Draco siedział przy łóżku, trzymając drobną dłoń Samuela i ostrożne gładząc opuszkami palców jego delikatną, miękką skórę. Chłopiec spał już od czterech godzin i lada chwila mógł się obudzić, a mężczyzna nadal nie uporał się z gonitwą myśli, jaka zaległa się w jego głowie.
Najważniejsze, że Sam był bezpieczny. Tutaj w zamku nic mu nie groziło. Emeraldfog był chroniony potężną magią, jego osłony były niemal nie do przebicia. Owszem, Różany Dom też zabezpieczała silna magia, jednak jej działanie ograniczała wielkość budynku. Kiedy wraz z Severusem i Victorią rozciągali zasłony, mogli pozwolić sobie na założenie tylko sześciu pieczęci, inaczej nachodziłyby na siebie i wzajemnie się znosiły. Zamek otaczało kilkadziesiąt osłon, połączone były pierwotnymi węzłami pochodzącymi od magii ziemi, a to oznaczało, że były dodawane wraz z powstawaniem każdego kolejnego fundamentu budynku. W dodatku wzmacniane przez krew każdego kolejnego pokolenia. On nie mógł sobie na to pozwolić. Zakupił już gotowy dom i coś takiego w ogóle nie wchodziło w grę.
Magia krwi kojarzyła się z mrokiem, właściwie była zakazana. Jednak nie dotyczyło to zaklęć ochronnych. Dobrowolnie oddana krew była znakiem ofiary, nie zabijała darczyńcy, a jedynie umacniała i wplatała jego sygnaturę. W tej chwili zamek chroniła wielowiekowa moc rodu Dumbledore, która zaakceptowała też Pottera. Odkryli to w momencie gdy zmieniło się godło rodu. Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, za namową jego i Granger, Harry złożył swą własną ofiarę. Jako żyjący właściciel sprawił, że węzły zostały odnowione i umocnione. Nie był najeźdźcą, dom przyjął go bez żadnego sprzeciwu, a jego sygnatura w naturalny sposób zajaśniała pomiędzy innymi.
Draco dokładnie pamiętał ten dzień. Po raz pierwszy mógł na własne oczy zobaczyć misterną siatkę drgających, wirujących pajęczych nici oplatających budynek i ogród. To było naprawdę piękne. Każdy kolejny wątek lśnił jedynym w swoim rodzaju kolorem. Wił się i misternie splatał z kolejnymi nićmi, niczym osnowa w perfekcyjnie utkanym gobelinie. Magia wydawała się żyć własnym życiem, jej pasma — szeptać pomiędzy sobą, kontaktować się i dotykać się wzajemnie, sprawdzając i badając swymi tęczowymi palcami. Granger nazwała to Magiczną Zorzą Polarną i Draco musiał przyznać, że oddawało to doskonale widok, jaki mieli przed oczami.
Ktoś kiedyś powiedział, że magia żyje i Malfoy po raz pierwszy był pewien, że było w tym sporo racji. To co unosiło się dookoła zamku, nie było martwe. Wirowało, dotykało, oplatało ściany, mury i dachy. Zaglądało do okien i ostrożnie, niemal z uczuciem gładziło ich szklane tafle. Magia ochronna była niczym matka, która za wszelką cenę chce bronić swe dziecko. Można było próbować ją złamać, jednak walczyła do ostatniej barwnej nici, sama lizała się ze swoich ran i odrzucała, kaleczyła tego, kto chciał wtargnąć i skrzywdzić to, co dano jej pod opiekę. Draco podejrzewał, że w tej chwili Emeraldfog jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc na ziemi. Ród Dumbledore był niezwykle potężny, a Harry Potter w niczym mu nie ustępował, być może nawet przewyższył. Jeżeli Voldemort przez tyle lat nie mógł zdobyć Hogwartu, co dopiero mówić o tym miejscu? Nie, zarówno Narcyza jak i Lucjusz nic nie mogliby zrobić, nawet gdyby zebrali armię i ruszyli z czarnomagiczną pieśnią na ustach, śpiewaną przy wtórze bębnów powlekanych ludzką skórą.
Niemniej Draco nie zamierzał czekać bezczynnie. Nadszedł czas, aby Samuel został przedstawiony światu. Bardzo łatwo wyeliminować coś, o czym nikt nie wie. Dużo trudniej niezauważalnie pozbyć się czegoś, co jest wszystkim znane, a w dodatku wzbudza sensację — bo że pojawienie się nowego członka rodziny Malfoyów takową wzbudzi, tego był całkowicie pewien. Narcyza zastanowi się dwukrotnie, zanim podniesie rękę na to dziecko. Z oczywistych względów byłaby pierwszą podejrzaną, a na to nie będzie sobie mogła pozwolić. Musiał w to wierzyć.
Emeraldfog był ogromny. Różany Dom w porównaniu z nim przypominał wielkością salę jadalną. Sam będzie tutaj szczęśliwy. Ogrody były piękne i rozległe, plaża — czysta i dzika, a morze kusiło swą pieśnią. Tam żył tylko z Victorią, od czasu do czasu bawiąc się z jakimś dzieckiem z odległego sąsiedztwa. Tutaj na pewno pozna ich dużo więcej i być może pomimo swojego wieku, nawiąże nowe przyjaźnie. Najważniejsze jednak, że wreszcie będą razem i Sam już nigdy nie spojrzy na niego tymi błękitnymi, smutnymi oczami, gdy Draco będzie wychodził.
Była jeszcze jedna rzecz, którą wreszcie Malfoy będzie mógł zrobić. Kiedy zabierał go z sierocińca, wypełnił odpowiednie papiery, które przyznały mu status opiekuna. Magia rozpoznała w nich braci, jednak o ile na papierach ministerialnych widniało przy imieniu Samuela nazwisko Malfoy, o tyle w dokumentach, które były w posiadaniu Draco, nadal figurowało nazwisko Grand. Teraz jako głowa rodu będzie mógł nie tylko uznać go oficjalnie, ale też zapewnić mu wpis w testamencie. Narcyza nie będzie mogła nic zrobić. To on był dziedzicem i gdy stało się jasne, że ojca czeka los wiecznego więźnia, zyskał prawo do wszystkich rodowych włości. Gdyby cokolwiek mu się stało, Sam będzie miał zapewnioną przyszłość, a kiedy opuści Emeraldfog, będzie już dorosłym, w pełni wykwalifikowanym czarodziejem, który potrafi się obronić.
Uśmiechnął się delikatnie. Pomimo ataku, pomimo strachu, wszystko powoli zaczynało się układać. Najgorszą rzeczą, która go czekała, była rozmowa z chłopcem. Nie mógł dłużej udawać, że jest jego ojcem. Jeżeli mieli obwieścić światu jego istnienie, to nie wchodziło w grę. Miał nadzieję, że Sam to zrozumie. Był inteligentnym i kochającym dzieckiem. Być może sprawi mu ból, jednak prawda zawsze jest lepsza od życia w kłamstwie. To, że do tej pory nic mu nie powiedział, wynikało z jego własnego lęku. Cholera, to będzie trudne. Słowa mogą ranić i niestety tym razem tego nie uniknie.
Odetchnął głęboko. Musi wziąć się w garść. Nie był sam, miał Severusa i Harry'ego. Jeżeli chłopiec poczuje się skrzywdzony, oni mu wytłumaczą, oni...
Oni.
Już nie sam ojciec chrzestny, ale i jego mąż. Kiedy właściwie zaczął o nim myśleć jak o kimś, kto nierozerwalnie wiąże się z jego życiem?
W dniu ślubu.
Tak, w pewnym sensie. Kiedy złożyli przysięgę, był zdruzgotany. Wiedział co ona oznacza i jakie niesie za sobą konsekwencje. Potter mógł być przystojny, mógł być bogaty, jednak to nie znaczyło, że miał być też kimś, kto przez resztę jego dni będzie mu wsparciem. Poza tym, nienawidzili się, a to raczej nie sprzyja szczęśliwym związkom.
To było dziwne.
Już pierwszej nocy był zazdrosny. On, który tak naprawdę nie znał tego uczucia, przynajmniej jeżeli chodziło o kochanków. Jednak kiedy wydał się podstęp Weasley, czuł, że mógłby zrobić jej krzywdę. Naprawdę chciał ją zranić, sprawić, żeby bolało. Sięgnęła po coś, co należało do niego, ośmieliła się tego dotknąć i nieważne było, że jeszcze kilka godzin wcześniej klął w żywy kamień i rzucał w myślach na Pottera wszelkie dostępne klątwy. Był Malfoyem, jemu było wolno.
Był Malfoyem i nienawidził Harry'ego Pottera... bo był Malfoyem.
Czy aby na pewno tak?
Bycie Malfoyem to naprawdę trudna sprawa. Od dziecka wpajano mu zasady. To wolno, a tego nie. Tak postępują arystokraci, a tak absolutnie nie wypada. Z tym człowiekiem powinien się przyjaźnić, a w kierunku tamtego nawet nie spoglądać. Oceny zawsze powinny być na najwyższym poziomie. Nikt nie może się równać z Malfoyami, a już na pewno nie jakaś szlama...
Draco westchnął. Przez Granger zawsze miał w domu kłopoty. Ojciec nigdy nie pozostawiał wątpliwości, co sądzi o tym, że jego syn nie dorównał pod względem nauki takiemu śmieciowi jak nikomu nie znana czarownica mugolskiego pochodzenia.
Może dlatego tak bardzo jej nienawidził? Może przez to ubliżał jej i pomiatał nią na każdym kroku, aby umniejszyć jej wartość?
Zaszczytem jest przyjaźnić się z Malfoyem.
Do czasu, gdy Draco poszedł do szkoły, każdy, kogo obdarzył swoją uwagą, był tym naprawdę zachwycony.
Nie Potter.
Kiedy Voldemort upadł po raz pierwszy, ojciec wyparł się go i stwierdził, że był pod działaniem Imperiusa. Oczywiście nikt w to nie wierzył, ale nikt też głośno tego nie negował. Harry Potter był wyznacznikiem prawdy. Jeżeli przyjaźnisz się ze Złotym Chłopcem, znaczy to, że jesteś po jasnej stronie i nikt nie powinien mieć co do ciebie żadnych wątpliwości.
A co jeżeli Złoty Chłopiec wcale nie chce być twoim przyjacielem?
Co jeżeli wybiera szlamę i nędzarza?
Wtedy po raz pierwszy złamano dumę Draco i automatycznie został zmuszony do nienawiści i rywalizacji.
Nie potrafił inaczej. Odkąd pamiętał, uczono go nie pochylać głowy. Być dumnym, aroganckim i zawsze pierwszemu atakować.
Kiedy rodzic za bardzo rozpieszcza dziecko i dmucha na każde zadrapanie, ktoś taki wyrasta na słabeusza.
Jeżeli bije je i poniża, wychowa zalęknionego i zamkniętego w sobie człowieka lub buntownika, który za swoje rany odgrywa się na innych.
Gdy wychowujemy dziecko bez okazywania uczuć, karmimy zasadami i wynagradzamy za pogardę... otrzymujemy Malfoya.
Nienawidził więc Wybrańca. Po raz pierwszy na przekór ojcu, który pożądał tej przyjaźni. Harry Potter był odpowiednimi plecami w jego karierze politycznej i gwarantem słuszności. Lucjusz zapomniał jednak o jednym. Nauczył syna, że Malfoyowie nie wybaczają.
I Draco nie wybaczył.
Za punkt honoru obrał sobie rywalizację. Mógł się bić, mógł poniżać, mógł miotać obelgami, ranić jego przyjaciół. Zrobiłby wszystko, aby tylko upokorzyć Złotego Chłopca. Był ślepy na argumenty, był Ślizgonem, a jego dom umacniał w nim te wszystkie odczucia.
Był też obserwatorem.
Wraz z każdym upływającym rokiem oddalał się do rodziców. Karcony za oceny, za postępowanie, za żywiołowość, za to, że nie potrafił nawiązać kontaktu z Wybrańcem, powoli odsuwał się od rodziny.
Nadal jednak ją szanował. To miał wyuczone niczym dekalog.
Do czasu.
Draco nie bał się śmierci, nie bał się zabijać. Jednak jeżeli miał to robić, musiał mieć cel. Cel, który będzie zgodny z tym, w co wierzył, a przeciwnik musiał sobie zasłużyć. Tylko jeden raz...
Potrząsnął głową, odganiając tę myśl.
To co robił Voldemort, było złe. Jaka satysfakcja, jaki honor w torturowaniu kogoś, kto nie potrafił się obronić? To było czystym złem, perwersją. To było chore.
Dlatego nie potrafił zabić Dumbledore'a.
Stojąc naprzeciwko człowieka, którego uważał za kogoś potężnego, który nigdy nic mu nie zrobił, którego jedynym grzechem była chęć ochrony szkoły, nie potrafił rzucić avady. Nauczono go dumy i honoru, a to na pewno nie było honorowe. Zrozumiał, że to on wybiera. To było jego życie. Nie Lucjusza, nie Narcyzy, nie Voldemorta. Tylko jego własne. Stał na szczycie wieży i po raz pierwszy płakał. Nie ze strachu przed tym, iż ma zabić. On żegnał się z tym, co do tej pory było jego rodziną. Toczył wewnętrzną walkę o własną przyszłość i było to przerażające. Mógł stracić nazwisko, ale nie mógł stracić honoru.
Harry Potter.
Chłopiec, który pokonał Voldemorta. Nie musiał go lubić, ale nie potrafił zignorować budzącego się w nim podziwu.
Harry Potter.
Młodzieniec, dla którego złamał swoją regułę. Człowiek, którego — jak twierdził Severus — uratował, a wraz z nim cały świat. Kiedyś w to wątpił, jednak podążył za Snape'em i zrobił, co mu kazał. Magiczna więź potwierdziła jednak słowa i wiarę Mistrza Eliksirów. Pokazała, że nawet Dumbledore nie przewidział wszystkiego. Był zbyt wielkoduszny, nie przyjmował do wiadomości, że Złoty Chłopiec może mieć jakąkolwiek ciemną stronę. Severus był śmierciożercą. On wiedział. Wybraniec zabił... a to niszczyło wszystko, w co wierzył dyrektor. Nieważne, że była wojna, nieważne, że robił to w obronie tego, co kochał. Śmierć to śmierć. Morderstwo było słabością, rysą na murze świętości Pottera i to Draco przyjął na siebie konsekwencje. Harry miał wobec niego dług życia i nawet o tym nie wiedział. Najgorsze było to, że nie mógł się dowiedzieć. Ślizgon wolał się nie zastanawiać, czy Potter by go znienawidził, odrzucił, zaczął nim pogardzać, czy może po prostu czułby obrzydzenie na sam jego widok. Może kiedyś nie miało to takiego znaczenia, jednak teraz...
Cztery miesiące spędzone ze Złotym Chłopcem sprawiły, że jego świat stanął na głowie. Harry... nawet mówił do niego po imieniu. Śmiał się z nim, kłócił i uprawiał seks. Walczył u jego boku. Potter od razu zaakceptował Samuela, nie zdradził go i bez wahania rzucił się chłopcu na ratunek. Potter został i chronił go do samego końca. Miał okazję uciec kiedy Weasley uratował dziecko, a jednak pozostał. Doskonale słyszał jego głos... Nie zostawię go tutaj samego — narażał się, chroniąc Draco. A przecież mógł wykorzystać sposobność. Zostawić go, umyć ręce i wreszcie być wolnym. Dlaczego tego nie zrobił? Czy to była ta słynna gryfońska lojalność? Czy może coś innego. Tego Malfoy nie wiedział, jednak cokolwiek to było, on postąpiłby tak samo. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
Harry Potter był jego przeznaczeniem. Zrozumiał to, gdy uratował go w ministerstwie, a zrozumienie przerodziło się w pewność, gdy wspólnie rzucili Sectumsemprę.
Z przeznaczeniem nie można walczyć. Zresztą... wcale nie chciał...
Pomiędzy tym wszystkim było coś jeszcze, coś czego nie potrafił uchwycić. Jak zbyt gwałtownie wyciągnięta dłoń w kierunku unoszącego się na wietrze piórka, które wraz z podmuchem, zamiast spocząć pomiędzy palcami, umyka i odpływa w bok. W końcu je złapie. Pytanie tylko kiedy i czym ono się okaże. Być może... być może to będzie...
Przymknął oczy i zacisnął pięści...
— Boli. — Cichy pisk wyrwał go z rozmyślań. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na leżące w łóżku dziecko.
— Przepraszam, Sam. — Wystraszony rozluźnił uścisk, w którym trzymał dłoń chłopca. Pogrążony we własnych myślach zupełnie o tym zapomniał.
— Gdzie jesteśmy? — Malec usiadł i rozejrzał się ostrożnie, jakby z obawą.
— W komnatach wujka Severusa. — Draco uśmiechnął się ciepło i pogłaskał rozczochrane włosy dziecka.
— Naprawdę? W jego domu? — Oczy Samuela rozszerzyły się nieznacznie.
— Nie, w Harry'ego i mojej szkole. — Pochylił się i podciągnął brata na swoje kolana, okrywając go kocem. Chłopiec umościł się wygodnie, wtulając jasną główkę z zagłębienie jego szyi. — Od teraz będziesz tutaj mieszkał, co ty na to?
— Z tobą i Harrym? — Mały gwałtownie uniósł głowę, prawie uderzając jej czubkiem w podbródek Dracona.
— Ze mną, Harrym, wujkiem Severusem i wieloma innymi nauczycielami i dziećmi.
— Naprawdę? Tak całkiem serio i na zawsze? — Broda chłopca trzęsła się lekko.
— Naprawdę i tak długo jak będziesz chciał. — Pokiwał twierdząco głową.
Czekał na wybuch szalonej radości, na pełen entuzjazmu okrzyk. Zamarł gdy oczy Sama zaszkliły się i dziecko wybuchło płaczem, rozpaczliwie wczepiając się palcami w jego szatę.
— Hej, Sam... Nie podoba ci się ten pomysł? — Zdezorientowany gładził wstrząsane spazmami plecy dziecka. Zamiast odpowiedzi poczuł, jak głowa chłopca porusza się tam i z powrotem w geście zaprzeczenia. — Jeżeli nie... to coś wymyślimy, nie płacz — wyjąkał zagubiony, a w zamian otrzymał jeszcze szybsze kręcenie głową.
— Chyba przyszedłem nie w porę. — Uniósł wzrok, widząc stojącego obok Pottera, który niezdecydowanie przestępował z nogi na nogę, nie wiedząc czy może zostać, czy ma wyjść.
— On nie chce... — Bezradnie machnął ręką, jakby nie potrafił ubrać w słowa swych uczuć. Harry odebrał to jako przyzwolenie na pozostanie.
— Słyszałem. — Przysunął sobie krzesło i usiadł tuż obok nich. — Samuelu. Złych ludzi, który napadli na twój dom, już nie ma i nigdy nie wrócą. Draco postanowił, że ty i Victoria zamieszkacie z nim, żeby już nikt nigdy was nie napadł. Tutaj będziesz bezpieczny. Draco się martwi, że płaczesz, bo nie chcesz z nim mieszkać.
— A... ale to nieprawda. — Chłopiec uniósł głowę i zaczerwienionymi oczami spojrzał na tulącego go blondyna. — Chcę... chcę tu... tutaj mieszać.
— Więc dlaczego płaczesz, Sam? — Malfoy nieustannie gładził plecy dziecka.
— Draco, wydaje mi się, że on jest przestraszony. Napadnięto na jego dom. Victoria zapewne kazała mu się schronić. Osłony szalały pod naporem zaklęć, a w dodatku zabrał go stamtąd ktoś, kogo zupełnie nie znał. Nikt dotąd mu nie wytłumaczył o co chodzi. — Harry wyciągnął z kieszeni eliksir, który prewencyjnie dał mu Snape. — Wypij to, Samuelu, poczujesz się lepiej. — Na powrót zajął swoje miejsce i spojrzał poważnie na Draco. — Jak wiele zamierzasz mu powiedzieć?
— Większość.
— Dobrze, myślę, że to odpowiednia chwila. — Harry potarł palcami podbródek. — Wyspał się i jest teraz na pewno spokojniejszy.
— Tak... — Odchrząknął i spojrzał na Samuela. — Hmm... Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy, prawda? — Chłopiec uśmiechnął się w dopowiedzi. Łzy zdążyły już wyschnąć, a może po prostu wsiąknęły w szatę Malfoya i tylko zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że chłopiec jeszcze niedawno zanosił się płaczem. Eliksir Severusa jak zwykle sprawdził się idealnie. — Musisz uwierzyć, że nigdy nikomu bym cię nie oddał. Jesteśmy rodziną i zawsze będziemy razem.
— Harry też jest rodziną. — Samuel oparty o jego pierś, bawił się klamrą jego szaty.
— To prawda, Harry jest rodziną i również zrobi wszystko, aby cię chronić. — Potter był zaskoczony, słysząc pewny głos mężczyzny. Nie było w nim wahania, a raczej spokojna akceptacja i coś na kształt dumy.
— Naprawdę cię kochamy, Sam. — Gryfon uśmiechnął się łagodnie.
— A jeżeli kogoś kochasz, powinieneś być z nim szczery i niczego przed nim nie ukrywać, zgadza się? — Draco mocniej przytulił chłopca i zanurzył twarz w jego włosach. — Jestem twoim bratem, nie ojcem, Samuelu.
Przez chwilę panowała absolutna cisza. Draco trwał w tej pozycji, czekając ze strachem na reakcję dziecka. Harry zacisnął pięści i przygryzł wargę, z niepokojem obserwując ich obydwóch. Z lękiem patrzył na sztywne plecy dziecka, które nie poruszało się, jakby ktoś rzucił na nie Drętwotę.
— Kłamiesz.
— Sam, to prawda. — Draco uniósł głowę, gdy usłyszał zaprzeczenie. — Z różnych powodów, ojciec nie mógł się tobą zająć, dlatego trafiłeś do sierocińca. Kiedy się o tym dowiedziałem, odszukałem cię.
— Kłamiesz! — Chłopiec odepchnął go i odsunął się.
— Jestem twoim bratem, ale...
— Kłamiesz! Kłamiesz! Kłamiesz! — Drobne usta drżały, a zaciśnięta piąstka uderzyła w pierś mężczyzny.
— Sam, Draco mówi prawdę, przecież wiesz, że bardzo cię kocha i nigdy...
— Obydwaj kłamiecie! — Chłopiec zaczął krzyczeć, coraz szybciej uderzając brata pięściami. — Kłamstwo! To wszystko kłamstwo! Dlaczego kłamiecie?!
— Samuelu, wiem że to trudne, ale musisz zrozumieć, że nieważne kim jest dla ciebie Draco. Ojciec czy brat, kocha cię tak samo. — Harry dotknął delikatnie ramienia chłopca, jednak ten odsunął się gwałtownie.
— Nie dotykaj mnie! Wszyscy jesteście źli! Chcę do Victorii. Victoria! Chcę do Victorii.... — Coraz głośniejsze krzyki rozbrzmiewały po komnacie. Dziecko wyrwało się w końcu z przytrzymujących go objęć brata i skuliło na łóżku. Jego ciałem targały spazmatyczne drgawki. — Victoria!
Drzwi prowadzące do sypialni Snape'a otworzyły się gwałtownie.
— Co się tutaj dzieje? — Severus jak burza wpadł do środka, a za nim ostrożnie wsunęła się Victoria. Kobieta nadal była lekko blada, jednak najwyraźniej po opadnięciu osłon jej magia powoli zaczęła się stabilizować.
— Vicky! — Samuel zerwał się z łóżka i jak strzała przemknął obok Mistrza Eliksirów, rzucając się w objęcia opiekunki. — Za... zabierz mnie stąd. Chcę wró... wrócić do domu. — Dziecko łkało z twarzą wtuloną w jej brzuch, mocząc łzami materiał sukni.
— Sam, kochanie, co się stało? — Objęła chłopca i pogładziła po zmierzwionych, jasnych włosach.
— Oni kłamią, wszyscy, zabierz mnie, pro... proszę.
— Słoneczko, nie możemy wrócić do domu. Tutaj jest bezpiecznie, musimy zostać. — Kucnęła, kładąc dłonie na jego zapłakanej twarzy i kciukami ścierając łzy.
— Nie zostanę z nimi. — Pokręcił głową histerycznie. — Nie chcę, on nie jest moim tatą!
— Och... Jestem pewna, że Draco wyjaśnił ci wszystko. Nadal jesteście rodziną. Powinieneś się cieszyć, że masz takiego wspaniałego brata.
— Nie chcę brata! Chcę tatę! — Samuel płakał coraz głośniej.
— Draco, myślę, że powinieneś zaprowadzić ich do... Mam nadzieję, że zastanowiłeś się już gdzie będą mieszać? — Snape spojrzał na siedzącego bezradnie chrześniaka.
— Tak... — Malfoy podniósł się ciężko z łóżka. Jego jasna skóra przybrała odcień kredowo biały, a w poszarpanej, nadpalonej szacie w żaden sposób nie przypominał tego eleganckiego, pewnego siebie arystokraty, którym zawsze był. — Sądzę... myślę, że moje komnaty... — Urwał i spojrzał pytająco na Harry'ego.
— Oczywiście. — Potter również się podniósł i przeczesał dłonią włosy. — Twoje pokoje będą idealne. Każę skrzatom przenieść tam ich rzeczy.
— Oczywiście zanim nie wybierzesz odpowiednich dla siebie komnat, możesz... — zaczął Snape.
— Druga szafa i komoda bez problemu zmieszczą się w mojej sypialni. — Harry spojrzał na niego ostro. — Dziękujemy za troskę.
— Draco? — Severus obrzucił chrześniaka pytającym spojrzeniem.
— Myślę, że tak będzie dobrze. — Malfoy westchnął i ruszył w kierunku drzwi. — Victorio, weź Sama i chodźcie za mną.***
Draco siedział na sofie, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. W dłoni ściskał tumbler z whisky.
— Nie powinienem był mu mówić.
Stojący obok okna Harry drgnął i spojrzał na blondyna. Od dwóch godzin Malfoy siedział bez słowa i opróżniał stojącą przed nim karafkę. Wyglądało to tak, jakby wpadł w jakiś trans i zamknął się w swoim własnym świecie. Potter odetchnął z ulgą, słysząc w końcu jego głos.
— Nie powinieneś był go nigdy okłamywać. — Westchnął, podszedł do niego i przesunął alkohol, by móc usiąść naprzeciw Ślizgona na niskiej ławie.
— Teraz już za późno. Nienawidzi mnie. — Draco uniósł szklankę i opróżnił ją jednym łykiem.
— To nieprawda. — Wyjął mu z dłoni szkło, bojąc się iż zmiażdży je w zbyt mocnym uścisku.
— Byłeś tam, słyszałeś. — Spojrzał na niego gniewnie. — Powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć, a potem zamknął się w sypialni.
— Posłuchaj, to dziecko. Jest teraz przestraszony i zdezorientowany, nie wie co mówi.
— Nie ufa mi. Już nigdy się do mnie nie odezwie. Straciłem go, Potter! — Gniewnie zmrużył oczy. — Spieprzyłem to i straciłem go!
— Gówno prawda. — Harry pochylił się i położył mu ręce na ramionach, zaciskając mocno palce. — Daj mu czas. Pomyśl, przez co przeszedł. Najpierw rodzice go porzucili, potem odepchnęli dziadkowie. Przez rok żył jako sierota w przytułku. Zabrałeś go stamtąd i zapewniłeś cztery lata szczęścia. On się po prostu boi. Jest przestraszony, że znowu to straci.
— Nigdy bym go nie zostawił! Nie wolno mu tak myśleć...
— Ale myśli. — Harry spuścił na piersi głowę, zastanawiając się co powiedzieć. W końcu osunął się na kolana i klęknął przed Malfoyem na ziemi, kładąc dłonie na jego udach. — On cię kocha. Jesteś najlepszym bratem, jakiego mógł mieć. To był męczący dzień dla nas wszystkich, pomyśl więc jak bardzo te wydarzenia wpłynęły na niego. Najpierw napad, potem dowiedział się, że nie jesteś jego ojcem. Zapewne jest zagubiony. W tej chwili jedyne, co nim kieruje, to gniew. Czuje się oszukany, zraniony. Daj mu kilka godzin spokoju. Jutro są święta, spędzicie czas razem, ochłonie i wróci do siebie. Jesteś jedynym, co ma i dobrze o tym wie. Nie sądziłeś chyba, że przyjmie to spokojnie.
— Skąd to wiesz? Skąd do cholery możesz być tego taki pewien? Bycie Cholernym Chłopcem Który Przeżył nie czyni cię wszechwiedzącym! — Draco spojrzał na niego ze złością.
— Nie, nie czyni. — Harry westchnął i odwrócił głowę, wbijając wzrok w wzór wytłoczony na kanapie. — Jednak rozumiem go. Mnie też kiedyś okłamano. Chciano mnie chronić i zatajono przede mną prawdę. Przez to zginął Syriusz. Miałem ochotę wszystko zniszczyć, zemścić się. Czułem gniew i nienawiść. Ktoś, komu ufałem, zawiódł mnie i nie potrafiłem wybaczyć.
— I co? Przeszło ci? Stwierdziłeś, że skoro jesteś Wybrańcem, musisz mu wybaczyć? — zakpił Malfoy.
— Nie, po prostu zrozumiałem, że jest jedyną ostoją w moim życiu. Mogłem nie zgadzać się z jego metodami, ale dotarło do mnie, że nie mogę z nim walczyć, bo stracę wszystko, w co wierzę. Kochałem go.
— Był cholernym manipulantem, prawda?
— Był — zgodził się Harry. Podniósł się i przyniósł drugi tumbler, po czym napełnił obydwa. — A teraz napij się i pozbieraj do kupy. Naprawdę, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale weź się w garść, Malfoy. Jesteś Ślizgonem, więc nie zachowuj się jakby tiara przydziału się pomyliła. — Wręczył mu szklaneczkę i wzniósł rękę w geście toastu. — Za cynizm i arystokratycznych dupków.
— Jesteś szalony. — Draco uniósł szkło i upił łyk. — Powinieneś się modlić, abym był taki jak dziś. Czyż nie o to w tym wszystkim chodzi? Miłość, zrozumienie, prawo do załamywania się, obnażania swych słabości.
— Oczywiście — Potter przytaknął, powoli sącząc trunek. — Byle nie weszło ci to w nawyk.
— Uwielbiasz moje wyrafinowanie. Właśnie to zrozumiałem.
— Nie, po prostu nie lubię facetów, którzy roztkliwiają się nad sobą, w dodatku będąc pod wpływem alkoholu. — Gryfon wzruszył ramionami.
— Sam mi nalałeś. — Malfoy uniósł szklaneczkę, patrząc jak bursztynowy płyn migocze w rżniętym szkle.
— Stwierdziłem, że gorzej już nie będzie. Poza tym... skoro na dobre się wprowadziłeś do moich komnat, doszedłem do wniosku, że nie mam prawa odmówić ci zalania smutków. — Uśmiechnął się złośliwie.
— Idealne wyczucie chwili — Draco prychnął, dokończył whisky i rzucił szkłem w kominek, pozwalając, by rozprysło się na drobne kawałki.
— To mój ulubiony komplet.
— Przeżyjesz to jakoś. A teraz wybacz. — Wstał i zaczął rozpinać szatę. — Mam ochotę pójść do naszej pieprzonej łazienki, pozwolić podniecać się moim ciałem naszemu pieprzonemu lustru, po czym wezmę pieprzony prysznic i położę się w naszym pieprzonym łóżku. — Każdemu słowu towarzyszyło opadnięcie kolejnej części garderoby.
— A co potem? — Harry podniósł z podłogi spodnie Ślizgona i rzucił je na poręcz fotela.
— Potem... Potem dokończę tę butelkę i zapomnę... do jutra. — Draco wrócił do stołu i zabrał karafkę, po czym wszedł do łazienki, głośno trzaskając drzwiami.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...