Rozdział 20 - Nowy poziom w sztuce rycia mózgu

88 23 5
                                    

[21 października 86 — środa]

Siedziałam w gabinecie premiera i wypełniałam jakieś wnioski. Musiałam je wszystkie posegregować, wypełnić i podpisać. Francja miał rację, że była to dość upierdliwa robota.

Starałam się nie zwracać uwagi na swojego premiera, który siedział naprzeciwko mnie i praktycznie pożerał mnie wzrokiem.

Wkurwiało mnie to.

Jego poprzednicy traktowali mnie z szacunkiem. Ten był inny. Podlotek po trzydziestce, który myślał, że wraz z zyskaniem, i to fartem, urzędu premiera zyskał i mnie na wyłączność. Zabawne, ale na początku kretyn próbował zaciągnąć mnie nawet do łóżka. Tak, jakby rządzenie Krajem oznaczało, że dostawało się go na własność. Chuja tam!

— Skończyłam — mruknęłam i odsunęłam od siebie papiery.

— Cudownie. Porozmawiajmy teraz o twojej unii z Francją. — Splótł ręce na biurku i wychylił się do mnie.

— NIE ma żadnej unii.

— Oficjalnie jeszcze jest. Słyszałem, że byłaś z tym nawet u Króla. Ale to do mnie powinnaś przyjść najpierw.

Nie odpowiedziałam, tylko zmierzyłam go wzrokiem. Patrzył na mnie z dużą pewnością siebie, z prawym kącikiem ust uniesionym cynicznie do góry. Jego niesforne, brązowe włosy sterczały na każdą stronę, a brązowe oczy były tak samo spostrzegawcze jak u sokoła. Lud go kochał, ale ja wiedziałam, że ten cwaniaczek z PKS-u w pewnym sensie był nawet niebezpieczny. Ale co ja miałam przecież do gadania...

— Natalia, powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić? — Westchnął teatralnie, a ja przymknęłam na sekundę oczy i spojrzałam w okno po prawej. — W sumie dawno mówiłem, że sojusz z żabojadami na niewiele nam się przydaje. Łożyli na nas pieniądze, ale były to jedynie marne dotacje. Kopalnie przynosiły nam o wiele więcej zysku, niż te parę milionów marnych franków.

— Skończyłeś? — zapytałam, uśmiechając się nerwowo.

— Śląsk, chcę jedynie twojego dobra — zamruczał i wstał. 

Obserwowałam go, jak podchodził sprężystym krokiem do okna, po czym odwrócił się do mnie i przywołał ruchem dłoni. Kiedy nie ruszyłam się z miejsca, ponaglił mnie niecierpliwie. Wstałam i niechętnie podeszłam do okna pałacu, skąd widok był na bogatą i piękną dzielnicę Wrocławia.

— Spójrz. — Stanął za mną, a moja twarz stężała, gdy położył na moich ramionach dłonie. — Co widzisz?

— Odbicie gościa, który zginie bolesną śmiercią, jeżeli nie zabierze tych łap — syknęłam jak żmija, a niechciany dotyk zniknął szybciej niż się pojawił.

— Zła odpowiedź — odpowiedział chłodno. — Widzisz tętniący życiem Wrocław. Ludzie mają pracę, są szczęśliwi i rozwijają się. Przemysł kwitnie. Jesteś silna, Śląsk.

Milczałam, bo kompletnie nie wiedziałam, do czego ten frajers nad frajersami dążył.

— Ale jednak... Czegoś ci brakuje — dodał z westchnięciem. — Brakuje ci sojuszu z kimś potężnym.

— Czy jeżeli ci przytaknę, to przestaniesz w końcu odwalać swoją szopkę i dojdziesz do sedna?

Może nie powinnam tak odzywać się do własnego szefa, ale byłam wierna Królowi. Nie jemu.

— Jesteś bardzo charakterna, Śląsk. Tak jak nasz lud.

— A ty bardzo nachalny. — Odwróciłam się do niego i oparłam tyłkiem o parapet. — O co ci chodzi?

Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz