XXV

2.8K 155 75
                                    


Harry od kilkunastu minut krążył niespokojnie po salonie. Tuż po wyjściu Draco wezwał do siebie Mrużkę, informując ją, że dzisiejszy obiad zje u siebie w towarzystwie męża. Skrzatka spokojnie przyjęła jego nieskładne wyjaśnienia i skinęła głową, znikając równie cicho jak się pojawiła. Potter miał nadzieję, że sprosta zadaniu i Malfoy nie będzie mógł się do niczego przyczepić. Oczywiście nie pierwszy raz zapraszał kogoś na obiad, jednak przeważnie odbywało się to w restauracjach i Gryfon nie musiał przejmować się ewentualną kompromitacją.

Wszedł do łazienki i jeszcze raz obrzucił swoje odbicie krytycznym spojrzeniem.

— Naprawdę sprawiasz mi wielką radość, pojawiając się tutaj co minutę, jednak zaczynam się czuć jak na karuzeli, a feeria barw, jakie zdążyłeś już sobą zaprezentować, powoli staje się przytłaczająca. — Lustro jęknęło, gdy Harry po raz kolejny skrzywił się na swój widok, rozpinając tym razem beżową koszulę.

— Cicho bądź, nie mam co na siebie włożyć — warknął, usiłując przygładzić kosmyki włosów, sięgające już niemal do ramion. — Wyglądam tragicznie.

— Tak, tak, Quasimodo, jesteś gorszy niż dziewczyna. Przez długi czas czekałem, aż przyjdzie ten moment, gdy postanowisz o siebie naprawdę zadbać. Marzyłem o tym, śniłem, snułem fantazje... Cofam je wszystkie! Załóż tę koszulę, którą pierwszą tutaj przyniosłeś i przestań jęczeć, Potter! Pomyślałby ktoś, że idziesz na pierwszą randkę — prychnęło zwierciadło. — Doprawdy, twój mąż widział cię już w stanie całkowitej ruiny, spoconego, zasapanego i lepiącego się. Nic go nie zdziwi.

— Zamknij się. — Harry zapiął kolejną koszulę i obrócił się bokiem, wygładzając kołnierzyk. — Może być?

Lustro sapnęło i nie odpowiedziało.

— Cholera jasna, gadasz przez cały czas, a jak człowiek poprosi o pomoc, to nie masz nic do powiedzenia! — Potter zirytowany spojrzał na zwierciadło, które odpowiedziało mu wkurzonym, zielonym spojrzeniem spod opadającej ciemnej grzywki. Absurdalna sytuacja.

— Kazałeś mi się zamknąć.

— Ale teraz pytam, więc bądź łaskaw mi odpowiedzieć.

— Może być — w głosie lustra dało się wyczuć szczyptę ironii i niecierpliwości. — Jakbyś użył jeszcze czegoś zapachowego, byłoby perfekcyjnie.

— Skąd wiesz, nie możesz tego poczuć. — Harry posłusznie sięgnął do szafki i wyjął z niej czerwoną buteleczkę Christian Dior Fahrenheit, którą dostał na urodziny od Hermiony.

— Nie pytaj. Nie lubię wspomnień. Tylko nie przesadź, masz być subtelny, a nie pachnieć, jakbyś wpadł z hukiem na półkę w perfumerii.

— Och, przepraszam. — Mężczyzna użył wody i odstawił ją na miejsce. Nigdy się nie zastanawiał dlaczego jego lustro mówi i posiada wiadomości, których raczej nie powinno mieć zwierciadło wiszące przez cały czas w łazience. Ktoś kiedyś co prawda wspominał o duszach zaklętych w przedmiotach, ale nigdy nie zagłębiał się w ten temat. — Dobra, koniec.

— Dzięki Merlinowi, kolejna zmiana garderoby i zacząłbym wrzeszczeć. — Tafla zamigotała lekko. — Właściwie czym ty się tak przejmujesz, przecież już nieraz jedliście razem obiad.

— W Hogwarcie, w jadalni szkoły, owszem. To coś innego.

— Racja. Mam tylko nadzieję, że nie poprosiłeś tego pomylonego skrzata o dobór dań, bo wtedy nawet twoja aparycja nie uratuje cię przed kompletnym blamażem. — Zwierciadło zachichotało złośliwie.

— Poprosiłem Mrużkę, kiedyś pracowała dla Barty'ego Croucha, który był dyrektorem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów w Ministerstwie Magii. Zawsze była niezwykle kompetentna. — Harry spojrzał na rozrzucone ubrania i machnięciem różdżki odesłał je do szafy na wieszaki.

— Czasami jednak myślisz. Co prawda rzadko, ale tym bardziej zwraca to uwagę.

— Naprawdę doceniam twój cięty dowcip — Potter prychnął i wyszedł z łazienki.


***

Draco odłożył swoją nauczycielską szatę i na jej miejsce włożył nową, z delikatnego, niemnącego materiału w kolorze grafitu. Lekko wcięta, zapinana w pasie na jeden guzik, łagodnie spływała miękką materią do kostek. Spojrzał na siebie krytycznie i z westchnieniem zdjął ją i rzucił na oparcie krzesła. Nie, zbyt elegancka. W końcu to tylko obiad z Potterem, nie będzie robił z siebie idioty i ubierał się, jakby szedł na lunch z samym ministrem magii.

Absolutnie się nie denerwował.

W końcu czym? Obiad z Gryfonem, nic nowego. Od czterech miesięcy siedzieli przy jednym stole i w otoczeniu dzieciaków i nauczycieli spożywali posiłek. Nie istniało nic, co mogłoby go zaskoczyć, wszystko to przecież już przeżył. Spojrzał na swoje ciemnografitowe spodnie i z szafy wyjął czarną koszulę, ozdobioną delikatnym, pojedynczym haftem w kolorze starego srebra przy kołnierzu i mankietach. Zrezygnował z krawata, dochodząc do wniosku, że byłby on zbyt oficjalny.

Wcale się nie denerwował.

Po czterech miesiącach małżeństwa nie miał ku temu żadnych powodów. Jedyne co mogłoby wyprowadzić go z równowagi, to gdyby obiad zaserwował im ten pokręcony skrzat, Zgredek, od którego kiedyś Potter uwolnił jego rodzinę. Może powinien przygotować sobie jakiś eliksir na dolegliwości żołądkowe? Nie, nie będzie robił z siebie widowiska, po prostu nie zje niczego, co będzie wyglądało podejrzanie, a potem pokaże Harry'emu, jak podejmują gości Malfoyowie.

Nie denerwował się.

Właściwie o co chodziło Severusowi? Obraził się, że odmówił spożycia z nim obiadu? Nie, na pewno nie. To nie w jego stylu. Naprawdę mógłby się wysilić i postarać się zaakceptować jego związek z Potterem. Draco wiedział, że to trudne, jednak skoro on potrafił, to tym bardziej Snape powinien przynajmniej spróbować. W końcu to nie on musiał spędzić z Gryfonem resztę życia. Malfoy przystanął i pozwolił swojej wyobraźni ponieść się na wyżyny absurdu, w których Potter jest mężem Mistrza Eliksirów i to jego zaprasza na obiad.

Niedorzeczna wizja.

To byłaby katastrofa, wysadziliby szkołę szybciej, niż Longbottom zdążyłby wymówić słowo „eliksiry", zwłaszcza, że zawsze się przy tym jąka. Harry i Severus... trzaskająca magia, wieczne obelgi, różdżki w zaciśniętych dłoniach i mord w oczach. O tak, to byłoby coś. Armagedon w czystej postaci. Nie mówiąc już o sypialni... Draco zamrugał kilkakrotnie, gdy jego wyobraźnia podsunęła mu obraz dwóch ciemnych głów pochylonych ku sobie i Pottera leżącego w tej swojej ulubionej pozycji rób —co —chcesz z jedną nogą zgiętą i oczami zasnutymi mgiełką rozkoszy z dłońmi mnącymi prześcieradło. Snape pochylony nad nim, jego dłoń błądząca po oliwkowym udzie, długie palce sunące w kierunku...

Irytujące, anormalne, nieziszczalne!

I bardzo dobrze! Na włochate gacie Merlina, co w ogóle przychodzi mu do głowy?! Zdecydowanie ten zbliżający się obiad ma na niego destrukcyjne działanie. Otrząsnął się i stwierdził, że jest już spóźniony. Pokręcił głową, pozwalając pojedynczym kosmykom opaść swobodnie na policzek. Tak, był przystojny, seksowny i młody. Jak bardzo by nie kochał swego ojca chrzestnego, ten nie miał przy nim szans. Nie powinien był w ogóle prowadzić tej rozmowy z Severusem, to przez nią snuje jakieś chore wizje. Obraz przesunął się. Draco wyszedł na korytarz i stanął przed wejściem do komnat Pottera. Wytarł spocone dłonie w spodnie i odetchnął, uspokajając oddech.

To wcale nie znaczyło, że jest zdenerwowany!


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz