XXIII

3.2K 167 57
                                    


Poruszył się i instynktownie przesunął ręką po prześcieradle w poszukiwaniu ciepła drugiego ciała. Gdy go nie znalazł, mruknął coś z irytacją i wtulił twarz w poduszkę, obejmując ją zaborczo. Jasne włosy opadły niesfornie na zarumieniony od snu policzek, łaskocząc go w nos, który zmarszczył zabawnie.

Siedzący na parapecie Potter przyglądał mu się z zainteresowaniem. We śnie Draco wyglądał tak niewinnie. Znikał arogancki i cyniczny wyraz twarzy, zaciśnięte usta rozchylały się miękko, nadając mu coś z wyglądu rozkosznego dziecka. Długa, smukła noga spoczywała na kołdrze, odcinając się bielą skóry od ciemnooliwkowej pościeli.

Harry westchnął i odpalił kolejnego papierosa, uchylając lekko okno. Wczorajszy wieczór, jak i cała noc, należały do tych, które określa się mianem niezapomnianych. Malfoy jako kochanek był niesamowity. Zaborczy, wymagający, ale też troszczący się o potrzeby partnera. Dawał i brał w równym stopniu. Podczas seksu znikały dzielące ich różnice, zatracali się w swych objęciach, zapominając o wszystkim. Jednak dzień bezlitośnie rozjaśniał wszystkie kąty, w które na te kilka godzin poupychali troski i wyganiał je bez miłosierdzia.

Potter zaciągnął się i wydmuchał siną smużkę dymu w szczelinę w oknie. Nie ukrywał, że cieszył się, iż Draco wrócił do jego łóżka. Był młody i miał swoje potrzeby, a blondyn zaspokajał je w stu procentach. Musiał wreszcie skonfrontować się z własnymi odczuciami i przyznać, że brakowało mu Malfoya u boku. Przyzwyczaił się do niego i ku własnemu zaskoczeniu, zaczęło mu zależeć na tym bezczelnym Ślizgonie. Po gruntownej introspekcji zrozumiał, że tęsknił nie tylko za tym, aby mieć go w swoim łóżku, ale też za tymi zwykłymi złośliwościami, którymi Draco raczył go co wieczór, za rozmowami, długimi debatami i kłótniami o jakiś zupełnie nieistotny, zapominany chwilę później szczegół. Lubił gdy wieczorem siedzieli w łóżku, rozluźnieni, spokojni, zamknięci na świat zewnętrzny.

Dziś rano zadał sobie pytanie, czy lubi też samego Malfoya i będąc szczerym wobec siebie, stwierdził, że tak. Przy bliższym poznaniu Draco wiele zyskiwał. Był inteligentny, błyskotliwy, miał poczucie humoru i jak nikt inny potrafił sprawić, że Harry w wielu kwestiach zmieniał zdanie, zasypywany argumentami, które stawiały sprawy w zupełnie nowym dla niego świetle. Ślizgon był też tajemniczy, nigdy nie dzielił się z nim swoim życiem, unikał rozmów o rodzinie, co akurat z wielu względów było dla Pottera zrozumiałe. Jednak nadal pozostawało wiele spraw niewyjaśnionych, a Harry nie lubił żyć w niewiedzy.

— Nad czym tak rozmyślasz, Potter? — Poderwał głowę i spojrzał w kierunku łóżka. Malfoy leżał na boku, podpierając głowę na ręce i przyglądał mu się badawczo.

— Musimy porozmawiać. — Zauważył, jak blondyn drgnął i skrzywił się nieznacznie.

— Naprawdę musimy? — westchnął i odwrócił się na plecy, wbijając wzrok w baldachim.

— Unikałeś mnie przez miesiąc, chyba nie sądzisz, że po jednym bzykanku przejdę nad tym do porządku dziennego?

— Żeby być dokładnym, to po trzech. — Z satysfakcją zauważył, jak Gryfon poruszył się niespokojnie. — Do czego ci to potrzebne?

— Do szczęścia — warknął, po czym odwrócił się w stronę okna, zagaszając papierosa w popielniczce stojącej obok. — Chcę odpowiedzi. Wydawało mi się, że jest między nami dobrze. Nie mówię, że nagle staliśmy się przyjaciółmi, seks był dobry — sprostował. — Po tym jak przychodziłeś co wieczór, wnioskuję, że masz zbliżone zdanie na ten temat.

— Potty, seks to nie wszystko, chociaż przyznaję, że jest... satysfakcjonujący.

— Satysfakcjonujący... Malfoy, to diabelnie dobre pieprzenie, nie wciskaj mi kitu. To, że nie noszę już okularów, nie oznacza, iż stałem się ślepy. Chcę wiedzieć, co się stało, że tak nagle zacząłeś mnie unikać.

— Nie możesz przyjąć, że świat nie kręci się wokół ciebie i nie wszystko jest tak, jak ty chcesz? Bycie Wybrańcem nie oznacza, że podadzą ci odpowiedzi na srebrnej tacy.

— Oni? Nie. Ty? Jak najbardziej, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie, Draco. — Ukrył uśmiech, widząc, jak oczy chłopaka rozszerzyły się w zaskoczeniu. Co prawda, zwracał się już do niego po imieniu, jednak zdarzało mu się to tylko w trakcie namiętnego seksu. — Sądzę, że obydwaj zasługujemy na szczerość, przynajmniej względem siebie. Zaufałeś mi, opowiadając o Samuelu. Dlaczego nie chcesz teraz?

— Potter, są sprawy...

— Związane z twoim ojcem? Boisz się rozmowy o nim? Naprawdę staram się to zrozumieć. Byłem tam, pamiętasz? — wszedł mu w słowo.

— No właśnie, byłeś. — Malfoy usiadł, pozwalając, by kołdra zsunęła się z jego torsu, okrywając tylko biodra. Przesunął się w tył, opierając o poduszki. — To nie tak, że nie doceniam tego, co zrobiłeś. Jestem... wdzięczny, chociaż nie lubię tego uczucia. Sytuacja jednak trochę się zmieniła, nie uważasz?

— Och tak, twój ojciec raczył się obudzić. To raczej niefortunne wydarzenie, ale nie widzę związku między nim, a naszym małżeństwem i twoim zachowaniem.

— Potter! — Spojrzał na niego ostro. — Jak by na to nie patrzeć, jestem jego synem. Nie lubisz go... przepraszam, to eufemizm. Nienawidzisz Lucjusza, najchętniej widziałbyś go martwego, lub w objęciach dementora. — Widząc poruszenie na twarzy bruneta, westchnął ciężko. — Nie ma co zaprzeczać. Obraziłbyś mnie, twierdząc, że jest inaczej. Nie jestem głupcem.

— Nienawidzę go — w głosie Harry'ego zadźwięczała stal. — Nienawidzę od momentu, gdy przez niego prawie zginęła Ginny. Nienawidzę za to, że był śmierciożercą. Pośrednio przyczynił się do śmierci jedynej rodziny, jaką miałem. Jest zły, podstępny i w moich oczach niewiele różni się od Voldemorta. Czarny Pan był złem absolutnym, miał wypaczony umysł, a twój ojciec go popierał. Torturował, mordował i szedł po trupach, bo władza była dla niego celem ostatecznym. Nie ma dla niego usprawiedliwienia, nic nie zmaże jego win. — Zeskoczył z parapetu i podszedł do łóżka, siadając obok Ślizgona. — Masz rację, najchętniej widziałbym go martwym.

— Dokładnie, Potter. A ja jestem jego synem.

— Jesteś — przyznał. — Ale nie jesteś nim. Nie uważam, aby grzechy ojców przechodziły na dzieci. Wtedy... — Zawahał się chwilę. — Wtedy musiałbym uwierzyć, że to, jak traktował mnie Snape, było usprawiedliwione, a nie było.

Malfoy spojrzał na niego zaskoczony.

— Twój ojciec...

— Chcę wierzyć, że był dobrym człowiekiem, jednak nie był bez wad. Kiedy chciał, potrafił być niezłym skurczybykiem. — Harry uśmiechnął się krzywo.

— Co takiego zrobił Severusowi? — Draco był autentycznie ciekaw.

— Nie mogę ci powiedzieć. Zapytaj swojego chrzestnego, jeżeli musisz. Obiecałem mu, że nikt się o tym nigdy nie dowie. Nie każ mi łamać obietnic.

— Rozumiem.

— Poza tym, powinieneś mi był powiedzieć wcześniej, że Lucjusz się obudził.

— Oczywiście, Potter. Pierwszą myślą, jaka mnie nawiedziła po tym, gdy te fascynujące wieści do mnie dotarły, było poinformowanie cię — sarknął z irytacją. — Jednak zanim się zabiłem na zakręcie, spiesząc z radosną nowiną, przypomniałem sobie, jakim afektem darzysz mego ojca i postanowiłem nie zapalać kolejnej świeczki na twym torcie szczęścia. — Pokręcił głową z politowaniem. — Merlinie, Potter, naprawdę oczekiwałeś, że będę szukał u ciebie wsparcia? Po czym to wnioskujesz? Po tych pięknych latach przyjaźni ze szkolnej ławki? A może powinienem był postawić na szlachetność Gryfona, który oczywiście stanie na wysokości zadania, tuląc mnie do piersi w ramach pocieszenia?

— Cholera, Draco, to było ważne. Wiedziałeś, że będziesz zmuszony do zeznań, było wiele okazji, żeby mi powiedzieć.

— Kiedy? Po kolejnej nocce pełnej namiętnych westchnień? Może coś w stylu: Wiesz, Potter, to było cholernie dobre rżnięcie, a tak przy okazji, twój teść się obudził. — Malfoy wywrócił oczami z irytacją.

— Nie kpij. — Harry stłumił narastającą w nim złość. Jeżeli miał doprowadzić tę rozmowę do końca, nie mógł poddać się niechcianym uczuciom. — Czyli unikałeś mnie tylko ze względu na ojca?

— Tak.

Harry oparł się o kolumnę, przyglądając się siedzącemu przed nim Ślizgonowi. Patrzył na niego hardo, a jego oczy przypominały chmury gradowe. Nie, to nie mogło być wszystko. Za dobrze znał Malfoya, aby w to uwierzyć.

— Jak długo wiedziałeś, że Lucjusz wyszedł ze śpiączki? — zapytał nieoczekiwanie.

— Severus mi powiedział jakiś tydzień przed przesłuchaniem.

— Kłamiesz.

— Słucham? — Draco spojrzał na niego zaskoczony. — Chyba lepiej wiem, kiedy...

— Kłamiesz, że chodziło tylko o ojca. Wiedziałeś od tygodnia i nadal przychodziłeś co wieczór. Gdyby cudowne przebudzenie miało wpływ na twoją decyzję, zacząłbyś mnie unikać już wtedy. — Potter patrzył na niego z ciekawością i spokojem.

— Ty...

— Co ci się śniło tamtej nocy? — pytanie zaskoczyło Malfoya do tego stopnia, że drgnął niespokojnie.

— Nie chcę o tym mówić — wycedził.

— Oczywiście, że nie chcesz. Nikt nie lubi rozmawiać o swych snach. Pozwól, że coś ci uświadomię. Wojna odcisnęła piętno na każdym z nas. Ja też mam koszmary. Budzę się z krzykiem, widząc martwe, zakrwawione twarze przyjaciół. Poskręcane nienaturalnie ciała ludzi, którzy walczyli u mojego boku. Gębę Voldemorta, szyderczo wykrzywioną, gdy zabijał kolejne ofiary. — Draco milczał, wpatrując się w niego z zaciśniętymi ustami. — Wiesz, co jeszcze mi się śni?

Malfoy nie wiedział i zaczął się zastanawiać, czy w ogóle chce wiedzieć. Oczy Pottera były takie zimne i odległe, przerażające.

— Tortury. Setki najwymyślniejszych tortur, jakie może stworzyć tylko zupełnie wypaczony umysł sadysty. Nocą, gdy jestem sam, w formie snów powracają wizje. Widzę czarodziei łamiących się po kolejnej porcji Cruciatus. Incarcerous tak mocny, że więzy przecinały ofiarę prawie na pół. Relashio, powoli robiące z bezbronnego człowieka żywą pochodnię. Szatańską pożogę, która niszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Cutler, tnący tak głęboko, że tkanka odchodzi od kości. Okrutne gwałty, pośród śmiechu i dopingu na czarno ubranych postaci... — Zamilkł na chwilę i spojrzał na pobladłego Malfoya. — Wiesz, co mnie pociesza? — Blondyn pokręcił przecząco głową. — To, że mieli maski... cholerne maski śmierciożerców, dzięki którym mogę teraz patrzeć na ciebie i Snape'a. Bo widzisz, Draco... jest różnica pomiędzy byciem świadomym, że staliście gdzieś w tym kręgu potworów, a zobaczeniem was tam na własne oczy.

— Byliśmy...

— Szpiegami, wiem o tym. Wiem też równie dobrze, że nic nie mogliście zrobić i cholernie was za to podziwiam. — W oczach Gryfona płonął żar. — Bo nie wiem, czy ja byłbym na tyle silny, aby stać i się przyglądać, będąc świadomym, że jeden ruch może zniszczyć o wiele więcej niż to. — Wstał i podszedł do okna, otwierając je szeroko, jakby nagle zabrakło mu powietrza. Do pokoju wpadł zimny listopadowy powiew. Po chwili mężczyzna odwrócił się i dodał cicho — Wiem to wszystko, Draco, ale cholernie się cieszę, że nigdy tak naprawdę was tam nie widziałem.

— Po... Harry...

— Dlatego możesz mi powiedzieć, możesz podzielić się ze mną każdym swym koszmarem, bo ja tam byłem i rozumiem. Nie musisz uciekać.

Malfoy wbił wzrok w oliwkową pościel, usiłując znaleźć odpowiednie słowa, jednak ku jego zaskoczeniu, nic nie przychodziło mu do głowy.

— Czasami... — zaczął ostrożnie, po czym przerwał, jakby zastanawiając się, jak zacząć. — Czasami wojna zmusza nas do robienia rzeczy, z których nie jesteśmy dumni. Rzeczy tak strasznych, że nikomu nie chcemy o tym mówić.

— Mnie możesz powiedzieć, ja zrozumiem.

— Nie, obawiam się, że nie zrozumiałbyś.

— Spróbuj mi zaufać, jestem twoim mężem, jestem... Cholera, naprawdę się staram, Draco.

— Wiem, może kiedyś... w przyszłości — mruknął niechętnie. — Po prostu niektóre rzeczy lepiej zostawić w spokoju, pogrzebane.

— Co takiego zrobiłeś... Zabiłeś kogoś? — Zaśmiał się głucho. — Merlin świadkiem, że mam na sumieniu śmierć wielu osób.

— Nie w ten sposób... Nie chcę o tym mówić.

— Dobrze. — Harry skapitulował. W oczach Draco zobaczył coś, co nakazało mu zatrzymać się w tym miejscu i nie naciskać. Na razie. — Kiedy zobaczę Samuela? — Zmienił temat, a Malfoy spojrzał na niego zaskoczony.

— Samuela?

— Tak, nie widziałem go od tygodni. Chciałbym go odwiedzić. Możesz mi nie wierzyć, ale lubię twojego brata.

— Dlaczego? Nie mogę tego zrozumieć. To tylko chłopiec, jedno z wielu dzieci. Litujesz się nad nim?

— Przypomina mi mnie samego. — Harry uśmiechnął się gorzko. — Właściwie sierota, wychowywany przez ludzi, którzy go nienawidzili. Dziecko, które potraktowano jak przedmiot służący do określonego celu. Gdyby nie przysięga, jaką złożyła moja ciotka, ja też wylądowałbym w sierocińcu. Dlatego doceniam jego siłę. Wspaniale go wychowujesz. — Spojrzał na Ślizgona ciepło. — Jest tak żywy, wesoły, inteligentny. Nigdy nie myślałem o dzieciach, zawsze wydawały mi się zbyt odległe. Jestem Harry Potter, Wybawca, który z góry założył, że nie potrafi nikogo obdarzyć uczuciem. Po wojnie sądziłem, że jestem wyprany z emocji, że nie potrafię współistnieć z nikim, bo nikt nie zrozumie... — Przekrzywił głowę, wpatrując się w Malfoya. — Możliwe, że się myliłem.

— Potter, jeszcze chwila, a się wzruszę. — Draco odwrócił wzrok, poprawiając kołdrę. — Czy mam to odczytać jako sugestię... Hmm, czy chcesz mi coś powiedzieć, Harry? Postaram się być otwarty na propozycje, chociaż naprawdę trudno mi to przychodzi, twój gryfonizm...

— Kpij sobie. — Potter założył ręce na piersi, opierając się o ścianę. Cokolwiek Draco ukrywał, rozbudzało to jego ciekawość. W końcu nic nie mogło być tak straszne jak to, czego sam doświadczył. Jeżeli kiedykolwiek miał się dowiedzieć, nie mógł pozwolić, aby Ślizgon się od niego znowu odsunął. Poza tym... wcale tego nie chciał. Przełknął ślinę i nabrawszy powietrza, mruknął — Chcę, żebyśmy zaryzykowali.

— Słucham? — Malfoy spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Magia i tak nas nie wypuści. Możemy męczyć się ze sobą do końca życia lub postawić wszystko na jedną kartę i spróbować stworzyć z tego coś dobrego.

— Potter, czy ty proponujesz mi związek? — Blondyn ukrył poruszenie pod maską obojętności.

— My jesteśmy już w związku. — Tym razem to Potter przewrócił oczami. — Możemy walczyć lub przynajmniej spróbować być ze sobą. Co nam szkodzi?

— Wspólne śniadanka, obiady i kolacyjki? Wypady i przechadzki w świetle księżyca? Kupowanie kwiatów w Walentynki i obchodzenie rocznicy ślubu z koszem róż w tle? — Brew Draco powędrowała ku górze, a Potter wbrew sobie poczuł na ten widok dreszcz podniecenia.

— Myślę, że kwiaty i czekoladki możemy sobie odpuścić. Serduszkowych kupidynów również. Co do romantycznych spacerów nocami, idzie zima, Malfoy, nie chciałbym, aby twój arystokratyczny tyłek zamarzł. Potem jęczałbyś i wzdychał, że to moja wina. Wolę sobie oszczędzić tych wielkopańskich zawodzeń.

— Dzięki ci, dobry człowieku, przywróciłeś mi właśnie wiarę w ludzi. — Draco patrzył na niego z politowaniem.

Harry poczuł, jak mentalny uśmiech rozlewa się ciepłem po jego ciele. Malfoy nawet nie podejrzewał, jak łatwo było go rozszyfrować. Potter czasami myślał, że powiedzenie, iż oczy są zwierciadłem duszy, zostało stworzone specjalnie dla Ślizgona. Uprzednia szarość i burza odeszły, zastąpione czystym błękitem.

— Powiedzmy, że lubię eksperymenty. Dlatego też, po dogłębnym przemyśleniu wszystkich za i przeciw, a uwierz mi, tych przeciw było tysiąc razy więcej... Postawiłem wyświadczyć ci tę łaskę i dać szansę twemu jakże wątpliwemu pomysłowi.

— Jak wielkodusznie — Harry prychnął, przyglądając się, jak niczym nie skrępowany blondyn podnosi się z łóżka i sięga po jego własny szlafrok.

— Niemniej żądam jednej rzeczy.

— Jakiej? — Gryfon spojrzał na niego badawczo.

— Żadnych nocnych spotkań pod gwiazdami. Nie lubię się dzielić, nawet z byłymi kolegami z dormitorium. — Malfoy spojrzał na niego kpiąco.

— Słucham? — Harry przez chwilę nie wiedział, o czym do diabła bredzi stojący przed nim mężczyzna. Po chwili jego oczy rozwarły się w szoku. — Chodzi ci o Michaela? To mój przyjaciel.

— I lepiej niech nim pozostanie. — Ślizgon niedbałym ruchem odgarnął opadający mu na oczy kosmyk. — Dla dobra was obu.

— Michael ma chłopaka, łączy nas tylko przyjaźń. Twoje insynuacje są absurdalne.

— Jakie by nie były, koniec z obściskiwaniem się w bramie. Coś za coś, Potter. — Odwrócił się i ruszył w kierunku łazienki.

— Czyżbyś był zazdrosny, Malfoy? — Harry nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.

— Marz sobie dalej, Gryfiaku. — Otworzył drzwi i wszedł do środka. — Byłbym zapomniał. — Przystanął i spojrzał na niego przez ramię. — Zorganizuj sobie wolne popołudnie, Samuel na nas czeka.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz