VIII

2.6K 181 90
                                    


Budynek przy boisku do Quidditcha pomalowany został na jasny brąz, a tuż przed nim ktoś przezorny postawił kilka ławek i przymocował do ściany uchwyty na miotły. Draco wszedł do środka i rozejrzał się z ciekawością. W pierwszym pomieszczaniu znajdowały się szafki na ubrania i dwie umywalki. Dalej przechodziło się do łazienki, gdzie mieściło się kilkanaście kabin prysznicowych, zasłoniętych kremowymi kotarami. Malfoy z zadowoleniem pokiwał głową. Nigdy nie lubił publicznych łaźni, minimum prywatności było jego zdaniem koniecznością. Wyszedł i skierował się do bocznego pokoju, który najprawdopodobniej był składzikiem na miotły. Nie pomylił się, przestronne pomieszczenie zajmowały wieszaki ze strojami do gry, pod przeciwległą ścianą stało kilkadziesiąt nowych mioteł. Na środku, przy dużym stole siedział Weasley i coś robił ze starym Nimbusem 2002, kilka innych egzemplarzy leżało obok niego na podłodze.

— Rozumiem, że budżet mamy napięty, ale naprawdę, jak to sobie wyobrażasz? Połowie zawodników dasz nowy sprzęt, a resztę wyposażysz w starocie? — Zapytał z przekąsem.

Ron poderwał głowę i rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie, po czym na powrót zajął się swą pracą. Kilka machnięć różdżką i splątane witki wyprostowały się, a chłopak szybkim ruchem okręcił je specjalnym sznurkiem, po czym za pomocą kolejnego czaru zamocował go na stałe.

Draco przyglądał mu się z zaskoczeniem, a rozbawienie przeszło w podziw, gdy po pięciu minutach rudzielec odstawił miotłę obok umieszczonych pod ścianą nowych Nimbusów. Odwrócił się w kierunku blondyna i spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Jeszcze jakieś pytania, Malfoy?

— Nie są nowe... — stwierdził Draco, podchodząc bliżej i chwytając jedną z nich.

— Nie, są tylko naprawione i po rzuceniu odpowiednich zaklęć ochronnych będą idealne dla początkujących graczy.

Schylił się, by sięgnąć po kolejną miotłę i z sykiem cofnął rękę. Ze stołu wziął różdżkę i...

— Ostende! — Nawet Malfoy musiał zauważyć ciemną aurę, która otoczyła przedmiot, falując lekko. Zerknął na Weasleya. Rudzielec uważnie przyglądał się miotle, po czym wstał i wyciągając różdżkę i dłoń nad przedmiotem, zaczął szybko mamrotać jakieś formułki w takim tempie, że Ślizgon nie mógł nadążyć ze zrozumieniem. Miotła zatrzęsła się i aura z cichym sykiem skumulowała się w kulę, po czym zniknęła.

— Cholerne klątwy — mruknął Ron, chwycił przedmiot i wyszedł z nim na dwór, a Draco podążył za nim w milczeniu. Rudzielec wsiadł na miotłę i oderwał się od ziemi. Blondyn ze zdumieniem patrzył, jak ten wznosi się coraz wyżej, wykonuje kilka pętli, po czym spokojnie opada na dół.

— Co robiłeś?

— Sprawdzałem czy jest bezpieczna. Jakiś gnojek rzucił na nią klątwę wysokości. Osoba, która wsiadłaby na nią i wzniosła się powyżej dwudziestu metrów, zostałaby zrzucona.

— Nie rozumiem, po co tak ryzykujesz. — Draco pokręcił głową nad głupotą Wiewióra.

— Lepiej ja niż jakiś dzieciak, prawda? — Ron spojrzał na niego ze znużeniem.

— Nie byłoby bezpieczniej ją spalić? Przynajmniej miałbyś pewność, że nikogo już nie skrzywdzi.

— Jasne — zakpił Weasley. — Widzisz, Malfoy, niektóre przeklęte przedmioty mają swoją unikalną wartość. Każdy auror musi znać antyuroki oraz rozpoznawać rodzaj przekleństwa. Po czterech latach pracy w ministerstwie ochrony, takie rzeczy to dla mnie chleb powszedni.

— Rozumiem... — Blondyn zamyślił się, obserwując jak chłopak naprawia miotłę. — Gdzie nauczyłeś się reperować miotły?

— Po tysięcznym czytaniu „Quidditcha przez wieki" zna się go na pamięć. — Ron uśmiechnął się pod nosem. — Poza tym, mając Freda i George'a jako braci, musisz szybko nauczyć się wielu rzeczy, inaczej zostałbyś goły i wesoły zanim byś się obejrzał.

Draco jeszcze przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu, po czym machnąwszy ręką na pożegnanie opuścił plac do Quidditcha.

Powoli przemierzał ogród, zastanawiając się nad tym, czego właśnie był świadkiem. Musiał zweryfikować niektóre swoje poglądy. Weasley nie był już głupim Wiewiórem, którego pamiętał ze szkoły. To dorosły mężczyzna doskonale znający się na swej pracy. Pojawiła się w nim pewnego rodzaju odpowiedzialność i stanowczość. Malfoy złapał się na tym, że myśli o tym, iż Wiewiór będzie lepszym nauczycielem i trenerem niż pani Hooch, a na pewno uczniowie będą z nim bezpieczniejsi.

Przesunął ręką po włosach, burząc ich perfekcyjny ład. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, znacząc czerwienią okoliczne wzgórza. Z oddali dobiegał go szum morza. Charakterystyczny zapach nagrzanego słońcem piasku, wodorostów i soli unosił się w powietrzu. Wciągnął go głęboko w siebie, rozkoszując się spokojem panującym dookoła. Niedługo zamek oblegnie chmara dzieciaków i ta cisza się skończy. Wbrew sobie uśmiechnął się lekko i jakby z oczekiwaniem. On, Draco Malfoy, nauczycielem... Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał, ale teraz ogarnęła go nagle chęć przekazania swej wiedzy następnym pokoleniom. Wychowany w czystokrwistej rodzinie, pełnej zasad i poszanowania tradycji, zaklęć znanych tylko nielicznym, reguł, które tak bardzo zakorzeniły się w jego umyśle, czuł jakby musiał to wszystko z siebie wyrzucić, oddać, upewnić się, że nie zostanie to zmarnowane.

Usiadł na jednym ze zwalonych pni, który malowniczo porósł powojem, wystawił twarz do słońca i spod zmrużonych powiek obserwował wieże zamku, teraz błyszczące miedzianym kolorem. Zaskoczyło go to, że poczuł przynależność do tego miejsca, jakby ono na niego czekało. Jakby właśnie tutaj było jego miejsce.
Przygryzł delikatnie dolną wargę... Kto by pomyślał, że właśnie Potter mu to ofiaruje.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz