Kiedy Malfoy szarpnął drzwi do klasy transmutacji, Harry niemal wylądował mu na plecach. Ron stał zaszokowany na środku korytarza, zastanawiając się co właściwie się stało. Trzask przewracanego krzesła obudził w nim instynkt aurora. Cokolwiek się nie działo, jego przyjaciel najwyraźniej brał w tym udział, a on nie mógł zostawić go samego.
Wpadł do komnaty w momencie, gdy Ślizgon odblokował kominek i w zdenerwowaniu sypał do niego proszek fiuu.
— Różany Dom — warknął i już go nie było.
Harry nie czekał. Z miski stojącej na gzymsie zaczerpnął pełną garść i po chwili również zniknął. Weasley westchnął ciężko i przeskakując przez leżące na środku krzesło, dopadł kominka.
— Różany Dom — wypowiedział usłyszane hasło i po chwili poczuł znajome uczucie szarpnięcia, gdy w szalonym tempie przemieszczał się pomiędzy kominkami.***
Dom obłożony był osłonami. Bardzo skomplikowanymi osłonami. To była pierwsza myśl, jaka nawiedziła go, gdy wreszcie wylądował na miejscu. Jednak nie to w tej chwili było najważniejsze. Nie musiał pytać, aby wiedzieć, że magiczne bariery są wściekle atakowane. Czuł jak naginają się niczym zbyt mocno napompowany balon. Kolejne warstwy ustępowały i wystarczył jeden potężniejszy szturm, aby runęły.
Ron rozejrzał się dookoła. Tuż obok sofy leżała wyglądająca na pięćdziesięcioletnią kobieta, którą Malfoy potrząsał teraz za ramiona, wykrzykując coś histerycznie. Harry stał na środku pomieszczenia z różdżką w dłoni, usiłując powstrzymać falę naporu i zakładał kolejne pieczęcie. Rozpoznał kilka z nich, gdyż razem uczyli się ich na szkoleniu aurorskim.
Wściekły huk sprawił, że wzdrygnął się odruchowo. Ktoś tam na zewnątrz był mocno zdeterminowany, aby przedrzeć się do środka. Ron pozwolił umysłowi się rozluźnić i stopić z mocą chroniącą dom. Był aurorem przez pięć lat, pamiętał to, robił to nie raz. To było niczym oddychanie, proste i znane, wystarczyło tylko otworzyć się na otaczającą go energię, pozwolić jej się dotknąć. Czekał.
Z zewnątrz usiłowano rozszyfrować pieczęcie, a więc mieli łamacza. Przez chwilę prawie wyczuł jego magię i aż zadrżał, gdy zrozumiał do kogo należy. Włoski na skórze zjeżyły mu się, jakby ktoś oblał go zimną wodą. Avery, cholerny śmierciożerca, który przez tyle lat wymykał im się z rąk. Weasley wiedział, że są i inni, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż kolejna z pieczęci właśnie pękła, rozjaśniając pomieszczenie. Jeszcze trzy utrzymywały napastników z dala od wnętrza. Zalśniły na moment i Ron wciągnął ze świstem powietrze. To nie były zwykłe bariery ochronne, tylko naprawdę skomplikowana magia, podobna do tej, którą obłożony był Hogwart i Emeraldfog, oparta na poświęceniu i... na krwi. Krwi oddanej dobrowolnie, krwi Malfoyów. To ich sygnatura była wpleciona w pieczęcie. Merlinie, co tutaj się działo?
— Harry! — wrzasnął. — Nie utrzymasz tego, cokolwiek chcesz zrobić, musisz się spieszyć! — Wiedział, że przyjaciel nie skupia się w tej chwili na wzmacnianiu osłon, tylko próbuje zakładać nowe. W ten sposób w szybkim tempie osłabi własną magię, wypompuje się z niej. Rzucanie barier było niezmiernie energochłonne, w dodatku te, które już istniały, też próbowały posilić się mocą stojącego na środku komnaty mężczyzny. Otworzył się na nie, a one skwapliwie z tego korzystały. Spojrzał na nieprzytomną kobietę, którą nadal szarpał Malfoy. Zapewne i ona usiłowała zrobić to samo co Harry, musiała być naprawdę potężna, skoro przy takiej intensywności ataku nadal działały trzy pieczęcie. Nawet nie usiłował zgadywać, ile było ich na początku.
— Szukaj Samuela! — Harry złożył kolejną pieczęć i rzucił ją w stronę dopiero co usuniętej.
Samuela? Kim był Samuel? Kątem oka zobaczył jak Ślizgon wreszcie oderwał się od czarownicy i ruszył w kierunku jakichś drzwi, wykrzykując to imię.
— Utrzymaj to! — Ron w biegu spojrzał na Pottera i wypadł przez kolejne.
Samuel... Gdzie ukrywał się ten facet i dlaczego nie pomagał?! Był ranny? A może jak tchórz ukrył się gdzieś, zwalając całą robotę na innych? Merlinie, kogo i gdzie miał szukać?!
Wpadł do jakiejś komnaty i rozejrzał się po niej gorączkowo. Bariery znowu drgnęły konwulsyjnie, prawie poczuł ich nacisk. Nienawidził tego uczucia. Jak zwierze uwięzione w klatce, w której pręty wyginają się do wewnątrz. Miał ochotę uciekać, zanim go zgniotą.
— Samuel? — Otworzył drzwi szafy, niemal wyrywając je z zawiasów. Nic, komplety pościeli i wiszące na wieszakach kobiece ubrania. Zaklął i ruszył dalej, po drodze odgarniając zasłony i zaglądając za sofę. — Sam? Odezwij się! — Wszedł do przedpokoju i rozejrzał się dookoła.
— Znalazłeś go? — Blondyn minął go w biegu. Jego twarz wyglądała, jakby ktoś zupełnie pozbawił ją krwi. Włosy były rozwiane, a usta kredowo białe. W oczach panika mieszała się ze skrajnym przerażeniem. Weasley widział już go w różnych sytuacjach, ale nigdy tak zupełnie obnażonego, bez jakiejkolwiek maski. W dziwny sposób przepełniło go to grozą.
— Nie.
— Biegnę do ogrodu. — Ślizgon oparł się o ścianę, gdy domem zatrząsł kolejny huk łamanej pieczęci.
— Kurwa, Malfoy, musimy stąd spieprzać, nie wiadomo ilu ich jest! — Ron złapał go za szatę, usiłując powstrzymać.
— Nie ruszę się stąd bez niego! — Draco wrzasnął, wyrywając się i Weasley usłyszał trzask pękającego materiału.
— To Avery!
Weasley mógłby przysiąc, że Malfoy pobladł jeszcze bardziej. Odwrócił się i jęcząc coś niezrozumiale, wypadł przez drzwi prowadzące z korytarza do ogrodu. Jasny szlag! Zabije ich jak dowie się wreszcie, o co tutaj chodzi! W co Harry wpakował się tym razem?!
Uderzył ramieniem o futrynę, gdy bariery wygięły się konwulsyjnie, a podmuch mocy przetoczył się przez dom. Kurwa! Takie osłony stosowało się w ogromnych zamczyskach, a nie nakładano na zwyczajne domy. Tutaj energia po prostu nie miała się gdzie rozchodzić i uderzała we wszystko, co stało na jej drodze. Przeklął po raz kolejny, gdy druga z trzech pozostałych pieczęci została złamana. — Błagam, Harry, wytrzymaj jeszcze trochę....
Otworzył kolejne drzwi. Schowek na miotły. Jak przez mgłę zarejestrował, że jedna z nich należała do dziecka. Wielki Merlinie! Zimny pot spłynął mu po plecach.
— Sam! — Powoli histeria zaczęła udzielać się i jemu. Jeżeli Samuel był dzieckiem, to zupełnie zmieniało postać rzeczy. Musieli go odnaleźć natychmiast! Przebiegł przez korytarz i wpadł do kolejnej komnaty. Tak, ta zdecydowanie należała do małego chłopca. Na ziemi leżał przewrócony talerz z kanapkami, a rozlane mleko skapywało ze stolika na puszysty dywan. Pod ścianą ktoś rozrzucił zabawki. W rogu pomieszczenia znajdowała się najprawdopodobniej łazienka. Pchnął drzwi i wpadł do niej z hukiem. — Sam? — Rozejrzał się dookoła. Pusto. Odwrócił się z zamiarem wyjścia, gdy kątem oka zauważył jakiś ruch. Zza kosza na bieliznę wystawał dziecięcy bucik. Cofnął się, szarpnął za uchwyt kosza, przewracając go na podłogę.
Przerażony mały chłopiec wciskał piąstkę do ust, usiłując powstrzymać łkanie. Jego oczy były szeroko otwarte i wpatrywały się w Rona ze strachem. Drobne ciało wcisnęło się głębiej w kąt, przylegając plecami do wanny.
— Ty jesteś Samuel, prawda? — Wealsey wiedział, że nie ma czasu na uspokajanie dziecka. Bariery przed opadnięciem powstrzymywała tylko jedna pieczęć i kilka założonych w pośpiechu przez Harry'ego, a co by nie mówić o bohaterskości Złotego Chłopca, pola ochronne budynków nigdy nie były jego mocną stroną. — Musisz iść ze mną. — Pochylił się nad Samem, wyciągając rękę. Maluch nie odezwał się, tylko potrząsnął w panice głową, kuląc się jeszcze bardziej. — Jestem przyjacielem... — zastanowił się chwilę. Merlinie, chłopczyk na pewno był Malfoyem, ale jakie więzy łączyły go z Draco? — Harry'ego? — Zaryzykował. Tak! To było to! Samuel spojrzał na niego podejrzliwie, ale rozluźnił się trochę. — Harry jest w salonie, usiłuje powstrzymać... złych ludzi. Obiecałem mu, że cię odnajdę i przyprowadzę.
— Tatuś? — Blondynek pisnął cicho, wyciągając piąstkę w ust. — Zabiorą mnie znowu?
— Tatuś? — Coś zaskoczyło w głowie Weasleya. — Draco szuka cię wszędzie i bardzo się martwi. Nikt cię nie zabierze, obiecuję. — Ostrożnie, aby nie spłoszyć chłopca, chwycił go pod pachy i wziął na ręce. Magia osłon go przygniatała. Czuł jak wyginają się w ostatecznej walce. Odetchnął z ulgą, gdy małe ręce oplotły jego szyję.
Tylko kilka sekund zajęło mu dotarcie do salonu, gdzie Harry nadal walczył z barierami. Wyraz niesamowitej ulgi, jaka pojawiła się na jego twarzy, powiedział mu, jak wiele znaczy dla niego to dziecko.
— Wynosimy się stąd. — Chwycił z kominka proszek i spojrzał na przyjaciela.
— Tatuś! — Chłopiec szarpnął się w jego ramionach.
— Gdzie jest Draco? — Twarz Harry'ego była czerwona z wysiłku, a mokre od potu kosmyki włosów kleiły się do czoła.
— W ogrodzie. Harry, do cholery to zaraz padnie, uciekajmy! — Ron mocniej przycisnął do siebie szamoczącego się chłopca.
— Tata! Chcę do taty! Harry, powiedz mu! — Drobne pięści uderzyły w jego ramiona.
— Sam, pójdziesz z Ronem, zabierze cię do wujka Severusa. — Potter spojrzał ostro na Weasleya.
— Harry...
— Idź już, do cholery, nie zostawię go tutaj samego! — Potter odwrócił się od niego plecami w momencie gdy ostatnia pieczęć rozbłysła jak fajerwerk. Ron zaklął i wskoczył do kominka, znikając z wrzeszczącym chłopcem w zielonych płomieniach.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...