raz pierwszy, ukryty na błoniach, upił się Ognistą i zapalił.
W ostatecznym rozrachunku, Malfoy okazał się całkiem sprytnym szpiegiem, który czasami przewyższał swojego mistrza i ojca chrzestnego. Jako syn słynnego Śmierciożercy, miał dostęp do najbardziej sekretnych planów Voldemorta i tylko dzięki temu siła Zakonu wzrosła, a ataki popleczników mrocznej magii zostały ograniczone.
Czy można było nadal nienawidzić Fretkę? Jak bardzo Harry by się nie starał, jego nienawiść skurczyła się do rozmiarów orzeszka. Prawdę powiedziawszy, teraz po prostu nie lubił Ślizgona, nie przepadał za nim, uważał go za przegiętego arcydupka, ale niestety zdanie „Nienawidzę cię, Malfoy" musiało zostać wykreślone z jego słownika.
— Można się przysiąść? — Dobrze znany mu głos przerwał jego rozmyślania. Ostrożnie strzepnął popiół do samoopróżniającej się popielniczki i z uśmiechem odwrócił się w kierunku stojącego za nim chłopaka.
— Witaj, Michael. Nie musisz nawet pytać. — Wstał i uściskał blondyna, który z rozbawieniem potargał mu włosy. — Piwo?
— Chętnie. — Chłopak usiadł i gestem przywołał kelnerkę. — Co tam u ciebie? Słyszałem, że słynny auror odchodzi na emeryturę.
— Powiedzmy. — Skinął głową i spojrzał na towarzysza. — Ściąłeś włosy.
— Acha... — Młodzieniec przesunął ręką po swych krótkich, około dziesięciocentymetrowych kosmykach. — Chyba wyrosłem z kucyka.
— Lubiłem go. — Harry mrugnął i skinął głową kelnerce.
— Wiem, zwłaszcza w jednym momencie — prychnął rozbawiony blondyn. — Niemniej doszedłem do wniosku, że pora na zmiany, poza tym... Dennis nie lubi długich włosów.
— Dennis? Dennis Creevey? — Potter uśmiechnął się szeroko. — Jak tego dokonałeś?
— Jestem bardzo przekonujący. — Skosztował piwa i westchnął z zadowoleniem. — To naprawdę świetny facet.
— Wiem, mam nadzieję, że jesteście szczęśliwi. — Harry poklepał go po ręce. — Należy się wam to.
— Taak — przyznał Michael. — Jesteśmy. Wiesz, co jest ciekawe? Uwielbia jeść czekoladę tuż po... — zerknął na bruneta z rozbawieniem.
— Och... — Złoty Chłopiec zaczerwienił się lekko. — Zawsze ci mówiłem, że jesteś wyczerpującym draniem, widać i on to rozumie.
— Najwyraźniej. — Mężczyzna zachichotał cicho. — A co u Ginny? — zapytał, zmieniając temat.
— Nic z tego nie wyszło — przyznał chłopak z kwaśnym wyrazem twarzy. — Zresztą, to od początku było skazane na porażkę. Przez pewien czas myślałem, że z nią będę mógł...
— Wysoka, szczupła, mały biust, wąskie biodra — zakpił blondyn.
— Nie rób ze mnie zboczeńca. — Harry uderzył go lekko w ramię. — Po prostu wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach. Znaliśmy się tak długo, jednak to najwyraźniej nie wystarczyło.
— Coś nowego na oku?
— Nie, doszedłem do wniosku, że nikomu nie będę niszczył życia.
— Przestań! Znowu ta gadka o przeszłości, o tym, że nie potrafisz kochać, że wojna zniszczyła coś w tobie. Bzdura, po prostu unikasz bliższych kontaktów z ludźmi. Boisz się, że przerażą ich twoje koszmary, że nie zrozumieją tego, iż czasami jesteś po prostu zagubiony. Tysiąc razy ci mówiłem, nie ty jeden przeżyłeś wojnę, nie jesteś wyjątkiem, który stracił kogoś bliskiego. Jedyne, co cię od nas różni to to, iż dzięki tobie możemy żyć teraz spokojnie.
— Dzięki, naprawdę doceniam to, co mówisz, ale jak widać to nie pomaga, a ja nadal nie potrafię znaleźć sobie drugiej połówki. — Harry dopił piwo i odsunął od siebie kufel.
— Bo może szukasz w niewłaściwych miejscach? — Michael przysunął krzesło i objął lekko plecy bruneta. — Przeanalizujmy. Pamiętasz swój pierwszy pocałunek? Oczywiście, że tak! Jak to go określiłeś? Mokry! Nie namiętny, nie rozkoszny, nie cudowny, po prostu mokry. Potem próbowałeś z Ginny, po czym z niesmakiem mruczałeś coś o braterskich odczuciach.
— Wniosek z tego?
— Wniosek z tego, mój drogi, że bardzo głośno potrafisz jęczeć w niektórych momentach, oraz... — zawiesił głos. — Ty uwielbiasz się całować!
— Bo widzisz, kochanie, ty masz po prostu talent. — Potter z rozbawieniem pokręcił głową, czując jednocześnie jak ciepły rumieniec zalewa jego policzki.
— Nie, Harry, ja po prostu jestem facetem.
— Och... — Brunet zmrużył oczy w zastanowieniu. — Powiedzmy, że zrozumiałem.
— Niesamowite, w wieku dwudziestu dwóch lat Wybraniec zrozumiał — zakpił Michael. — Gdybym nie był twoim przyjacielem, po prostu bym cię teraz bezlitośnie wykpił.
— Właśnie to robisz. — Harry spojrzał na niego kwaśno. — Niemniej, przyjemnie było o sobie myśleć jako o bi.
— Mugolskie stereotypy, powinieneś z nich dawno wyrosnąć. — Mężczyzna poklepał go po plecach i kilkoma łykami opróżnił swój kufel. — Skoro twoje problemy egzystencjonalne właśnie zostały rozwiązane przez mistrza dedukcji...
— Ślizgon!
— Miło, że pamiętasz. Może przejdziemy do dalszej części konwersacji? — Michael splótł ręce na piersiach i spoważniał. — Słyszałem, że otwierasz szkołę.
— Taa — Harry westchnął i przesunął palcem po wyczyszczonym, drewnianym blacie. — Sam nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Moim zdaniem świetny. Będziesz tylko zarządzał, idąc śladami Dumbledore'a, czy może zajmiesz się obroną?
— Mhm, mam zamiar.
— Świetnie, wreszcie dobrze wyszkoleni czarodzieje. Przykro to mówić, ale Hogwart jeżeli chodzi o Obronę Przed Czarną Magią, spisuje się raczej kiepsko. Ty byłeś chlubnym wyjątkiem.
— To nie takie proste. — Harry pokręcił głową. — Okazuje się, że mój górnolotny plan oświaty został brutalnie sprowadzony na ziemię przez kwestie finansowe.
— Ministerstwo?
— Są zachwyceni, ale... „Mój drogi Harry, cudowny, po prostu niesamowity pomysł! Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za tak altruistyczny gest... Jednakże sam rozumiesz, nasze fundusze po wojnie są mocno ograniczone." — Potter skrzywił się, cytując ministra oświaty.
— Rozumiem... — Michael zamyślił się. — Szkoła to całkiem niezły biznes w tych czasach. Jakbyś odpowiednio to zorganizował, mogłaby być dochodowym interesem.
— Taa, już o tym myśleliśmy. Przede wszystkim hodowla unikalnych gatunków roślin. Wiele aptek ich potrzebuje. Poza tym eliksiry. To też towar, na którym można zarobić.
— Więc w czym problem? — Michael przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważnie.
— Problem w tym, że zanim do tego dojdzie, musi minąć kilka lat. Uzyskanie pieczęci wysokiej jakości dla eliksirów jest możliwe dopiero wtedy, gdy warząca te mikstury młodzież osiągnie poziom Owutemow. To samo z roślinami, ich wyhodowanie, szczepienia... To też zajmie więcej niż rok czy dwa. Dotyczy to też innych dziedzin. Moglibyśmy stworzyć odpowiednie kluby, które w ramach ćwiczeń i zadań zajmowałyby się na przykład renowacją w celu poprawienia swych kwalifikacji w transmutacji, czy też wyszukiwaniem odpowiednich antyuroków dla szpitali i opracowywaniem ich. Młodzież by się szkoliła w różnych dziedzinach, zdobywała solidne wykształcenie, a szkoła dzięki temu miałaby fundusze. Idealne rozwiązanie, jednakże potrzeba na to co najmniej pięciu lat. Te dzieciaki muszą się wiele nauczyć, zanim cokolwiek będą w stanie zrobić.
— Widzę, że dokładnie to sobie przemyślałeś. Nic nie mówisz o sponsorach. Zastanawiałeś się nad tym?
— Heh... — Harry zaśmiał się gorzko. — Oczywiście, mamy dwóch. Dwóch, rozumiesz? To jakaś żenada.
— I nikogo więcej? Może powinniście złapać jakąś grubą rybę, to przyciągnie innych.
— Malfoy.
— Idealnie! — Michael rozpromienił się i spojrzał na Harry'ego z uznaniem.
— Proszę cię, przynajmniej ty powinieneś zrozumieć moją awersję do tego drania. — Potter z rozczarowaniem zwiesił głowę.
— Kiedy idzie o interesy, prywatne animozje powinieneś odłożyć do najniższej szuflady — zganił go blondyn. — Nazwisko Malfoy się liczy. Draco swoją służbą na rzecz społeczeństwa oczyścił je praktycznie z wszelkiego błota. Poza tym, są najbogatszymi czarodziejami w całej Anglii, jeżeli pozyskasz kogoś takiego, inni od razu zwąchają dobry interes, bo skoro Malfoy w niego wchodzi to... — spojrzał na niego znacząco.
— Jesteś niczym Hermiona.
— Zawsze uważałem ją za niezwykle inteligentną kobietę. — Michael uśmiechnął się wyniośle.
— To cholerna Fretka! W dodatku Ślizgon!
— A teraz osobiście czuję się urażony. — Mężczyzna splótł ręce na piersi.
— Ty to co innego. — Harry spojrzał na niego przepraszająco.
— Wybacz kotku, ale Ślizgonem pozostaje się całe życie, nie wymażesz tego z mojej kartoteki.
— Czyli uważasz, że powinienem zgodzić się na jego propozycję?
— Złożył ci już propozycję? I ty ją odrzuciłeś?! Wiesz, Harry, czasami twoja głupota mnie zadziwia. — Blondyn pokręcił głową w niedowierzaniu. — Nie mówię, abyś od razu go uściskał i zaczął nazywać swoim najlepszym przyjacielem i zbawcą, ale kiedy dają forsę i kiedy ta forsa jest czysta, to nie przygląda się inicjałom widniejącym na portfelu, tylko bierze zanim się rozmyślą.
— Typowo ślizgońskie podejście.
— A jakie praktyczne!
— Dobra, powiedzmy, że zostałem przekonany. I co mam teraz zrobić? Fretka zapewne wiesza już na mnie psy, po tym jak niemal wystrzelił z mojego domu obrażony na cały świat tylko dlatego, że ja ośmieliłem się skalać go swą obecnością. — Harry zabębnił nerwowo palcami po blacie.
— Musisz z nim porozmawiać. To Malfoy, jakkolwiek by nie czuł się urażony, nigdy nie odrzuci czegoś, co pachnie pieniędzmi. Oczywiście najpierw wygłosi swój słynny monolog, zmiesza cię z błotem i sprowadzi do roli biedaka, któremu on i tylko on łaskawie może pomóc, ale w ostateczności się zgodzi.
— Brzmi optymistycznie — burknął Harry. — Już nie mogę się doczekać.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...