XLVII

1.7K 145 8
                                    


Porywisty wiatr pchał po niebie ciężkie, ciemne chmury, które powoli, tłocząc się pomiędzy sobą, nadpływały nad dolinę, zasnuwając do tej pory błękitne niebo szarością i mrokiem. Około godziny dwudziestej pierwsze krople uderzyły o ziemię, rozpryskując się na kamieniach, liściach i wysokich źdźbłach trawy. Wąskimi strumykami spływały po szybach, pluskając na kamiennych parapetach.

Harry wzdrygnął się, gdy pierwszy grzmot przetoczył się głucho przez dolinę, mruczącym dźwiękiem docierając do każdego zakamarka zamku. Oparł czoło o chłodną taflę, obserwując bezmyślnie deszcz chłoszczący szyby. Zamknął okna, gdy po południu powietrze wyraźnie się ochłodziło i teraz w komnacie dało się wyczuć ten specyficzny zapach towarzyszący chorobie. Pociągnął nosem, wychwytując słabą woń potu i czegoś jeszcze... czegoś przypisanego tylko Malfoyowi, co w tej chwili prawie mógł poczuć na języku, a co przybrało cierpki, graniczący z goryczą posmak. Przełknął ciężko i jednym szarpnięciem na powrót otworzył okno, cofając się nieznacznie, gdy zimny deszcz uderzył go w twarz. Kręcąc głową nad własną głupotą, rzucił zaklęcie nieprzenikalności i wciągnął głęboko czyste, pachnące ozonem powietrze. Objął się ramionami, unosząc głowę i wpatrując się w ciemniejące niebo, pękające co rusz pod mieczem błyskawic.
Burze miały w sobie coś pierwotnego. Były nie do ogarnięcia, nie do powstrzymania. Harry dopiero tutaj, w Irlandii, poznał znaczenie słowa „burza". Rozszalały żywioł przewalał się jak ciężkie cielsko nad niczym nieosłoniętą doliną, uginając wiatrem silne drzewa, łamiąc wiotkie krzewy i chłoszcząc batem deszczu delikatne pąki kwiatów. W takich chwilach Harry gotów był uwierzyć, że ziemi dosięgnął gniew jakiegoś prastarego bóstwa, które gdzieś wysoko, przeklinając głośno, miotało się, rzucając zaklęcia w kierunku przyczyny swego złego humoru. Czym zawiniła mu dolina? Tego Harry nie wiedział. Najważniejsze, że w tej chwili solidaryzował się ze złym bóstwem jak nigdy.

Odwrócił się od okna, zrzucił szlafrok i z pewną niechęcią wsunął się do łóżka. Ciężką kołdrę zastąpiło cienkie prześcieradło, jednak nawet ono nie sprawiło, by Harry pozbył się uczucia nieprzyjemnej lepkości, która towarzyszyła mu ostatnio zawsze, kiedy się kładł. Miał wrażenie, że Draco z każdym dniem poci się coraz obficiej. Teraz już sam zanosił go do wanny i obmywał przelewające się przez ręce bezwładne ciało. Rano i wieczorem mył jego delikatne włosy, które po kilku godzinach i tak wyglądały niczym strąki. Malfoy oddychał ciężko i chrapliwie, jakby jego gardło wypełniała gula, której nie mógł przełknąć.

Harry położył się, zaplatając ramiona pod głową. Nieprzyjemny, rzężący dźwięk ranił jego uszy i sprawiał, że przechodziły go ciarki. Nigdy dotąd nie opiekował się chorym, a już na pewno nie takim, który sprawiał wrażenie, jakby z każdym kolejnym oddechem miał dokonać żywota. Kochał Draco, mógłby zrobić dla niego wszystko i zrobi to już jutro, ale po tych wszystkich długich i prawie bezsennych nocach miał ochotę rzucić na niego zaklęcie ciszy, by móc chociaż na chwilę zamknąć oczy i odciąć się od nieprzyjemnych charczących dźwięków. Powstrzymywała go tylko obawa, że mógłby wtedy nie usłyszeć, kiedy nadejdzie koniec.
Wypuścił ze świstem powietrze i podniósł się na łokciu, odwracając w stronę męża. Ze stolika obok wziął chusteczkę i otarł nią strużkę śliny, która zdążyła już spłynąć mokrą ścieżką z ust Draco, zasychając gdzieś w okolicach obojczyka. Nabrał na palce przyjemnie pachnącego melisą kremu i rozprowadził go na skórze twarzy nieprzytomnego mężczyzny, delikatnie wcierając go w powieki i usta. Woskowa, odwodniona skóra przyjmowała te zabiegi z wdzięcznością i w takich chwilach Harry dziękował Merlinowi za istnienie Snape'a, a wraz z nim jego maści i eliksirów.
Ostrożnie przewrócił Draco na bok, podkładając mu pod policzek i usta czystą, dwukrotnie złożoną chusteczkę. W tej pozycji charczenie zmniejszało się i Harry żywił nadzieję, że i Malfoyowi jest tak wygodniej.

— Jutro już będzie po wszystkim — mruknął, odgarniając mu z policzka włosy i zakładając je za ucho. — Jutro odpoczniemy.

Opadł z powrotem na poduszkę, zasłaniając twarz ramieniem. O tak, był zmęczony. Cholernie zmęczony.



Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz