XXII

3.5K 174 45
                                    


Obraz zasunął się za nim bezszelestnie i Draco przez chwilę żałował, iż nie są to drzwi, którymi mógłby trzasnąć, wyrażając tym cały swój gniew i coś, co kłębiło się w jego żołądku i zaciskało niewidzialną pięść na trzewiach. Rozpiął pelerynę i rzucił ją przez pokój, zupełnie nie przejmując się tym, że delikatny i kosztowny materiał leży tuż obok kominka, a wszędobylski szary popiół zapewne pozostawi na nim brudne ślady.

Szybkim krokiem podszedł do barku i nalał sobie kieliszek koniaku, opróżnił go dwoma dużymi łykami, po czym napełnił szkło ponownie. Oparł łokcie na blacie, wbijając wściekłe spojrzenie w niewinną niczemu butelkę.

Cholerny Potter sprowadził sobie kochanka! Nie mógł wytrzymać kilku tygodni bez dawania dupy i obciągania?!

Przez całe swoje pieprzone dorosłe życie sam wybierał sobie partnerów. To on zdobywał, to on był nagrodą, którą łaskawie obdarowywał innych. Teraz był w tym porąbanym związku i starał się, kurwa, naprawdę się starał! Nie próbował ani razu rozwiązać sprawy najłatwiej i znaleźć sobie kogoś. Uznał, że skoro Wybraniec został jego mężem, należy mu się szacunek. Ba! Skoro już są zmuszeni do wspólnej egzystencji, byłoby poniżej jego godności puszczać się na boku! Malfoy nigdy nie da nikomu nabrać chociażby cienia podejrzeń, że nie jest do końca szczęśliwy i nie spełnia się w małżeństwie. Potencjalny partner mógłby sądzić, że Draco nie dostaje wszystkiego, co najlepsze i dlatego szuka przygód. Nikt nie miał prawa tak uważać! Malfoyowie zawsze są idealni, ich rodziny są idealne, ich związki są idealne, ich partnerzy są idealni, do cholery! Więc skoro wszystko jest takie nieskazitelne, nie mają po co szukać nowych wrażeń.
Oczywiście zdarzały się niechlubne wyjątki. Skrzywił się z niesmakiem. Jednak wyjątek nie stanowi reguły. On nigdy nie będzie jak jego ojciec, chociażby miał do końca życia wsadzać fiuta w dupę Wybrańca.

— Potter... — syknął, wbijając lodowate spojrzenie w obraz.

Byli małżeństwem! Nikt nie ma prawa przyprawiać mu rogów, znieważać go, a już na pewno nie Cholerny Chłopiec, Który Przeżył Aby Dawać! Związali się przysięgą, magicznym paktem i...

Draco zamrugał kilka razy, jakby wyrwany z transu i odsunął się od blatu, robiąc kilka nerwowych kroków w kierunku sofy, po czym przystanął, zaciskając palce na miękkim obiciu. Zimny uśmiech rozjaśnił jego twarz. Złość nigdy nie była dobrym doradcą, a tym razem spowodowała nawet, że przez moment przestał myśleć logicznie. Potter nie mógł go zdradzić... Chociażby nawet chciał. Niemniej pozwolił obściskiwać się pod osłoną nocy. Idiota, na co liczył? Zebrało mu się na czułości? Wyznania? Żale? Może wypłakiwał się na ramieniu swego byłego? Może... może nawet w jego durnej głowie zaświtała myśl, że mógłby jakoś obejść rytuał, który ich łączył?

— Niespodzianka, Potter. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. — Uwolnił obicie od miażdżącego uścisku i ruszył w kierunku wyjścia, ktoś w końcu musiał uświadomić Gryfona, że wszystkie drogi prowadzą do Draco.


***

Harry wracał powoli do swoich komnat. Dochodziła już dwudziesta druga i korytarze były niemal całkiem puste. Ostatni maruderzy szybkimi krokami zmierzali do swych dormitoriów. Popędził ociągających się i skinął głową dyżurującym tego wieczoru centaurowi Ceroo, którego kopyta stukały głucho o kamienną posadzkę i idącej obok niego Parvati. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok i pomachała mu wesoło ręką.

Po prawie czterech miesiącach nauczania okazało się, że szkoła tak naprawdę niczym nie różni się od tego, co znali jako dzieci. Zaskoczyło ich, że młodzież, pomimo pochodzenia ze skrajnie różnych środowisk, jakoś się dogadywała. Po kilku tygodniach różnice zdawały się zacierać. Jedenastolatki zarówno bogate, jak i biedne, są tak samo skore do brojenia i mają doskonale rozwinięte zdolności stwarzania sytuacji dogodnych dla łamania regulaminu. Oczywiście były też wyjątki. Niektóre dzieci trzymały się razem i tworzyły własne grupy, do których nie dopuszczały nikogo spoza swojego środowiska. Jednak dopóki ich wyskoki ograniczały się do słownego obrażania przeciwnika, nauczyciele rzadko interweniowali w sposób ostrzejszy niż słowne upomnienie i odebranie punktów. Kadra była na tyle młoda, że doskonale pamiętała własne wyskoki, więc tym łatwiej było przewidywać, na co stać nawet najtrudniejszych uczniów.

Harry zatrzymał się tuż przed zakrętem, wpadając na trójkę trzecioklasistów z Domu Wody.

— Brown, Roberts i Peterson, dlaczego nie jestem zaskoczony, widząc was poza dormitorium? — zapytał, zakładając ręce na piersi i przyjmując postawę zagniewanego belfra.

— Panie profesorze, nie ma jeszcze dwudziestej drugiej. — Roberts spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem.

— Za pięć minut zaczyna się cisza nocna — mruknął, przyglądając im się badawczo. — Brown, czy mogę wiedzieć, co tak skrzętnie ukrywa pan za plecami? — Wyciągnął rękę i zastygł w oczekiwaniu.

— Nic. — Nastolatek zaczerwienił się i cofnął o krok.

— Czekam.

— Na... naprawdę, panie profesorze, niczego ciekawego tam nie mam. — Chłopiec potrząsnął głową.

— Pozwolisz, że sam to ocenię. — Harry postąpił krok do przodu, miękko kładąc dłoń na ramieniu ucznia i jednym ruchem obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni, zabierając z jego ręki różdżkę. Zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie przedmiotowi. — O ile się nie mylę, twoja różdżka jest cisowa. Pamiętam dokładnie po tym, jak ostatnio podpaliłeś zasłony, usiłując rzucić zaklęcie. Ta jest z modrzewia, więc... Pytanie brzmi: komu ją zabraliście?!

— Nikomu. — Ciemnowłosy chłopiec spuścił wzrok na swoje buty.

— Panie Peterson, nie chciałbym być zmuszony dochodzić prawdy inną drogą. — Potter przybrał marsową minę, spoglądając na drugiego ucznia.

— Sharon Lind. — Roberts wbił spojrzenie w ścianę, czerwieniąc się nieznacznie.

— Czy mogę wiedzieć dlaczego?

— To był taki żart...

— Żart? Różdżka to najbardziej osobisty przedmiot! — Harry z każdą chwilą robił się coraz bardziej zły. — Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa zabierać jej właścicielowi! Proszę mi powiedzieć, jak waszym zdaniem panna Lind miała pokazać się jutro bez niej na lekcjach?

— I tak jej nie potrzebuje. — Brown wzruszył ramionami. — Nic nie potrafi, jest prawie jak charłaczka.

— Nie do pana należy ocenianie postępów innych w nauce. O ile sobie przypominam, na ostatniej lekcji cała wasza trójka nie potrafiła rzucić zaklęcia Ascendio i nikt nie obrażał was z tego powodu. — Obrzucił ich chmurnym spojrzeniem. — Osobiście zwrócę przedmiot właścicielce. Wszyscy troje macie tydzień szlabanu. Dom Wody traci dwadzieścia punktów za krzywdę wyrządzoną koleżance i... — uśmiechnął się ironicznie — kolejne dziesięć za przebywanie poza dormitorium pięć minut po dozwolonej porze.

Potrójny jęk protestu rozbrzmiał w ciszy korytarza.

— Ale to pan nas zatrzymał, to niesprawiedliwe!

— Tak samo niesprawiedliwe jak napadanie na koleżankę z innego domu. A teraz już was tutaj nie widzę, zmiatajcie do swoich pokoi! — Potter wskazał ręką w stronę wylotu korytarza i patrzył jak chłopcy powoli wleką się w kierunku własnego dormitorium.

— Panie profesorze... — Brown przystanął, odwrócił się i spojrzał na niego z lękiem.

— Tak?

— O której mamy zgłosić się na szlaban?

— Profesor Snape poinformuje was o tym na jutrzejszej lekcji eliksirów. — Chóralne westchnienie było jedyną odpowiedzią. Harry uśmiechnął się pod nosem. Mistrz Eliksirów nadal wzbudzał grozę pośród uczniów. Nie do wiary, ale czasami okazywało się to nad wyraz przydatne.

Potter z tęsknotą spojrzał w kierunku schodów prowadzących do jego własnych komnat, po czym skręcił w prawo, udając się w kierunku dormitorium Domu Ognia. Zatrzymał się dopiero przed obrazem pasterki.

— Czy profesor Granger jest u siebie?

— Tak, mam ją poprosić? — Dziewczę spłoniło się wdzięcznie, patrząc na młodego mężczyznę.

— Tak — mruknął, uciekając spojrzeniem przed rozmarzonym wzrokiem strażniczki komnat przyjaciółki. Uwielbienie postaci z obrazów było ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował.

— Harry? — Hermiona wyłoniła się z dziury w obrazie, poprawiając rozpuszczone włosy i dyskretnie zapinając guzik tuż przy szerokim kołnierzu.

— Ta różdżka należy do jednej z twoich podopiecznych. Mam nadzieję, że ją zwrócisz właścicielce. Przy okazji... — urwał, usiłując zajrzeć do środka komnaty, lecz dziewczyna przesunęła się natychmiast, zasłaniając mu widok. Uniósł kącik ust, próbując ukryć uśmiech. Hermiona najwyraźniej właśnie przyjmowała u siebie gościa i gotów był się założyć, że jej czas zajmuje nie kto inny jak Justin. — Przy okazji, dowiedz się czy panowie z Domu Wody nie poczynili większych szkód. Dostali już ode mnie szlaban, jednak wolałbym się upewnić, że wszystko jest w porządku.

— Zabrali jej różdżkę? — Granger spojrzała na niego z niedowierzaniem. — To oburzające! Założę się, że maczali w tym palce Brown i Roberts.

— Przy sporej pomocy Petersona — Harry potwierdził jej przypuszczenia.

— Okropne dzieciaki, same z nimi problemy. Ostatnio rzucili zaklęcie na toaletę dziewcząt. Kilka uczennic nie przyszło na lekcję i dopiero Daphne je znalazła, gdy przechodząc usłyszała ich krzyki. Biedaczki nie mogły otworzyć drzwi. To były pierwszoklasistki i zwykła Alohomora nie zdołała złamać zabezpieczenia.

— Możesz być pewna, że zostali odpowiednio ukarani. Tydzień szlabanu z Nietoperzem jak nic innego pomoże im następnym razem zastanowić się nad swoimi uczynkami.

— Och. — Hermiona uśmiechnęła się lekko. — Wysłałeś ich do Snape'a. Czy on o tym wie?

— Poinformuję go jutro przy śniadaniu.

— Na pewno będzie zachwycony. — Dziewczyna pokręciła głową rozbawiona, odbierając od przyjaciela różdżkę. — Pójdę oddać ją od razu właścicielce. — Przesunęła się, pozwalając obrazowi zasunąć się za nią i skierowała w stronę bocznego przejścia do dormitorium. — Znasz nazwisko uczennicy?

— Lind.

— Pierwszoklasistka. Mogłam się domyślić, że zapolują na słabszych od siebie. Zajmę się tym natychmiast. Dziękuję i dobranoc, Harry.

— Dobranoc. — Potter uniósł rękę w geście pożegnania.


Red HillsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz