XXVI

2.7K 160 29
                                    


Podziemna komnata oświetlona była światłem magicznych pochodni. Przy stole trzech mężczyzn przyglądało się z niewyraźnymi minami leżącemu na środku blatu sygnetowi.

— Jesteście pewni, że nie ma w nim żadnej magii? — Siwowłosy czarodziej spojrzał uważnie na siedzącego obok Shacklebolta.

— Oczywiście. Kiedy odnaleziono Malfoya, miał go na palcu. Wszyscy wiedzą, że rodowych pierścieni nie da się usunąć bez zgody właściciela, a jako że Lucjusz był w śpiączce, naturalnie takowej nie otrzymaliśmy. Niemniej sygnet został prześwietlony pod każdym kątem i nie znaleziono w nim żadnej mocy, poza zwyczajną sygnaturą właściciela. Pozostawiono go więc, bo nie stanowił żadnego zagrożenia.

— Rozumiem. — Starszy czarodziej skinął głową w zamyśleniu. — Wolfie — zwrócił się do drugiego mężczyzny. Jego prawdziwe imię i nazwisko nigdy nie było wypowiadane ze względu na funkcję, jaką sprawował. — Byłeś przy tym, jak pan Malfoy uciekł. Czy jesteś pewien, że miał przy sobie pierścień?

— Oczywiście. — Młody mężczyzna pogładził maskę leżącą przed nim na stole. — Stałem tuż obok i dokładnie go widziałem. Obracał go na palcu, jakby sprawiała mu przyjemność obecność tej błyskotki. Nie zwróciłem na to uwagi, gdyż w aktach wyraźnie było podkreślone, że nie posiada żadnej magii.

— Jakim więc cudem, po przeszukaniu izolatki znaleźliście go ukrytego w materacu? — Niewymowny był starym mężczyzną, jednak jego oczy nadal były bystre i przenikliwie wpatrywały się w Cienia.

— Istnieje tylko jedno wyjaśnienie, sygnety były dwa. Ktoś musiał podejrzanemu dostarczyć drugi.

— Tak... — Starzec w zamyśleniu pogładził krótką, siwą bródkę. — Zastanawia mnie, dlaczego aurorzy pełniący straż niczego nie zauważyli. Każdy wchodzący był przecież sprawdzany. W dodatku osłony powinny były zareagować na świstoklik.

— Zgadza się. — Shacklebolt odchylił się na krześle, splatając ramiona na piersi. Jego ciemna twarz była zamyślona. — Wszyscy jednak wiemy, że rzecz dotyczy Malfoyów. To potężna rodzina, jedna z najsilniejszych pod względem poziomu mocy. Sam dwór obłożony jest tak skomplikowanymi zaklęciami ochronnymi, że nawet nam nigdy nie udało się ich złamać. Dopiero dzięki pomocy Draco Malfoya mogliśmy przeszukać go po bitwie o Hogwart. Większość zabezpieczeń oparta jest na magii ofiarnej, stworzonej już przez przodków Lucjusza. Tylko ktoś spokrewniony z rodem mógł bez przeszkód dostać się do środka. Mówiąc spokrewniony, mam na myśli czystą, nie skażoną krew. Na tę chwilę taką mają tylko Draco i Narcyza, która jako żona automatycznie została objęta magią ochronną.

— Jak to się wiąże z sygnetem? — Niewymowny na powrót zwrócił wzrok na okazałą błyskotkę spoczywającą na blacie.

— Zmierzam do tego, że tak silny magicznie ród nie miał większych problemów, aby stworzyć niewykrywalny świstoklik. Ośmieliłbym się nawet założyć, że był w posiadaniu rodziny od dawna, przekazywany z ojca na syna. Jeżeli pierścień reagował tylko na sygnaturę Malfoya, w rękach innych ludzi był po prostu zwykłym kawałkiem złota. Dlatego też spokojnie można było go wnieść do szpitala, a Lucjusz uaktywnił go w momencie, gdy opadły osłony.

— Tak, na tę chwilę to jedyne racjonalne wyjaśnienie. — Cień skinął głową. — Pytanie brzmi, kto mógł to zrobić? O ile wiem, od chwili obudzenia odwiedziły go tylko dwie osoby. Jego syn Draco Malfoy i Severus Snape.

— Obydwaj byli w Zakonie, walczyli przeciwko niemu, nie mamy podstaw do podejrzeń. Pan Draco otwarcie potępił działania ojca i to dzięki jego informacjom...

— To wszystko prawda, Kingsley — Wolfie zgodził się szybko. — Jednak miało to miejsce ponad pięć lat temu. Od tego czasu wiele się zmieniło. Był jego synem. Zagwarantujesz nam, że nie zadziałały tutaj wyrzuty sumienia?

— To mąż Harry'ego Pottera, bohater wojenny!

— Owszem, co nadal nie zmienia faktu, że to Malfoy.

— Nie możesz zwalać winy na chłopaka tylko dlatego, że jego ojciec był Śmierciożercą. Pracowałem z nim podczas wojny i mogę powiedzieć, że poznałem go lepiej niż ty. Nie uwierzę w jego zdradę. Poza tym, Draco był przesłuchiwany niedawno pod veritaserum i nie wykazywał żadnych oznak nagłego wzrostu uczuć rodzinnych względem oskarżonego. — Czarnoskóry mężczyzna potrząsnął w zdenerwowaniu głową.

— Dobrze. — Wolfie uniósł ręce do góry w geście zgody. — Masz prawo do własnego zdania. Jednak pozostaje jeszcze Severus Snape. Nie zaprzeczysz, że w przeszłości był przyjacielem Lucjusza.

— Oczywiście, że nie. Był też szpiegiem przez wiele lat. Gdyby kiedykolwiek chciał ratować skórę Malfoya, zrobiłby to wcześniej. Snape jest uparty i pamiętliwy, on nie zmienia zdania z dnia na dzień. To twardy i nieugięty człowiek, można go nie lubić, jednak nikt nie podważy jego lojalności. Zresztą... — Shlacklebolt skrzywił się lekko. — Mistrz Eliksirów i wyrzuty sumienia... Nie, zbyt niewiarygodne.

— Jak możesz być tak pewien? Byli jedynymi, którzy...

— Znam obu, brałem udział w tej wojnie, kiedy ty — wskazał palcem na Cienia — nadal byłeś w szkółce aurorskiej!

— To tylko znaczy, że masz skrzywione spojrzenie na sprawę, jesteś nieobiektywny i...

— Panowie! — Odgłos dłoni uderzających o blat skutecznie zdusił w zarodku zbliżającą się kłótnię. Obydwaj spojrzeli na Niewymownego z ogniem w oczach. — To nie czas na animozje. Stoimy po tej samej stronie, a rzucanie podejrzeń też niczego dobrego nie przyniesie. Musimy mieć dowody. Niepodważalne dowody. — Klasnął w ręce i do komnaty wszedł jeden z aurorów. Przystanął przy drzwiach, pochylając głowę w powitalnym geście. Na jego widok Cień odwrócił się plecami i pospiesznie założył leżącą na stole maskę.

— Gordonie, byłeś jednym ze strażników pana Malfoya.

— Tak. — Mężczyzna patrzył pewnie i bez skrępowania na siedzących przy stole: Szefa Aurorów, Cienia i Niewymownego.

— Miałeś również wartę w dni, kiedy pojawili się tam panowie Severus Snape i Draco Malfoy.

— Oczywiście. Jednak nie przybyli razem. Ich wizyty dzieliło kilkanaście dni. Draco Malfoy odwiedził ojca w czasie, gdy mężczyzna przebywał jeszcze w śpiączce i nic nie wskazywało na jego powrót do zdrowia.

— A Severus Snape? — Starzec przyglądał mu się uważnie.

— Trzy dni po przebudzeniu, o ile dobrze pamiętam. — Mężczyzna zmarszczył czoło, szukając czegoś w pamięci.

— Rozumiem. — Niewymowny zamyślił się na chwilę, po czym ponownie wbił wzrok w aurora. Gordonie, czy istnieje... Hmm... Czy jest jakakolwiek możliwość, że jeden z nich dostarczył więźniowi świstoklik?

Auror zamrugał oczami w geście niedowierzania. Przez moment otwierał i zamykał usta, jakby był zbyt zaszokowany tym, co usłyszał, po czym odetchnął głęboko i zmrużył oczy, jakby nagle coś go zirytowało.

— Oczywiście, że nie! Każdy, kto wchodził, był dokładnie prześwietlany. Nawet magomedycy i pielęgniarki były poddawane procedurze. Mogę zapewnić, że ani pan Draco Malfoy, ani pan Severus Snape nie mieli możliwości dostarczenia jakiegokolwiek świstoklika do środka. — Jego głos był ostry i słychać w nim było głęboką urazę. — Jestem aurorem od dwudziestu jeden lat i mogę panów zapewnić, że nigdy dotąd nie znalazłem się w sytuacji, w której podważono moje kompetencje.

— Spokojnie, Gordonie. — Shacklebolt spojrzał na mężczyznę uspokajająco. — Nikt nie wysuwa przeciwko tobie — ani innym aurorom żadnych oskarżeń. Po prostu musimy uzgodnić, w jaki sposób fałszywy sygnet dostał się w ręce pana Malfoya.

— Rozumiem. — Auror odetchnął i rozluźnił się nieco. Skoro jego szef nie miał żadnych zarzutów pod jego adresem, mógł spokojnie odpowiedzieć na pytania. — Każdy wchodzący musiał oczywiście oddać różdżkę. Nie dotyczyło to służby medycznej, jednak wtedy zawsze przy badaniu asystował któryś z nas. Zarówno Mistrz Eliksirów, jak i syn tego Śmierciożercy, zostali dokładnie sprawdzeni. Zgodnie z procedurą przeszukano ich i rzucono zaklęcie prześwietlenia, które pokazywało dokładnie, co ma przy sobie odwiedzający. W końcu zabić można nie tylko za pomocą różdżki. Bariery zapobiegały rzucaniu klątw i wszelkich zaklęć mających na celu zaszkodzenie zatrzymanemu. Mogę zapewnić, że żaden z nich nie posiadał przy sobie pierścienia. Mogę też z całkowitą pewnością powiedzieć, że poza szatami, nie posiadali oni przy sobie niczego. Najwyraźniej znali przepisy i przygotowali się przed wizytą, opróżniając kieszenie.

— To raczej powinno rozwiać twoje wątpliwości. — Shacklebolt rzucił ostre spojrzenie Cieniowi, który spokojnie wzruszył ramionami. — Zapewniam cię, że moi ludzie są bardzo dobrze wyszkoleni.

— Miałem prawo być podejrzliwy.

— Oczywiście. — Spokojnie zgodził się Kingsley. — To jednak sprowadza nas znowu do punktu wyjścia. Skąd Malfoy miał sygnet, skoro nikt więcej go nie odwiedzał?

Mężczyzna przy drzwiach poruszył się niespokojnie, zwracając tym samym uwagę trzech mężczyzn na swoją osobę.

— Chcesz nam powiedzieć coś jeszcze, Gordonie? — Niewymowny skinął ręką zachęcająco.

— Właściwie to nic takiego — mruknął z wahaniem auror.

— Czasami pozornie zupełnie nieistotna rzecz może stanowić punkt, po którym następuje przełom. — Kingsley wstał i podszedł do podwładnego, kładąc mu rękę na ramieniu. — Cokolwiek powiesz, może mieć znaczenie.

— Więc... kilka dni przez datą przeniesienia pana Malfoya, zjawił się pan Dawlish.

— Dawlish? — Kingsley spojrzał zaskoczony na aurora. — Po co?

— Przyniósł dokument dotyczący rozprawy, która miała się odbyć. — Zerknął niepewnie na szefa Biura Aurorów. — Czary potwierdziły autentyczność ministerialnej pieczęci, posiadał też ważną przepustkę. Zgodnie z przepisami pozostawił różdżkę, jednak prawo zakazuje rzucania czarów prześwietlających na wysokich urzędników państwowych. Posłużyliśmy się więc tylko standardową magią śledzącą, ale nie wykryła ona żadnych czarodziejskich przedmiotów. Drzwi były cały czas otwarte, więc mogliśmy obserwować co dzieje się wewnątrz. Nie zauważyliśmy niczego podejrzanego.

— Czyli pan Dawlish podszedł, położył pismo na stole i wyszedł?

— Właściwie to najpierw je upuścił. Pan Malfoy nie jest już tak sprawny ruchowo jak dawniej i nie zdążył go chwycić.

— A więc dostarczył je prosto do rąk podejrzanego. — Shacklebolt potarł w zamyśleniu brodę. — Dziękuję, Gordonie, bardzo nam pomogłeś. Możesz odejść. Pamiętaj jednak, że w dalszym ciągu obejmuje cię przysięga milczenia w sprawie tego dochodzenia.

— Oczywiście. — Mężczyzna skinął przełożonemu, a następnie dwóm siedzącym przy stole, po czym opuścił pomieszczenie. Szef Biura Aurorów odwrócił się wolno w stronę swych rozmówców i spojrzał na nich ponuro.

— Czy któryś z was wie coś o piśmie wystosowanym do Lucjusza Malfoya przez ministerstwo? — Obydwaj pokręcili przecząco głowami.

— Dawlish, co? — Wolfie westchnął ciężko. — Naprawdę, trudno mi uwierzyć.

— Nie rzucajmy pochopnych oskarżeń, zanim nie porozmawiamy z nim osobiście. — Niewymowny zastukał palcami w blat stołu. — Myślę, że spotkamy się tutaj o szesnastej, wraz z podejrzanym i wtedy zadecydujemy, co jest prawdą, a co tylko naszymi domysłami.

— Co z rodziną Lucjusza? Powinniśmy ich powiadomić?

— Nie, na razie ta sprawa jest ściśle tajna. Niech myślą, że Lucjusz jest w naszych rękach.

— Ależ... Powinniśmy uprzedzić chociaż jego syna. Malfoy może chcieć się zemścić za zdradę. — Kingsley nie wydawał się przekonany. — Chłopak może być w niebezpieczeństwie, nie zapominajmy też, czyim jest mężem.

— Dokładnie. Pan Draco ma lepszą ochronę, niż my moglibyśmy mu zapewnić. — Cień uśmiechnął się pod nosem. — Poza tym wątpię, aby Lucjusz sobie z nim łatwo poradził. Nie zapominajmy, że teraz Malfoy Junior dzieli magię z najpotężniejszym czarodziejem naszych czasów. — Widząc, że Shacklebolt nadal wygląda, jakby miał wątpliwości, wstał i podszedł do niego. — Rzucimy zaklęcie monitorujące na okolicę przy szkole. Jeżeli Lucjusz pojawi się w jej pobliżu, wpadnie w pułapkę.

— Postanowione. — Niewymowny również podniósł się ze swego miejsca. — Na razie ta sprawa zostaje objęta ścisłą tajemnicą i zajmą się nią Cienie i my dwaj. — Jeżeli Kingsley poczuł się urażony wyłączeniem ze śledztwa swoich aurorów, nikt nie mógłby tego po nim poznać. — Spotkanie uważam za zakończone. Kolejne odbędziemy w towarzystwie pana Dawlisha.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz