XVI

2.9K 177 69
                                    


Koniec września w Irlandii był naprawdę piękny. Jesień ozłociła pola i pomalowała drzewa na żółto, czerwono i brązowo. Dni nadal były pogodne i słoneczne, więc zarówno nauczyciele jak i dzieci często spędzali wolny czas na dworze. Harry z pomocą Hermiony rozszerzyli bariery magiczne do plaży, więc dzieci mogły bezpiecznie spacerować nad morzem, a także kąpać się w specjalnie przygotowanym miejscu, którego osłony chroniły od nieprzewidzianych wypadków. Kosztowało ich to wiele pracy, ale wspólne wypady nad wodę skutecznie niwelowały bariery wśród młodzieży, przedkładającej dobrą zabawę nad wojny pomiędzy arystokracją a niższymi warstwami społecznymi.
Nie znaczyło to wcale, że dzięki temu zupełnie uniknięto kłótni i bójek. Nadal trzeba było nie raz i nie dwa rozdzielać walczących uczniów. Dzieci wychowane w sierocińcach i w ubogich rodzinach posługiwały się obfitującą w inwektywy mową ulicy, od których niektórym dosłownie więdły uszy. W dodatku przyzwyczajone do walki o swoje i z kompleksem niższości maluchy często posuwały się do rękoczynów, skutecznie broniąc się przed elokwentnymi, lecz nader złośliwymi przytykami.

Hermiona wraz z Daphne, z którą zaprzyjaźniła się ku zaskoczeniu wszystkich, utworzyły coś w rodzaju świetlicy, gdzie uczyły chętnych etykiety i starały się wpoić młodym umysłom, że chłodna inteligencja i poszerzony w odpowiednim kierunku zasób słownictwa są dużo lepszą bronią niż przekleństwa i pięści. Nie przyniosło to oczywiście natychmiastowych efektów, ale dawało nadzieję na przyszłość.


***

Harry z Justinem siedzieli na trybunach i obserwowali pierwszy trening quidditcha. Ron kilka dni wcześniej ogłosił, że cztery drużyny zostały już skompletowane, co wywołało głośny aplauz wśród pozostałych. Teraz dwóch profesorów z rozbawieniem obserwowało Weasleya uczącego domy wody i ziemi, jak mają się nie pozabijać. Wnioskując po jego czerwonej ze zdenerwowania twarzy, nie przychodziło mu tak łatwo, jak sądził.

Pottera zalała fala wciąż świeżych wspomnień. Jego pierwsza lekcja była przeżyciem bardziej kłopotliwym niż strasznym.
Po otworzeniu drzwi zatrzymał się w nich, jakby magiczna tarcza chroniła komnatę przed intruzami mającymi powyżej półtora metra wzrostu.
Merlinie, jak oni wrzeszczeli... Harry zastanawiał się, czy za jego czasów również pojemność dziecięcych płuc była tak duża. Usiłując zignorować dzwonienie w uszach i mało przyjemne czasami piskliwe okrzyki, które nie miały niczego wspólnego z tak zwanym słodkim szczebiotaniem, zbliżył się do biurka.

— Dzień dobry — powiedział, mając nadzieję, że zabrzmiało wystarczająco głośno, aby przebić się przez harmider.

Zabawnie było patrzeć, jak jego głos powoduje efekt falowy. Najpierw zamilkły pierwsze ławki, potem trącając się łokciami, nogami czy też ciągnąc za szaty, milkli uczniowie w kolejnych rzędach, aż w końcu w komnacie zapadła cisza. Niemal czterdzieści par oczu dwóch domów spojrzało na niego z wyczekiwaniem. Malowały się w nich tak różne emocje, że aż sapnął ze zdziwienia. Jedni patrzyli z ciekawością, drudzy z uwielbieniem, jeszcze inni ze strachem. Co do tych ostatnich, zastanawiał się, czym zasłużył sobie na tak ogromne przerażenie.

— Witam wszystkich na pierwszej lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Nazywam się Harry Potter i jak wiecie, będę was uczył. Nie znam jeszcze waszych imion, więc kiedy będę sprawdzał obecność, proszę o jasną odpowiedź i podniesienie się z krzesła. Chciałbym w miarę możliwości zapamiętać wasze twarze. — Nie zrażony dziwnymi spojrzeniami, uśmiechnął się lekko, dyskretnie wycierając w szatę spocone dłonie. — Prosiłbym, aby na lekcjach panował spokój. Obrona to przedmiot, który ściśle wiąże się z zaklęciami, a więc rzadko będziecie sięgać do samych podręczników. — Przez klasę przebiegł szmer podniecenia. — Nauczycie się jak walczyć z ciemnymi mocami, jak poradzić sobie w przypadku klątw czarnomagicznych oraz w jaki sposób obronić się przed stworzeniami, które będą chciały wam zagrozić. Przestaniecie obawiać się boginów, chochlików, golemów. Poznacie tajemnice dotyczące wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych i innych nieludzi. Nauczycie się, że to co nieznane, niekoniecznie musi być złe. Ktoś, kto podczas pełni zamienia się w bestię, nie musi być równocześnie kimś, kto przeraża nas na co dzień. Zapoznam was z zaklęciami, które chronią przed demoentorami, sukubami i innymi stworzeniami, wywołującymi lęk i stanowiącymi zagrożenie. Poznacie prawa rządzące pojedynkami oraz tarcze ochronne i różne rodzaje klątw. Podsumowując, po skończeniu szkoły będziecie zdolni ochronić siebie i wasze rodziny. — Zamilkł i odetchnął głęboko, rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Jak na razie nie było tak źle, skupił na sobie uwagę i wzbudził wyraźne zainteresowanie, a to już wiele. — Czy są jakieś pytania? — Kilka rąk wystrzeliło w górę. — Proszę. — Skinął zachęcająco w stronę jednego z uczniów.

— Czy to prawda, że pokonał pan Czarnego Pana? — Chudy chłopak o dużych, brązowych oczach podniósł się z krzesła.

— Tak, to prawda — przyznał spokojnie. — Jednak nie zrobiłem tego sam, pomagali mi przyjaciele i wiele osób, dzięki których poświęceniu możemy dziś spokojnie prowadzić lekcje. — Uśmiechem zatuszował nieprzyjemne wspomnienia.

— Jakim zaklęciem? — Kolejne pytanie padło zanim skończył wypowiedź. Spojrzał w kierunku okna, pod którym siedziała blondynka z włosami upiętymi w ciasny kucyk.

— Było to zaklęcie stworzone specjalnie na tę okoliczność. Mogło zadziałać tylko na osobę o specyficznych zdolnościach i... Ogólnie, jeżeli rzuciłbym je na któreś z was, nic by się nie stało. Dodatkowo, pomógł mi pewien specjalny eliksir, który na ten czas wzmocnił moją energię.

— Skąd znał pan to zaklęcie?

— Jak już mówiłem, zostało wynalezione specjalnie na tę okoliczność.

— To pan je znalazł?

— Nie, to zasługa waszej nauczycielki numerologii, Hermiony Granger, oraz kilku innych, bardzo mądrych czarodziei.

— A ten eliksir? On powiększył pańską magię? — Dziewczyna z tylnego rzędu spojrzała na niego z ciekawością.

— Nie, on tylko nie pozwolił, aby moja magiczna energia uległa szybkiemu wyczerpaniu. Nie wiedzieliśmy, jak długo będzie trwała walka. Uprzedzając kolejne pytania, powstał dzięki doskonałej wiedzy waszego Mistrza Eliksirów, Severusa Snape'a. — Harry mógł zarzucić nietoperzowi naprawdę wiele, ale nie zamierzał umniejszać jego zasług.

— Opowie nam pan o przebiegu walki?

— Innym razem. — Uśmiechnął się słabo. — Zrobimy sobie specjalną lekcję, którą poświęcimy tylko na opowieści. — Mrugnął wesoło do dzieci, które wyszczerzyły się z radości. — Teraz ja mam do was kilka pytań, które pozwolą mi sprawdzić parę rzeczy. — Uczniowie spojrzeli po sobie z niepokojem. — Bez obaw, to pierwsza lekcja. Nie dam wam za to ocen, ani nie odbiorę punktów, co najwyżej dodam. Zacznijmy od podstawowej rzeczy. Jak sądzicie, czym różni się czarna magia od białej? — Wskazał ręką wysokiego ucznia z trzeciej ławki. — Może ty? Nie musicie wstawać.

— Czarna jest zła, a biała dobra? — Chłopiec spojrzał na niego niepewnie.

— Poniekąd masz rację. Ktoś jeszcze?

— Czarna zabija?

— Czasami — przyznał.

— Czarnomagiczne zaklęcia są niewybaczalne? — Zaryzykowała jakaś uczennica.

— Widzę, że znane jest ci pojęcie niewybaczalnego. — Skinął z uznaniem głową. — Jednak czarna magia ma setki różnych zaklęć, a do wymienionej przez ciebie grupy należą tylko trzy. Kiedyś i o nich będziemy się uczyli. Ktoś jeszcze?

— Złe zaklęcie sprawia ból.

— Owszem — przyznał. — Wszystkie odpowiedzi w pewien sposób są poprawne. Macie rację, czarna magia przynosi cierpienie, zabija, czyli jest zła. Jednak to nie wszystko. Expulso — zwykłe zaklęcie odrzucające. Spróbujcie je rzucić w kogoś, a osoba ta wyląduje na pobliskiej ścianie. Zapewniam, że nabawi się bolesnych siniaków. Incendio — kolejne proste zaklęcie podpalające. Zapewnie nieraz użyjecie go, chociażby w sali eliksirów czy rozpalając ogień w kominku. Jednak rzucone na kogoś, potrafi wyrządzić mu ogromną krzywdę. Czy ktoś wie, do czego zmierzam? — Rozejrzał się po klasie. Wszyscy wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem. Po chwili rękę uniosła ta sama uczennica, która zapytała o niewybaczalne. — Słucham?

— Chodzi o intencje rzucającego. Mogą być dobre lub złe, dlatego wiele zwykłych zaklęć może zrobić krzywdę. — Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco.

— Brawo, dokładnie o to mi chodziło. Dziesięć punktów dla domu powietrza. Nazywasz się?

— Marietta Fawcett.

— Skądś znam twoje nazwisko — mruknął, zastanawiając się chwilę.

— Moja kuzynka chodziła do Hogwartu, była Krukonką.

— No tak. — Przez głowę przeleciał mu rozmazany obraz uczennicy z brodą, tuż po tym, jak próbowała oszukać Czarę Ognia. Stłumił śmiech cisnący mu się na usta. — Masz zupełną rację, wszystko zależy od intencji. Walcząc z kimś, musimy być przygotowani na to, że będziemy musieli rzucić wiele zaklęć. Granica pomiędzy tym co dobre, a tym co złe jest bardzo cienka. Wiele czarów uznano za czarnomagiczne tylko dlatego, że w przeszłości posługiwały się nimi osoby wyjątkowo brutalne. Dobrym przykładem jest Morsmordre. Właściwie nie czyni żadnej szkody, jednakże zostało wymyślone przez Toma Riddle'a, pojawiało się nad domami, które zostały zaatakowane przez niego bądź Śmierciożerców, dlatego ministerstwo zakwalifikowało je jako zaklęcie czarnomagiczne i zostało zabronione. Dla odmiany Conjunctivitus jest czarem uznanym za zupełnie nieszkodliwy, a potrafi oślepić przeciwnika na pewien czas. Tak samo zwyczajna Drętwota. Wyobraźcie sobie, że rzucono ją na was i zostawiono wasze nieruchome ciała w lesie pełnym dzikich zwierząt. — Dzwonek uświadomił Harry'emu, że minęła godzina. Ze zdziwieniem stwierdził, że nawet nie zauważył upływu czasu. — Mam nadzieję, że zrozumieliście to, co dziś chciałem wam przekazać. Na następną lekcję odszukajcie w bibliotece przykłady nieprawidłowego użycia zaklęć i ich efektów.

Uczniowie podnieśli się ze swych miejsc i gwarnie wylegli na korytarz. Gryfon patrzył za nimi z zadowoleniem.

W sumie nie było się czego bać, pierwsza lekcja okazała się całkiem przyjemnym doświadczeniem.


— Nie, nie i jeszcze raz nie! — Krzyk dobiegający z oddali wyrwał Harry'ego z zamyślenia. — To jest pałka! Pałka służy do odbijania tłuczków, a nie do pojedynkowania się! — Ron właśnie rozdzielał dwóch pałkarzy przeciwnych drużyn, którzy urządzili sobie walkę na pseudomiecze w powietrzu. — Już gnomy ogrodowe mojej matki mają więcej rozumu niż wy! — Zrobił efektowny unik, gdy nadlatujący tłuczek o cal minął jego głowę. — Na ziemię! Wszyscy na ziemię! Jak nie potraficie przejść do praktyki, wracamy do wykładów z zasad!

W powietrzu rozległ się zbiorowy jęk i dzieci z ociąganiem skierowały swe miotły ku boisku, ze złością patrząc na dwóch winowajców.
Harry zachichotał i poklepał Justina po ramieniu.

— Myślę, że to koniec gry na dzisiaj. Ron najwyraźniej się zirytował.

— Idziesz? — Justin spojrzał na niego pytająco.

— Tak, pomyślałem sobie, że skoro mamy piątkowe popołudnie, a jutro nie czekają nas żadne zajęcia, pozwolę sobie na krótki wypad poza mury szkoły.

— Idziesz na Pokątną? W gruncie rzeczy powinienem się w końcu tam wybrać, mam do kupienia kilka rzeczy.

— Nie, pomyślałem, że odwiedzę znajomego — wykręcił się Harry. — Dawno u niego nie byłem.

— Jasne. — Chłopak uśmiechnął się pogodnie. — To ja tu jeszcze posiedzę, a jutro może zamienię się dyżurem z Nevillem i udam się na zakupy. To co, widzimy się na kolacji?

— Myślę, że dopiero na śniadaniu. — Harry pomachał mu ręką i opuścił trybuny, przeskakując po kilka schodków na raz. Z dołu dobiegło go jeszcze rozdrażnione gderanie Weasleya i głos Hermiony, która najwyraźniej musiała siedzieć gdzieś niżej. Uśmiechnął się do siebie. Jeżeli ktoś szukał Rona, mógł mieć pewność, że znajdzie i Granger.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz