Rozdział 43 - Amber, Cola i Misza

88 20 14
                                    

[25 grudnia 88 — poniedziałek]

Chyba kogoś doszczętnie już pojebało, żeby budzić mnie szczekaniem.

Otworzyłam nieprzytomnie oczy i jęknęłam słabo z bólu. Moje złamane palce bolały już mniej, mimo, że nadal były popuchnięte. Moja dłoń była spuchnięta, ale opatrzona. No tak, Rosja był na tyle miły, że mnie tu przyniósł i obandażował. Doprawdy, urocza troska z jego strony.

Tylko tulić. Za szyję. Drutem kolczastym i to pod napięciem.

Obróciłam bolącą głowę na bok i moim oczom ukazał się mały, czarny niedźwiedź siedzący przy łóżku i wpatrujący się we mnie.

Chwila, to nie niedźwiedź, to pies.

— O co tu, kurwa, chodzi? — zapytałam w eter, a pies, a dokładniej szczeniak, podreptał do mnie chwiejnie. Ale odpowiedzieć już na moje pytanie nie raczył.

„Dziś wasza wigilia, miałem dla ciebie mały prezent."

Cóż, wychodzi na to, pomyślałam wpatrując się w szczęśliwego psiaka, że dostałam od Wani szczeniaczka pod chujankę w formie zadośćuczynienia lub nagrody.

Best Xmas ever.

Kojarzyłam tą rasę i o ile się nie myliłam, był to Mastif Tybetański. Wygrzebałam się wolno z pościeli i usiadłam na podłodze pozwalając, by piesek zaczął po mnie skakać i oblizywać. Poklepałam zwierzaka po puszystej głowie i pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się całkiem szczerze. Psiak przewalił się na grzbiet, a ja ogarnęłam, że to suczka. Szczenię było wielkości Ariocha. Jak ona dorośnie, to będzie jak niedźwiedź...

— Jak by cię tu nazwać? — zapytałam cicho, wpatrując się w uśmiech psa.

Przypomniało mi się, że Węgry nazwała swoje psiaki imionami rumuńskimi, by podkreślić, jak bardzo była z Rumunią na nie. Uśmiechnęłam się wrednie i zaczęłam przetrząsać mózg w poszukiwaniu ładnego, rosyjskiego imienia. I kiedy już wybrałam te idealne, to otarło do mnie, że to nie był dobry pomysł. I gdyby tu chodziło jeszcze o mnie, to tam chuj.

Ale bałam się, że jak Rosja, który wcale taki głupi wbrew pozorom nie był, usłyszy to imię, to wkurwi się i zapłaci za to pies. A ona była przecież niewinna...

Westchnęłam więc przeciągle i mruknęłam zrezygnowana:

— Będziesz Amber. Ładnie? Mam nadzieję.

Psiak zaszczekał radośnie i zaczął ponownie kręcić się po pokoju. Obserwowałam go w ciszy, mając w głowie jedynie wirującą pralkę pełną brudnych skarpetek. Amber była rozkosznym mini niedźwiedziątkiem. To wciąż jednak nie zmieniało mojego stanowiska w tej sprawie. To, że dostałam prezent od Rosji, OKUPANTA, w postaci szczeniaczka na własność, idealnie namieszało mi w mózgu.

Mój syndrom Sztokholmski radośnie budził się do życia, a ja skumałam, że będzie w chuj źle, jak rozwinie się jeszcze bardziej.

Ocknęłam się, gdy do drzwi odezwało się ciche pukanie. Spojrzałam uważnie na drzwi i powiedziałam cicho:

— Proszę.

Do pokoju wślizgnął się Litwa. Chłopak zamarł widząc mnie w towarzystwie psa, po czym zamknął pośpiesznie drzwi i podrapał się po głowie zdezorientowany.

— Pies?

— Ta. Dostałam ją od Ivana... — odpowiedziałam cicho, dźwigając się z podłogi i siadając na łóżku.

Tolys ruszył w moim kierunku i po chwili usiadł przyciężko obok mnie. Przez parę minut oboje obserwowaliśmy w całkowitym milczeniu nieporadnego misiaka, po czym zamrugałam i spojrzałam na chłopaka.

Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz