Rozdział 28 - Bez zobowiązań

97 20 15
                                    

[22 marca 87 — poniedziałek]

Poza tym jednym, małym incydencie sprzed tygodnia nic na szczęście więcej się nie odwaliło na naszym wyjeździe integracyjnym. Anglia uspokoił swoje szarżujące hormony, ale nauczył się nie spuszczać mnie z oka, co wprawiało mnie zakłopotanie, bo wbrew pozorom byłam już dojrzałą kobietą. Co prawda włączał mi się czasem zespół downa, ale niech kamieniem rzuci ten, któremu nie włączył się chociaż jeden raz.

To, co jeszcze rzuciło mi się w oczy to to, że Anglik dosłownie nie spuszczał mnie z oczu. Często przyłapywałam go na tym, że mnie obserwował, po czym mówił coś cicho do swoich przyjaciół. 

Także mogłam śmiało powiedzieć, że doszło już do tego, że Brytol obrabiał mi dupę przy siedmiu krasnoludkach, Cinderelli oraz Dumbo. Pytanie tylko, czy taki Dumbo mnie lubił? I co na to wszystko Kopciuszek? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi, a ja dalej nie potrafiłam odpowiedzieć samej sobie szczerze na pytanie, czy ja Arthurowi wierzyłam w sprawie jego towarzyszy, czy jednak nie.

Znaczy, ja ich nigdy nie widziałam. Nikt ich nigdy nie widział, a Francja często naśmiewał się, że Anglik ma schizofrenię paranoidalną. Wyjątkiem był chyba jedynie Norwegia, który podobno nie tylko widział ich wszystkich, ale często sam z nimi rozmawiał. Czułam się jak debil w takich sytuacjach.

Jutro niestety wracaliśmy już do Londynu, a ja odczuwałam ogromny smutek z tego powodu. Chętnie zostałabym tu jeszcze z tydzień, ale niestety, tak dobrze nie było.

— Uważaj, bo spalisz.

Ocknęłam się i spojrzałam tępo na grill. W moje nozdrza wbił się smakowity zapach jedzenia, tak, jakbym dopiero co wróciła na ziemię ze swojego świata. Obróciłam szybko zawinięte w folię krewetki i usiadłam z powrotem na białym, wiklinowym krześle. Był już wieczór, a my siedzieliśmy w ogrodzie Grecji i postanowiliśmy zrobić sobie pożegnalnego grilla. Oczywiście po grecku. Na próżno szukałam grillujących się krupnioków, karczku z musztardą i wurszta. Czy chlebka z czosnkowym masełkiem, czy chociażby szaszłyków z piersi kurczaka, cebulą i papryką.

Zamiast tego na patyczkach znajdowały się kofty oraz szaszłyki warzywne z bakłażana, cukinii i oliwek. Oraz oczywiście dorsze i owoce morza. Nie przepadałam zbytnio za krewetkami i ośmiorniczkami. Byłam mięsożerna i kochałam mięso w każdej postaci, ale jak patrzyłam na te żyjątka, to jakoś tak... byłam na nie. 

Pamiętam, jak Francis raz przygotował mi na kolację krewetki z masełkiem i czosnkiem. To był pierwszy raz, jak zwymiotowałam po skosztowaniu kuchni Francuza, gdzie ja przecież uwielbiałam jego kuchnię. Był o to bardzo długo obrażony, a ja nie miałam siły tłumaczyć typowi jednej kwestii, że to nie przez niego, tylko przez te morskie robale. Miały, kurwa, sześć nóg, to nienaturalne...

— Nie wyglądasz... na szczęśliwą... — mruknął Grek, patrząc na mnie uważnie.

— Heraklesie, co ja mam ci powiedzieć? — Westchnęłam przeciągle. — Tu jest tak pięknie, że aż nie chce się wracać do Londynu. Prawda, Arthurze?

— Nie możesz siedzieć wiecznie na wakacjach — odpowiedział spokojnie.

— Szkoda, byłam naprawdę szczęśliwa tutaj. — Zachichotałam.

— Pierwszym warunkiem szczęścia jest rozsądek — powiedział spokojnie Grecja.

— Super, czyli nie mam co na wiele liczyć — burknęłam, a Anglia zachichotał złośliwie, zakrywając usta.

— To nie ma śmieszne, Arcio. To nie ma śmieszne... — Pokręciłam smutno głową, co, ku mojemu zdziwieniu, wywołało u Anglika kolejne salwy chichotu. Złośliwego. — A idź, skoro to takie zabawne. Zdrowy rozsądek, to...

Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz