— Paranoicy.
Snape mocniej owinął się grubym, wełnianym płaszczem, ostrożnie stawiając kroki na wąskim żlebie, prowadzącym do Kruczej Twierdzy. Od godziny podróżował tą zdradliwą, najeżoną kamieniami ścieżką, gdzie każdy krok groził upadkiem i natychmiastową śmiercią na dnie przepaści, której krańce spowijała siwa, wilgotna mgła. Już od roku raz w tygodniu aportował się na małą, wystającą ze skalnej ściany platformę, a nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić. Gdzie nie spojrzał, otaczały go strome i nieprzystępne grzbiety górskie o ostrych, silnie poszarpanych krawędziach. Brak jakiejkolwiek roślinności przyprawiał go o dreszcze, a odgłos wybuchających gejzerów, w tej chwili odgrodzonych od niego wysokimi głazami, raczej nie poprawiał mu humoru. Nie mógł też wyrzucić z głowy myśli, że stąpa po wulkanie. Fakt, że był on dawno wygasły, wcale go nie uspokajał.
Ścieżka skręciła gwałtownie w lewo i zakończyła się pomiędzy dwiema formacjami skalnymi. Snape przystanął i z westchnieniem rezygnacji wsunął różdżkę w wąski, najprawdopodobniej naturalny, otwór, po czym gwałtownie cofnął rękę, gdy coś chłodnego musnęło jego palce.
— Cholera! — Nie zdołał powstrzymać cichego okrzyku.
To miejsce zdecydowanie emanowało jakąś dziwną, nieprzystępną aurą. Naprawdę był gotów uwierzyć, że mieszkają tu elfy, fauny i inne magiczne stworzenia. Wszystkie razem, bez wojen i niezgody. Człowiek nie powinien zapuszczać się w te okolice.
W momencie, gdy jego różdżka zniknęła, a może została zatrzymana przez nieznane coś zamieszkujące szczelinę, przed oczami Snape'a ukazała się żelazna, wysoka na jakieś pięć metrów brama, która z okropnym zgrzytem zaczęła się otwierać. Snape stał bez ruchu, dopóki stalowy potwór nie uchylił się na tyle, aby wpuścić go do środka, po czym wśliznął się przez powstały prześwit.
— Za każdym razem, gdy się pojawiasz, wyglądasz, jakbyś miał ochotę kogoś zabić. — Mężczyzna stojący po drugiej stronie niedbale opierał się o wysoki mur, wzdłuż którego ciągnęła się wąska ścieżka prowadząca na dziedziniec. — Nie wiem, czy to ja tak na ciebie wpływam, czy może to miejsce.
— Daruj sobie, Lucjuszu. Doskonale wiesz, że nienawidzę drogi prowadzącej do twierdzy. — Snape odwrócił się i z otworu znajdującego się po tej stronie wyciągnął swoją różdżkę. Zawsze fascynowało go, jakim cudem to coś, czymkolwiek było, potrafiło wyczuć jego intencje. Legilimencja? Nie, był mistrzem oklumencji i od razu wyczułby intruza usiłującego grzebać w jego umyśle. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby w jego głowie choć zaświtała myśl o zabiciu, skrzywdzeniu bądź uwolnieniu któregoś z mieszkańców twierdzy, brama nigdy by się nie pojawiła i mógłby sterczeć pośród skał aż do... W każdym razie na pewno długo.
— Czasami myślę, że jest gorsza niż Azkaban. — Lucjusz wzdrygnął się i ruszył w kierunku dziedzińca.
W przeciwieństwie do nagich, naturalnych skał znajdujących się na zewnątrz tutaj wszystko wyglądało inaczej. Okrągły plac, na środku którego znajdowała się studnia otoczona około półtorametrowej wysokości murkiem, wyłożony był brukowaną kostką. Prowadziły z niego trzy wyjścia. Jedno wiodło w stronę ogrodu, którego Snape nienawidził, gdyż zamiast zieleni znajdowały się w nim tylko kamienne rzeźby. Drugie skręcało do głównych drzwi Kruczego Dworu. Trzecim mógł wrócić do bramy prowadzącej na zewnątrz. Wbrew pozorom miejsce było naprawdę rozległe. Sam dziedziniec musiał mieć co najmniej pięćdziesiąt metrów średnicy, a żeby zwiedzić kamienny ogród, trzeba było poświęcić wiele godzin. Wszystko dookoła wykonane zostało przez nad wyraz uzdolnionego maga, który musiał być mistrzem w swym fachu. Obserwując misterne krużganki, wysokie wykusze okienne i główne drzwi zdobione w niezwykle skomplikowany sposób, Snape doszedł do wniosku, że niektóre fragmenty wyszły spod dłuta górskich krasnoludów, mistrzów w swym rzeźbiarskim fachu. Wszystko wokół było piękne, bogate i... szare. Szary dziedziniec, szary ogród, szary dwór. Żadnych drzew, kwiatów, trawy. Tak, Snape nienawidził tego miejsca!
— Nie byłeś w Azkabanie, więc nie masz pojęcia, jak tam jest. — Mistrz eliksirów spojrzał ironicznie na Lucjusza i oparł się o murek otaczający fontannę. — Mała cela, w której po kilku krokach dochodziłeś do przeciwległej ściany, i obskurna toaleta. A za czasów dementorów mogłeś liczyć na rozrywkę w postaci wycia oszalałych, niezdolnych do jakiejkolwiek konwersacji więźniów. Powinieneś być wdzięczny Potterowi.
— Dementorzy odeszli lata temu.
— Jednak od tamtej pory komnaty skazańców cudownie się nie powiększyły. A towarzysze niedoli nadal w przerażającej większości pozostają tępymi, pozbawionymi mózgów trollami. — Snape spojrzał w głąb kilkudziesięciometrowej studni. — I nie było stamtąd ucieczki.
— Droga straceńców skazanych na dożywocie. — Malfoy podążył za wzrokiem Snape'a, jednak zaraz cofnął głowę, nie mogąc znieść widoku wąskiego tunelu zakończonego spienioną wodą. — Najtwardsi wytrzymują sto pięćdziesiąt lat, potem się poddają.
— Więc powinieneś być wdzięczny, że za pięćdziesiąt...
— Czterdzieści dziewięć. — Lucjusz wyprostował się i odwrócił tyłem do studni. — Rok już minął. To i tak wieki, zważywszy na fakt, że mój zięć jest ikoną czarodziejskiego świata.
— Potter zrobił, co mógł, abyś nie został odesłany do Azkabanu. — Snape spojrzał na Malfoya karcąco. — Tutaj trafiają przeważnie przestępcy polityczni, arystokracja, śmietanka towarzyska magicznego świata. Nie masz prawa narzekać. Przynajmniej nie otacza cię banda pospolitych przestępców. Zamiast celi otrzymałeś komnatę, która dzięki Draco wygląda dokładnie jak twoja sypialnia w Malfoy Manor. Twój pobyt tutaj to jak zjazd...
— Arystokratycznych szaleńców! — sarknął Lucjusz, bez skrupułów przerywając Snape'owi. — Wczoraj jadłem kolację z Khunem. Bardzo interesujący człowiek. Mugole sądzą, że zmarł w swej willi w Rangunie, podczas gdy Król Złotego Trójkąta zajada się pieczoną w miodzie kaczką gdzieś, gdzie... — Mężczyzna zatoczył ręką dookoła. — Czuję się obserwowany, Severusie — dokończył ciszej. — Oczywiście wiem, że mogło być gorzej, ale... — Odgarnął dłonią kosmyk jasnych włosów i wyprostował się z uśmiechem, który przeczył jego wcześniejszemu wybuchowi. — Przejdźmy się. Opowiedz mi, co u Draco — mruknął ciszej, chwytając Snape'a pod ramię i ciągnąc go w kierunku ogrodu.
— Twój syn, jak mniemam, jest dziś gościem na weselu najlepszego przyjaciela swojego męża.
— Weasley. — Lucjusz jęknął, mocnej uderzając doskonałą imitacją swej wspaniałej laski o kamienne podłoże. — Naprawdę ożenił się z tą szlamą?
— Niestety tak. — Snape potrząsnął głową. — Wprawdzie panna Granger to jedna z najinteligentniejszych czarownic, jakie znam, niemniej to nadal nieczysta krew.
— Widzę, że nie zmieniłeś swoich zapatrywań. — Malfoy obrzucił mężczyznę szybkim spojrzeniem. — Sądziłem, że zdradziłeś Lorda, bo byłeś przeciwny jego zapatrywaniom.
— Bzdura. — Snape przystanął, przyglądając się z fascynacją jedynej barwnej rzeczy w tym miejscu. Zorzy polarnej. — Oczywiście, że popierałem większość jego idei.
— Popierałeś i zdradziłeś go?
— Większość, Lucjuszu, nie wszystkie. Poza tym jego metody były... cokolwiek brutalne, nie sądzisz? — Snape spojrzał na towarzysza kpiąco. — Wybacz, ale rzucanie Cruciatusa i Avady na prawo i lewo nie świadczy najlepiej o strategii wodza. Zastraszanie i mordowanie rodzin czarodziejskich raczej nie przysporzyło mu zwolenników.
— Tak, wiem. — Lucjusz strzepnął jakąś nitkę z mankietu swej kosztownej szaty, która tutaj, na tej burej ziemi, sprawiała wrażenie, jakby jej właściciel nie był tutaj więźniem, a opuścił tylko na chwilę jakieś snobistyczne przyjęcie. — Nie musisz mi przypominać o wyborze, którego dokonałem. Jednak nadal twierdzę, że to bardzo źle, iż nasza krew się rozrzedza przez takich jak Weasleyowie. Kiedyś byliśmy potężni, nie musieliśmy się ukrywać.
— Wieki temu, tak odległe, że prawie zapomniane.
— Tak! Ale to nie mit! — Lucjusz spojrzał gniewnie na Severusa. — Potem zaczęliśmy się mieszać i w efekcie niektórzy z nas się ujawnili. Do czego to doprowadziło? Inkwizycja, prześladowanie, przetrzebili nas jak owce. Teraz mamy nienanoszalne hrabstwa, jesteśmy rozrzuceni po całym świecie i nadal postępujemy jak głupcy. Nasza magia staje się z każdym pokoleniem słabsza... Boję się, że kiedyś zupełnie zniknie.
— Nikt jeszcze nie wygrał z uczuciami. Podobno. — Snape spojrzał na zaciętą twarz Lucjusza i uniósł brew. — Zboczyliśmy jednak z tematu. Twój syn na weselu Granger i Weasleya.
— Zawsze wiesz, jak poprawić mi humor — wycedził z sarkazmem Lucjusz.
— Draco wydaje się bardzo dobrze czuć w ich towarzystwie. — Snape udał, że nie usłyszał wypowiedzi Malfoya. — Nigdy bym nie przypuszczał, że do tego dojdzie.
— Tak, mnie również to zaskakuje. Jednak będąc mężem Pottera, został niejako zmuszony do przebywania z nimi. — Zamilkł i przez jakiś czas spacerowali w ciszy.
— Coś cię trapi? — zapytał Snape, widząc, że Lucjusz marszczy czoło, jakby myślał o czymś nieprzyjemnym.
— Martwi mnie to, że Draco nie zastanawia się nad przyszłością rodu. Powinien postarać się o dziecko. — Cmoknął niecierpliwie, widząc zdegustowany wyraz twarzy Severusa. — Och, proszę cię, doskonale znam ograniczenia rytuału. Wiesz dobrze, że istnieje szereg sposobów, aby dwóch czarodziei miało potomstwo, i to bez współżycia pozamałżeńskiego.
— Rozmawiałem o tym z Draco. Zarówno on, jak i Potter nie wykazują zainteresowania. Wydaje się, że Samuel bardzo dobrze wpasował się w ich... — Snape prychnął z niejakim rozbawieniem — ...instynkty ojcowskie.
— Marnują potencjał! Potter i Malfoy! Wiesz, jaka potęga mieściłaby się w ich potomku?!
— Sądzę, że właśnie tego chcą uniknąć. Zbyt duża moc w jednym człowieku nigdy nie prowadziła do niczego dobrego.
— Widzę, że ich popierasz. — W głosie Lucjusza zabrzmiało rozczarowanie.
— Uczę się na błędach. — Snape położył dłoń na ramieniu Lucjusza. — Nie zmusisz ich. Wiem, że rozmawiałeś o tym z Draco podczas jego comiesięcznych odwiedzin. Moja rada brzmi: nie próbuj nim manipulować. To dorosły mężczyzna i jeżeli nie chcesz ponownie go stracić, przestań się wtrącać. On jest zarówno bardzo szczęśliwy, jak i bardzo ostrożny w kontaktach z tobą.
— Zauważyłem. — Malfoy nie wyglądał na zachwyconego, jednak niechętnie skinął głową. — Co nie znaczy, że mi się to podoba.
— Nie wiem, dlaczego nie możesz zaakceptować, że to Samuel będzie w przyszłości głową rodu Malfoyów. To bardzo inteligentne i...
— Severusie! — Lucjusz strącił rękę mężczyzny i chwycił go ponownie pod ramię. — Nie dyskutujmy o tym. Znasz moje zdanie.
— I nie rozumiem twojego uporu.
— To bękart!
— Bękart, który wykazuje naprawdę duży potencjał. Wiedziałeś, że potrafi porozumiewać się z feniksami?
— Niczym Dumbledore? — Lucjusz wbrew sobie uniósł głowę, zaciekawiony.
— Dokładnie. Fawkes od roku mieszka na zamku.
— Rozumiem. Jednak to nie zmienia faktu, że chłopiec jest z nieprawego łoża i jako taki nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Myślę też, że nasza niechęć jest obustronna. — Malfoy wzruszył lekko ramionami. — Oczywiście, nie mogę nic poradzić na uczucie, którym darzy go mój syn. Draco zawsze był impulsywny.
— Nigdy się nie zmienisz, prawda? — Snape spojrzał na mężczyznę rozbawiony.
— Oczywiście, że nie. Nudziłbyś się, gdybym nagle stał się potulny i ugodowy. — Lucjusz mocniej oparł się na lasce. — Severusie, czy ty też zostałeś zaproszony na dzisiejszą uroczystość.
— Owszem. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przyszli państwo Weasley osobiście wręczyli mi zaproszenie.
— Masz zamiar się tam pojawić? — Lucjusz odwrócił głowę w kierunku Snape'a. Długie, jasne włosy zasłaniały tę połowę jego twarzy, z której nadal nie ustąpił częściowy paraliż wywołany klątwami.
— Byłoby nieuprzejmie zignorować ich ślub. Pracuję z nimi. Jednak... — zawiesił lekko głos, widząc zaciśnięte w grymasie rozczarowania usta Lucjusza. — ...dopiero późnym wieczorem. Dałem im do zrozumienia, że dziś jestem raczej zajęty.
— Naprawdę? — Uścisk na ramieniu Severusa prawie niezauważalnie się rozluźnił. — W takim razie nie możemy tracić czasu. Myślę, że z przyjemnością zjesz obiad w moich pokojach. Wierzę, że towarzystwo rezydującej tutaj socjety, jakkolwiek bardzo interesujące, nie pociąga cię bardziej niż zwykle.
— To przerażające, jak dobrze mnie znasz, Lucjuszu. Zawsze niezwykle ceniłem sobie zacisze twych komnat. — Snape przystanął przy drzwiach prowadzących do wnętrza rezydencji i przepuścił Lucjusza przodem.
— Pewnie czujesz się w nich, jakbyś z powrotem znalazł się w Malfoy Manor.
— Tylko na pozór, mój drogi. Atmosfera... — Mistrz eliksirów ostrożnie położył rękę nieco powyżej pasa mężczyzny, zrównując z nim krok, gdy ten, utykając lekko, wolno przemierzał puste o tej porze korytarze. — ...jest zupełnie inna niż dawniej. Zupełnie inna.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...