XXXI

2.7K 166 34
                                    


Drugi dzień świąt przywitał Draco pustym łóżkiem i cichą, tonącą w półmroku sypialnią. Usiadł i skrzywił się lekko, spojrzawszy na swoje pomięte ubrania. Tej nocy gdy Samuel spał spokojnie u jego boku, długo leżał, wpatrując się w sufit i rozmyślając nad wydarzeniami ostatnich dni.
Tuż po północy ostrożnie wymknął się z sypialni i przez kominek udał się do rodowej rezydencji swej matki. Od lat stała ona pusta, a życie powracało do niej tylko w okresie letnim, gdy Narcyza otwierała ją dla gości. Przez nikogo nie niepokojony zszedł do głębokich, zamkniętych od lat piwnic w poszukiwaniu czegoś, co jak pamiętał znajdowało się w nich w czasach gdy był jeszcze dzieckiem. Wystarczył prosty czar poszukujący, by w jego rękach znalazło się to, na czym tak bardzo mu zależało. Kolejnych kilka czarów sprawiło, że kurz i brud zupełnie zniknęły, a kolory nabrały swego zwykłego blasku. Zadowolony zmniejszył przedmiot i wsunął go do kieszeni, po czym szybkim krokiem udał się do swojej dawnej sypialni, skąd z dużego, okutego srebrem kufra wyciągnął jeszcze jedną rzecz. Z lekkim rozrzewnieniem przesunął palcem po lśniącej powierzchni pudełka, które niosło ze sobą wiele przyjemnych wspomnień. Na moment ogarnęła go nostalgia, jednak szybko otrząsnął się i ominąwszy przykryte białym płótnem meble, skierował się do najbliższego kominka, aby powrócić do zamku. Widok śpiącego nadal brata sprawił, że ponownie położył się na łóżku, nie myśląc zupełnie o tym, że gniecie swoje drogie ubrania, oraz że sen w dziennym stroju zupełnie nie przystoi Malfoyowi.

Kiedy wyszedł z sypialni, z niepokojem stwierdził, że Victoria nadal śpi na kanapie, jednak poza nią w pomieszczeniu nie ma nikogo. Ostrożnie otworzył drzwi do swego gabinetu, który również stał pusty, po czym targany coraz większym niepokojem spojrzał w kierunku obrazu.

— Widziałeś Samuela?

Smok uniósł leniwie głowę i końcem skrzydła wskazał w kierunku końca korytarza.

— Od jakiegoś czasu przebywa w komnacie za gobelinem przedstawiającym Krakena.

Draco drgnął i biegiem puścił się we wskazanym kierunku. Wielki Sytherinie, jeżeli chłopiec wszedł do feralnego pomieszczenia, zapewne jest teraz przerażony i zupełnie sam w miejscu, skąd nie może wyjść. Chyba nic gorszego nie mogło mu się przytrafić zaraz po tym, co przeżył. Ślizgon szarpnął drzwi, które z rozmachem otworzyły się, prawie zrywając arras. Ośmiornica zwinęła macki w oburzeniu i zasyczała coś bulgoczącym głosem.

Samuel stał przy oknie, wpatrując się w zachmurzone niebo. Głośny szum morza był jedynym dźwiękiem, który w tej chwili zakłócał ciszę. Draco kilka razy odetchnął, zanim powoli zaczął się uspakajać. Wyglądało na to, że chłopcu nic na szczęście nie jest, nie wyglądał też na przestraszonego.

— Sam? — Ostrożnie zbliżył się do brata, pamiętając o tym, by drzwi pozostawić otwarte. — Co ty tutaj robisz?

Chłopiec odwrócił się na dźwięk jego głosu. Najwyraźniej aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że poza nim ktoś inny jest w komnacie.

— Odleciał. — Uniósł rękę i wskazał w kierunku nieba. Ku zaskoczeniu Draco uśmiechał się leciutko, jakby przed chwilą był świadkiem czegoś absolutnie wspaniałego, czegoś, co sprawiło, że w jego oczach nadal płonął blask szczęścia i zadziwienia.

— Kto odleciał? — Zaniepokojony usiadł na krześle stojącym obok biurka.

— Feniks.

Mężczyzna zamrugał i odruchowo spojrzał przez okno. To było niemożliwe, skąd u licha miałby się tutaj wziąć feniks? Były to naprawdę niezwykłe i bardzo rzadkie ptaki, niemal mityczne. Nie pojawiały się ot tak sobie, musiały mieć ku temu powód. Każdy feniks wybierał sobie właściciela, któremu wiernie służył. Draco właściwie nigdy nie znał żadnego czarodzieja, który posiadałby tego niezwykłego ptaka... Poza Dumbledorem, jednak jego...

— Fawkes. — Merlinie, jaki inny feniks przybyłby do zamku, który należał do byłego dyrektora Hogwartu?! Co tutaj robił i dlaczego teraz? Milion podobnych pytań przewinął się przez głowę Malfoya w ułamku sekundy. — Był tutaj, w tym pokoju?

— Acha. — Sam skinął głową. — I śpiewał.

Śpiewał... Draco drgnął przypominając sobie Pottera, w momencie gdy znalazł się w tym pokoju, czy i on nie wspominał, że poszedł za śpiewem? Jednak Harry nie zobaczył ptaka, gdy tutaj dotarł, komnata była pusta.

— Siedział na parapecie. — Samuel uśmiechnął się szeroko, a w Malfoyu coś ścisnęło się na widok rozradowanej twarzy brata.

— O czym śpiewał? Rozumiałeś go? — zapytał łagodnie.

— O miłości, o zaufaniu i o wie... więzi. — Najwyraźniej Sam nie miał wątpliwości co do słów piosenki. To było dziwne. On sam nie raz słyszał Fawkesa, jednak nigdy nie rozumiał jego języka. Przypuszczał, że nikt poza samym Dumbledore'em ich nie rozumiał. Mieszkańcy Hogwartu czuli jedynie nastrój pieśni. Melodia nigdy nie pozostawiała złudzeń, docierała do każdego i jej przekaz zawsze był bardzo czytelny. — Wróci tutaj.

— Skąd wiesz?

— Wiem. — Chłopiec wzruszył ramionami. — Po prostu. — Znowu się uśmiechnął i podszedł do Draco łapiąc go za rękę. — Chodźmy do Harry'ego, chcę otworzyć prezenty.

Ślizgon spuścił wzrok na drobną rączkę spoczywającą w jego dłoni i ostrożnie zacisnął na niej palce. Coś się zmieniło w Samuelu. Był spokojny, szczęśliwy i... nie odrzucał go. Zachowywał się prawie tak jak przed napadem, przed feralnym wyznaniem.
Wstał w krzesła i ruszył za ciągnącym go do wyjścia chłopcem. Nie miał pojęcia, czy tę zmianę spowodowała wczorajsza rozmowa z Harry'm, czy feniks, jednak gotów był dziękować obojgu za powrót dziecka do równowagi.

— Pospiesz się... Draco — Sam zawahał się zanim użył jego imienia, jednak nadal uśmiechał się lekko.

— Tak, chodźmy do Harry'ego.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz