[1 czerwiec 50, Nowy Świat]
Minęło pięćdziesiąt lat. Chyba. Znaczy, na pewno, jeżeli Francja nie spierdolił czegoś w kalendarzu na samym początku. Pamiętałam jak przez mgłę, że Francis nie był za mocny w puzzlach, więc mógł przecież nie być dobrym też i w tworzeniu kalendarza.
Kalendarz był czymś dla mnie bardzo ważnym. Upływ czasu był tak dziwny, spaczony i popieprzony, że ten malutki, skrupulatnie pilnowany przeze mnie dzień po dniu, kalendarzyk był chyba jedyną formą, która łączyła mnie świadomie ze starym światem. Przez pierwsze lata trzymałam go zawsze przy sobie, a nie daj Boże, jakbym go gdzieś zapodziała. Podświadomie czułam, że byłabym wtedy w dupie. Normalnie psychoza. Dopiero po latach wrzuciłam na luz.
Ja sama czułam się normalnie. Myślałam, że bycie Państwem jest jakieś wyjątkowe. Ale czułam się tak, jakby wszystko było normalne. Przynajmniej na początku. Dopiero po latach zauważyłam, że moje spostrzeganie czasu było zupełnie inne.
Oficjalnie Apokalipsa skończyła się po trzech latach. Wtedy zniknęły szwendacze, a ludzkość zaczęła się powoli odradzać. Na szczęście gatunku ludzkiego nie było na tyle dużo, żeby od razu zaczynać ze sobą wojny, ale wiedziałam, że to kwestia czasu. Główną cechą ludzi było to, że bardzo łatwo potrafili spierdolić coś, co latami budowali wspólnymi siłami.
W Paryżu spędziłam pierwsze dziesięć lat, dopiero po tym czasie Francis uznał, że na tyle mnie już wyedukował, że puścił mnie z powrotem do mojego Domu. Oczywiście mi towarzyszył. Nie z przyjemności. Po prostu drań dyszał mi w kark, żebym czasem czegoś znowu nie rozjebała ze swoim talentem. Mój władca jak mnie zobaczył, to mnie autentycznie unikał. Jego dzieciaki, w tamtym czasie już nastolatki, mnie polubiły, a Królowa mnie nie lubiła. Wciąż pamiętała, jak naraziłam ją i jej dzieci. Rozumiałam to. Po kilku miesiącach, jak urządziliśmy wspólnie mój dom, wróciłam z powrotem do Paryża.
Będąc w drodze, często wpadaliśmy do Ludwiga w odwiedziny. Niemcy opowiedział nam, że bardzo szybko znalazł podobną osadę w Berlinie, tylko o wiele lepiej zorganizowaną. Przynajmniej tak powiedział Lu, chcąc mi pewnie tym dopierdolić, że Niemcy nawet osadę podczas Apokalipsy potrafią lepiej ogarnąć, niż moi ludzie. Ale byłam spokojna. Uśmiechnęłam się tylko, a wyjeżdżając, przebiłam gnojowi oponę w terenówce. Tak dla pewności, gdyby to faktycznie była świadoma zniewaga.
Francja nie był zadowolony. Martwiło go też to, że Prus z Nelą dalej nie dawali znaku życia.
Na przestrzeli lat często też wracałam do siebie, żeby równowaga była zachowana. Nie mogłam przecież zaniedbać samej siebie, by kwitnąć wiecznie u Francisa, zwłaszcza, że wciąż nie byliśmy połączeni oficjalnie Unią.
Byłam duża. Na moje istnienie składało się dawne województwo Górnośląskie, Opolskie i Dolnośląskie. Mój Król wziął sobie do serca moje słowa o poszerzaniu terytorium. Moje granice ciągnęły się od Cieszyna, aż do Głogowa, a moją stolicą oficjalnie został Wrocław.
Polska na początku nie był zadowolony z moich narodzin. Odłączając się od Rzeczpospolitej sprawiłam przecież, że Feliks znowu stał się mniejszy. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać.
Spędziłam w jego ogrodzie trzy dni i trzy noce, moknąc i marznąc, póki nie wyszedł. A kiedy w końcu się zdecydował, ja, oficjalna drama Queen Europy, padłam przed Polską na kolana prosząc raz o wybaczenie, a dwa o opiekę. Nie dałam mu nawet dojść do słowa, tylko wyplułam z siebie przysięgę, że zawsze będę stała u jego boku, jeżeli mi wybaczy. Wiedziałam, że nie byłam niczego winna, ale prawda była taka, że kochałam Feliksa i byłam zdolna poddać się jego woli, byle tylko mnie zaakceptował.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓
FanfictionByłam żywym dowodem na to, że Wszechświat posiadał bardziej absurdalne poczucie humoru niż ja. Gorzej być już nie mogło, a Nowy Świat chyba nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Żyć ciężko... Ale umrzeć jeszcze ciężej. Dosłownie w każdym t...