XLII

1.6K 134 6
                                    


"Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu."


Draco powtarzał sobie tę myśl niczym mantrę, gdy przemierzał na pozór puste korytarze Rowle Manor. Kiedyś piękny, tętniący życiem dom przypominał teraz krajobraz po bitwie. Skrzywił się, gdy dotarło do niego, że to nie wojna zniszczyła to dzieło sztuki, jakim był dwór, a zwyczajna niedbałość aurorów. Gdyby wykazali chociaż trochę poszanowania, nawet nie dla właścicieli, ale dla wartości, jaką przestawiały niektóre przedmioty, w tej chwili nie musiałby się wzdrygać, gdy jego stopy deptały resztki rozbitych, antycznych waz. Najwyraźniej nikt nawet nie pomyślał o delikatności, gdy przeszukiwali posiadłość w celu wykrycia czarnomagicznych artefaktów.

Draco mijał kolejne komnaty straszące pozdzieranymi, jakby w przypływie złości, tapetami i zapleśniałymi dywanami z powygryzanymi, zapewne przez szczury, brzegami. Część kryształowych żyrandoli zniknęła zupełnie, padając najprawdopodobniej łupem grabieżców, pozostałe wisiały smętnie, podzwaniając resztkami szklanych sopli, które poruszał nocny wiatr wpadający przez rozbite okna. Ten dźwięk przyprawiał go o dreszcze. Przeszedł ostrożnie obok jednego z na wpół rozwalonych kominków, przestępując nad roztrzaskanymi na kamiennej podłodze figurkami. Smutne. Mógł zrozumieć to, że ktoś kruszył kamień, aby znaleźć skrytki, których pełno było w dworach czarodziei, nie mógł jednak pojąć, dlaczego z taką wściekłością wyładowano się na delikatnych ozdobach. Jakby dzieło zniszczenia dawało komuś satysfakcję. Pod jego stopą coś zachrzęściło. Przesunął ją w bok, by dostrzec popękane oblicze laleczki z francuskiej porcelany, niegdyś zapewne pięknej i delikatnej. Najprawdopodobniej właścicielka dworu miała sentyment do tego rodzaju bibelotów. Być może zbierała je latami, nie przypuszczając, że jej ukochane maleństwa, roztrzaskane, pokryją kiedyś zakurzoną podłogę. Draco nie był sentymentalny, rzadko przywiązywał wagę do podobnych rzeczy, jednak w pewien sposób upadek tego pięknego dworu sprawiał mu przykrość. Wszędzie, gdzie się obrócił, widział gruz zalegający marmurowe posadzki. Przerażała go myśl, że gdzieś tutaj znajdowała się komnata, w której ukryty był Samuel. To niesprawiedliwe, że małe dziecko zmuszone zostało do oglądania przygnębiających obrazów ruiny. Jakby sam fakt porwania nie był wystarczająco straszny.

Otworzył kolejne drzwi i z różdżką gotową do ataku odskoczył, gdy ciemny kształt śmignął mu pod nogami. Zbeształ sam siebie za lodowate igły strachu, które poczuł na całym ciele. To tylko stary, zdziczały kot. Przeklął cicho i ruszył dalej. W tej chwili zazdrościł Harry'emu, że może przemierzać tę ruinę z Weasleyem u boku. Przez głowę przemknęła mu myśl, że Potter był jednym z aurorów przydzielonych do przeszukania Rowle Manor. Czy i on wyładowywał swój gniew i frustrację na wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego rąk? Wzdrygnął się na myśl, że Malfoy Manor mogłoby tak wyglądać i że dzieła zniszczenia mógłby dokonać Harry Potter. Nie, nie wierzył, że jego mąż byłby do tego zdolny. Draco wiedział, jak bardzo Harry jest sentymentalny. W jego pokoju stały zdjęcia przyjaciół, nadal przechowywał resztki swej starej miotły, a kiedyś nawet wydawało mu się, że w którejś z szuflad mignęło mu, starannie zawinięte w skrawek materiału, rozbite lusterko. Tak, jeżeli ktoś tutaj zawinił, to byli to niekrzesani, nie mający żadnych obiekcji aurorzy, nie Harry.

Skrzywił się ironicznie, gdy dotarło do niego, że podświadomie idealizuje swojego partnera. Być może nie był on jednym z tych, którzy w furii wyładowywali swój gniew na własności znienawidzonego śmierciożercy, ale był równie winny grabieży, która nastąpiła później. W końcu to on i jego współpracownicy nie założyli ponownie barier, pozostawiając posiadłość dostępną dla każdego. Draco nie czuł żalu z powodu byłych mieszkańców domu, dostali to, na co zasłużyli. Jego złość powodowało bezsensowne niszczenie. Fakt, że ktoś nie rozumiał wartości unikalnych przedmiotów, nie był żadnym usprawiedliwieniem. To był po prostu wandalizm w czystej postaci.

Powoli wspiął się po schodach wyłożonych płytkami, kiedyś zapewne pięknymi, teraz porysowanymi i popękanymi. Mocniej zacisnął palce na Ręce Glorii, drugą dłoń przesuwając po kieszeni, w której ukryty był proszek ciemności. Dziwne, że przeszedł cały parter niezaczepiony przez nikogo. Teraz przemierzał korytarze piętra, tak puste i ciche, jakby poza nim w posiadłości nie było żywego ducha. Niepokojące. Naprawdę wolałby walczyć, spotkać kogoś, doprowadzić do konfrontacji i przydusić go do ściany, żądając odpowiedzi. Ta pozorna pustka doprowadzała go do szału.

Przystanął i rozejrzał się dookoła, mrużąc podejrzliwie oczy. Coś było nie tak. Już dawno powinien był się na kogoś natknąć lub usłyszeć jakikolwiek dźwięk świadczący o obecności innych osób. Przecież we dworze był jeszcze Harry, Weasley, Snape, a i aurorzy zapewne wkroczyli już do akcji. Zupełnie, jakby ktoś rzucił na niego czar wyciszenia, aby nie zwracać jego uwagi na... na co? Od początku miał wrażenie, że coś go rozprasza, coś, co powoduje, że... idzie jak po sznurku! Sapnął głośno, gdy zdał sobie sprawę, że ma rację. Wiedzieli! Dokładnie wiedzieli, kiedy wszedł do dworu i wyznaczyli mu drogę. Cholerna magia krwi! Subtelny i praktycznie niewykrywalny czar, który mógł rzucić tylko jego ojciec. Osoba z nim związana! Draco prawie zgrzytnął zębami, gdy uświadomił sobie, że być może minął komnatę, w której znajdował się Samuel, kiedy pod wpływem zaklęcia kierował się prosto w paszczę lwa. Teraz dokładnie rozumiał, dlaczego jego myśli bardziej zajmował stan dworu niż brat. Odwracano jego uwagę od tego, co istotne!

— Finite incantatem — mruknął cicho, kierując różdżkę na siebie.

Odwrócił się, aby wrócić na parter, jednak coś nadal ciągnęło go w stronę końca korytarza. Miał wrażenie, że znajduje się tam coś ważnego, być może odpowiedzi na pytania. A może Samuel? Zgrzytnął zębami. Pieprzone zaklęcie nadal działało. Mógł przewidzieć, że zwykły czar rozproszenia tutaj nie pomoże. A więc czekali na niego. Wyprostował się i szybkim krokiem ruszył przed siebie, mocniej zaciskając palce na różdżce, czujny i w każdej chwili przygotowany do odparcia ataku. Teraz, kiedy zdał sobie sprawę, z czym ma do czynienia, mógł bardziej skupić się na zadaniu.

Powoli zbliżał się do drzwi znajdujących się na przeciwległej ścianie holu, rozglądając się jednocześnie dookoła. Miał wrażenie, że słyszy zduszone śmiechy, tak jakby ktoś obserwował go z ukrycia. Cholera! To zdecydowanie nie tak miało wyglądać! Wyprostował ramiona i ostrożnie pchnął drewniane, bogato rzeźbione drzwi, które ku jego zaskoczeniu otworzyły się bezszelestnie. Przełknął ślinę i wkroczył do środka.

Wnętrze w niczym nie przypominało zniszczonych pomieszczeń, które mijał po drodze. Jasne, wyłożone drogą tapetą ściany oświetlały magiczne pochodnie, osadzone w mosiężnych kandelabrach. W kominku płonął ogień, a duży wazon z bukietem białych róż w środku stał na jego gzymsie. Na okrągłym stoliku, nad filiżanką kawy unosił się obłoczek pary.

— Mam nadzieję, że nikt nie niepokoił cię po drodze. — Cichy, lekko stłumiony, lecz jakże dobrze znany Draco głos dotarł do niego z lewej strony pokoju. Błyskawicznie odwrócił się w jego kierunku z wyciągniętą przed siebie różdżką. — Proszę, cóż za refleks. Niemniej cokolwiek spóźniony.

— Wiedziałem, że to ty! — Draco zmrużył oczy, wpatrując się w siedzącą w głębokim fotelu postać.

— Tak, wyobrażam sobie. — Lucjusz podniósł się powoli z fotela i wyprostował, po czym przeszedł kilka kroków w kierunku syna. Gdy światło pochodni padło na jego twarz, Draco wzdrygnął się lekko. — Żałosne, prawda? — Starszy Malfoy przeciągnął szczupłymi palcami po wyglądającej jak martwa lewej stronie twarzy.

— Zasłużyłeś na o wiele więcej... — Draco siłą woli powstrzymał odruch, który nakazywał mu cofnąć się w bezpieczne miejsce.

— Pięć lat w śpiączce po zdradzie własnego syna to chyba wystarczająca kara. — Mocno opierając się na ręcznie rzeźbionej lasce, mężczyzna minął Draco i zatrzymał się przy stoliku, zaciskając palce na krawędzi krzesła.

— Najwyraźniej niczego cię to nie nauczyło. Nie dość, że udało ci się uciec, to... — Draco potrząsnął głową, próbując się uspokoić. — Gdzie jest Samuel! Co mu zrobiłeś?

— Ach, Samuel, nieszczęsne dziecko. Nigdy nie powinien się urodzić, ale Alecto się uparła. Nie wiem, o czym myślałeś, zabierając go z sierocińca.

— To mój brat, ale ty... ty nigdy tego nie zrozumiesz. — Draco nieznacznie opuścił różdżkę, jednak ani na chwilę nie spuszczał wzroku z ojca.

— To bękart. Hańba i wstyd dla naszego rodu. — Lucjusz odwrócił się i spojrzał na syna ostro. — Niepotrzebne sentymenty, nie tego cię uczyłem.

— A ja myślę, że właśnie tego. Honor rodziny, więzy krwi, Malfoyowie zawsze trzymają się razem. Czy nie o to w tym wszystkim chodziło?

— Być może. — Lucjusz skinął lekko głową. — Najwyraźniej popełniłem błąd, zakładając, że jesteś w stanie to pojąć. Zdradziłeś mnie! Zdradziłeś ideały, które ci wpajałem! A potem zdradziłeś swoją matkę, okrywając ją hańbą.

— Nie bądź hipokrytą. — Draco skrzywił się szyderczo. — Zdrada, zdrada, zdrada. Szafujesz tym słowem, podczas gdy to ty pierwszy wskoczyłeś w ogień. Mam nadzieję, że przynajmniej było warto.

— Byłem... cóż, nie myślałem trzeźwo. — Lucjusz chciał wzruszyć ramionami, jednak, ku jego rozgoryczeniu, lewy bark pozostał nieruchomy.

— Przespałeś się z nią po jednej z tych waszych śmieciożerczych libacji? To naprawdę żenujące. I ty śmiesz mówić o godności.

— Nie zapominaj się! — Mężczyzna mocniej zacisnął palce na rękojeści laski. — Ty też byłeś jednym z nas — dodał ciszej. — Też byłeś śmierciożercą.

— Nie byłem.

To spokojne stwierdzenie najwyraźniej wytrąciło starszego Malfoya z równowagi, gdyż zachwiał się lekko, kiedy postąpił krok w kierunku syna. Draco zdusił w sobie odruch pomocy. Mimo tego, co mówił, pomimo całej złości jaka w nim buzowała, targał nim też ogromny żal. Jego ojciec. Ten wspaniały, pełen godności mężczyzna, stał się... kaleką. Kimś, kto z trudem się poruszał, opierając swe sparaliżowane ciało na...

— Gdzie twoja stara laska? — Pytanie padło, nim Draco zdążył je powstrzymać.

Przez twarz Lucjusza przebiegł skurcz.

— Aurorzy.

— Och... Cóż, to logiczne, twój symbol władzy ukrywał w sobie zbyt wiele czarnej magii i... twoją różdżkę. Wiąz z włóknem smoczego serca... Musiało być trudno przyzwyczaić się do nowej.

— Bynajmniej. — Lucjusz odwrócił twarz, ukrywając ją za kurtyną jasnych włosów.

— Wiesz, że nie możesz ukrywać się w nieskończoność. W końcu cię złapią. Porwanie chłopca działa na twoją niekorzyść.

— Jeden grzech mniej, jeden więcej...

— Oddaj mi go, nie jest ci do niczego potrzebny. — Draco zacisnął zęby, słysząc w swym głosie błagalną nutę.

— Jest skazą. — Lucjusz na powrót spojrzał na syna. — Dlaczego tak ci na nim zależy?

— To mój brat. Kocham go.

— Ach, miłość. Zgubne uczucie. Ludzie dla niej ginęli. Miłość to słabość. — Lucjusz westchnął i mocniej oparł się na lasce. — Stałeś się zbyt emocjonalny, synu. Zakładam, że to wpływ Pottera.

— Nie mieszaj w to Harry'ego. — Draco rzucił mu wściekłe spojrzenie. — On nie ma z tym nic wspólnego. Samuel zagościł w moim życiu na długo przed nim!

— Proszę, proszę, Harry... — wycedził Lucjusz. — Gdzie się podziały te dobre czasy, gdy Harry był tylko Potterem, wrogiem numer jeden?

— Umarły wraz ze śmierciożercami.

Mężczyzna cofnął się, jakby Draco go uderzył i zacisnął usta w wąską linię.

— Ja żyję. Ty również.

— Już ci mówiłem, nigdy nie byłem jednym z was.

— Ten znak mówi coś innego. — Lucjusz oparł się o krzesło i zdrową ręką podciągnął do góry rękaw szaty, odsłaniając tatuaż.

— Nie porównuj ich. Ty przyjąłeś Znak jako symbol swojego oddania psychopacie z manią wielkości. Ja swój, aby go zniszczyć. — Kąciki ust Draco wygięły się ironicznie, gdy ujrzał w oczach ojca szok, którego ten nie zdołał w porę ukryć. — Tak, od samego początku byłem szpiegiem. Jak widzisz, jestem dobry w swoim fachu. Możesz sobie pogratulować, zawsze uczyłeś mnie, aby być najlepszym.

— Uczyłem cię też innych rzeczy, twoja pamięć jest mocno wybiórcza.

— Raczej wyrafinowana. Przyjmuje to, co znaczące, a odrzuca brednie szaleńca. Dosyć tego, marnujesz tylko mój czas. — Różdżka Draco powędrowała z powrotem do góry. — Oddaj mojego brata.

— Grozisz mi? — Lucjusz parsknął krótkim, śmiechem, a w jego oczach pojawiło się coś dziwnego. — Zachowaj groźby dla tych, którzy mają możliwość...

— Przestań pieprzyć i oddaj... — Krzyk zagłuszył ostanie słowa ojca, jednocześnie sprawiając, że Draco nie usłyszał ruchu po swojej prawej stronie.

— Expelliarmus!

Jego głogowa różdżka wyślizgnęła mu się spomiędzy palców i poszybowała w stronę intruza. Draco zamarł z wyciągniętą przed siebie dłonią.

— Cóż za język! Przebywanie z plebsem najwyraźniej ci szkodzi. — Narcyza cmoknęła z dezaprobatą.

— Ty...

— Matko! Nie jestem jednym z twoich wątpliwych przyjaciół. — Kobieta spojrzała na niego zimno. — Nie przywitasz się?

— To nie spotkanie towarzyskie.

— Rozczarowujesz mnie. Tyle lat nie byliśmy razem, jak rodzina. — Narcyza machnęła dłonią i natychmiast pojawił się mocno wystraszony skrzat, kładąc na stoliku tacę z herbatą i ciasteczkami. — Darjeeling, parzona trzy minuty, taka, jak lubisz.

— Nie, dziękuję.

— Nalegam. — W głosie matki zadźwięczała stal.

— Nie rozumiesz? Nie chcę ani twojej herbaty, ani twoich ciasteczek! Przyszedłem tu po brata. — Draco ledwo panował nad sobą. Miał ochotę wrzasnąć i komuś przyłożyć. To była farsa, pozory dobrego wychowania, za którymi kryło się zło.

— Ależ, Draco. — Narcyza spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Ty nie masz brata.

— Samuel...

— Nie wymawiaj przy mnie tego imienia!

— Co zrobiliście z Samem?! — Draco przesunął palcami po czole. Merlinie, miał nadzieję, że Harry i Snape mieli więcej szczęścia niż on i znaleźli chłopca. — To tylko dziecko.

— Nie rozumiesz, Draco. Zło ukrywa się pod różnymi postaciami. Czasami przybiera formę takiej niewinnej na pozór istoty, aby kusić nas i wabić. Zło trzeba niszczyć, zanim przejmie nad nami władzę. — Narcyza wolnym krokiem podeszła do stolika i nalała sobie gorącej herbaty do maleńkiej filiżanki. — Niestety, Lucjusz również nie pojmuje ogromu zagrożenia. Sprawił mi zawód.

— Narcyzo...

— Tak? Och, przepraszam, też chcesz herbaty? — Kobieta nalała kolejną porcję napoju.

— O czym ona mówi? — Draco spojrzał na ojca bezradnie.

— Nie ona! Matka! — Głos Narcyzy wzniósł się o oktawę, by w tym samym momencie opaść. — Kochanie, a ciasteczko?

— Ojcze? — Czuł się tak, jakby ktoś wepchnął go w sam środek jakiegoś nieudolnego przestawienia teatralnego z nad wyraz sztucznymi aktorami.

— Tak, właśnie! Ojcze! — Matka uśmiechnęła się radośnie. — Widzisz, znowu jesteśmy jednością. Wspaniałą i nieskazitelną rodziną. Musicie jeszcze tylko zmyć z siebie grzechy, odpokutować. Czystość odróżnia arystokrację od hołoty.

— Odpokutować? — Draco miał wrażenie, że coś zimnego przepełzło wzdłuż jego kręgosłupa.

— Oczywiście, pokuta oczyszcza. — Narcyza skinęła poważnie głową. — Niestety, Lucjusz nie jest o tym przekonany — dodała smutno.

— Narcyzo, tłumaczyłem ci...

— Cicho. — Wzrok kobiety stwardniał, gdy ponownie spojrzała na męża i Draco nagle zdał sobie sprawę, że coś tu się zupełnie nie zgadza. Matka dominowała! I było to absolutnie przerażające. — Zawiniłeś, mój drogi. Pozwoliłeś ciału, aby przejęło władzę nad umysłem. Zbrukałeś nasz związek, jego świętość, wagę. Sprowadziłeś przez to na świat zło, w którym płynie twoja krew. Powinieneś mieć w sobie siłę, aby ten grzech zniszczyć, spopielić. Sprawić, by przestał istnieć. — Wolno podeszła do mężczyzny i pogładziła go delikatnie po twarzy w parodii czułości. — A wtedy ja ci wybaczę.

— To tylko chłopiec. On ci nie zagraża. — Lucjusz przymknął oczy w grymasie, który Draco uznał za rezygnację. — Pozwól mu odejść, odeślij gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie o nim wiedział.

— Pamiętaj o swojej różdżce. — Delikatny dotyk w ułamku sekundy zmienił się w ostre uderzenie i zszokowany Draco zobaczył czerwone ślady palców wykwitające na policzku ojca.

Salazarze... miał do ojca niesamowity żal. Żal graniczący wręcz z nienawiścią. Jednak w jego oczach Lucjusz zawsze stanowił wzór arystokraty, przywódcy. Człowieka, który nigdy się nie poddawał. Przed nikim nie zginał karku, pomijając tego obłąkańca, który wyglądał, jakby zżerał go trąd. Duma i potęga, oto, co kojarzyło się z Malfoyem seniorem. Dlaczego więc ulegał szaleńczym... Zamarł, gdy ta myśl uderzyła go z mocą rozpędzonego tłuczka. Narcyza była szalona! Oczywiście wiedział, że po tym, jak ojciec zapadł w śpiączkę, a Czarny Pan upadł, matka nie chciała przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość wokół niej uległa zmianie. Obwiniała go o wszystko, nie raz i nie dwa wypominając mu zdradę. Nigdy nie pogodziła się z faktem, że jej nazwisko w tym nowym świecie, straciło na wartości. Najwyraźniej pojawienie się nieślubnego dziecka przepełniło kielich goryczy i kobieta ostatecznie popadła w obłęd. Nie było innego wytłumaczenia.

— Obiecałaś. — Cichy głos ojca sprawił, że Draco na powrót skupił się na rozgrywającej się przed jego oczami scenie.

— Oczywiście, mój drogi. — Narcyza po raz kolejny sięgnęła dłonią do twarzy męża, a Draco zesztywniał na ten widok. Jednak tym razem karząca dłoń delikatnie odgarnęła długie, jasne włosy mężczyzny, wkładając opadający na policzek kosmyk za ucho. — Twoja nowa różdżka jest u mnie bezpieczna. Przecież wiesz. Dostaniesz ją, gdy spełnisz swój obowiązek. Wtedy twoja pokuta dobiegnie końca. Pomogłam ci, prawda? Wyrwałam cię z rąk niegodnych i nie pozwoliłam, by spotkała cię krzywda. Tylko dwie osoby dzielą nas od szczęścia. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć? To takie proste. Ja, ty i Draco znowu zajmiemy należne nam miejsce w społeczeństwie. Będą nas poważać, bać się nas, okazywać respekt. Tylko dwie małe przeszkody...

— Nie zmusisz mnie, abym zabił własnego syna! — Lucjusz wreszcie odzyskał część swej stanowczości i odsunął się od żony.

— Nawet za cenę odzyskania władzy, jaką daje magia? — Narcyza uniosła do góry różdżkę Draco, tocząc ją między dwoma smukłymi palcami. — I nie nazywaj go tak! To bękart, skaza!

— Zmuszasz go do... — Draco zatrząsł się z przerażenia. — Zupełnie oszalałaś! Jak możesz kazać mu zabić własne dziecko?!

— Cisza! — Narcyza skierowała na niego jego różdżkę. Przez chwilę przyglądała się jej, po czym z cichym westchnieniem podeszła do kominka i położyła ją na gzymsie, daleko poza jego zasięgiem. — Nie chciałabym zrobić ci krzywdy, Draco. — Z kieszeni eleganckiej szaty wyjęła własną różdżkę, pieszcząc opuszkiem palca gładkie, wypolerowane drewno. — Ty również musisz wyprostować swoje życie. Dopuściłeś się potrójnej zdrady. Pierwszy raz, gdy zwróciłeś się przeciwko własnej rodzinie. Drugi, gdy poślubiłeś... Pottera — Nazwisko Złotego Chłopca z trudem przeszło jej przez usta. — Trzeci, gdy ujawniłeś światu istnienie dziecka.

— Nie...

— Milcz, kiedy do ciebie mówię!

Draco wręcz poczuł, jak powietrze w komnacie gęstnieje i przezornie zamilkł. Przez jego głowę przebiegały dziesiątki myśli. Mógłby spróbować użyć magii niewerbalnej, w końcu po ślubie nabył tę umiejętność dzięki połączeniu z Harrym. Jednak do tej pory używał jej tylko wtedy, gdy z czystego lenistwa nie chciało mu się sięgnąć po paterę z owocami lub... gdy szybko chciał pozbyć się zbędnego ubrania męża. Druga opcja odpadała od razu. Nawet jeżeli miałby tu zginąć, nie pozbawi matki odzieży. Na samą myśl zrobiło mu się słabo. Poza tym Narcyza na takie upokorzenie mogłaby zareagować cokolwiek nieprzewidywalnie, a widok nagiej rodzicielki nie był tym, co Draco chciał koniecznie widzieć w chwili śmierci. Mógł też spróbować unieść tacę, na której leżały ciastka i starać się uderzyć nią kobietę. Istniało jednak ryzyko, że nie trafi i wtedy jego odważny manewr skończy się w ten sam sposób, czyli szybką Avadą z ręki własnej matki. Milczał więc przezornie, coraz bardziej pragnąc, by Harry, Severus bądź ktokolwiek inny interweniował w jakikolwiek, byle skuteczny, sposób.

— To będzie wasza ofiara. Zadośćuczynienie za błędy. Draco... — Wolno ruszyła w kierunku syna, zatrzymując się niechętnie, gdy ten cofnął się o krok. — Nie musisz się mnie bać. Jestem twoją matką, wiesz, że zawsze chciałam dla ciebie wszystkiego, co najlepsze.

— Tak jak wtedy, gdy rzuciłaś Imperio na urzędnika w ministerstwie? — Draco spojrzał na nią kpiąco.

— Wiesz dobrze, że zrobiłam to dla ciebie, dla nas! Jesteś Malfoyem, moc masz we krwi, nie było zagrożenia. — Narcyza westchnęła zniecierpliwiona. — To miało zniszczyć Pottera, zabić go lub, jeżeli by się nie udało, odebrać mu przynajmniej magię. — Zamilkła, słysząc cichy śmiech Lucjusza. — To cię bawi?

— Owszem. — Malfoy uśmiechnął się, lecz uniosła się tylko zdrowa strona jego twarzy. Jak nieudolnie wykonana maska mima, przebiegło Draco przez głowę. — Założyłaś, że nasz potomek jest potężniejszy magicznie od Pottera, co — rzucił synowi szybkie spojrzenie — jest śmieszne. Złoty Chłopiec został naznaczony jako równy Czarnemu Panu. Czy to dla ciebie nic nie znaczy?

— To... Draco... Malfoyowie... — Narcyza zbladła lekko, lecz zaraz odzyskała rezon. — Jesteśmy czystokrwistą rodziną. Nasza krew nigdy nie została rozrzedzona, nasza magia sięga korzeniami do pokolenia Morgany! A Potter... Potter to mieszaniec, półkrwi odmieniec! Musiałam coś zrobić!

— I zrobiłaś. Połączyłaś nas na zawsze. — W głosie Draco można było usłyszeć czystą satysfakcję.

— To da się naprawić. — Narcyza machnęła lekceważąco różdżką, aż posypały się z niej iskry. Lucjusz przyglądał się temu z niepokojem. — To właśnie twoja pokuta. Zabijesz odmieńca. Świat będzie bez niego lepszy.

— Chyba twój. — W oczach Draco zapłonęła nienawiść. — Nigdy! Słyszysz? Nigdy nie zmusisz mnie, bym skrzywdził Harry'ego!

— Zmieniłeś się. — Kobieta odrzuciła na plecy jasne, długie włosy. — On cię zmienił. Gdybyś poszedł od razu do Durmstrangu, nadal trwałbyś przy swojej rodzinie. Nauka w Hogwarcie przewróciła ci w głowie. Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. — Skierowała na męża oskarżycielskie spojrzenie.

— Trochę logiki, Narcyzo. Draco nie może zabić swojego małżonka, gdyż magia mu na to nie pozwoli. Rytuał, którym są połączeni, notabene dzięki tobie, skutecznie chroni ich przed nimi samymi. Nawet Malfoy nie jest wszechmocny. Taki zwrot przeciwko synergii doprowadziłby go do śmierci.

— Bronisz go? Po tym, co ci zrobił? Po tym, jak przyglądał się, gdy nasi wrogowie zagnali cię jak zwierzę wprost do pułapki, która na pięć lat pozbawiła cię...

— Narcyzo, to nie czas na takie rozmowy. — Lucjusz odwrócił głowę, podziwiając magiczny obraz przedstawiający wschodzące słońce nad Malfoy Manor. — Świta — mruknął cicho.

— Pięć lat egzystowania na poziomie spetryfikowanej kukły naruszyło twój mózg, Lucjuszu. Nie wierzę, że nie chcesz zadośćuczynienia. Rehabilitacji!

— Jesteś szalona! Nic mnie nie zrehabilituje, nic nie oczyści naszego nazwiska. Zapomnij o salonach, zaproszeniach, balach i rautach. To nie wróci! Sądzisz, że zabicie Pottera coś zmieni? Pogrążysz siebie i Draco!

— Nie jestem szalona! Dobrze wiem, czym kieruje się magia. — Narcyza zachichotała cicho. — Właściwie... — Spojrzała na Draco z figlarnym uśmieszkiem, który przeraził go bardziej niż jej wcześniejszy gniew. — Masz rację, to nie nasz syn będzie egzekutorem. On tylko nakłoni odmieńca do przyjścia w odpowiednie miejsce o wyznaczonym czasie. Resztą zajmą się nasi słudzy.

— Nigdy! Zapominasz, że nie możesz mnie do niczego zmusić. — Draco zacisnął pięści. Merlinie, jakże pragnął w tej chwili mieć swoją różdżkę!

— Doprawdy? — Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając mu się z rozbawieniem. — Zapominasz, że mam w rękach coś, na czym ci bardzo zależy.

— Samuel... — Twarz Draco zastygła w grymasie przerażenia. — To jeszcze dziecko...

— I od ciebie zależy, czy umrze w bólu, czy zgaśnie we śnie, oczyszczony prostą Avadą. Crucio to takie mało skomplikowane zaklęcie. — Przyłożyła palec do ust jakby się nad czymś zastanawiała. — Chociaż po namyślę stwierdzam, że Imperio ma w sobie więcej finezji i daje większe możliwości. Samookaleczenie... inspirujące, nieprawdaż?

— Nienawidzę cię... — Złamała go. Czuł, jakby uszło z niego powietrze. To nie był wybór, to był gwałt na jego wolnej woli. Co miał zrobić? Poświęcić życie Harry'ego czy Samuela? Cokolwiek wybierze, wyrzuty sumienia w końcu go zabiją. Będzie umierał długo i powoli. — Harry... Harry odnajdzie Sama i twoje plany...

— Moje plany się ziszczą. Może i go odnajdzie, jednak nigdy nie dostanie go w swoje ręce. — Wzruszyła wdzięcznie ramionami. — Bękarta chroni magia krwi, nawet wszechmocny Potter jej nie przełamie. Jak widzisz, wszystko przemyślałam.

— I sądzisz, że po tym będziemy jedną wielką szczęśliwą rodzinką? — Draco przyglądał się stojącej przed nim kobiecie, którą kiedyś uważał za uosobienie piękna, taktu i dobrego smaku. Poczuł, jak cały strach spływa z niego, a zastępuje go czysta nienawiść i determinacja. Powoli ruszył w kierunku matki, która na widok tego, co odmalowało się na jego twarzy, cofnęła się lekko.

— Nie masz różdżki — upomniała go cicho, swoją unosząc na wysokość jego piersi. — Nie bądź idiotą, Draco.

— I co zrobisz? Zabijesz mnie? — warknął nieprzyjemnie. — Proszę bardzo, nie krępuj się. Dla mnie to nie ma znaczenia. Myślisz, że życie ze świadomością, że przyczyniłem się do śmierci dwóch osób, na których mi najbardziej zależy, byłoby lepsze? Zawsze byłaś próżna i zadufana w sobie. Wcale się nie zmieniłaś, poza tym, że teraz jesteś kompletnie szalona!

— Nie podchodź!

— Draco, cofnij się!

Krzyki Narcyzy i Lucjusza zlały się w jedno z odgłosem otwieranych z trzaskiem drzwi. Kątem oka Draco zauważył stojących w nich Harry'ego i Snape'a. Nie! Nie mógł pozwolić, aby coś stało się któremuś z nich. Nie mógł... Błyskawicznym ruchem dłoni sięgnął do kieszeni i cisnął przed siebie Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności. Komnatę ogarnął nieprzenikniony mrok. Z zaskoczeniem stwierdził, że w drugiej ręce nadal ściska Rękę Glorii. Świat nagle zwolnił. Obrazy przesuwały się przed nim rozmazane. Nie miał różdżki, więc tak naprawdę nie mógł niczego zrobić. Zobaczył Narcyzę na oślep celującą w Harry'ego i odruchowo rzucił się w jego kierunku. Ostatnim, co usłyszał, był krzyk Lucjusza i łoskot upadającego ciała. Nie wiedział czyjego.

Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz