Ron odetchnął głęboko, wciągając w płuca ciepłe, majowe powietrze. Dzień wcześniej rozegrany został ostatni w tym roku mecz quidditcha, który sprawił, że dom Aqua awansował na pierwsze miejsce w tabeli. Jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, prawdopodobnie to właśnie Aquanie odbiorą tegoroczny, pierwszy w historii Emeraldfog, Puchar Domów. Te dzieciaki naprawdę z każdym dniem grały coraz lepiej, były też niesamowitymi oszustami. Jeżeli ktoś potrafił wykorzystywać wszystkie słabe punkty przeciwnika, to były to Wymoczki, jak złośliwie nazywali ich mieszkańcy innych domów, choć już bardziej mylącej nazwy nie można było im nadać. Uczniowie tego domu byli przebiegli, sprytni i Ron niechętnie musiał przyznać, że podziwia ich umiejętność zmieniania rzeczywistości na swoją korzyść.
Na początku roku patrzył na nich pod kątem Ślizgonów. Nic nie mógł poradzić na to, że ich cechy charakteru nieodmiennie mu się z nimi kojarzyły. Wydawali się sprytni, wyrachowani i przemykający się wężowym ślizgiem pomiędzy niedogodnościami. Z biegiem czasu zaczął dostrzegać ich pozytywne cechy. Uczniowie Domu Wody trzymali się razem. Nie było tam podziału na bogatych i biednych. Jeśli byłeś Wymoczkiem, należał ci się szacunek i poważanie, a jeżeli ktoś spoza błękitnego kręgu łamał tę zasadę, Aquanie ruszali swojemu koledze na odsiecz. Nieważne, czy dzieciak pochodził z arystokracji, był synem kupca, czy po prostu kolejnym wychowankiem sierocińca. Skoro artefakt przydzielił go do Domu Wody, najwyraźniej zasługiwał na ten przywilej i nikt nie poddawał tego pod dyskusję. Jeżeli pomagali komuś spoza ich dormitorium, musieli mieć ukryty cel lub czerpać z tego jakieś korzyści. Co ciekawe, uczniowie z innych domów godzili się z tym i w taki oto sposób Wymoczki wychodziły na swoje.
Ich zupełnym przeciwieństwem był dom Ignis. Płomyki nie dostały swojej nazwy przez przypadek. Były żywiołowe, skore do bójek, nigdy nie zastanawiały się nad czymś dwa razy i nosiły serca na dłoni. Jeżeli komuś pomagały, robiły to, nie czekając na gratyfikację, jeżeli z kimś się biły, to tak, aby ten ktoś wiedział za co i dlaczego dostał oraz aby zapamiętał to na dłużej. Gotowi byli skoczyć z balkonu tylko po to, aby udowodnić, że zaklęcie lewitacji działa i posiadając odpowiedni refleks, można je rzucić, zanim delikwent roztrzaska się o murawę. Ron prawie zszedł na zawał, gdy jeden z uczniów przefrunął mu bez miotły przed oknem z okrzykiem: „Wygrałem! Zjadasz swoje wypracowanie, cieciu!". Tak, Płomyki zdecydowanie były zakałą szkoły, drżał przed nimi każdy nauczyciel. Kiedyś, jako młody chłopak, podziwiał legendarnych Huncwotów oraz chciał być taki jak Fred i George, jednak patrząc na to wszystko z perspektywy nauczyciela, zmienił zdanie: nie wszystkie wyskoki wydawały się być tak bardzo zabawne.
Najmniej problemów było z domami Ziemi i Powietrza. Uczniowie byli spokojniejsi, mniej skorzy do wygłupów i rzadko nawiązywali relacje z innymi grupami. Profesorowie lubili z nimi prowadzić zajęcia. Ron również doceniał ich zrównoważenie i spokój, jednak nie był ślepy. To właśnie tutaj najwyraźniej widać było nierówność. Pokoje tych cichych uczniów zostały przez nich samych podzielone na mieszkania biednych i bogatych.
Westchnął i rozpiął kołnierzyk, wystawiając twarz do słońca. Każdy dom miał swoje wady i zalety. Nie można było zrobić rozdziału na dobrych i złych. To były po prostu dzieci i od nauczycieli zależało, kim będą w przyszłości. Uśmiechnął się lekko, widząc nadchodzącego od strony boiska Joego, za którym, dźwigając dużą miotłę obrońcy, podążał Samuel.
— To dasz się przelecieć? — Sam podskakiwał podekscytowany.
— Zapomnij młody, już ci mówiłem. — Starszy chłopak machnął ręką, jakby opędzał się od uprzykrzonej muchy.
— Ale obiecałeś!
— Nieprawda.
— Powiedziałeś, że jak będę cicho, to dasz mi się przelecieć. — Sam skrzywił się żałośnie.
— Jak będziesz starszy. Nie mam zamiaru odpowiadać przed twoim bratem, jak coś ci się stanie.
— Umiem latać! — Młody Malfoy tupnął nogą rozdrażniony.
— Na dziecięcych miotełkach. To jest sprzęt do quidditcha, widzisz różnicę? Duża, szeroka miotła obrońcy. Mowy nie ma. — Joe obrzucił go nieprzychylnym spojrzeniem.
— Dupek z ciebie. — Sam skrzywił się pociesznie.
— Masz cholernie mały zasób słownictwa, młody.
— Wcale, że nie!
— Merlinie... — Joe jęknął i przystanął zniecierpliwiony. — Daj mi wreszcie spokój, dobrze? Jestem zmęczony treningiem, głowa mnie zaczyna przez ciebie boleć. Spadaj się pobawić.
— Nienawidzę cię! — Samuel rzucił miotłę na trawę i demonstracyjnie odwrócił się do chłopaka tyłem.
— Tak, tak, z wzajemnością. — Joe podniósł miotłę i troskliwie wygładził jej witki. — Ktoś cię woła. — Wskazał ręką w kierunku nadchodzącego od strony szkoły Maksa, który pod pachą niósł kolorową piłkę. — Nawet zabawkę niesie. Bądź grzeczny i pobaw się ładnie.
— To dobre dla dzieciaków. — Sam wzruszył ramionami, ale uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, przeczył słowom. — Idę, dupku.
— Idź, młody. — Joe uśmiechnął się pod nosem i odprowadził go wzrokiem, po czym, zauważając stojącego pod drzewem profesora, skinął głową na powitanie. — Dzień dobry.
— Widzę, że nadal ćwiczysz. Wczorajsza wygrana cię nie zadowoliła? — Ron spojrzał na niego przyjaźnie.
— Zadowoliła, ale trzeba być w formie. — Chłopak pieszczotliwie przycisnął miotłę do siebie.
— Prawda. — Weasley kiwnął głową.
— To ja tego... pójdę coś zjeść. — Joe niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
— Idź, powiedz skrzatom, żeby dały ci coś konkretnego. Obrońca musi mieć dużo siły. — Ron uśmiechnął się i odprowadził ucznia wzrokiem. Lubił go. Chłopiec przypominał mu czasami jego samego. Zapalony gracz, dla którego quidditch znaczył więcej niż cokolwiek innego. Był świetnym obrońcą i Weasley widział w nim przyszłego gracza drużyny juniorów. Poza tym Joe go śmieszył. Wiecznie opędzał się od Samuela i dogryzał mu na każdym kroku. Jednak tylko ślepy by nie zauważył, że miał na dzieciaka oko. Zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie i ratował go od kłopotów, tylko po to, by potem osobiście na niego nawrzeszczeć, przemycając pośród krzyków dobrze ukryte rady i ostrzeżenia.
— Masz dyżur? — Drobna, kobieca dłoń spoczęła na jego ramieniu.
— Sobota. — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Hermiony. — Czasami zazdroszczę Moody'emu. To jego oko było genialne. Przydałoby się wśród tej szarańczy. Człowiek patrzy w lewo, kombinują z prawej, obracasz się w prawo tylko po to, by po lewej ktoś rzucił łajnobombę.
— Przesadzasz. — Roześmiała się i stanęła tuż obok niego. — Jeszcze trzy tygodnie i pojadą do domów. Zrobi się tutaj cicho i spokojnie.
— Uhm — przytaknął. — A dopiero co zaczynaliśmy. Prawdę mówiąc, miałem wątpliwości, czy to się uda.
— A teraz? — Spojrzała na niego z ciekawością.
— Teraz wiem już na pewno, że wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się szeroko. — Kurde, fajnie jest. Ciepło.
— Prawda? Jak na maj, pogoda jest wspaniała. — Pomachała ręką przebiegającym obok Samuelowi i Maksowi. — Chłopcy, spóźnicie się na obiad.
— Nie jesteśmy głodni. — Sam szeroko się uśmiechnął. — Zjemy później u mnie w pokoju.
— I tyle go widzieli. — Ron potrząsnął głową w rozbawieniu, patrząc jak dzieciaki znikają za zakrętem. — My nie mieliśmy tak dobrze, obiad był o wyznaczonej porze, potem można było jedynie pomarzyć.
— Ty nie byłeś bratem zastępcy dyrektora. — Hermiona zachichotała cicho. — Cieszę się, że tak dobrze się tutaj czuje. Na początku wydawał się trochę zagubiony i niepewny.
— To prawda, musiało minąć sporo czasu, zanim dzieciaki przekonały się do niego. Nie dość, że młodszy, to jeszcze na uprzywilejowanej pozycji. Na szczęście prawie od razu zaprzyjaźnił się z Maksem. — Ron przyciągnął dziewczynę bliżej, aż oparła się plecami o jego tors i splótł dłonie na jej brzuchu. Byli razem już pięć miesięcy, a on nadal nie mógł wyjść z podziwu, że ma ją tylko dla siebie. Z koleżanki stała się kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie życia. Na początku, po tej jednej, zupełnie nieplanowanej nocy, czuł się mocno zakłopotany. Hermiona była przecież jego przyjaciółką i miał wrażenie, że ją wykorzystał, że zepsuł to, co pomiędzy nimi było. Chciał się wycofać, przeprosić, jednak ona znowu okazała się silniejsza. Nie negowała tego, co pomiędzy nimi zaszło. Potrafiła odróżnić uczucie przyjaźni od czegoś głębszego i nie pozwoliła mu na ucieczkę. Był jej za to niezmiernie wdzięczny. Przy niej czuł, jakby odnalazł swoją własną przystań i mógł się tylko dziwić, że przejrzenie na oczy zabrało mu tak wiele czasu.
— Ma też Joego. — Jej głos przerwał mu rozmyślania.
— Wiecznie się kłócą. — Skrzywił się lekko. — Chłopak traktuje Sama jak upierdliwe dziecko i trudno mu się właściwie dziwić.
— Jednak zawsze jest na miejscu, gdy coś się dzieje. Mam wrażenie, że Samuel stał się dla niego namiastką straconej rodziny. Być może widzi w nim swojego młodszego brata. — Hermiona zamyśliła się na chwilę. — Wiedziałeś, że to on uspokajał uczniów, gdy dokuczali Samowi?
— Nie. — Trącił nosem jej włosy. — Skąd to wiesz?
— Rozmawiałam z Draco. Obserwował Joego, odkąd Sam zjawił się w szkole. Wcześniej nie było z nim problemów, ale w tamtym okresie zrobił się w stosunku do Malfoya krnąbrny i bezczelny.
— Mhm... — Ron pokiwał głową. — Coś słyszałem, ale nie przywiązywałem do tego wagi, bo na moich lekcjach był spokojny.
— No właśnie, na moich też. Draco rozmawiał z innymi nauczycielami i oni również nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Zaczął się więc chłopakowi przyglądać, a w międzyczasie pogrzebał w jego papierach. Wiedziałeś, że rodziców i brata Joego zabili śmierciożercy? — Odsunęła się na chwilę i usiadła na trawie, opierając głowę o jego kolana.
— Tak. — Ron westchnął smętnie. — Nie tylko jego to dotknęło. Kilku uczniów jest w takiej samej sytuacji.
— Owszem, jednak to nie wszystko. Joe w tym czasie bawił się z bratem na dworze. W trakcie zabawy opuścili bezpieczne granice ogrodu. Gdy nastąpił atak, jego rodzice wybiegli, aby ratować dzieci... — Zamilkła, jakby szukała właściwych słów, po czym cichym głosem podjęła przerwany wątek. — Zginęli wszyscy poza Joem, jego uratowali przybyli na miejsce aurorzy. Od tamtej pory jego babka ciągle mu o tym przypomina. Obwinia go za to, bo był starszy i miał opiekować się bratem.
— Starszy? — Ron zaklął pod nosem. — Miał wtedy dziewięć lat, do cholery.
— To nieistotne. Ludzki umysł czasami działa w przedziwny sposób. Jego babka w jednym dniu straciła syna, synową i wnuka. To był dla niej ciężki cios. Jak widać musiała kogoś za to obwinić, a chłopiec był pod ręką. Nie mówię, że to sprawiedliwe, wręcz przeciwnie, to okrutne, jednak nic na to nie poradzimy. — Westchnęła i przeczesała ręką włosy, odgarniając je z twarzy. — Draco rozmawiał z różnymi ludźmi i kiedy wydawało się, że wie już wszystko, wyszło na jaw najgorsze... Pośród śmierciożerców, którzy zaatakowali rodzinę Wallnerów była Alecto... To z jej ręki zginął brat chłopaka.
— Szlag... Dziwię się, że w ogóle chce z nim rozmawiać. — Weasley spojrzał na nią wstrząśnięty.
— Myślę, że na początku traktował Sama jak wroga z tego właśnie powodu. Być może potem zrozumiał, że obwinianie go jest niesłuszne. To mądry chłopak.
— A na wakacje znowu wróci do swojej toksycznej babki, która go nienawidzi — mruknął ponuro.
— Niekoniecznie. — Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. — Wczoraj było posiedzenie inwestorów. Poruszyliśmy temat dzieci z sierocińca. Draco i Harry długo myśleli nad tym, jak zapewnić im coś lepszego niż powrót do przytułku. Malfoy wysunął propozycję, aby zorganizować im wakacje, a Fabien od razu powiedział, że zasponsoruje pobyt dwadzieściorga uczniów we Francji. Na ten okres jeden z jego hoteli przygotuje dla nich specjalne zajęcia. Inni inwestorzy poszli za jego przykładem. To wspaniałe, nie sądzisz?
— Hej! To naprawdę fantastyczne wieści! Malfoy czasami ma dobre pomysły. — Ron wyszczerzył się wesoło. — I bogatych przyjaciół.
— Myślę, że wstrząsnął nim widok sierocińca, w którym przebywał Samuel i rozumie niechęć uczniów do powrotu do takiego miejsca. — Zerwała źdźbło trawy, oplatając je naokoło palca.
— To i tak nie rozwiązuje sytuacji Joego. On mimo wszystko ma opiekę.
— Harry z nim rozmawiał. Wie, że to nie jest praktykowane, ale zaproponował mu pozostanie w szkole na wakacje. — Podniosła się i otrzepała szatę. — Chłopak ma czas, by się zastanowić.
— Nie lepiej, żeby pojechał z innymi? — Ron spojrzał na nią sceptycznie.
— Nie pochodzi z biednej rodziny, więc sponsorowane wakacje i tak by go nie objęły. Sądzę, że lepiej dla niego byłoby, aby pozostał w zamku, niż wrócił do babki. Samuel też by na tym skorzystał. Kiedy wszyscy wyjadą, zostałby w szkole sam. Maksymilian wróci do rodziców i Sam byłby jedynym dzieckiem w zamku. Joe może jest od niego starszy, ale pomimo ciągłych kłótni bez przerwy się nim opiekuje. — Wzruszyła ramionami. — Czasami, kiedy na nich patrzę, przypominają mi dwa koguty, ciągle na siebie naskakują, chociaż każdy może zobaczyć, że pod tą fasadą kryje się coś głębszego. Sam mu ufa, myślę, że Joe mu imponuje, jako starszy i mądrzejszy.
— Dzieciaki! — Ron prychnął rozbawiony. — Merlinie, gdy pomyślę o wakacjach... Jesteś pewna, że twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko moim odwiedzinom? Wiesz, mieszkanie Harry'ego... — Spojrzał na nią z nadzieją.
— Ronaldzie Weasley, nie wymigasz się od odwiedzin u mojej rodziny. — Zmierzyła go surowym spojrzeniem. — Moja mama nie może się już doczekać naszego przyjazdu.
— Tak, ja też nie mogę — mruknął bez entuzjazmu.
— Zupełnie cię nie rozumiem. Zawsze spędzałam część wakacji u ciebie w domu i nigdy nie byłam z tego powodu nieszczęśliwa. Moi rodzice naprawdę nie gryzą. — W jej oczach zamigotały iskierki rozbawienia.
— To co innego. To dwie zupełnie różne rzeczy!
— Niby dlaczego?
— Bo... tego, no... no byłaś moją koleżanką, moja mama zdążyła cię poznać i w ogóle. — Bezradnie podrapał się po głowie.
— A czym to się różni? Moi rodzice też chcą cię lepiej poznać. Do tej pory widywali cię tylko na peronie. — Odwróciła głowę, ukrywając rozbawiony uśmiech.
— Kurde, będą zadawać pytania, przyglądać mi się... A jak dojdą do wniosku, że im się nie podobam? — jęknął cierpiętniczo. — Chyba wolałbym się spotkać z inkwizycją — mruknął cicho.
— Ron! — Odwróciła się i oparła ręce o jego klatkę piersiową. — Ty się boisz! Naprawdę, boisz się moich rodziców!
— No bo... Merlinie, Mionka, będą na mnie patrzeć jak na kogoś, kto zbezcześcił ich córkę. — W jego oczach malowała się panika.
— Zbezcześcił... — Nie wytrzymała i roześmiała się głośno. — Nie wierzę! Skąd ty bierzesz takie słowa? Moi rodzice naprawdę nic ci nie zrobią. Przez te lata tyle im o tobie opowiadałam, że znają cię naprawdę dobrze. Różnica jest taka, że wreszcie będą mogli z tobą porozmawiać.
— I to jest właśnie przerażające. — Zatrząsł się lekko. — Zazdroszczę Draco i Harry'emu, oni nie muszą chodzić na herbatki do teściów.
— Bo Harry niestety jest sierotą, a Draco... — zamilkła i spojrzała na niego smutno. — Wiesz, że Narcyza nienawidzi Harry'ego, a Lucjusz... Nie mogę uwierzyć, że nadal go nie znaleźli. — Westchnęła i przytuliła się do mężczyzny. Przy nim czuła się bezpieczna. — To straszne, Ron. Żyjemy tutaj tak spokojnie, mamy siebie i jesteśmy szczęśliwi. Dzieci niedługo zaczną wakacje, jest ciepło i przyjemnie, a gdzieś tam... Czasami zupełnie zapominam, że za murami może czaić się niebezpieczeństwo. Znowu...
— Wiem. — Objął ją ramionami, gładząc delikatnie po plecach. — Harry nieskończoną ilość razy odwiedzał ministerstwo. Draco ciągle dostaje listy od wynajętych przez siebie ludzi i nadal nikt nic nie wie. Już chyba wolałbym, żeby coś zaczęło się dziać. Najgorsza jest ta niepewność.
— Może... może niepotrzebnie się martwimy, może... — jęknęła, wiedząc, że to tylko nadzieja. Nie była naiwna, wiedziała, że Lucjusz, gdziekolwiek jest, nadal przedstawia sobą śmiertelne niebezpieczeństwo.
— Nie wolno nam stracić czujności. Opuszczenie gardy zrobi z nas łatwy cel. Malfoyowie kochają zemstę i nienawidzą poniżenia.
— Powinniśmy być spokojni, szczęśliwi. Nie po to walczyliśmy, aby nadal się bać. — Odsunęła się i chwyciła go za rękę. — Chodźmy na obiad. Twój dyżur się skończył. — Wskazała ruchem głowy zbliżającego się Neville'a, który z uśmiechem pomachał im ręką.
— Czasami myślę, że dla nas, którzy walczyliśmy, wojna nigdy się nie kończy.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...