Ich plan zadziałałby idealnie... gdyby tylko smoki nie pojawiły się pierwsze. Problemem było to, że smoki latały o wiele szybciej niż wampiry i wilkołaki biegały... a Voldemort zdecydował się wysłać smoki przodem, dając im dodatkową przewagę. McGonagall zdała sobie sprawę ze swej pomyłki, gdy tylko smoki się zbliżyły. Ogarnęła ją panika. Uczniowie nie byli przygotowani na bitwę ze smokami. Uczniowie wierzyli w to, że nie będą musieli w ogóle walczyć ze smokami. Ale w obliczu zbliżających się smoków oraz braku wilkołaków i wampirów na horyzoncie, nie mogła już nic z tym zrobić.
Gdy pozostali uczniowie wyszli z Wielkiej Sali, zatrzymali się gwałtownie tuż poza granicami zamku. Wszyscy patrzyli, jak smoki podlatują coraz bliżej, jakby byli sparaliżowani.
- Gdzie są wampiry? – zapytał ktoś stojący z lewej strony McGonagall.
Smoki były już prawie nad nimi, a kilka mniejszych zanurkowało ku ziemi, lądując kilka jardów* dalej. Na ich grzbietach znajdowały się ogromne, prowizoryczna siodła, które przymocowano pod ich brzuchami i wokół klatek piersiowych. W siodłach siedzieli śmierciożercy, trzymając jaskrawe, kolorowe kamienie. Większe smoki leciały zaraz za nimi, nad zamkiem, i zaczęły ziać ogniem na wszystkie wieże. Mogło być tylko kwestią czasu, zanim bariery zamku opadną i zostaną strawione przez ogień.
Wszyscy zdawali się czekać na to, że wampiry i wilkołaki uratują sytuację. McGonagall uświadomiła sobie swój błąd, ale niewiele mogła zrobić. Zaczęła krzyczeć.
- Uciekajcie! Uciekajcie wszyscy!
Zapanował chaos. Wszyscy biegali. W lewo, w prawo, do przodu, po skosie. Ludzie wpadali na siebie, potykali się i upadali. Harry, stojąc obok Rona, mógł tylko patrzeć, nieruchomiejąc z przerażenia. Smoki na ziemi stały w miejscu, kręcąc głowami w tę i z powrotem, i ziejąc ogniem w każdą stronę, a wszyscy biegali, próbując tego uniknąć. Słychać było krzyki.
Harry nie mógł dłużej stać i na to patrzeć.
- Ron, załóż pelerynę! – rozkazał.
- C-co? Ale Harry...!
- Po prostu to zrób, zanim pojawią się pozostali śmierciożercy! – krzyknął Harry. Potem ruszył biegiem, zerkając przez ramię. – I spróbuj nie dać się zabić! – dodał, po czym pobiegł dalej. Trzymał się z dala od linii ognia, kierując się w stronę pobliskiego Zakazanego Lasu. Miał pomysł, ale mógł się on udać tylko wtedy, gdy zdoła znaleźć się za smokami, a one i ich jeźdźcy nie uświadomią sobie tego. – Accio Jastrząb 3000! – zawołał.
Udało mu się dotrzeć do linii drzew i ruszył truchtem wzdłuż nich. Gdy tylko upewnił się, że jest wystarczająco daleko od smoków, usłyszał świszczący odgłos, i odwrócił się w samą porę, by zobaczyć swoją miotłę. Chwycił ją i szybko dosiadł. Obserwując uważnie smoki, czekał na dogodny moment. Ach, jest! Jeden ze smoków odwrócił się plecami do Harry'ego, a jeździec nie pilnował tyłów.
Harry miał nadzieję, że lekcje pani Hooch go nie zawiodą, gdy odepchnął się i pomknął w kierunku pleców smoka, uważając, by trzymać się na tyle nisko, by żaden z pozostałych jeźdźców go nie zauważył. Już miał podlecieć wyżej, gdy ogon smoka zakołysał się, a Harry skręcił w lewo tak szybko, że przeturlał się w powietrzu. Starał się zachować kontrolę nad miotłą, a gdy już zdołał się wyprostować, prawie zderzył się z jedną ze smoczych łap. Harry pochylił się i skręcił znowu, przelatując pod brzuchem smoka.
Wyleciał z drugiej strony smoka i szybko poderwał miotłę, pochylając się w prawo. Zbliżył się do jeźdźca, a mężczyzna zdołał tylko odwrócić twarz w jego stronę, zanim Harry wykrzyknął:
- Expelliarmus! Drętwota! Propello!**
Wszystkie trzy zaklęcia trafiły idealnie w cel. Śmierciożerca upuścił różdżkę, zamarł i został zepchnięty z grzbietu smoka. Harry spostrzegł błysk spadającego czegoś i, dzięki instynktowi szukającego, rzucił się w tamtą stronę i złapał to. Gdy tylko to chwycił, przedmiot zapulsował w jego dłoni, a on poczuł zawroty głowy spowodowane falą mocy. Co to jest?, pomyślał, ale nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. Nagle znalazł się tuż przed smokiem, który wyglądał na wściekłego. Stworzenie wpatrywało się w niego.
Harry otworzył szeroko oczy i skręcił, ale stworzenie podążyło za nim. Harry poderwał się i poleciał wyżej, spanikowany. Obejrzał się przez ramię i, ku swemu przerażeniu, zauważył, że smok leci za nim. Harry śmignął ku niebu, oddalając się od zamku i fruwających tam smoków, ale ten za nim nadal go gonił. Harry zaklął. Nie chciał lecieć niżej, bo byli tam uczniowie, ale nie chciał też oddalać się bardziej od zamku, oddzielając się od grupy. Zaryzykował i obejrzał się. Smok wciąż tam był.
Cholera, to zupełnie tak jak na czwartym roku..., pomyślał ponuro Harry. Skręcił w prawo, a smok szybko ruszył za nim. Harry ponownie się obejrzał. Cholera, ten przeklęty smok wygląda tak, jakby spokojnie podążał za nim! Nawet nie próbował ziać na niego ogniem! Moment... Czy to może być... Harry zerknął na błyszczący przedmiot, który miał w dłoni. Był zielony z drobinkami złota. Kształtem przypominał jajo, ale był nierówny, jakby został niechlujnie wyrzeźbiony, a następnie wygładzony. To musi być drakonit!, pomyślał Harry.
Co oznaczało... Harry miał nadzieję, że ma rację. Nie – modlił się o to. Zawrócił miotłę i gwałtownie się zatrzymał. Smok ostro zahamował, a jego potężne skrzydła trzepotały gorączkowo, by zatrzymać się przed zderzeniem z Harrym. Ale nie próbował go zjeść ani przypiec. Zawisł, dość niepewnie, przed Harrym, obserwując go.
- Yyy... Och, świetnie. Mam pod kontrolą smoka... Co do cholery jasnej mam zrobić?
Harry nie miał pojęcia, jak używać drakonitu. Wiedział, że jeśli będzie go trzymał i poleci naprzód, smok ruszy za nim. To mu za bardzo nie pomogło. Ale znam kogoś, kto może wiedzieć, pomyślał nagle Harry. Jedynym problemem było to, że ten ktoś był niewidzialny i niewiadomo gdzie się znajdował. Spuścił wzrok na tamten chaos. Wielkie, ogromne smoki ziejące ogniem, i maleńcy ludzie biegający pomiędzy nimi. Zobaczył kogoś – ze swej pozycji nie mógł powiedzieć, kto to był – stającego w płomieniach i rzucającego się w panice na ziemię.
Jednak zanim Harry zdołał się tam dostać, ktoś rzucił aguamenti i dziewczyna, w której Harry rozpoznał siódmoroczną Puchonkę, została szybko zabrana przez chłopaka, który jej pomógł; oboje pobiegli do zamku. Harry miał nadzieję, że wszystko będzie z nią w porządku; wyglądało na to, że spaliła się większość jej włosów i kto wie, ile skóry wraz z nimi.
- Harry, uciekaj! – Krzyk rozległ się z jego lewej strony i Harry zobaczył podskakującą głowę Rona, który biegł ku niemu z podniesioną różdżką.
Harry, myśląc, że coś ma w niego uderzyć, obejrzał się i zobaczył przed sobą smoka. To był ten, który za nim podążał, a Ron celował w niego. Harry wleciał przed Rona.
- Ron, nie! On po prostu podąża za drakonitem! – krzyknął, podnosząc kamień.
Oczy Rona otworzyły się szeroko.
- Masz drakonit?
- Nie wiem, jak go używać! A ty?
Ron skinął drżąco głową i Harry wylądował przed nim. Dał Ronowi kamień.
- Więc użyj go! Sprawdzę, czy dam radę pozbyć się jeszcze kilku jeźdźców – powiedział, a następnie odleciał ponownie. Widział, jak Ron biegnie do smoka, i był pod wrażeniem tego, jak rudzielec zwinnie wspina się po jego nodze, by umościć się w siodle. Potem obaj odlecieli, a Harry zdał sobie sprawę z tego, że udali się w kierunku smoków próbujących spalić zamek. Miał nadzieję, że Ron wie, co robi.
Harry umknął przed nagłym strumieniem ognia, pochodzącym od smoka, którego miał po lewej stronie, gdy zauważył poruszenie w lesie. Nagle wybiegły z niego setki wampirów i wilkołaków. Teren wypełnił się raptownym wyciem i zaciekłym warczeniem, gdy wampiry – z których wiele niosło włócznie i miecze – i wilkołaki – które podążały za swymi wampirami – ruszyły ku smokom znajdującym się na ziemi. Nawet się nie wahały, stając przed olbrzymimi bestiami – po prostu atakowały. Harry uświadomił sobie, że atak rozproszył smoki, a jeźdźcy starali się utrzymać nad nimi kontrolę. Nie zwracali większej uwagi na otoczenie, więc Harry skorzystał z okazji. Podszedł od tyłu do jednego z jeźdźców i rozbroił, a potem ogłuszył zaskoczonego Śmierciożercę. Ale zanim zdążył strącić Śmierciożercę ze smoka, wilkołak wskoczył na grzbiet zwierzęcia i chwycił jeźdźca, brutalnie rozdzierając gardło mężczyzny. Harry odwrócił się, zniesmaczony.
- Harry! – Rozległ się ryk, który Harry bardzo dobrze rozpoznawał. Wewnątrz siebie poczuł ulgę. Obrócił się na miotle i zobaczył mignięcie czarnych szat na chwilę przed tym, jak został pochwycony i ściągnięty z miotły przez Snape'a. Mężczyzna przytulił go mocno.
- Severusie! – wydyszał Harry.
- Dzięki Merlinowi, że wszystko jest z tobą w porządku – warknął Snape, kryjąc twarz w załamaniu szyi Harry'ego i oddychając głęboko. Tuż za Harrym rozległo się wycie i Snape obrócił się w podskoku, nadal ściskając Harry'ego w ramionach, po czym rzucił coś w wilczym języku.
- Czy to jest Remus?! – jęknął Harry.
Snape skinął krótko głową i warknął do wilkołaka coś jeszcze, a stworzenie przeskoczyło tuż nad nimi jednym zwinnym susem. Ponieważ wciąż stał
przodem do Snape'a, Harry widział, jak wilkołak z łatwością ląduje za nimi i zaczyna ciąć smoka, który był już atakowany przez wampiry i wilkołaki.
- Gdzie ty byłeś? – krzyknął Harry.
- To nie ma znaczenia. Czarny Pan będzie tu wkrótce, ale... Harry, on przyleci na smoku. Na rogogonie węgierskim – warknął Snape.
Harry zaklął. To oczywiste, że Voldemort przyleci na smoku i to oczywiste, że będzie on tej samej rasy, przez którą prawie został pożarty podczas Turnieju Trójmagicznego.
- Ron też jest na smoku! Ma drakonit i sądzę, że próbuje powstrzymać pozostałe smoki przed spaleniem zamku. – Harry musiał przekrzykiwać ryki, warczenie, wycie i krzyki. Teren szybko pokrył się dymem przez cały ten ogień.
- Avada Kedavra! – krzyknął ktoś i po ich lewej stronie błysnęło zielone światło.
Snape odskoczył do tyłu, zaskoczony, a Harry otworzył szeroko oczy, gdy smok za nimi machnął ogonem na tyle mocno, że zostali poderwani z ziemi i rzuceni kilka jardów dalej. Snape puścił Harry'ego i chłopak poturlał się dalej, krzycząc, gdy wylądował boleśnie na prawym ramieniu.
- Proszę, proszę, proszę... – wycedził znajomy głos. Harry usiłował usiąść. Jego ręka pulsowała boleśnie. – Czyż to nie jest wspaniały Harry Potter, na mojej łasce?
Harry uświadomił sobie, kto to jest.
- Malfoy – wypluł. Zerwał się na nogi i zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, gdzie jest jego różdżka. Rozejrzał się szybko, ale okazało się to daremne. Zauważył jednak, że Snape chyba zmaga się z rozszalałym wampirem. Nie otrzymałby od niego pomocy.
- Co się stało, Potter? Jesteś sam i nikt cię nie uratuje? Mogę sobie tylko wyobrażać, jak Czarny Pan chwali mnie za zabicie ciebie. – Lucjusz Malfoy kontynuował powolną przechadzkę w stronę Harry'ego. – Nim to jednak uczynię, powiedz mi, gdzie jest mój ukochany syn? Byłoby niegrzecznie z mojej strony, gdybym odszedł, nie przywitawszy się z chłopcem.
- Jest bezpieczny! – warknął Harry, w końcu zirytowany. Sztyletował wzrokiem Malfoya seniora.
- Bezpieczny? Ach, masz na myśli to, że ukrywa się w jakiejś dziurze, pozwalając ci toczyć jego boje. Tsk, tsk – wycedził Lucjusz z westchnieniem. – Jakże rozczarowująco. Nieważne. Zabiję cię teraz, a potem, gdy wygramy tę wojnę, z przyjemnością zobaczę, jak mój syn czołga się przed Czarnym Panem i błaga o wybaczenie.
- Nigdy nie pozwolę, by tak się stało! – przysiągł stanowczo Harry.
- Ach, ale spójrz – nie masz różdżki i zabrakło ci szczęścia – powiedział Lucjusz, uśmiechając się sadystycznie. Wskazał różdżką na Harry'ego. – Avada...
~~~~~~
Powoli, pomyślał Ron i smok zwolnił, a jego wielkie skrzydła trzepotały mocno, by utrzymać go w powietrzu. Ron rozejrzał się. Naprzeciw niego kilka smoków paliło wyższe wieże. Pod nim panował całkowity chaos. Jeźdźcy na ziemi muszą być tymi bardziej zręcznymi, pomyślał Ron, ponieważ potrzebują większej kontroli. Charlie musi być tam na dole.
Chociaż Ron desperacko pragnął zobaczyć swojego brata, wiedział, że nawet jeśli Charlie jest pod działaniem Imperiusa, stoi po stronie Czarnego Pana, a Ron mógłby go skrzywdzić. Rudzielec nie chciał tego robić, więc zamiast tego wpatrywał się w smoki, które były przed nim. Pięć z nich krążyło wokół zamku i powoli usuwało bariery. Zamek spłonąłby, gdyby nie zostały zatrzymane. Ron przełknął ślinę.
Zaczynamy, pomyślał. Naprzód!, rozkazał mentalnie. Smok powoli wystartował na jego komendę, ale przyspieszył po lekkim wzdrygnięciu się. Ron ściskał mocno kamień i głębiej wsunął nogi w strzemiona. Gdy zbliżył się do pozostałych smoków, próbował pokazać przy pomocy obrazów w umyśle, co chce, by smok zrobił. Obrazy i myśli ukazywały się smokowi, a zwierzę, zauroczone mocą kamienia, musiało być im posłuszne.
Ron skoncentrował się na utrzymaniu obrazu, który przedstawiał jego smoka atakującego jednego z pozostałych smoków. Gdy jego smok odbił w bok, skręcając w kierunku największego ze stworzeń, Ron musiał naprawdę mocno skupić się na swym mentalnym obrazie. Teraz!, pomyślał. Jego smok rzucił się przeciwnikowi do gardła, a zanim tamten zdążył zareagować, potężne szczęki smoka Rona zamknęły się. Drugi smok ryknął, a Ron prawie wypadł z siodła, gdy jego smok oberwał potężnym ogonem rywala.
Gdy próbował odzyskać równowagę, obok niego śmignęła klątwa. Jęknął i podniósł głowę w samą porę, by uniknąć kolejnej klątwy. Cholera jasna! Zapomniałem o śmierciożercy! Przeklął w myślach własną głupotę. Szybko nakazując swemu smokowi, by gryzł dalej, Ron sięgnął po różdżkę. Machnął nią, ale gdy podniósł wzrok, śmierciożercy nie było już w siodle.
Ron rozejrzał się nieprzytomnie i ledwie zdążył wykrzyknąć „Protego!", gdy kolejna klątwa pomknęła prosto na niego. Zablokował ją i szybko odparował „Propello!".
Śmierciożerca poleciał w tył i – choć mężnie próbować się czegoś chwycić – spadł ze smoka. Ron pochylił się nad siodłem, by zobaczyć, jak mężczyzna pikuje ku jednej z wież. Odwrócił wzrok, czując mdłości, gdy śmierciożerca nabił się na ostry kolec, który zdobił szczyt wieży. Weź się w garść, pomyślał ponuro i przylgnął do siodła, gdy jego smok machnął głową w tył i rozległ się obrzydliwy trzask, gdy szyja drugiego smoka pękła. Kiedy jego smok go puścił, jego przeciwnik spadł.
Ron powstrzymał łzy. Nie było czasu na płacz z powodu zabicia smoka. Wiedział, że gdyby pozwolił smokowi odejść, ten mógłby próbować się zemścić i to byłoby o wiele gorsze. Rozejrzał się i wybrał innego smoka. Tym razem zamierzał zaatakować jedynie jeźdźca i miał nadzieję, że oszczędzi smoka.
~~~~~~
Ginny schyliła się i ukradkiem ruszyła przez pole bitwy. Udało jej się wymknąć z Wielkiej Sali, gdy zaczęli się tam pojawiać poszkodowani uczniowie. Nie obchodziło jej to, co powiedziała jej matka – musiała walczyć. Wszyscy w jej rodzinie coś robili, wszyscy jej bracia ryzykowali życiem, i ona musiała zrobić to samo. Zamierzam znaleźć Charliego i go ocalić.
Spojrzała w lewo – śmierciożerca właśnie został trafiony wyjątkowo paskudną klątwą i wyglądało na to, że wywołała ona ogromne pręgi na jego twarzy – kiedy zderzyła się z kimś. Uderzyła w osobę z taką siłą, że upadła, lądując ciężko na tyłku. Zdezorientowana, skrzywiła się i podniosła wzrok... by napotkać równie zawzięte spojrzenie najprzystojniejszego chłopaka, jakiego kiedykolwiek widziała. Nie miała czasu, by zastanawiać się nad tym, co powinna zrobić lub powiedzieć, ponieważ nagle chłopak spojrzał z zaskoczeniem i rzucił się na nią.
Ginny krzyknęła i wybełkotała zaklęcie, ale przeleciało ono nieszkodliwie nad ramionami chłopaka, a on chwycił ją bez wysiłku, a następnie odskoczył na bok, trzymając ją w ramionach. Widziała wyraźnie ponad jego ramieniem – przyciskał ją mocno do swej klatki piersiowej – i zobaczyła, jak trawa, na której siedziała, staje w płomieniach, gdy smok zionął ogniem.
Chłopak, który ją trzymał, zatrzymał się gwałtownie i to przywróciło jej zmysły. Wampir!, pomyślała, panikując. Naparła na jego ramię.
- Puść mnie, puść mnie! – krzyknęła. Jasne, właśnie ocalił jej życie, ale nie było szansy, by mogła zaufać wampirowi. Nigdy.
- Jesteś strasznie nieuprzejma wobec kogoś, kto właśnie cię uratował – wymamrotał chłopak i nagle puścił Ginny. – Wiem, że pozwalają małym dzieciom walczyć, ale tak serio – taka młoda dziewczyna? Nie powinnaś tu być.
Prawie potykając się, gdy została wypuszczona, Ginny odzyskała równowagę i spojrzała na chłopaka.
- Nie podziękuję wampirowi za ocalenie mi życia!
Wampir pytająco zmrużył oczy, ale po chwili skrzywił się i pokręcił głową.
- Nie obchodzi mnie to. Wracaj i daj się zabić, skoro tego sobie życzysz.
Ginny stała, oniemiała, gdy wampir uciekł. Patrzyła, jak zatrzymuje się na chwilę, a potem dołącza do dwóch wilkołaków. Wpatrywała się w to, jak cała trójka biegnie z powrotem w stronę bitewnego rozgardiaszu.
- Ten nieznośny, prostacki... och, nie mam na to czasu! – prychnęła.
- Och, spójrz. Biedne, zagubione pisklę zawędrowało na pole bitwy – wycedził przenikliwy, ostry głos.
Ginny odwróciła się. Wysoka, szczupła śmierciożerczyni kręciła od niechcenia różdżką i podchodziła do niej coraz bliżej. Ginny ścisnęła mocniej różdżkę i uważnie obserwowała śmierciożerczynię. Kobieta miała długie czarne włosy i bladą, niezdrowo wyglądającą skórę.
- Och, nie kibicujesz? – zadrwiła kobieta. Przyjrzała się rudowłosej z nieco mniejszej odległości i uśmiechnęła się złośliwie. – Och, wyglądasz zupełnie tak jak mój drogi... ukochany... niewolnik. Nie jesteś przypadkiem spokrewniona z... Charliem?
Ginny wzdrygnęła się, jakby została spoliczkowana. Otworzyła szerzej oczy.
- Co zrobiłaś Charliemu? – zapytała.
- Och, nic, o co się nie prosił... Jest taką dobrą małą zabawką Czarnego Pana. To taki wstyd, że gdy wszystko się skończy, Czarny Pan będzie mógł nim rozporządzać. Tak bardzo chciałam się z nim jeszcze pobawić – powiedziała kobieta, wydymając wargi. Później uśmiechnęła się krzywo. – Ale to nie ma znaczenia, zabawki łatwo można zastąpić. Upewnię się, że powiem mu, co się stało z jego siostrą, zanim się go pozbędziemy.
- Ty niegodziwa suko! – krzyknęła Ginny z łzami w oczach. Uniosła różdżkę. – Avada Kedavra!
Strumień zielonego światła wystrzelił z jej różdżki z taką mocą, że prawie ją oślepił. W tym samym czasie śmierciożerczyni rzuciła to samo zaklęcie i oba światła zderzyły się. Ginny zacisnęła zęby pod presją, ale jej ręka słabła, a ona wiedziała, że jeśli nie utrzyma jej stabilnej, oberwie klątwą.
- NIE! – wykrzyknęła, wykrzywiając twarz w skupieniu; łzy spływały jej po policzkach.
- Trzymaj mocno. – Uspokajający głos nadszedł zza niej, gdy chłodna ręka objęła ją, by pochwycić jej ręce i zmniejszyć ich ciężar. To zaskoczyło Ginny tak bardzo, że podskoczyła, i gdyby nie ta dłoń, jej ręka odsunęłaby się, a ona z pewnością byłaby martwa. – Psiakrew. Powiedziałem „trzymaj mocno", a ty co robisz? Prawie dajesz się zabić.
- TY! – Ginny krzyknęła z zaskoczenia, rozpoznając głos wampirzego chłopaka. Mimo tego nie odważyła się odwrócić, ponieważ nawet z siłą wampira, miała trudności z utrzymaniem koncentracji.
- Jeśli nie chcesz jej zabić, nie ma sensu, byśmy tu stali i próbowali to zrobić – mruknął chłopak w odpowiedzi.
- Chcę ją zabić! – krzyknęła defensywnie Ginny przez zaciśnięte zęby.
- Nie sądzę, być naprawdę tego chciała. Jeśli szczerze pragniesz jej śmierci, jej zaklęcie nie będzie się równało twojemu. Ostatecznie to ty jesteś tą z ogniście rudymi włosami – powiedział chłopak, a jego ton zdradzał rozbawienie.
- Zrobiła coś mojemu bratu! Zasługuje na śmierć! – Ginny wzdrygnęła się, gdy moc klątwy kobiety nasiliła się. Odrzuciło ją, ale spostrzegła, że napiera mocno na przód chłopaka. Jego klatka piersiowa była jak kamień pod jej plecami, oferując niesłabnące wsparcie.
- Więc zabij ją.
Powiedział to z taką łatwością! Jakby wszystkim, co musiała zrobić, było zażyczenie sobie tego. Chcę jej śmierci. Jest śmierciożerczynią i zrobiła coś mojemu bratu! Chcę jej ŚMIERCI!
Zieleń rozjarzyła się i zaniepokoiła Ginny, a chłopak stojący za nią wydał z siebie odgłos zdziwienia, gdy ponownie ich odrzuciło. Wylądowała na nim, oszołomiona i zdezorientowana. Chłopak odezwał się po chwili.
- To była spora siła.
W zamglonym umyśle Ginny zaczęło się przejaśniać, a ona podniosła się do siadu, a następnie odsunęła się od wampira. Rozejrzała się, zdezorientowana, a jej spojrzenie w końcu odnalazło kobietę. Śmierciożerczyni leżała na ziemi kilka jardów dalej, martwa.
- Ja... zrobiłam to? – zapytała, bardziej siebie niż chłopaka. – Ja naprawdę... ją... zabiłam...
Chłopak również usiadł, po czym zerwał się na nogi pełnym gracji ruchem i zaoferował dłoń Ginny.
- To nie czas na żale, milady.
Ginny spojrzała na wystawioną rękę i przyjrzała się bliżej chłopakowi. Czternaście, może?, zgadywała w myślach. Miał wydatne kości policzkowe i długie, falujące, jasne włosy, które były związane niebieską wstążką, ale krótsze pasma z przodu zwisały luźno, otaczając jego twarz. Miał na sobie luźną chłopska koszulę, ale jego spodnie były z drelichu, a buty niezgrabne i nieeleganckie. A jednak udało mu się wyglądać pięknie. A zwłaszcza te oszałamiająco*** niebieskie oczy, pomyślała, po czym szybko odwróciła wzrok, kręcąc głową.
O czym ja myślę? Nadal jest wampirem! Znów spojrzała groźnie, wstając bez jego pomocy.
- Nie żałuję tego! – powiedziała wyzywająco.
Na tej pięknej twarzy pojawił się uśmiech, ukazujący białe zęby – włącznie z ostrymi kłami.
- Dobrze, więc może następnym razem pominiesz rozmowę i po prostu zabijesz następną osobę, hm?
Na myśl o zabiciu kogoś jeszcze, Ginny przewróciło się w żołądku. Nie żałowała tego... nie mogłaby... ale nigdy wcześniej nikogo nie zabiła, a myśl o odebraniu życia kolejnej osobie – nieważne jak podła byłaby to osoba – była obrzydliwa. Było tak, jakby sama właśnie zniżyła się do poziomu śmierciożerców.
Chłopak odwrócił się, by odejść, a Ginny zobaczyła, że kilka stóp dalej czekają na niego trzy wilkołaki, z którymi był wcześniej. Żaden z nich nie wydawał się być tym zadowolony. Chłopak za chwilę odejdzie z nimi, wróci do walki. Nagły pomysł pojawił się w jej głowie i zawołała go.
- Zaczekaj!
Chłopak zatrzymał się, a następnie spojrzał na nią, unosząc pytająco brew.
- Czyżbyś nagle nauczyła się dobrych manier i chciała mi podziękować za uratowanie życia, już nie raz, ale dwukrotnie?
- Nie! – rzuciła, po czym natychmiast zmieniła zdanie. – Tak! To znaczy... Umiesz wytropić zapach, prawda?
Chłopak spojrzał na nią tak, jakby zadała głupie pytanie.
- Oczywiście.
- Mój brat! Jest... tam na zewnątrz, gdzieś. Czarny Pan zabrał go dla smoków... Charlie! Widziałeś go? Mógłbyś... mógłbyś go dla mnie znaleźć? – zapytała zdesperowana.
- W tym chaosie? Smród potu i krwi oraz odór magii są przytłaczające. Nawet nie znam jego zapachu.
- Powinien pachnieć jak ja! Mamy taką samą krew, prawda? To mój brat! – prosiła Ginny. Wiedziała, że gdyby sama próbowała znaleźć Charliego, zajęłoby to dużo czasu, w którym mogła po prostu dać się zabić. Jednak gdyby znalazł go dla niej wampir... to mogło znacznie ułatwić sprawę. Mogłaby oszołomić Charliego i ukryć go w zamku.
- Więzy krwi nie sprawiają, że wasza krew jest taka sama. Wąchałem wiele osób z waszej rodziny. Jest dość duża. Przynajmniej czworo z was znajduje się na polu bitwy – skomentował chłopak.
- Ale on... czekaj! Znasz już jego zapach, prawda? Jest jedynym, który ujeżdża smoka! Musisz mnie do niego zabrać! – domagała się Ginny.
- Niczego nie muszę. Brakuje ci manier – odparł chłopak.
- Proszę! Ja... zrobię wszystko, tylko zabierz mnie do niego i pomóż mi bezpiecznie dostarczyć go do zamku! – przyrzekła Ginny.
Chłopak znieruchomiał.
- Wszystko?
Ginny nie była głupia. Wiedziała, co obiecywała, i wiedziała również, że wampir to od niej wyegzekwuje. Szybko powtórzyła sobie informacje, które profesor Lupin i Hermiona przekazali jej na temat wampirów.
- Prawie wszystko – poprawiła się szybko. Niektóre wampiry, szczególnie niegodziwe, były bardzo perwersyjne. Pamiętała, jak Hermiona jej o tym powiedziała, gdy zapytała o zwyczaje dotyczące pożywiania się i o to, dlaczego wampiry wiążą krew z seksem.
- Zostaniesz moim dawcą? – zapytał z zaciekawieniem.
- Uh... – Ginny zawahała się z powodu niewielu informacji, jakie nadal posiadała na temat żywienia się wampirów. Od dawcy nie wymagano seksu, choć najczęściej tak było. Jedna osoba nie mogłaby w pełni zaspokoić wampira, więc musiał on mieć więcej niż jednego dawcę, chyba że dawca był towarzyszem wampira. – Jednym z nich. Zostanę jednym z twoich dawców.
I znów się pojawił, ten porażający uśmiech.
- Bardzo mądrze jak na małą dziewczynkę. Żeby tylko nie było później nieporozumień... do kiedy oferujesz mi swoje usługi?
- Do czasu... do czasu, gdy znajdziesz swojego towarzysza! – wypaliła. Doprawdy, wampir musiał być bardzo młody... I odrobinę staromodny, prawdopodobnie od kręcenia się w pobliżu starych wampirów. Znalezienie towarzysza nie powinno mu zająć dużo czasu, prawda?
- A więc postanowione.
Tym razem Ginny zobaczyła, że jego uśmiech był inny. Wyglądał na szczery. Wtedy chłopak chwycił ją za rękę i w jakimś dziwnym języku wywarczał polecenie wilkołakom, które natychmiast się rozeszły i jeden z nich znalazł się przed nimi, jeden za nimi, a jeden tuż obok nich.
- H-hej! Zwolnij! – sapnęła Ginny. Chłopak biegł zaledwie truchtem, ale jego prędkość sprawiała, że Ginny biegła prawie sprintem. Nie wytrzymałaby tego dłużej. Gdy przebiegli obok jednej z koleżanek z jej klasy – Puchonki, jak zauważyła – leżącej na ziemi, zatrzymała się z determinacją. – Stój!
Chłopak odwrócił się do niej, zdenerwowany.
- Zabieram cię do twojego brata. Na co chcesz teraz narzekać?
Ginny zignorowała go, wyszarpnęła rękę z jego uścisku i pobiegła do leżącej dziewczyny. To była Hanna i Ginny przygryzła swą wargę, widząc jej obrażenia. Straciła rękę od różdżki i widać było, że jedna z jej nóg jest złamana. Kto wie, jak długo dziewczyna się wykrwawiała. Ginny musiała zabrać ją do zamku. Podniosła wzrok na wampira.
- Musimy zanieść ją do zamku.
Chłopak wyglądał na zdenerwowanego.
- Zgodziłem się zaprowadzić cię do twojego brata i zabrać go do zamku, nic więcej.
- Ocaliłeś mnie, prawda? Dwa razy! Jak możesz stać tutaj i nie uratować jej?! – dopytywała Ginny, oburzona.
Chłopak ledwie spojrzał na dziewczynę.
- Nie przeżyje tego. Umrze, nawet z pomocą magii. Straciła za dużo krwi i cierpi z powodu wewnętrznego krwotoku w mózgu. Zobacz, jak jej lewe oko nabiegło krwią – powiedział, jakby mówił o pogodzie.
- Ona... ona nie może umrzeć! Nie wiesz tego! – Ginny spojrzała na Hannę. Dziewczyna ledwie oddychała, a jej oczy wyglądały na szkliste. Jedno z nich było przekrwione, tak jak powiedział chłopak. Ginny pochyliła się nad nią, a z jej oczu płynęły łzy. – Hanna! Nie zasypiaj! Trzymaj się!
- Tylko się nad nią znęcasz, utrzymując ją dłużej przytomną.
- Zamknij się! Po prostu się ZAMKNIJ! – krzyknęła Ginny, wyrzucając z siebie złość, strach i smutek. Łzy płynęły jej strumieniami, pozostawiając mokre ślady na pokrytej brudem i potem twarzy. – Nie znasz jej! Nie z-zasłużyła na to!
- Więc pozwól jej odejść – powiedział cicho chłopak, stając obok niej. – Ona umrze, a przedłużając to, sprawiasz tylko, że cierpi. Nie rozumie nawet, co teraz do niej mówisz.
Ginny zaszlochała. Chwyciła rękę Hanny, która była wiotka w jej uścisku. Spojrzała tam, gdzie powinna być jej druga ręka, i zdławiła kolejny szloch, rozglądając się za nią.
- Jej ręka! Gdzie jest jej ręka?! – krzyknęła, ledwo spójnie.
Chłopak obserwował ją przez chwilę, a następnie, kręcąc nieznacznie głową, podszedł tam, gdzie leżała ręka, i podniósł ją. Wciąż trzymała różdżkę. Zaniósł ją Ginny i podał jej ją.
Ginny chwyciła zimną część ciała i ułożyła ją obok Hanny, gdzie powinna leżeć naturalnie. Potem pochyliła się, pocałowała Hannę w czoło i pogładziła ją po włosach.
- Przepraszam – wyszeptała łamiącym się głosem. Hanna nigdy nie powinna znaleźć się na polu bitwy. Dziewczyna była na to zbyt delikatna i niewinna.
W przeciwieństwie do mnie.
- Zrobiłaś właściwą rzecz. Za chwilę spokojnie umrze – powiedział łagodnie chłopak. – A teraz chodźmy znaleźć twojego brata.
Ginny skinęła głową i tym razem pozwoliła, by pomógł jej wstać. Nie sprzeciwiła się nawet wtedy, gdy wziął ją na ręce. Objęła jego szyję i patrzyła, jak ciało Hanny staje się coraz mniejsze, gdy pobiegł.
Ginny wzdrygnęła się, gdy ciało śmierciożercy zostało zaatakowane przez jednego z wilkołaków. Ukryła twarz w szyi wampira, by uniknąć patrzenia na tę makabryczną scenę, w której wilkołak rozdzierał jego brzuch.
- Tam – powiedział wampir, zwalniając.
Ginny odwróciła się, by spojrzeć, i zobaczyła wielkiego czarnego smoka, który zamachiwał się na jej koleżanki. Udało im się bezpiecznie umknąć przez atakiem, a ona podniosła wzrok na jeźdźca. Był ubrany w kompletny strój śmierciożerców i Ginny nie miała możliwości, by dowiedzieć się, czy był to jej brat, ale nie miała powodu, by wierzyć, że wampir by ją okłamał.
- Co chcesz, żebym zrobił? – zapytał.
- Zabierz mnie do niego. Ja... oszołomię go i zabiorę go z powrotem – powiedziała. Chwyciła mocniej różdżkę.
- Trzymaj się mocno – ostrzegł wampir, tylko na chwilę przed tym, jak podskoczył.
Wyglądało na to, że jest w tym bardzo dobry, bo tylko w dwóch skokach znalazł się w połowie pleców smoka, po czym pobiegł szybko w górę jego kręgosłupa, by stanąć za jej bratem. Rzuciła zaklęcie, zanim jej brat w ogóle zorientował się, że tam są, i śmierciożerca – Charlie – osunął się w siodle.
Ginny poleciła, by wampir ją odstawił, i niepewnie podeszła do siodła. Gdy tylko dotarła do Charliego, smok zaryczał, a ona upadła za siodłem, ściskając Charliego, by utrzymać równowagę. Zobaczyła w jego dłoni coś błyszczącego, a kiedy wyciągnęła to z jego uścisku, uświadomiła sobie, że to drakonit. Bez czegoś, co wydawałoby smokowi polecenia, odszedłby wolno, ale było jasne, że smok był zbyt wściekły, by zaufać mu i po prostu go wypuścić.
Wiedziała, jak kontrolować smoka, przynajmniej w teorii. Charlie przemawiał przez drakonit i tak to działało. Musiała tylko o tym pomyśleć. Uspokój się!, myślała gorączkowo. Smok, ku jej zaskoczeniu i ogromnej uldze, natychmiast znieruchomiał. Oddychał ciężko, ale nie atakował nikogo. Westchnęła z ulgą.
- NIGDY nie pozwolę, by tak się stało!
Ginny obróciła się na dźwięk głosu Harry'ego. Zobaczyła Harry'ego stojącego przed Lucjuszem Malfoyem – upewniły ją w tym platynowe włosy – i spostrzegła również, że Harry nie ma różdżki. Cokolwiek powiedział Lucjusz Malfoy w odpowiedzi na słowa Harry'ego, byli za nisko, by to usłyszała, ale wiedziała, co oznaczała jego uniesiona różdżka.
- Nie! – krzyknęła. Atakuj go!, pomyślała z paniką. Smok poruszył się tak szybko, że przywarła do Charliego i siodła. Smok odwrócił się i zionął płomieniami z paszczy.
Lucjusz Malfoy zapłonął jak ognisko.
~~~~~~
Harry mógł tylko wpatrywać się, osłupiały. Zanim Malfoy senior zdołał wypowiedzieć choć pół Niewybaczalnego, stanął w płomieniach. Krzyki były bardziej przerażające niż te po Cruciatusie. Krzycząc przenikliwie i wymachując rękami i nogami, Malfoy senior płonął na oczach Harry'ego.
Wtedy – co zdarzyło się równie nagle jak Lucjusz Malfoy stający w płomieniach – pojawił się nie kto inny jak Snape i skręcił mu kark. Harry patrzył na to wszystko z uczuciem odrętwienia w kończynach. Gdy Snape odwrócił się do niego i znalazł się przed nim, tuląc go i mrucząc do niego o swych uczuciach, Harry poczuł się oszołomiony. Spojrzał na smoka, który stał jakiś jard od niego, pozornie spokojny.
Na jego plecach siedziała Ginny, machając do niego i trzymając na kolanach Śmierciożercę. Krzyczała coś, ale nie słyszał jej przez bicie własnego serca i gorączkowo wypowiadane słowa Snape'a. Wtedy smok odwrócił się w stronę zamku, a Harry pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział, by Ginny była tak odważna.
- To dlatego, że jest totalną idiotką! – warknął Snape. – Harry, Kirke, jeśli cokolwiek ci się stało...
- Czuję się dobrze – powiedział nagle Harry. Wtedy, zupełnie znienacka, już się tak nie czuł. Było mu niedobrze. Czuł się tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
- Harry? Harry, ogarnij się! To nie czas na mdłości! Czarny Pan tu jest! – warknął Snape, potrząsając lekko chłopakiem, by wywołać jakąś reakcję.
Harry natychmiast się skupił.
- Gdzie?
- Tam – mruknął Snape, wskazując w górę. Był tam smok, zmierzający z lasu w kierunku zamku.
Gdy Harry na niego spojrzał, jego blizna zapłonęła, a on się skrzywił. Kiedy coś mokrego i kojącego nagle dotknęło jego czoła, zdziwił się, odkrywając, że Snape liże jego bliznę.
- Severusie?
- Po prostu... pozwól mi... to zrobić... – wywarczał Snape pomiędzy liźnięciami. Krew stamtąd smakowała ohydnie, zabarwiona czymś innym niż własną esencją Harry'ego, ale było tam też coś z Harry'ego i to było tym, czego potrzebował Snape. Choć jego wewnętrzny wampir był dziwnie cicho, a on nie był tak nawiedzony, jak można by pomyśleć, wciąż potrzebował zapewnienia, że to jest Harry, jego towarzysz, którego trzymał w ramionach, bezpieczny. Wyglądało na to, że pilnowanie bezpieczeństwa Harry'ego stłumiło wszystkie inne instynkty i że oznaczało to zachowanie zimnej krwi.
Harry skinął głową. Voldemort niewątpliwie mógł wyczuć, gdzie się znajduje, i Harry wiedział, że lada moment może po nich przyjść. Jeśli tego potrzebował Snape, by być gotowym, Harry pozwoli mi się lizać tak długo, jak tego chciał.
Bezpieczny, jesteś bezpieczny, dzięki bogu, Harry, jesteś bezpieczny. Merlinie, gdy to przetrwamy...
Harry był zaskoczony, słysząc głos Snape'a w swojej głowie. Osobliwie odbijał się echem, jak wyblakłe wspomnienie, ale Harry wiedział, że to była rzeczywistość, nie wspomnienie... że słyszał myśli Snape'a. Severusie?
Snape zesztywniał lekko, po czym objął Harry'ego mocniej i wtulił nos w szyję chłopaka. Znajdowali się w samym środku pola bitwy, otoczeni przez śmierciożerców, smoki i uczniów, a klątwy i ogień latały wszędzie, a jednak Snape w tym momencie chciał tylko trzymać mocno Harry'ego i nigdy go nie wypuścić. Chcę cię chronić, już zawsze, w moich ramionach, pomyślał.
Harry niepewnie objął Snape'a, a potem przytulił go mocno. Chcę cię chronić, chcę być z tobą, chcę cię ocalić, myślał gorączkowo Harry.
Chcę być razem... zawsze..., pomyślał Snape. Słowa, których nigdy nie byłby w stanie wypowiedzieć na głos, wypowiedział z taką łatwością przez ich połączony magiczny rdzeń. Później mógł się ich wyprzeć, ale teraz... nie miało znaczenia, co powiedział czy pomyślał.
Harry przylgnął do niego mocniej i podniósł głowę, by spojrzeć w niebo, gdzie smok majaczył coraz bliżej. Wkrótce będzie przy nich. Jakby wychodząc z jakiejś bezpiecznej bańki, w której istnieli tylko oni dwaj, Harry nagle ponownie usłyszał panikę, okrzyki i chaos wokół nich. Chciał, by to ustało. Chciał po prostu, by to wszystko ustało, by to wszystko się skończyło, tylko przez to, że tego chciał. Pragnął, by Voldemort umarł, na zawsze, i nigdy nie powrócił, przenigdy!
Chcę, żeby to się skończyło!, pomyślał zawzięcie. Szarpnięcie, ostre i silne w jego klatce piersiowej, sprawiło, że wciągnął gwałtownie powietrze. Było tak, jakby jego serce nagle zostało wyrwane, pociągnięte w złym kierunku.
- Harry? – wydyszał Snape, czując takie samo szarpnięcie. Ich rdzeń...
Ciało Harry'ego drgnęło, a on krzyknął z bólu, który czuł w piersi. Upadłby, gdyby Snape go nie trzymał. Mężczyzna osunął się na kolana z Harrym w ramionach; obaj cierpieli z powodu okropnego bólu. Snape dyszał, oddychając o wiele ciężej niż Harry.
Harry poczuł, jak ich połączony magiczny rdzeń drży, a Snape ciągnie go w swoją stronę. Chłopak zdał sobie sprawę z tego, że Snape zamierza ponownie go rozdzielić. Uświadomił to sobie i wiedział, w tej samej chwili, że tym razem Snape by tego nie przeżył. Tym razem robił to, by ocalić Harry'ego, nie siebie. Harry wciągnął gwałtownie powietrze.
Nie!, krzyknął w myślach, ponieważ nie mógł złapał oddechu, by powiedzieć to głośno. Szarpnął w tył, a ból spowodował, że zadrżał i natychmiast upadł. Rzucał się konwulsyjnie na ziemi, a Snape, panikując, pochylił się nad nim i próbował do niego mówić. Muszę go ocalić! Muszę go chronić! Przysięgam...!
Chcę ocalić oba! – wykrzyknął, a gwałtowny ból rozdarł jego pierś. Krzyknął i poczuł się tak, jakby jego klatka piersiowa była rozciągana w dwóch kierunkach, rozdzierana na pół.
I taki był, rozdarty na pół, rozpłatany przez środek, i miał uderzyć w oba. Miał uderzyć w oba i ocalić oba, i to sprawiło, że zapomniał o swym bólu, o swej agonii. Uderzył w drzewa, a one upadły i on razem z nimi, w dół, w dół w bezpieczne objęcia Ziemi, a jego ból minął. Ocaliłem ich, pomyślał, po czym błogo zatonął w zapomnieniu.
Sen ponownie mignął Harry'emu przed oczami, a on przypomniał sobie. Pamiętał, że to, dokładnie to, się stało. Wiedział, że będzie dobrze. Wiedział, że może ocalić ich obu, może ocalić wszystkich. Mógł pozbyć się Voldemorta.
Wciągając powietrze w płuca – nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że przestał oddychać – przeturlał się na brzuch i podniósł się. Zachwiał się, a Snape go złapał, podtrzymując go. Harry spojrzał na niego i uśmiechnął się.
- Kocham cię – powiedział. – Kocham was obu – wyszeptał.
Odwrócił się, by stanąć przodem do smoka, który wylądował niedaleko nich. Oparł się ciężko na piersi Snape'a i zignorował to, co mówił mężczyzna. Zamknął oczy, wyobrażając sobie dwa drzewa i znowu się uśmiechając. Potem otworzył oczy i stanął twarzą w twarz z Voldemortem, razem ze swą największą słabością... miłością.
I odezwał się, całkowicie szczęśliwy.
- Avada Kedavra!
~~~~~~
Widok szoku na twarzy Voldemorta, gdy wystrzelił w niego nie tylko strumień zielonego światła, ale cały jego potok, był bezcenny. Gdyby tylko ktokolwiek mógł go zobaczyć. A nikt nie mógł, ponieważ powstała fala mocy wystrzeliła w powietrze i pozbawiła wszystkich zmysłów. Nawet smoki wyglądały na oszołomione.
Podmuch zwalił z nóg Severusa Snape'a i odrzucił go do tyłu na sporą odległość. I w jakiś sposób, podczas lotu, wypuścił on Harry'ego. Gdy wylądował na ziemi, był chwilowo sparaliżowany. Ból w jego piersi był ogromny, a on był pewien, że sama siła opuszczającej go magii złamała mu kilka kości. Leżał tam, oszołomiony, przez kilka sekund, kilka drogocennych sekund, zanim był w stanie się poruszyć.
Przeturlał się na brzuch i podniósł się, czując się tak, jakby jego ciało było zrobione z ołowiu. Starał się odzyskać równowagę, a gdy to zrobił, musiał znieruchomieć na chwilę, gdy świat się prostował, nie będąc już dłużej wirującą masą zieleni, czerni, czerwieni i różnych innych kolorów.
- Ha... – udało mu się powiedzieć, ale jego gardło było zbyt wysuszone, by dokończyć. Rozejrzał się. Wydawało się, że jest zbyt cicho. Jedynym dźwiękiem było dzwonienie w uszach, aż stopniowo zaczął słyszeć inne ciche hałasy. Głównie oddychanie. Smoki, ocalali śmierciożercy, uczniowie, nauczyciele. Mozolne, ciężkie, pełne przerażenia i ulgi oddychanie.
Potknął się, szukając na ziemi Harry'ego.
* Jard (yd) (Yard) – anglosaska jednostka długości; jest on równy trzem stopom lub 36 calom, jego długość w jednostkach SI różni się w zależności od układu; najpowszechniej używanym jardem jest jard międzynarodowy, mierzący dokładnie 0,9144 metra
** Propello – potrącać, odpychać, odganiać.
*** W oryginale jest „baby blue eyes", ale chodzi po prostu o to, że małe dzieci często mają intensywnie niebieskie oczy, i sądzę, że śmiało można je nazwać oszałamiającymi.

CZYTASZ
A Destined Year
FanficOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...