[18 kwietnia 88 — poniedziałek]
Minął prawie rok.
Czas minął mi tak szybko, że nawet nie wiedziałam kiedy. Anglia całkowicie poddał się przy temperowaniu mojej impulsywności, a ja przestałam się oszukiwać, że potrafię się w stu procentach kontrolować. Potrafiłam tak jedynie na siedemdziesiąt procent, a i tak byłam z tego dumna.
Anglik przyznał, że nie miał pomysłu, jak ostudzić mój temperament i uznał go za moją cechę wrodzoną i narodową. Wszak mój lud, Ślązacy, również byli uparci, waleczni oraz impulsywni. I przede wszystkim u nich słowo „nie" znaczyło, kurwa, „NIE". A nie „może tak", czy „może nie", a może „nie wiadomo". Nie. Nie to było NIE, i Ślązacy byli zdolni to powiedzieć głośno. Byłam z tego bardzo dumna. Moi rodacy byli wspaniałymi ludźmi i cieszyłam się, że po tylu latach doczekali własnej niezależności.
Odwiedziłam też Włochy, a wycieczka ta bardzo wryła mi się w pamięć. A to przez to, że Francja namówił biednego Feliciano, by zainicjować nasze „przypadkowe" spotkanie.
Ale ja nie byłam głupia.
Gdybym uwierzyła w przypadkowość natknięcia się na Francisa na jakimś Włoskim zadupiu, to by znaczyło tylko, że byłam większą amebą, niż byłam w rzeczywistości. Nie wdawałam się nawet w dyskusje, tylko zrobiłam coś, co wychodziło mi najlepiej. Uciekłam. Jak się nie potrafi w konfrontację, to trzeba umieć w dezercję, a mojej umiejętności ucieczki mógł pozazdrościć sam Włochy. Tego samego dnia spakowałam się i wyjechałam na południe, do Romano. Znaczy Lovino. Wciąż miałam problem z zapamiętaniem.
Tak czy owak, wiedziałam, że Lovino prędzej by się powiesił, niż poszedłby na układ z Francją, więc byłam spokojna, że kuzyn mnie nie zdradzi, jak jego braciszek. Nie byłam zła na Feliciano, bo na niego nie dało rady być złym. Nawet, jeśli przepraszał mnie zalany łzami (po prostu bał się wpierdolu, jak to ładnie wyjaśnił go Lovino), to zapewniłam go, że nie byłam na niego zła. Byłam wściekła na Francję, że miesza do tego biednego Włoszka.
U Lovino spędzałam miło czas z nim samym i z Hiszpanią, którego z początku się obawiałam, ale jak się później okazało, niepotrzebnie. Hiszpan może i był najlepszym kumplem Francji, ale to jednak wola ukochanego Lovino była dla niego ważniejsza i Francisa na oczy nie zobaczyliśmy ani razu. Byłam za to ogromnie wdzięczna, co oczywiście mu powiedziałam.
Jeżeli chodzi o mnie, to dalej byłam miękką pipą i miłość do Francji nie osłabła. Co więcej, moje chore na mózg serce zaczęło za nim tęsknić i coraz częściej słyszałam cichy głos w głowie, by wrócić. Moja duma jednak na to nie pozwalała. Ale byłam świadoma, że przyjdzie taki piękny dzień, kiedy się złamię. I chyba tego bałam się najbardziej.
Pomimo to wciąż przez jakiś czas latałam do Grecji, ale z czasem nasz kontakt się urwał. Nasz romans trwał tylko cztery miesiące. Nie potrafiłam się ani wyleczyć, ani zacząć nowego życia. Trwałam więc w zawieszeniu. Byłam przeklęta przez miłość do Francji.
Wróciłam na Śląsk na trzy miesiące, by ogarnąć swoje sprawy państwowe, spotkać się z Feliksem, czy z dziewczynami. Jednakże spotkanie z przyjaciółkami nie doszło do skutku. Z niemałym szokiem zauważyłam, że Rosja się zbroił, a Białoruś i Ukraina też były zajęte „sprawami państwa". Śmierdziało mi to na kilometr.
Arthur też odetchnął od mojego towarzystwa, a ja nawet zaczęłam za nim tęsknić. Uważałam go za dobrego przyjaciela, chociaż miał swoje momenty, że potrafił mnie nieziemsko wkurwić. Ale starał się, tak jak i ja starałam się, więc nasze stosunki były naprawdę bardzo dobre.
Dowodem mojej zażyłości i lojalności do Anglii było złamanie nosa Szkocji i wykopanie go z glana z mieszkania po dość okrutnej i chamskiej odzywce do Arthura.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓
FanfictionByłam żywym dowodem na to, że Wszechświat posiadał bardziej absurdalne poczucie humoru niż ja. Gorzej być już nie mogło, a Nowy Świat chyba nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Żyć ciężko... Ale umrzeć jeszcze ciężej. Dosłownie w każdym t...