XLVI

1.8K 134 12
                                    


— Dokąd idziemy? — Harry od jakiegoś czasu podążał za Snape'em w głąb lochów, z każdym krokiem coraz bardziej zagłębiając się w labirynt korytarzy. W dół, ciągle w dół. Miał wrażenie, że znajdują się już dużo poniżej kwater mistrza eliksirów. Po tym, jak Snape powiedział, że muszą porozmawiać, kazał mu wrócić do siebie i ubrać się przyzwoicie. Harry był mu za to wdzięczny, gdyż chodzenie na bosaka po zimnych lochach zdecydowanie nie byłoby przyjemne.

— Na najniższy poziom. — Snape bez wahania skręcił w prawo i zszedł po kilku schodach prowadzących do kolejnego korytarza.

Harry mocniej otulił się szatą, czując, jak wilgotny chłód ciągnący od podziemi przenika przez warstwy jego ubrania. Pomimo lata temperatura tutaj była o wiele niższa niż w naziemnej części zamku. Ściany zdobiły mokre plamy skraplającej się na murach wody, a kamień wyglądał na o wiele starszy niż ten, z którego zbudowane były mury na powierzchni. Czuć było zapach pleśni i stęchlizny. Zdecydowanie ta część zamku nie należała do przyjemnych i kojarzyła się Harry'emu z Komnatą Tajemnic w Hogwarcie. Ten sam mroczny i ponury klimat.

— Daleko jeszcze? — Ostrożnie przekroczył leżące na ziemi, pokruszone zębem czasu, kamienie.

— Cierpliwość to cnota, Potter. Zaraz będziemy na miejscu. — Snape ponownie skręcił i zatrzymał się przed wilgotną ścianą z odłażącym w kilku miejscach tynkiem. Zatknął pochodnię, którą do tej pory niósł w ręce, w kandelabr znajdujący się po lewej stronie i cofnął się o krok.

— To tutaj? — Harry niepewnie rozejrzał się po wąskim, ślepym korytarzu.

— Dokładniej za ścianą, przed którą stoimy. — Mężczyzna gestem wskazał odrapany kawałek muru.

Harry przyjrzał się uważnie kamieniowi. Już po chwili pośród plam i zacieków zaczął odróżniać kształt namalowany na ścianie. Ostrożnie podszedł bliżej i wyciągnął rękę, obrysowując go palcem.

— Uroboros? — Odwrócił się, pytająco zerkając na Snape'a.

— Dokładnie.

— Eee... podasz mi hasło?

— Potter. — Snape sapnął i potarł w rozdrażnieniu czoło. — Twoja ignorancja czasami mnie przeraża. Jesteś właścicielem zamku i nie wiesz nic o jego sercu ani jak się tam dostać. Jestem rozczarowany, że jednak nadal potrafisz mnie zadziwić swą niewiedzą.

— Ej, to niesprawiedliwe! — Harry cofnął dłoń i odwrócił się w stronę mężczyzny. — Nigdy nie byłem właścicielem żadnego zamku, skąd mogę wiedzieć, że mają jakieś serca?

— O ile pamiętam, razem z Draco wzmacnialiście bariery szkoły, dodając do nich swoją własną sygnaturę. Sądziłem, że, w związku z tym procesem, istnienie czegoś takiego jak serce zamku stało się dla ciebie logiczne i w pełni zrozumiałe. — Snape pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Najwyraźniej nie. — Harry przewrócił oczami. — Masz zamiar mi wytłumaczyć czy dalej nabijać się z mojej niewiedzy? Przyznam, że nie czuję się z nią komfortowo, a to w połączeniu z napięciem, które nie opuszcza mnie od kilku tygodni, może okazać się zgubne w skutkach.

— Tak, miałem już tego przedsmak.

— Więc nie prowokuj kolejnego wybuchu, tylko wyjaśnij. Naprawdę — Harry w roztargnieniu zmierzwił włosy, wprowadzając jeszcze większy nieład pomiędzy już i tak już sterczące kosmyki — jestem zmęczony i cholernie boli mnie głowa. Bądź chociaż raz miłym nietoperzem i bez pieprzenia o tym, jaki to jesteś nieszczęśliwy, że musisz przebywać w towarzystwie takiego ignoranta jak ja, walnij prosto z mostu, o co chodzi.

— Oczywiście. — Kącik ust Snape'a uniósł się lekko, jakby mężczyzna starał się ukryć rozbawienie. — Mając na uwadze twoje zdrowie psychiczne — urwał, czując, jak fala magii przetacza się przez korytarz, roztrzaskując o przeciwległą ścianę drobny żwirek — postaram się zrobić to bez pieprzenia.

— Jestem niezmiernie wdzięczny. — Harry spojrzał na niego wymownie.

— Pamiętasz zapewne, jak pan Weasley wymyślił podziały domów opierające się na magii żywiołów. Nie wpadł na to ot tak sobie.

— Co to ma wspólnego z...

— Nie przerywaj. — Snape spojrzał na niego karcąco. — Magia żywiołów to jedna z najpotężniejszych form magii naturalnej. Każda rzecz na tej planecie posiada energię, woda, ogień, rośliny, powietrze. Czegokolwiek byś nie wymienił, w jakiś sposób będzie z nią związane. Najpotężniejsza oczywiście jest energia pochodząca z samego jądra ziemi, ukształtowana już u zarania dziejów. Po odpowiednim treningu niektórzy magowie mogą wyczuć, jak pulsuje tuż pod ich stopami, czasami delikatnie, a czasami mocno niczym magiczne serce planety.

— Chcesz mi powiedzieć, że serce zamku to ta magia pochodząca z ziemi? — Harry zmarszczył czoło w skupieniu.

— Dokładnie. — Snape skinął głową. — Od dawien dawna czarodzieje stawiają swoje domy na źródłach pierwotnych mocy. To zupełnie naturalne. Każdy mag szuka jak największych jego pokładów. To dlatego poszczególne dwory są od siebie tak bardzo oddalone.

— Jeżeli są one tak potężne, to powinny spokojnie... Eee... a właściwie co one robią? — Harry poczuł się zażenowany własną niewiedzą. — Cholera, czuję się jak idiota — sapnął zirytowany.

— To one podtrzymują bariery. — Tym razem Snape najwyraźniej nie zamierzał kpić z Gryfona. — Pomyśl. Kiedy rzucasz czar, który nie jest magią docelową, musisz się na nim skupić, aby jak najdłużej go utrzymać. Przykładowo Protego. Kiedy rzucasz zaklęcie tarczy, utrzymujesz je, dopóki skupiasz na nim swą wolę, jednak gdy opuścisz różdżkę, ochrona opada. Na tej samej zasadzie funkcjonuje też Wingardium Leviosa i wiele innych czarów o przedłużonym działaniu. Magia docelowa jest inna, rzucasz Incendio i podpalasz, nie musisz się troszczyć o to, czy się utrzyma. Jej moc trafia prosto w cel i na tym twoja ingerencja się kończy.

— Rozumiem. — Harry skinął głową. — Innymi słowy, gdybym rzucił czar na zamek, aby otoczyć go barierą, w momencie, gdy przestałbym o tym myśleć, zaklęcie przestałoby działać.

— Mniej więcej. Oczywiście jakaś moc zostałaby w samych murach, jednak przeciętnie wyszkolony czarodziej byłby zdolny ją ominąć. — Snape splótł ręce na piersi, owijając się ciaśniej szatą. — Źródło pradawnej mocy, ujarzmione i zamknięte w jednym miejscu, staje się sercem budowli. Skupia w sobie magię, kumuluje ją i zapamiętuje. Tym samym zaklęcia ochronne działają przez cały czas. Im potężniejszy punkt, na którym wybudowano dom, tym potężniejsza ochrona. Dwie posiadłości w tym samym miejscu, spowodowałyby zachwianie synergii. Energia zaczęłaby się rozdwajać, próbując działać na dwa fronty, lub też otoczyłaby budynki tymi samymi barierami, co oczywiście byłoby raczej nie na rękę właścicielom.

— Emeraldfog musi stać na naprawdę ogromnym skupisku mocy. Jego magia ochronna jest potężna. — Harry z szacunkiem położył dłoń na wizerunku Uroborosa.

— To prawda. Najpotężniejsze rodziny są bardzo stare. Ich domy zostały postawione w miejscach specjalnie ku temu wybranych. Hogwart, Malfoy Manor, Snape Manor, domy Weasleyów, Longbottomów i wielu innych magów, stoją na gigantycznych skupiskach energii. Pomijając bariery ochronne, ludzie wierzą, że urodzenie dziecka w takim miejscu sprawia, że stanie się ono w przyszłości potężnym czarodziejem i myślę, że mają rację.

— Neville? — Gryfon spojrzał na Snape'a sceptycznie.

— Neville Longbottom wywodzi się z rodu znamienitych magów. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego zielarstwo tak dobrze mu idzie? Nawet w nieprzyjaznych warunkach potrafi wyhodować bardzo rzadkie i wrażliwe zioła. Jego magia skupiona jest na ziemi i idealnie do niej dopasowana. Gdyby zamiast Hogwartu kończył Emeraldfog, na pewno zostałby przydzielony do domu Terry.

— Nie wierzę, że chwali pan Neville'a — Harry zamrugał w niedowierzaniu i uśmiechnął się, rozbawiony.

— Potter, to, że Neville jest totalnym idiotą w dziedzinie eliksirów, nie znaczy, że nie doceniam jego pracy jako nauczyciela zielarstwa. — Snape prychnął zirytowany.

— A ja? Gdzie w takim razie ja bym trafił?

— Do domu Ignis — odparł bez wahania mistrz eliksirów. — Twoja magia jest bardzo żywiołowa, potężna i gdybyś nie potrafił nad nią panować, niszczycielska. Uprzedzając twoje pytanie, Draco zdecydowanie zostałby przydzielony do Aquarian. Jednak chociaż woda i ogień to dwa przeciwieństwa, są równie niebezpieczne, co imponujące. A teraz — machnął niecierpliwie ręką — zamierzasz tutaj stać, czy może otworzysz przejście do serca?

— A ty nie możesz? — Harry nie bardzo chciał się przyznać, że nadal nie wie, jak to zrobić.

— Nie, nie mogę. Ja je tylko znalazłem. Uroboros od wieków oznacza takie miejsca.

— Dlaczego to zawsze muszą być węże? — Harry przekrzywił głowę, przyglądając się znakowi.

— Potter, skup się. Uroboros nie ma nic wspólnego ze Ślizgonami. To znak nieskończoności, który symbolizuje wieczność i zamknięty krąg. — Snape wyglądał, jakby siłą powstrzymywał się od wywrócenia oczami.

— To było pytanie retoryczne, nie musiałeś na nie odpowiadać. — Potter westchnął i odwrócił się w stronę mężczyzny. — Powinienem coś więcej wiedzieć o sercu, zanim tam wejdziemy?

— Jak już mówiłem, serce zamku podtrzymuje osłony. Jego moc jest jak huragan zabezpieczony w szczelnym pomieszczeniu. Energia przodków zamknięta w jednym miejscu, zwiększana co jakiś czas przez kolejnych spadkobierców, którzy dokładają do osłon własną porcję mocy.

— Skoro energia jest zamknięta, to czy w momencie otwarcia przejścia, nie zakłócimy tego? — Harry spojrzał na Snape'a uważnie. — Nie chciałbym szalejącej po szkole dzikiej magii, której nikt nie byłby w stanie kontrolować.

— Naprawdę sądzisz, że zwykły kamień mógłby zatrzymać taką moc? — Snape wyglądał na rozbawionego. — Zapewniam cię, że nie uwolnimy niczego, wchodząc do środka. Nad ujarzmieniem tej energii czuwali potężni magowie i bariery powstrzymujące ją są doskonałe i wieczne. Jeżeli nie masz więcej pytań... — Mistrz eliksirów wykonał ponaglający gest w kierunku znajdującej się za Harrym ściany.

— Jesteś pewien, że to ja powinienem...

— Potter, tylko właściciel może otworzyć przejście, gdyż rozpozna ono sygnaturę, którą zawarł w osłonach. Musisz tego po prostu chcieć.

Harry westchnął i odwrócił się w stronę znaku. Ostrożnie podszedł do ściany i stanął naprzeciw niej, wpatrując się uważnie w symbol węża. Uniósł dłonie, opierając je o mur. Otwórz się!, pomyślał, modląc się w duchu, by przejście rozsunęło się bez przeszkód. Nic się jednak nie stało i ściana pozostała niewzruszona. No, otwórz się, cholera! Zbłaźni się przed Snape'em! Pierwszy właściciel, na którego wypiął się własny dom. Tylko jemu mogło się to przydarzyć. Stał tutaj jak jakiś niedorozwój, wgapiając się w ścianę, podczas gdy od tego, czy będzie w stanie przez nią przejść, zależy życie Draco. Chciał, aby znikła, przepadła, rozpłynęła się i wreszcie... Gdyby nie refleks mistrza eliksirów, zaryłby nosem w twarde podłoże, gdy kamienna powierzchnia zdematerializowała się nagle i stracił oparcie dla ciała, którym niemal przylgnął do muru.

— Eee... dzięki — wydukał, gdy mężczyzna puścił szaty, za które go złapał.

Harry szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w rozciągający się wokół widok. Miejsce, w którym się znaleźli, było ogromne i przytłaczało potężną magią. Harry niemal czuł, jak fale energii rozbijają się o jego ciało, sycąc je mocą. Miał wrażenie, jakby delikatne palce ostrożnie badały i pieściły jego skórę, przyjaźnie witając go i przyjmując jak swego. Uczucie jedności z otoczeniem pochłonęło go i sprawiło, że przez długi czas po prostu stał bez ruchu, chłonąc całym sobą to, co z taką łatwością go zaakceptowało.

— Merlinie... Czy ty też czujesz tę jedność? Przynależność? — szepnął cicho, jakby głośniejszy dźwięk mógł zburzyć panującą tu atmosferę.

— Nie, nie jestem połączony z tym miejscem. Moja sygnatura nie została przez nie wchłonięta. Niemniej trudno przegapić moc, która się tutaj kumuluje. — Snape stał obok niego, rozglądając się z ciekawością.

— Wszystkie serca wyglądają tak samo? — Harry wreszcie przestał upajać się magią wirującą wokół jego ciała i zaczął baczniej przyglądać się szczegółom.

Serce zamku wyglądem przypominało wielką salę Wizengamotu, było jednak od niej znacznie rozleglejsze. Miało kształt okręgu i Harry'emu nasunęło się skojarzenie z Koloseum. Tak samo jak w tamtej starożytnej budowli środek stanowiło koło. Otaczały je jednak nie rzędy ławek, a kamienne schody o wysokich, nieobrobionych stopniach. Wydawało się, że podłogę stanowi delikatna, ażurowa siatka, ale gdy Harry spojrzał uważniej, doszedł do wniosku, że to, co brał za skomplikowany splot, było czymś zupełnie innym. Okrąg wypełniały setki mieniących się różnymi kolorami i rozbłyskujących od czasu do czasu feerią barw starożytnych run, które układały się w długie, skomplikowane zaklęcia. Harry uświadomił sobie, że to właśnie stamtąd pochodzi moc, która przenika mury Emeraldfog.

— Podobnie. — Snape skinął głową. — Jednak to jest dużo starsze od Hogwartu i Snape Manor.

— Magia jest starsza? — Harry spojrzał na niego zaintrygowany.

— Jest więcej filarów. — Mistrz eliksirów zatoczył ręką łuk, zwracając uwagę Pottera na ogromne kariatydy i atlanty stojące w różnych miejscach. Do tej pory Harry nie przyglądał im się uważnie, jednak teraz, zainteresowany, podszedł do jednej z kamiennych postaci. Miała kształt kobiety ubranej w starodawną czarodziejską tunikę. Posąg stał z uniesionymi rękami, jakby podtrzymywał sklepienie. Gryfon odwrócił się i podszedł do kolejnego. Ten okazał się młodym mężczyzną. Harry przemierzał pomieszczenie, oglądając kolejne rzeźby, aż zatrzymał się przed jedną z nich.

— Ten wygląda jak Dumbledore. — Wskazał dłonią posąg starego mężczyzny z długą brodą.

— Przypuszczam, że to jego ojciec. — Snape podszedł do niego i przesunął smukłymi palcami po chłodnym kamieniu. — Niestety, Albusa raczej tutaj nie znajdziesz, poświęcił życie dla Hogwartu i to zapewne w tamtych podziemiach znajduje się jego podobizna.

— Czy oni wszyscy — Harry rozłożył ręce, jakby chciał ogarnąć całe pomieszczenie — to przodkowie i właściciele tego miejsca?

— Oczywiście, dlatego jest ono tak potężnie chronione. Wraz ze śmiercią osoby, która tutaj mieszkała i oddała część swej magii osłonom, pojawia się w sercu zamku jej kariatyda. Jest w niej zawarta sygnatura maga, dzięki niej moc barier nigdy nie słabnie. — Snape przyłożył dłoń do posągu. — Jeżeli się skupisz, poczujesz, jak wędruje przez nie energia. — Spojrzał zachęcająco na Pottera, który powtórzył jego gest, przymykając oczy i chłonąc w siebie wibracje płynące z kamienia. — Ich kształt też nie jest przypadkowy. Na tych kamiennych barkach spoczywa odpowiedzialność za ochronę przyszłych pokoleń. Są filarami podtrzymującymi ten zamek, jego magię i broniącymi go przed atakiem. Wielcy czarodzieje odchodzą, jednak ich magia pozostaje w tym miejscu.

— Czyli kiedyś, po mojej śmierci, stanie tutaj i moja podobizna. — Harry uśmiechnął się lekko, jakby to, że nawet gdy go zabraknie, jego moc nadal będzie ochraniała to miejsce, niezwykle mu się podobało.

— Twoja i Draco, jako twojego męża, który również udzielił temu miejscu swej magii — przytaknął Snape.

— Nawet gdy obaj odejdziemy, nadal będziemy razem. — Na twarzy Harry'ego odmalowało się zadowolenie. — Jednak jeszcze nie teraz. — Spoważniał i oderwał rękę od posągu. — Jak to miejsce ma nam pomóc przywrócić Draco?

— Jesteście z nim połączeni. Znajdując się w jego centrum, zyskujecie moc i, można by rzec, błogosławieństwo przodków. — Mistrz eliksirów spojrzał poważnie na Pottera. — Jeżeli coś ma was wzmocnić, to właśnie magia ukryta w tej komnacie. Moc żywiołów będzie wspomagać wasze funkcje życiowe. Serce ma za zadanie chronić swojego właściciela, tak samo jak budowlę. Oczywiście nie jest wszechmocne i, tak jak mówiłem, nie pokona samej śmierci, jednak... Jeżeli chodzi o tak skomplikowaną sprawę, jak oderwanie części duszy Draco od ciebie i sprawienie, byś przy tym nie umarł, żadne eliksiry podtrzymujące nie będą równie skuteczne jak to miejsce.

— Rozumiem. — Gryfon wbił wzrok w pulsujące energią centrum serca. — Dlaczego nie mogliśmy tego zrobić wcześniej? To cały czas tutaj jest, nie rozumiem, czemu nie przynieśliśmy Draco od razu.

— Potter. — Snape westchnął i oparł się lekko o jeden z filarów. Harry pomyślał, że pulsująca w nim moc musi sprawiać mężczyźnie przyjemność. Sam, dotykając atlanta, czuł, jakby magia otulała go ciepłym płaszczem, dając mu poczucie bezpieczeństwa. — Zdajesz sobie sprawę, że nie znając twoich uczuć względem Draco, raczej nie byłem chętny wyjawianiu ci prawdy o horkruksie. Poza tym wiesz dobrze, jakie ryzyko wiąże się z przeniesieniem części duszy i co możesz stracić. Rozmawialiśmy o tym. — Zmrużył oczy, z natężeniem wpatrując się w stojącego naprzeciw mężczyznę. Odprężył się nieco, gdy Harry potakująco kiwnął głową. — To były najważniejsze rzeczy, które mnie powstrzymywały, jednak nie wszystkie. Musisz wiedzieć, że każde takie miejsce czerpie moc zarówno z samej ziemi, jak i otaczającego go świata. Co jakiś czas, hmm... jest jakby dodatkowo ładowane energią słoneczną. Przeglądając księgi dotyczące Emeraldfog, odkryłem, że tutaj zdarza się to pięć razy do roku. Stosunkowo często, gdyż w Hogwarcie miało to miejsce cztery, a w Snape Manor dwa razy na rok. Oczywiście wymieniam tylko te dwa miejsca, gdyż nie mam wiedzy o innych zamkach i dworach. Za dwa dni ułożenie słońca sprawi, że przez specjalny iluminator promienie będą oświetlać centrum serca. — Wskazał ręką migoczący środek pomieszczenia. — Nie muszę ci tłumaczyć, jak potężną energią dysponuje słońce.

— Zamek naładuje się jak bateria? — Harry spojrzał na niego zaskoczony.

— Potter, mógłbyś przez chwilę przestać myśleć jak tępy mugol i zacząć jak mag twojej kategorii? — Snape sapnął zniecierpliwiony. — Tłumaczyłem ci już, że od zarania dziejów magia była częścią wszechświata. Połączenie energii ziemi i słońca powoduje, że moc wzrasta. To jak współczarowanie twoje i Draco.

— Rozumiem, nie musisz od razu się wkurzać. Pojutrze cała magia wszechświata skumuluje się w tym miejscu, co da mnie i Draco dodatkowe szanse na wyjście z tego cało. Przy odrobinie szczęścia, nie staniemy się kolejnymi posągami.

— Można tak to ująć. — Snape parsknął cicho. — Chociaż gdyby to naprawdę była cała magia wszechświata, to... cóż, nawet posąg by z ciebie nie został.

— No przecież wiem, tak mi się powiedziało. — Harry wzruszył ramionami. — Rozumiem już wszystko, myślę, że możemy wracać. — Ziewnął ukradkiem, czując, jak nieprzespana noc i zmęczenie ciągłą troską o Draco powoli dają o sobie znać. — Powiedz mi jeszcze... Co to znaczy, że wzgórza zapłoną?

— To oczywiście metafora. Hrabstwo wzięło swą nazwę od terenu, który jest ukształtowany w ten sposób, że w chwili, gdy słońce dociera do serca zamku, równocześnie oświetla okoliczne wzgórza, nadając im specyficzny, czerwony kolor.

— Czerwone Wzgórza. — Oczy Harry'ego rozbłysły zrozumieniem. — Kiedyś zastanawiałem się, skąd taka nazwa.

— Pomimo tego, że słońce zasila swą energią zamek aż pięć razy w roku, to tylko na początku lata i jesieni każdy zakamarek hrabstwa przybiera płomienną barwę. Dodatkowo, jeżeli pogoda jest upalna, powietrze wygląda jakby drgało, a cały teren ogarnął pożar.

— Skąd o tym wiesz? Byłeś tu już kiedyś? — W czasie tej rozmowy zdążyli wyjść z pomieszczenia i Harry raczej bez zdziwienia zobaczył, jak ściana za nimi na powrót się zmaterializowała, zamieniając w chłodny, zabrudzony kamień.

— Czytałem „Historię Emeraldfog". Nie rozumiem, jak można być właścicielem zamku i nie przeczytać niczego na jego temat. — Snape spojrzał na niego z potępieniem, wyjmując z kandelabra pochodnię.

— Eee... przeczytam. — Harry przez chwilę poczuł się tak, jakby wrócił do Hogwartu i usłyszał głos Hermiony wyrzucającej mu, że nie przeczytał najsłynniejszej książki o zamku. Zdecydowanie tym razem zamierzał naprawić to zaniedbanie. Przynajmniej jeżeli chodziło o Emeraldfog.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz