[25 grudnia 88 — poniedziałek]
Chyba kogoś doszczętnie już pojebało, żeby budzić mnie szczekaniem.
Otworzyłam nieprzytomnie oczy i jęknęłam słabo z bólu. Moje złamane palce bolały już mniej, mimo, że nadal były popuchnięte. Moja dłoń była spuchnięta, ale opatrzona. No tak, Rosja był na tyle miły, że mnie tu przyniósł i obandażował. Doprawdy, urocza troska z jego strony.
Tylko tulić. Za szyję. Drutem kolczastym i to pod napięciem.
Obróciłam bolącą głowę na bok i moim oczom ukazał się mały, czarny niedźwiedź siedzący przy łóżku i wpatrujący się we mnie.
Chwila, to nie niedźwiedź, to pies.
— O co tu, kurwa, chodzi? — zapytałam w eter, a pies, a dokładniej szczeniak, podreptał do mnie chwiejnie. Ale odpowiedzieć już na moje pytanie nie raczył.
„Dziś wasza wigilia, miałem dla ciebie mały prezent."
Cóż, wychodzi na to, pomyślałam wpatrując się w szczęśliwego psiaka, że dostałam od Wani szczeniaczka pod chujankę w formie zadośćuczynienia lub nagrody.
Best Xmas ever.
Kojarzyłam tą rasę i o ile się nie myliłam, był to Mastif Tybetański. Wygrzebałam się wolno z pościeli i usiadłam na podłodze pozwalając, by piesek zaczął po mnie skakać i oblizywać. Poklepałam zwierzaka po puszystej głowie i pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się całkiem szczerze. Psiak przewalił się na grzbiet, a ja ogarnęłam, że to suczka. Szczenię było wielkości Ariocha. Jak ona dorośnie, to będzie jak niedźwiedź...
— Jak by cię tu nazwać? — zapytałam cicho, wpatrując się w uśmiech psa.
Przypomniało mi się, że Węgry nazwała swoje psiaki imionami rumuńskimi, by podkreślić, jak bardzo była z Rumunią na nie. Uśmiechnęłam się wrednie i zaczęłam przetrząsać mózg w poszukiwaniu ładnego, rosyjskiego imienia. I kiedy już wybrałam te idealne, to otarło do mnie, że to nie był dobry pomysł. I gdyby tu chodziło jeszcze o mnie, to tam chuj.
Ale bałam się, że jak Rosja, który wcale taki głupi wbrew pozorom nie był, usłyszy to imię, to wkurwi się i zapłaci za to pies. A ona była przecież niewinna...
Westchnęłam więc przeciągle i mruknęłam zrezygnowana:
— Będziesz Amber. Ładnie? Mam nadzieję.
Psiak zaszczekał radośnie i zaczął ponownie kręcić się po pokoju. Obserwowałam go w ciszy, mając w głowie jedynie wirującą pralkę pełną brudnych skarpetek. Amber była rozkosznym mini niedźwiedziątkiem. To wciąż jednak nie zmieniało mojego stanowiska w tej sprawie. To, że dostałam prezent od Rosji, OKUPANTA, w postaci szczeniaczka na własność, idealnie namieszało mi w mózgu.
Mój syndrom Sztokholmski radośnie budził się do życia, a ja skumałam, że będzie w chuj źle, jak rozwinie się jeszcze bardziej.
Ocknęłam się, gdy do drzwi odezwało się ciche pukanie. Spojrzałam uważnie na drzwi i powiedziałam cicho:
— Proszę.
Do pokoju wślizgnął się Litwa. Chłopak zamarł widząc mnie w towarzystwie psa, po czym zamknął pośpiesznie drzwi i podrapał się po głowie zdezorientowany.
— Pies?
— Ta. Dostałam ją od Ivana... — odpowiedziałam cicho, dźwigając się z podłogi i siadając na łóżku.
Tolys ruszył w moim kierunku i po chwili usiadł przyciężko obok mnie. Przez parę minut oboje obserwowaliśmy w całkowitym milczeniu nieporadnego misiaka, po czym zamrugałam i spojrzałam na chłopaka.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Silesia?! - Tom 3 ✓
FanficByłam żywym dowodem na to, że Wszechświat posiadał bardziej absurdalne poczucie humoru niż ja. Gorzej być już nie mogło, a Nowy Świat chyba nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Żyć ciężko... Ale umrzeć jeszcze ciężej. Dosłownie w każdym t...