— Wiadomo coś? — Na widok wchodzącego do salonu Harry'ego Ron poderwał się z krzesła. Od dwóch godzin pracował wraz z Fredem i Georgem nad Mapą Huncwotów, którą przerabiali pod kątem Emeraldfog. Powoli z zaklętego pergaminu zaczęły wyłaniać się komnaty, korytarze i ukryte przejścia, o których do tej pory nie mieli pojęcia. Magia zawarta w zwoju powoli przeszukiwała zamek, odsłaniając jego sekrety.
— Kingsley jest chyba w szoku. Draco praktycznie rozniósł go na strzępy, prawie doszło do bójki. — Harry w zakłopotaniu potarł bliznę. — Na razie nie wraca. Shacklebolt przydzielił mu kilku najlepiej wyszkolonych aurorów i Cieni, właśnie odbywa się tam narada.
— Rychło w czas. — Fred skrzywił się lekko. — Powinni zająć się tym już dawno temu, ale jeżeli nie ma faktycznego zagrożenia, ministerstwo nie ruszy tyłków. Musi dojść do tragedii, żeby zaczęli myśleć.
— Cholera. — Harry usiadł ciężko na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Dochodziła dwudziesta trzecia, a oni nadal nic nie wiedzieli. Strach coraz bardziej brał go w posiadanie. — Powinienem był wiedzieć, że dzień zakończenia szkoły, z całym tym rozgardiaszem panującym wokół, będzie idealny na atak.
— To nie twoja wina. Niczyja, jeśli chodzi o ścisłość. — Ron rzucił niespokojne spojrzenie w kierunku Joego, który siedział w kącie z podciągniętymi pod brodę kolanami i wpatrywał się w Pottera zapuchniętymi oczami.
— A czy ja mówię, że to czyjaś wina? — Harry pokręcił machinalnie głową. — Joe. — Spojrzał w kierunku chłopca. — Opowiedz mi jeszcze raz, co się stało. Wiem, że mówiłeś to już dziś wiele razy, ale każdy szczegół jest ważny.
— Tak, proszę pana. — Zachrypnięty głos świadczył o tym, że chłopiec spędził wiele godzin na płaczu. — Byliśmy w ogrodzie i bawiliśmy się piłką, przyniosłem kanapki i zjedliśmy przy fontannie. Sam... on się nudził, chciał polatać. — Joe pociągnął zatkanym nosem, a wtedy Fred podał mu chusteczkę transmutowaną z kawałka papieru. — Kazałem mu poczekać i poszedłem po miotły. — Wydmuchał nos, z ulgą wciągając powietrze. — Kiedy wróciłem... powinienem był go zabrać ze sobą — jęknął żałośnie. — Ale... obiecał, że poczeka, więc nie myślałem... nie wiedziałem, że...
Kolejny szloch wstrząsnął jego ciałem, boleśnie uświadamiając obecnym, że pomimo codziennej buty, jaką chłopiec się wykazywał, nadal mają przed sobą dziecko. W dodatku oskarżające się o całą tę sytuację.
— Joe. — Potter podniósł się i podszedł do chłopca. — Nie wolno ci się obwiniać. Znajdziemy Samuela. — Poklepał go delikatnie po ramieniu.
— Pozwoliliście mi zostać w szkole, bo miałem go pilnować, a ja... w pierwszy dzień... — Zamilkł na moment, jakby zabrakło mu oddechu. — Moja babcia miała rację... jestem do niczego, nie powinienem się był urodzić. Może wtedy mama i tata dalej by żyli i Justin też i... — Mocniej zacisnął palce na kościstych kolanach. — Niedobrze mi — jęknął.
— Ron, idź do Snape'a po jakiś eliksir uspokajający i coś na sen. — Harry wsunął ręce pod kolana i plecy chłopca i podniósł go z podłogi. — Musisz się położyć. To nie twoja wina! — Mimo kategorycznego tonu, jego głos drżał. — Na pewne rzeczy nic nie możemy poradzić. Gdyby tak było... — Mocniej objął Joego i nie wypuszczając go z uścisku, usiadł na kanapie, sadzając go obok siebie i otaczając ramieniem. — To dorośli są odpowiedzialni za dzieci, nigdy na odwrót. Twoja babcia nie ma racji, obwiniając cię o to, na co nie miałeś wpływu. To na pewno dobra kobieta — powiedział jakby wbrew sobie — ale pewne rzeczy po prostu są tak straszne, że nawet dorośli nie mogą sobie z nimi poradzić. Mimo wszystko nie powinna zwalać winy na ciebie. — Odgarnął kosmyk włosów opadający Joemu na czoło. — Czas wojny był okrutny dla każdego. Wielu wspaniałych ludzi zginęło i jedyną osobą, którą powinniśmy obwiniać, był Voldemort. Odnajdziemy Samuela. Ja wierzę, że nic mu nie jest i ty też musisz w to wierzyć. — Podniósł głowę i spojrzał na Rona, który pojawił się obok niego z eliksirami w dłoni. Tuż za nim do komnaty wsunęła się wysoka, ubrana na czarno postać.
— Trzy krople, panie Potter. — Snape spojrzał uważnie na trzęsącego się chłopca, który nadal siedział skulony obok Harry'ego. — Dawkowania eliksiru bezsennego snu zapewne nie muszę panu tłumaczyć.
— Dziękuję. — Harry skinął głową i odkorkował fiolkę. — Ron, daj sok ze stołu. — Odmierzył odpowiednią dawkę i podał ją chłopcu. Eliksiry były lekko gorzkawe, wiedział więc z doświadczenia, że kilka łyków słodkiego napoju zniweluje nieprzyjemny smak w ustach dziecka. — Uspokoisz się i prześpisz, dobrze ci to zrobi.
— A jeżeli Sam się znajdzie, gdy będę spał? — Joe zamrugał powiekami, odpędzając nadchodzące otępienie.
— Wtedy od razu cię obudzimy. — Harry podniósł się i zaprowadził na wpół śpiącego już chłopca do swojej sypialni. Westchnął ciężko, przykrywając go kocem. Naprawdę miał nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Ze względu na Samuela, którego od pewnego czasu traktował jak syna, ale też na Draco oraz Joego. Ze względu na wszystkich, którzy zdążyli pokochać to wesołe i pełne życia dziecko.
CZYTASZ
Red Hills
FanfictionAutor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje zamek i postanawia otworzyć szkołę, niestety brak mu wystarczających funduszy. Draco widzi w pomyśle P...