[26 czerwiec 50 — wtorek]
Opierałam się ramieniem o ścianę i obserwowałam w skupieniu przez okno młodą kobietę, która prowadziła za rękę żwawego pięciolatka. Chłopczyk co chwilę pokazywał na coś palcem, albo przeskakiwał z jednej płyty chodnikowej na drugą, co było dość zabawnym widokiem. Bezwiednie przyłożyłam dłoń do brzucha i zmarszczyłam czoło. Dawno zapomniane uczucie pustki wróciło.
Feliks miałby dziś pięćdziesiąt jeden lat. Nie pamiętałam już, jak doszło do tego, że straciłam dziecko. Wiedziałam tylko, że było to morderstwo z premedytacją.
Dopiero, kiedy matka z dzieciakiem zniknęli za rogiem, westchnęłam i oderwałam wzrok od okna. Odwróciłam się i zamarłam, bo za mną stał Francja, który patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
— Moja droga, coś się stało? — zapytał z niepokojem.
— A czemu pytasz? — Zamrugałam zaskoczona.
— Od kilku minut nieruchomo patrzyłaś na zewnątrz.
— Zamyśliłam się tylko. — Potrząsnęłam głową i minęłam blondyna. Mężczyzna złapał mnie za rękę i zatrzymał. — Tak?
— Może masz ochotę na spacer~? Pomyślałem, że...
— Nie, Francis. — Zamilkłam i spróbowałam znaleźć odpowiedniego słowa po francusku. Wciąż miałam z tym pewne problemy. — Pozwól, że wezmę najpierw gorącą kąpiel, a potem przygotuję nam obiad.
— Jesteś jakaś dziwna — stwierdził, mrużąc oczy. — Na pewno nic się nie stało?
— Jeżeli już chcesz wiedzieć, to zobaczyłam matkę z dzieckiem — burknęłam, unikając jego wzroku jak ognia. — Myślałam, że pogodziłam się z takim stanem rzeczy, ale prawda jest taka, że nie ma takiej siły na świecie, by matka pogodziła się ze śmiercią własnego dziecka. Dzieci, które tracą rodziców, nazywają sierotami. Jak nazwać ból rodzica, który traci własne dziecko?
Nie odpowiedział.
— Wiesz, co jeszcze mnie męczy? — ciągnęłam cicho. — Nawet nie pamiętam, kiedy się urodził. Ani jak dokładnie wyglądał.
Odwróciłam się z zamiarem odejścia i uwolniłam swoją rękę z chwytu Francji. Zrobiłam tylko dwa kroki, jak usłyszałam:
— Dwudziesty piąty luty
Zatrzymałam się i obejrzałam na Francję. Mężczyzna wpatrywał się we mnie ze zrezygnowaniem i współczuciem.
— Słucham?
— Feliks urodził się dwudziestego piątego lutego. Miał krótkie blond włosy, kilka piegów, zadarty nos i zielone oczy. TWOJE oczy.
Zrobiło mi się niedobrze.
— Rozumiem.
Zamyślona wyszłam z sypialni i skierowałam krok w stronę łazienki.
***
Siedzenie w wielkiej, porcelanowej wannie z olejkami i pachnącym płynem do kąpieli nie tylko mnie nie uspokoiło, ale jeszcze bardziej napędzało moje myśli w tym całym chaosie.
„Miał krótkie blond włosy, kilka piegów, zadarty nos i zielone oczy. TWOJE oczy."
Próbowałam skupić się na tym opisie, ale na darmo. Wciąż nic nie pamiętałam. Mimo to, w tej całej pustce, dwie natrętne myśli wciąż i wciąż mną potrząsały.
Pierwszą myślą było to, że gdzieś tam, głęboko w sercu, wciąż obwiniałam samą siebie, za to, że Feliks nie żył. Starałam się logicznie do tego podejść, ale widocznie logiczne myślenie nie było moją mocną stroną. Gdybym nie pokłóciła się z Deidarą, wtedy nie pojechałabym na wyprawę i ochroniłabym syna. Albo zginęła wraz z nim. Wiem, może się myliłam, lecz myślałam tak już nie jeden raz.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓
FanfictionByłam żywym dowodem na to, że Wszechświat posiadał bardziej absurdalne poczucie humoru niż ja. Gorzej być już nie mogło, a Nowy Świat chyba nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Żyć ciężko... Ale umrzeć jeszcze ciężej. Dosłownie w każdym t...