[4 lipca 87 – niedziela]
Obudziłam się zalana potem. Nawet nie pamiętałam już, co mi się dokładnie śniło, wciąż przed oczami miałam jednak fiołkowe oczy.
Rosja.
Nie wiedziałam, co koleś robił w moich snach, ale wybaczam mu. Lepszy koszmar z Ivanem, niż mokry sen o Francji. Przynajmniej obudziłam się z krzykiem, a nie z rozczarowaniem.
Boże, jakie to smutne.
Przewracałam się jeszcze chwilę z boku na bok, aż w końcu poddałam się i wstałam, przeciągając się potężnie. Było gorąco jak w piekle, więc po odświeżającym prysznicu ubrałam krótkie, jeansowe spodenki i żółtą, luźną koszulkę na ramiączkach z motywem kwiatów.
Nienawidziłam upałów. Słońca. Lata.
Byłam dziwaczką pod tym względem, osobiście wolałam chłodne, zachmurzone dni. Kochałam deszcz i burze, o ile oczywiście byłam wtedy w domu, a nie na zewnątrz. Błyskawice tańczące po niebie były dla mnie niezwykle pięknym widokiem, przedstawiającym niszczycielską siłę natury.
Spojrzałam na zegarek. Było parę minut po godzinie dziewiątej, więc skierowałam się w stronę drzwi, żeby przygotować śniadanie.
Pomimo nieprzyjemnego snu miałam dość dobry humor i nawet nuciłam coś pod nosem, kiedy grzebałam w lodówce. Dziękowałam przy tym wszystkim możliwym Bóstwom, że Anglia nie założył jeszcze kłódki na lodówkę za te moje wieczne podjadanie. Uwielbiałam jeść i zjadłabym prawie wszystko. Robali bym jednak nie tknęła, nawet gdyby mi za to zapłacili.
Zasiadłam do stołu i wgryzłam się w kanapkę. Nie smakował mi angielski chleb. Znaczy... Był zjadliwy, ale nie dorównywał polskiemu chlebkowi z pieca. Pumpernikiel też był w sumie zajebisty.
Długo się jeszcze rozwodziłam nad walorami chleba różnego gatunku, aż w końcu wybiła godzina dziesiąta, więc zaskoczona spojrzałam w głąb przedpokoju.
Anglia już dawno powinien zejść na śniadanie. Co ja mówię... Już dawno powinien być po śniadaniu, po porannej gazecie i po zjebaniu mnie za jakąś małą istotną rzecz.
Pewnie zaspał.
Uśmiechnęłam się do siebie. A to podobno ze mną było jak z dzieckiem. Postanowiłam być jednak dobrą przyjaciółką, więc naszykowałam Anglikowi kolorowe kanapki, zaparzyłam herbatę, jaką zazwyczaj rano pił, zwinęłam gazetę i wszystko to ułożyłam ładnie na drewnianej tacce.
Uchachana od ucha do ucha ruszyłam powoli w stronę jego pokoju, wybiegając wyobraźnią za bardzo w przyszłość, gdzie Brytol cieszy się ze śniadania i spędzamy razem miło dzień. Wizja ta była nieco złudna, bo mając na uwadze nasze charaktery, prawdopodobnie będzie zupełnie na odwrót.
Zapukałam cicho do jego pokoju i gdy odpowiedziała mi cisza, to zaniepokoiłam się i zapukałam jeszcze raz, tylko mocniej jak komornik. Wciąż nic.
Przez myśl przeszło mi, że Anglik mógł spaść w nocy z łóżka i rozbić głupi łeb o szafkę, więc wystraszona weszłam do pokoju nieproszona, choć wiedziałam, że mi nie wolno.
— Arthur? — zapytałam nieśmiało, wciąż trzymając tacę w rękach jak kelnerka.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam chłopaka wciąż smacznie śpiącego w łóżku. W pokoju panował półmrok, więc postawiłam jedzenie na szafce obok łóżka i podeszłam do okna, by rozsunąć ciężkie zasłony i wpuścić do pokoju nieco światła i świeżego, letniego powietrza.
— Wstajemy~ — zanuciłam wesoło.
Wolałam go obudzić i dostać zjebę, że go budzę, niż go olać i dostać jeszcze większą zjebę za to, że go NIE obudziłam. Anglia był pod tym względem nieco podobny do mnie. Wszystko, kurwa, było źle, co by się nie zrobiło.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓
FanfictionByłam żywym dowodem na to, że Wszechświat posiadał bardziej absurdalne poczucie humoru niż ja. Gorzej być już nie mogło, a Nowy Świat chyba nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Żyć ciężko... Ale umrzeć jeszcze ciężej. Dosłownie w każdym t...