To wszystko wina Hermiony pomyślał posępnie Harry, obserwując, jak jego koledzy szli na śniadanie. Powiedział im, że musi przed posiłkiem spotkać się z Dumbledorem. Ron zaręczył za niego, uśmiechając się. Nie byłbym w tej sytuacji, gdyby ona nie skłoniła Snape'a do wypicia mojej krwi... Albo gdyby nie odkryła, że Snape jest wampirem. A ja jego towarzyszem.
Oczywiście Harry wiedział, że takie myślenie nie jest sprawiedliwe, bo tak naprawdę to nie była wina Hermiony. Właściwie to ona go uratowała - Snape mógłby go zabić. Ale i tak miło było pomyśleć, że to jednak mogła być czyjaś wina.
Wiedząc, że nie może uciec przed obowiązkami, Harry sięgnął po pelerynę-niewidkę, schował różdżkę i Mapę Huncwotów do kieszeni. Zabrał też magiczne szachy Rona. Chłopak zgodził się mu je pożyczyć, Harry musiał w końcu robić coś przez cały dzień. Pomyślał, że Remus mógłby chcieć z nim zagrać, zanim się nie ściemni. Oczywiście nie wiedział, co będzie robił, gdy zamkną go w komnatach i zostanie tam sam. Wtedy coś wymyśli.
Miał już wychodzić, gdy przypomniał sobie o małym sztylecie, który chciał ze sobą zabrać. Nie miał ochoty na powtórkę z zeszłej nocy. Czuł się zażenowany - nie tylko dlatego, że to był Snape, ale też dlatego, że Snape to odkrył. Podniecić się przez tłustowłosego Mistrza Eliksirów - nie dawało to powodów do radości.
Zawinął się w pelerynę-niewidkę i wyszedł z dormitorium. W pokoju wspólnym było tylko kilka osób, z łatwością je ominął, ale potem prawie wszedł na Gryfona, wchodzącego do Wieży.
Harry zwolnił, na korytarzach było coraz więcej ludzi, musiał uważać, by z nikim się nie zderzyć. I tak wpadł na jakiegoś pierwszaka ze Slytherinu, który krzyknął, robiąc dużo zamieszania. Harry przygryzł wargę, by się nie roześmiać. Cóż, wygląda na to, że Ślizgoni nie są aż tacy odważni.
Wciąż nieco rozbawiony, dotarł do ściany, gdzie znajdowało się wejście do komnat Snape'a. Zdumiał się, gdy ściana otworzyła się i pokazała wychodzącego Snape'a, z uwieszonym na szyi Leonardem. Oczywiście Snape zatrzymał się natychmiast, gdy tylko wyczuł, że Harry jest w pobliżu. Chłopak stanął, zaciekawiony, co się stanie.
- Nigdy nie wylegujesz się ze mną w łóżku - jęknął Leonard. - Myślałem, że wywaliłeś Marcusa, bo chciałeś spędzać więcej czasu ze mną, ale jak wracasz do domu, to od razu kładziesz się do łóżka i prawie natychmiast zasypiasz.
- Cicho, Leonardzie. To nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy - warknął Snape, ze zmrużonymi oczmi utkwionymi w miejscu, gdzie stał Harry.
- Nie! Ty nigdy nie chcesz rozmawiać! Interesuje cię tylko seks, już nawet nie pijesz krwi! To ten chłopak, prawda? Ten nędzny, mały...
Nagle Leonard został przyciśnięty do ściany, Snape dusił go.
- Powiedziałem, że masz być cicho! Potter! - Harry był zdziwiony, ale ściągnął z głowy płaszcz. Leonard ze zdumieniem wpatrywał się w widoczną nagle głowę Chłopca-Który-Przeżył-I-Ukradł-Mu-Chłopaka.
- Och... Rozumiem. Mała schadzka przed śniadaniem...?
- To nie jest twoja sprawa, Leonardzie - powiedział zimnym głosem Mistrz Eliksirów, wciąż trzymając dłoń na gardle mężczyzny.
- Nie wiem, co ty widzisz w tym bachorze. Jest rozczochrany, niski i ma tę paskudną bliznę, zajmującą prawie połowę jego... - Nie skończył, gdy ręka zacisnęła się na jego szyi jeszcze mocniej, odcinając dopływ powietrza.
- Nie obrażaj mojego towarzysza! - warknął.
Leonard szerzej otworzył oczy. Harry zdumiał się, słysząc jadowity głos Snape'a. To skłoniło go do natychmiastowego odezwania się:
- Ee... Profesorze... Chyba powinien pan go puścić. Nie może oddychać.
- Zamknij się, Potter!
Teraz twarz Leonarda zrobiła się purpurowa, uwięziony w silnym uścisku nie mógł złapać powietrza. Harry podszedł do nich i delikatnie dotknął nadgarstka Snape'a.
- Niech pan go puści, profesorze - zażądał.
Snape przenosił spojrzenie z chłopca na Leonarda, starając się pozbierać myśli. Część jego była przerażona tym, co robił. Ale gdzieś wewnątrz odezwał się inny, dokuczliwy głos, przekonujący, że jego towarzysz został obrażony i powinien go bronić. W końcu rozkazujące spojrzenie młodego Gryfona pomogło mu podjąć decyzję. Powoli uwolnił Leonarda, który zaczął się krztusić. Cofnął się i warknął:
- Sugeruję, żeby nie było cię tu, gdy wrócę. Potter, idziemy.
Harry jeszcze raz spojrzał na oddychającego ciężko mężczyznę, by upewnić się, że nic mu nie jest, po czym podążył za Snapem. Gdy byli już wystarczająco daleko od komnat Mistrza Eliksirów, Harry zdecydował się odezwać:
- To się robi coraz gorsze, wiesz...?
- Co takiego, Potter? - spytał z rezerwą starszy czarodziej.
- Ten instynkt obronny. I zaborczość. Hermiona powiedziała, że im bliżej sezonu pożądania krwi, tym bardziej będziesz o mnie zazdrosny.
Snape prychnął.
- Zapewniam cię, że nic takiego nie odczuwam. Leonard zachował się jak dziecko, musiałem mu pokazać, gdzie jest jego miejsce.
- Dusząc go? To chyba lekka przesada - stwierdził sucho.
Snape odwrócił się w jego stronę z warknięciem.
- Kontroluję się, Potter!
Harry cofnął się o krok.
- Nie czytał pan nic o tym, jak zachowują się świeżo przemienione wampiry? Myślałem, że to będzie pierwsza rzecz, jaką powinien pan zrobić...
Snape zamknął oczy i w ciszy modlił się o cierpliwość, zanim znów zwrócił się do chłopca.
- Nie, Potter. Nie czytałem niczego o wampirach, bo byłem zbyt zajęty ważniejszymi rzeczami.
- Jasne... Był pan zbyt zajęty przed rozpoczęciem zajęć...? Cóż... Jeśli nie miał pan czasu, żeby coś samemu przeczytać, mógł pan chociaż posłuchać, co Hermiona miała do powiedzenia. Ona dobrze wie, co mówi, zrobiła własne badania, bo chciała chronić przed panem mnie i innych uczniów.
- Inni uczniowie nie są zagrożeni! - warknął.
- Będą w przyszłym tygodniu. Będę wśród nich przez całą dobę, ich zapach będzie na mojej skórze. Według Hermiony będziesz zazdrosny, bo twój towarzysz będzie pachniał innymi ludźmi.
- Zazdrosny, Potter? - spytał zimno Snape. - Nie jestem i z całą pewnością nigdy nie będę zazdrosny o kogoś takiego, jak ty.
Harry westchnął, zdawał sobie sprawę, że to do niczego nie prowadzi.
- Dobra, źle się wyraziłem. Miałem tylko na myśli, że robisz się bardziej zaborczy względem swojego towarzysza, którym zupełnie przypadkowo jestem ja - czy tego chcemy, czy nie. Musimy się jakoś znosić. Profesorze, byłoby łatwiej, gdyby pan nie był taki arogancki.
Snape był zaskoczony. Impertynencki bachor pyskował do niego! Karcił go! Co gorsze - cholerny bachor miał rację! Niezdolny do inteligentnej odpowiedzi, odwrócił się, powiewając szatami.
Harry podążył za nim w ciszy, w duchu krzywiąc się. Może być nieciekawie, jeśli Snape nie zaakceptuje mnie jako swojego towarzysza, pomyślał. Potem zbeształ sam siebie. Cholera, nie powinienem się w ogóle na to zgodzić! Dlaczego ja mogę to jakoś zaakceptować, a on nie...? To przecież ja daję mu swoją krew! To ja muszę dostosywać swoje życie, żeby jemu wszystko pasowało!
***
Remus był niespokojny, krążył po pokoju jak zwierzę w klatce. Było jasne dla Harry'ego, że denerwował się dzisiejszą nocą i tym, czy Snape będzie w stanie go kontrolować, gdy już przemieni się w wilkołaka. Chłopak starał się go zapewniać, że wszystko będzie dobrze, ale Lupin wydawał się tego nie słuchać. Snape też w niczym nie pomagał - siedział spokojnie na krześle i obserwował ich. W końcu Złoty Chłopiec poddał się i nakazał Zgredkowi przynieść sobie śniadanie.
- Panicz Harry! Zgredek się cieszy, że panicza widzi! Zgredek słyszał o upadku panicza i panicza Malfoya. Czy to z powodu tego, co Zgredek paniczowi powiedział? - zapytał zaniepokojony skrzat, wykręcając nerwowo dłonie.
- Eee... Nie, niezupełnie - powiedział Harry, niepewnie spoglądając na Snape'a, który momentalnie zmrużył oczy, gdy Zgredek wspomniał o Malfoyu.
- Och! Zgredek się cieszy! Zgredek tak się martwił, że spowodował zranienie panicza Pottera. Inne skrzaty domowe zaczęły karcić Zgredka za to, że powiedział o słabości panicza Malfoya - wyznał Zgredek, wyglądał na smutnego.
- O jakiej słabości mowa, panie Potter? - zapytał lodowatym tonem Snape.
- O nie! Zgredek powiedział coś nie tak...? Zgredek jest niedobrym skarzatem domowym, niedobrym - Zgredek próbował chwycić jeden z talerzy, ale Harry szybko mu go odebrał.
- Nie! Wszystko w porządku, Zgredku! Ee... Może wrócisz do kuchni...? Uwierz mi, nie powiedziałeś niczego złego - zapewnił chłopak. Zgredek zniknął, nerwowo spoglądając przedtem na profesora Snape'a.
- Potter. Co Zgredek powiedział ci o Draco? - spytał ponownie mężczyzna. Nawet Remus zatrzymał się i spojrzał na Złotego Chłopca.
- Eee... To nic takiego. Zgredek po prostu plotkował.
- Kłamiesz, Potter. Może powinienem przynieść moje Veritaserum?
- Nie, naprawdę. To tylko... ee... trochę osobiste. To wszystko - rzucił szybko Harry.
- Powiesz mi, co Zgredek ci powiedział, Potter.
- Powiedział po prostu, że Malfoy się podnieca... gdy czuje miotłę między nogami - powiedział Harry, czując przypływ weny. - Więc postanowiłem sobie z niego zakpić podczas meczu quidditcha. Przez to zderzyliśmy się ze sobą.
Snape zmarszczył brwi, wpatrując się w chłopaka przez dłuższą chwilę. Miał wyjątkowo sceptyczną minę.
- To niedorzeczne. Draco się nie podnieca miotłą między nogami.
A skąd ty możesz to wiedzieć? zastanawiał się Gryfon z zadowoleniem.
- Taak, to samo odkryłem, gdy zderzyłem się z jego miotłą. Zgredek musiał się pomylić, albo przekręcić coś, co usłyszał.
- To oczywiste - odparł z drwiną Mistrz Eliksirów.
Uo... Było blisko... pomyślał Harry. Spojrzał na tacę, którą przyniósł mu Zgredek i uśmiechnął się szeroko. Na kilku talerzach leżały same jego ulubione rzeczy - domowej roboty ciasteczka, jajecznica z serem, bekon, kiełbaski, francuskie tosty i sok z dyni. Ciekawe czy coś z tego pasuje do diety, jaką według Hermiony mam stosować... pomyślał niechętnie, sięgając po grzankę. Na pewno nie jest w stanie zjeść tego wszystkiego, ale miał zamiar większości choć spróbować.
Snape obserwował, jak Potter przygotowuje się do zjedzenia tych wszystkich obrzydliwych produktów, które leżały przed nim. Jedzenie przyprawiało mężczyznę o mdłości. Dlatego nie chodził do Wielkiej Sali podczas posiłków - te zapach sprawiały, że czuł się chory. Ale chłopak wydawał się być zadowolony z tego wszytkiego, co stało przed nim i Snape zrozumiał, że chce obserwować Harry'ego podczas jedzenia. Jego miny, gdy jadł, ale też wtedy, gdy Remus podkradał mu z talerza kiełbaskę czy kawałek bekonu. Od kiedy mówisz na Pottera "Harry"...? zastanawiał się Snape. To było niepokojące. Wszystkie te... uczucia, które powodował Harry (nie Potter), wprawiały go w zakłopotanie. Wciąż odczuwał swoją zwyczajową niechęć w stosunku do młodego Gryfona, ale był także zadowolony, gdy widział, jak chłopiec ze smakiem wszystko zjada, albo gdy patrzy ze zmarszczonymi brwiami na podkradającego mu jedzenie Remusa.
Przestań, Severusie, albo niedługo zaczniesz lubić tego chłopaka zbeształ sam siebie, nerwowo wzdragając się na samą myśl o czymś takim.
- Muszę się pożywić - powiedział szorstko, powodując, że zarówno Lupin, jak i Potter, przerwali nagle robić to, co robili.
Harry pierwszy obudził się z odrętwienia i odłożył kawałek kiełbaski, który miał właśnie włożyć do ust.
- Och, racja. Zapomniałem zapytać, czy już chcesz... - wyjął z kieszeni sztylet i uśmiechnął się ironicznie. - Dziś przyszedłem przygotowany.
Sztylet przypomniał mu o ostatniej nocy, gdy ugryzł Harry'ego, przypomniała mu się też reakcja Gryfona.
Chłopak chciał pogłębić więź z tobą, szepnął wampir wewnątrz niego, to twoje prawo, potrzebujesz tego. On jest twój...
Nie! warknął Snape, przyjmując ofiarowany sztylet, przyciągnął chłopaka bliżej. Harry wstał i stanął przy krześle Snape'a, pozwalając mężczyźnie rozwinąć bandaż. Cięcie wciąż było zaczerwienione od ssania, choć już prawie zaleczone.
- Ty to zrobiłeś? - spytał z niedowierzaniem Lupin, patrząc na Snape'a. - Do końca tygodnia ręka chłopaka będzie czarno-granatowa!
- Za każdym razem będę go ciął w to samo miejsce, więc tylko jego nadgarstek będzie tak wyglądał - warknął Snape.
- To jeszcze gorzej! Ponowne otwieranie rany jest jeszcze bardziej bolesne! Rana nie uzdrowi się w tak krótkim czasie!
- W porządku, Remus. To był mój pomysł, by przecinać nadgarstek, a nie gryźć. Jestem przyzwyczajony do ponownego otwierania ran, to nic takiego - dodał gorzko Harry.
- Stój spokojnie, Potter - mruknął Snape, przeciągając ostrzem po jego skórze.
Harry wciągnął gwałtownie powietrze i zacisnął zęby, gdy mężczyzna przywarł ustami do rany. Cięcie paliło i pulsowało, impulsy bólu wędrowały po całej ręce. Zamknął oczy, starając się przezwyciężyć falę zawrotów głowy, jaka go opanowała. Czyjaś ręka owinęła się dookoła jego pasa i pociągnęła lekko. Harry zachwiał się, po czym na wpół świadomie pozwolił posadzić się na kolanach starszego czarodzieja.
- Harry, wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony Remus, spoglądając to na chłopca, to na Snape'a. Mistrz Eliksirów wyglądał na zachwyconego krwią, którą pił, a jednocześnie był świadomy dyskomfortu, jaki odczuwał Gryfon, czego oznaką było to, że wziął go na kolana. Oczywiście fakt, że Harry siedział na kolanach Snape'a, był niepokojący dla Remusa.
- W porządku, tylko trochę boli - wysyczał chłopak. Nawet nie zauważył, że siedzi na kolanach Snape'a, dopóki nie poruszył się, przez co jego ramię znalazło się w wygodniejszej pozycji, a jego biodro dotknęło twardego wzniesienia w spodniach mężczyzny. Uświadamiając to sobie, podskoczył. Gwałtownie otworzył oczy, wyrywając rękę z uścisku, przez co wampir przez przypadek rozdarł mu nadgarstek.
- Auć! - krzyknął Harry, kurczowo przyciągając do rany drugą dłoń.
- Potter, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Snape z irytacją. Nadgarstek chłopca mocno krwawił, plamiąc podłogę. Snape wstał i sięgnął po opatrunek, który Harry wcześniej odłożył na bok. - Podaj rękę - zażądał.
Złoty Chłopiec wyciągnął nadgarstek w jego kierunku. Mistrz Eliksirów wyjął różdżkę, mrucząc zaklęcie, które zatrzymało krwawienie. Przycisnął materiał do rany, dość mocno, co wywołało jęk chłopaka.
- To twoja wina, Potter. Nie trzeba było odskakiwał tak gwałtownie - powiedział mężczyzna.
- Nie musiałbym tego robić, gdybyś nie wziął mnie na kolana i... i... - Harry odkrył, że nie chce tego powiedzieć - przyznałby tym samym, że Snape pożąda czegoś więcej, niż tylko jego krwi, a to go niepokoiło. - I dlaczego do cholery wziąłeś mnie na kolana?! - zakończył zamiast tego.
Snape zmrużył oczy. Świetna robota, Severusie, wpadłeś w pułapkę... I co teraz...?
- Ponieważ właśnie miałeś upaść na podłogę, panie Potter. A że w najbliższym otoczeniu nie było niczego, na czym mógłbyś usiąść, a chciałem kontynuować posiłek, najlogiczniejszym pomysłem było wziąć cię na kolana. Zapewniam cię, że to było dla mnie odpychające, może nawet bardziej, niż dla ciebie. - Kłamca, lubisz ten ciężar na udach, lubisz oplatać ramiona dookoła talii twojego towarzysza... odezwał się wampir.
Nie, to ty lubisz twojego towarzysza na moich kolanach warknął w odpowiedzi. Cholera jasna, zaczynam mieć rozdwojenie jaźni. Naprawdę robię się szalony pomyślał z przerażeniem.
- Nie upadłbym! - zaprzeczył Harry.
- Myślę, że profesor Snape ma rację - upadłbyś - spokojnie wtrącił Remus, starając się załagodzić sytuację. Wiedział, że już prędzej Harry przyzna się do błędu, niż Snape.
Harry spojrzał ze zdumieniem na Remusa, marszcząc brwi.
- Świetnie - mruknął naburmuszony. Poczuł coś zimnego i mokrego spływającego po jego skórze, spojrzał w dół - zdrowa ręka była pokryta krwią z tej drugiej. Mógłby sięgnąć po różdżkę i po prostu to oczyścić, ale jedna dłoń była zakrwawiona, a druga zbyt ranna, by mógł nią swobodnie poruszać.
- Muszę umyć ręce. - Odwrócił się w stronę łazienki, ale Snape przytrzymał go. - Puść mnie, Snape.
- Skoro skróciłeś mój posiłek, pozwól mi choć posprzątać bałagan - szepnął mrocznie, wpatrując się w Harry'ego w taki sposób, jakby chciał go sprowokować do kłótni. Gdy Harry w odpowiedzi tylko zmrużył oczy, Snape podniósł rękę do ust, wystawił język i polizał.
Oblizywał ranę jak kot śmietankę. Harry widocznie stężał, jego źrenice nieznacznie się rozszerzyły. Snape to zauważył i spowolnił liźnięcia, tylko leciutko przeciągając językiem po skórze, od czasu do czasu nakreślając językiem niewielkie kółeczka. Gdy oczyścił wewnętrzną część dłoni, przyszła kolej na palce. Snape wkładał do ust po jednym, ssał delikatnie, po czym brał się za następny, aż wszystkie były czyste. Powrócił do lizania dłoni chłopca, ale po chwili przerwało mu ciche chrząknięcie. No tak, Remus.
Harry wyrwał się z tego hipnotycznego stanu, szybko zdając sobie sprawę, na co pozwolił Snape'owi. To nie była tylko próba posilenia się, to było zbyt uwodzicielskie... stwierdził zaszokowany. Zabrał rękę i cofnął się o krok, jego usta ułożyły się w ironicznym geście, zupełnie nie w jego stylu.
- Teraz i tak muszę umyć ręce, są lepkie od śliny - stwierdził z udawanym przerażeniem, starając się rozproszyć napiętą atmosferę panującą w pomieszczeniu. Szybko uciekł do łazienki.
Gdy tylko zniknął z pokoju, Remus naskoczył na Snape'a.
- Co to miało być?! Najpierw sadzasz chłopca na kolanach, na twoich kolanach, a potem liżesz jego rękę w najbardziej uwodzicielski sposób, jaki mógłbym sobie wyobrazić.
Severus zaklął i usiadł z powrotem na krześle.
- Nie wiem, Remus. Według Granger rzekomo zbliża się okres, gdy mogę być bardziej zaborczy...
- Bardziej zaborczy?! Wtedy już w ogóle nikt nie będzie się mógł do niego zbliżać! I co to miało być to przed chwilą?! Wyglądało to tak, jakbyś chciał go uwieść!
- Nie staram się go uwieść! - warknął Snape, po czym ściszył głos, żeby rozmowa nie dotarła do Harry'ego. - Mam wszystko pod kontrolą.
Remus w osłupieniu przyglądał się mężczyźnie.
- Nazywasz to kontrolą?! Severusie, znam cię od dłuższego czasu, ale nie widziałem cię tak zdenerwowanego, od czasu, gdy James rzucił na ciebie zaklęcie Levicorpus.
Snape wykrzywił się na ten przykład, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo do pokoju wrócił Harry. Chłopiec spoglądał na niego podejrzliwie, siadając na kanapie.
- Uspokój się, Potter. Nie zamierzam cię zaczepiać.
Harry nie wyglądał na przekonanego, podobnie zresztą jak Remus, który zdecydował, że teraz na niego przyszła kolej, by oczyścić atmosferę.
- Harry, masz ochotę na partyjkę szachów?
***
Resztę dnia spędzili na graniu w szachy, przeplatając kolejne rundy jedzeniem różności, które serwował im Zgredek. Snape zdecydował, że Harry stracił wystarczającą ilość krwi jak na jeden dzień i podarował sobie lunch. Harry usiłował protestować, wiedząc, że Snape będzie potem potrzebować krwi, ale Mistrz Eliksirów oświadczył, że posili się podczas kolacji i na tym rozmowa się zakończyła.
Przez większość czasu Harry starał się odciągnąć myśli Remusa od tego, co miała przynieść nadchodząca noc. W tym czasie Snape z zadowoleniem oceniał eseje z Eliksirów. W pewnym momencie odłożył pióro, a Remus wstał. Chłopak spoglądał na nich.
- Już czas?
- Tak - przytaknął Snape. - Słońce zajdzie kompletnie za jakiś pół godziny. To daje nam wystarczającą ilość czasu, bym zdążył się posilić. Potem będziemy musieli wyjść.
- Dobra - mruknął Harry, wstając. Sięgnął po sztylet i spojrzał na zabandażowaną rękę - na opatrunku były ślady krwi. Chłopak zaoferował wampirowi drugą rękę, prawą, na której już nie było siniaków, jedynie niewielki ślad po cięciu. Snape nie skomentował, po prostu na nowo otworzył ranę i zaczął pić. Harry starał się pewnie stać na nogach, a Mistrz Eliksirów był tym razem niezwykle szorstki - skończył pić bardzo szybko, przykrywając zranienie świeżą gazą. Harry obserwował to z rozbawieniem.
- Tak swoją drogą - kto robi pranie w Hogwarcie? Ten ktoś będzie mieć problem z usunięciem krwi z tego wszystkiego.
- Podejrzewam, że skrzaty domowe - stwierdził Remus, zbliżając się do drzwi.
- Potter, masz tu siedzieć przez cały czas, nieważne co usłyszysz albo zobaczysz na tej swojej mapie, którą na pewno masz ze sobą - poinformował go poważnie Mistrz Eliksirów.
Harry prychnął.
- Umiem zatroszczyć się sam o siebie.
- Tak. Udowodniłeś to kilkanaście razy, prawie doprowadzając się do śmierci. Nie umiesz się zranić jak każdy normalny człowiek, ty musisz być w stanie agonalnym za każdym razem, gdy się zadraśniesz.
- On ma rację, Harry, musisz tu zostać. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię zaatakował - dodał Remus, stojąc na progu.
- Świetnie, zostanę - mruknął pod nosem. - Ale zrobię to tylko dlatego, że Remus o to prosił - zgodził się niechętnie.
- Dobrze - powiedział krótko Snape, po czym wyszedł.
***
- Niech lepiej tam zostanie - powiedział Snape, gdy zamknęła się za nim ściana.
- O tak... - rzucił stropiony Remus, podążając za Snapem wgłąb lochów. - Ale na wszelki wypadek wolałbym być jak najdalej moich komnat, gdy już się przemienię.
- Zgadzam się. - Snape dostosował swoje tempo do Remusa. - Miejmy nadzieję, że to zadziała, że będę w stanie cię kontrolować... - dodał szybko.
Remus rzucił mu zdumione spojrzenie.
- Mówisz, że może nie zadziałać...?
- Byłbym pewny, że zadziała, gdybym wiedział, co mam robić. Niestety nigdy wcześniej tego nie robiłem i muszę przyznać, że nie mam zielonego pojęcia, co właściwie miałbym robić.
- Och... Po prostu cudownie. Czy w lochach są jakieś okna?
- Tak, właśnie idziemy w tym kierunku. Są tu magiczne okna pokazujące, co się dzieje na zewnątrz. Zostały one wmontowane, by kontrolować przepływ powietrza w lochach.
- Cudownie. I mówisz, że idziemy w ich stronę? Dobrze, to znacznie przyspieszy sprawę - mruknął Remus.
Drogę do okien pokonali w milczeniu. Remus przystanął przed jednym i wyjrzał na zewnątrz. Księżyc świecił jasno. Jego oczy powiększyły się, poczuł zwykły strach, który towarzyszył mu podczas każdej przemiany. Zgiął się wpół, zasłaniając usta, kiedy pierwsze kości zaczęły pękać i zmieniać położenie. Jego twarz wydłużyła się, przekształcając się w pysk, ramiona też stały się dłuższe. Zawył z bólu, gdy to samo stało się z nogami. Stopy wykręciły się, że musiał uklęknąć i pochylić się nad ziemią. W agonii rozerwał ubranie, gdy wnętrzności poruszyły się, przystosowując do nowej struktury kości. Gdy to się skończyło, na moment zamarł, skomląc i dysząc.
Snape obserwował to z chorą fascynacją, ale kiedy przemiana dokonała się w całości, w jednej chwili stał się czujny. Bestia, powiedział jego wewnętrzny głos, niewolnik, dodał, przyjaciel, zwierzątko. Gdy tak obserwował swoje zwierzątko, jego oczy stały się czarne, a kły wydłużyły. Rozpoznawał w tym stworzeniu zapach wilka. Wilki, przeciągnięte na stronę wampirów wiele lat temu, stały się ich najbardziej zaufanymi przyjaciółmi.
Niski pomruk wydobył się z jego gardła, wilkołak, słysząc to, podniósł głowę i zaczął węszyć. Snape przez chwilę odczuwał zaniepokojenie, które jednak szybko zniknęło. Wiedział, że tam gdzieś jest Remus, mimo tego, kim się stał. Teraz to Snape musiał wszystko kontrolować. Zawarczał, ale to warczenie ułożyło się w słowa. To było dziwne uczucie, gdy sam się usłyszał.
- Kuzynie wilków, rrrozumiesz mnie?
Wilkołak zawarczał.
- Tak. Czego sobie ode mnie życzysz, ty, którrry pijesz krrrew...?
To działa pomyślał Snape z satysfakcją.
- Na dzisiejszą noc to jest twoje terrrytorrrium. Możesz się przemieszczać po korrrytarzach bez strrrachu, że ktoś cię zauważy.
- Jestem głodny. Mam ochotę na polowanie. Dlaczego nie jesteśmy na zewnątrz?
- Możesz polować tutaj. Będę ci towarzyszył.
Tak naprawdę Snape powiedział to tylko dlatego, by zapobiec możliwości utraty kontroli nad stworzeniem. Wilkołak nie będzie w stanie tu nic upolować, bo zwyczajnie nie było tu nic, na co można by było polować, ale ostatecznie mogą spróbować coś znaleźć.
- Dobrze, wampirze. Chciałbym terrraz poznać imię swojego parrrtnerrra...
- Severrrus Snape. A ty? Masz imię?
- Sumerrr.
- Miło cię poznać, Sumerrr.
***
Harry zaczął się nudzić już po kilkunastu minutach. Otworzył mapę, zastanawiając się, gdzie są teraz Remus i Snape.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. - Spojrzał na plątaninę kotyrarzy. Zajęło mu kilka minut, by zlokalizować Snape'a, który był dość daleko od komnat Remusa.
Harry zmarszczył brwi, gdy w pewnym momencie imię "Remus" zamieniło się na "Sumer". To musi być imię wilkołaka... pomyślał. Wpatrywał się z napięciem, ale nic się nie działo. Przez kilka minut te dwa imiona stały nieruchomo, gdy nagle Sumer ruszył wgłąb lochów. Snape podążył za nim. Zachichotał, wyobrażając się tą dwójkę biegnącą przez korytarze, muszą wyglądać zabawnie. Oderwał od tego wzrok i rozejrzał się po innych częściach zamku. Zobaczył teraz, co dokładnie przygotował na ten wieczór Dumbledore - odkrył, że większość nauczycieli znajduje się blisko rozmaitych wejść do lochów. Reszta pilnowała wyjść z Domów. Ciekawe, kto w takim razie pilnuje Ślizgonów...? Harry spojrzał w tamtym kierunku i spostrzegł, że wejście jest niestrzeżone. Zmarszczył brwi. Nie wysłali innego profesora...? Jeśli ktoś miałby węszyć, to właśnie Ślizgoni... Potem przypomniały mu się słowa Dumbledore'a, żeby w żadnym razie portrety nie wypuszczały tej nocy nikogo z dormitoriów. W takim razie nie są w stanie wyjść. Gdyby Dumbledore wysłał tam jakiegoś innego nauczyciela, to zaczęliby się zastanawiać, gdzie w takim razie jest Snape. To ma sens...
Znów odszukał Snape'a i Sumer. I wtedy zamarł, gdy odkrył nie kogo innego, jak Malfoya, włóczącego się po korytarzu.
- Jak do cholery fretka wydostała się z dormitorium?! - wrzasnął zaskoczony Gryfon.
Obserwował, jak podpis Draco Malfoy porusza się w równym tempie po korytarzach. Och nie! Co, jeśli wpadnie na Snape'a i Sumer?! Harry szybko przeszukał lochy i znalazł ich, kluczących w labiryncie, ich ruchy wyglądały na całkowicie przypadkowe. Nie kierowali się dokładnie w stronę Malfoya, ale z łatwością mogli zmienić kierunek i wpaść na Ślizgona.
- Niech to! - wyszeptał. Malfoy jest w większym niebezpieczeństwie, niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu. Snape jest z Sumer, Malfoy może odkryć, kim się stał... Niech to... Muszę zatrzymać Malfoya! zdecydował Harry. Wziął różdżkę i pelerynę-niewidkę, podbiegł do ściany, właściwie prawie zderzając się z nią, tak bardzo się spieszył. Przejście szybko się otworzyło. Błyskawicznie przedostał się przez otwór, w biegu zakładając na siebie płaszcz.
- Lumos - szepnął, przystając na chwilę, by sprawdzić mapę. Snape i Sumer wciąż byli w bezpiecznej odległości od Malfoya. Oszacował najkrótszą drogę do Ślizgona, po czym pobiegł w tamtym kierunku.
Po pięciu minutach dotarł w końcu do chłopaka, choć jemu wydawało się to trwać całe wieki - cały czas miał wrażenie, że zaraz z jakiegoś zaułka wyskoczy wilkołak. Odetchnął z ulgą, gdy na końcu korytarza zobaczył światło wydostające się z różdżki Malfoya. Przebiegł resztę drogi, zapominając zupełnie, że wciąż ma na sobie pelerynę-niewidkę.
Draco zatrzymał się, gdy usłyszał odgłos kroków. Podniósł różdżkę, przygotowany na wszystko. Nie widział nic, ale to coś zbliżało się. Zmrużył oczy, po czym machnął ręką.
- Nox! Immobulus! - Kroki zatrzymały się i coś uderzyło w ziemię. Draco zaczął coraz ciężej oddychać. - Lumos!
Teren dookoła niego rozświetlił się nieco dzięki zaklęciu, ale nadal nic nie zauważył. Zamrugał, ale tam naprawdę nic nie było. Starał się kontrolować strach, gdy ruszył w dół korytarza, tam, gdzie usłyszał kroki. Wtedy zobaczył leżący na ziemi papier. Zatrzymał się przed nim, marszcząc brwi. Pochylił się, by to podnieść, jego głowa w coś uderzyła, a on się przewrócił. Zdumiony, odskoczył gwałtownie. Na ziemi leżał but, choć wcześniej na pewno go tam nie było. Nie, zaraz - dwa buty i dwie kostki, przykryte spodniami. Co do diabła...? Draco zbliżył się i uklęknął. Zobaczył nieznaczne zniekształcenie, tam gdzie kończyły się kostki. Wyciągnął rękę.
Pod swoją dłonią poczuł miękki materiał. Szarpnął to, potem rozdarł.
A potem podskoczył, kompletnie zszokowany.
- Potter?!
![](https://img.wattpad.com/cover/249569363-288-k653628.jpg)
CZYTASZ
A Destined Year
FanfictionOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...