— Ach, panno Granger, tak myślałam, że tu panią znajdę – oznajmiła McGonagall, wchodząc do biblioteki.
Hermiona uniosła wzrok znad swoich notatek.
— Dzień dobry, pani dyrektor. Mogę w czymś pomóc?
— Wciąż możesz się do mnie zwracać „pani profesor", Hermiono. Zastanawiałam się po prostu, czy nie wiesz przypadkiem, gdzie podziewa się Harry? – spytała McGonagall. — Przybył profesor Moody i zdaje mi się, że nigdzie nie może go znaleźć.
— Och, chyba poszli z Ronem polatać. Ostatnio robią to niemal bez przerwy, żeby... wie pani, żeby odciągnąć myśli Rona od Charliego.
McGonagall pokiwała głową. Na jej twarzy odbiło się współczucie.
— Oczywiście. Przykro mi, moja droga, chcielibyśmy móc zrobić więcej, żeby mu pomóc. Tak czy inaczej, dziękuję, że mi powiedziałaś. – Odwróciła się, by odejść.
Hermiona obserwowała ją z poczuciem ogromnej ulgi. Przeszukanie błoni w celu odkrycia, gdzie też mogą się znajdować Harry i Ron, powinno zająć McGonagall dobre pół godziny. Ale jeśli dyrektorka znajdzie Rona pierwsza... Cóż, Hermiona mogła mieć tylko nadzieję, że Ron też umie przekonująco kłamać.
***
Było ciemno, zimno i potwornie ciasno. Harry pocieszał się tym, że nigdy nie cierpiał na klaustrofobię i zmuszał się, by zachować spokój. Wiedział, że im bardziej nerwowo łapie ustami powietrze, tym szybciej zużywa tlen, a musiał przeżyć na tyle długo, żeby Snape miał choć cień szansy go uratować.
Rozsunął stopy, chcąc się zorientować, ile ma wokół siebie miejsca. Odkrył, że jama miała ponad metr szerokości i jakieś kilkanaście centymetrów wysokości. Wystarczająco, żeby mógł się obrócić. Zapach mokrej ziemi był wręcz przytłaczający, ale nie to Harry'ego martwiło najbardziej. Najbardziej niepokoiły go dżdżownice i inne przerażające, pełzające... paskudztwa. Z trudem powstrzymywał się przed tym, żeby nie spanikować do reszty i powtarzał sobie, że przecież Ceilidh pomyślał o wszystkim i nie dopuści, żeby sprawy wymknęły się spod kontroli.
Nie wiedział, jak długo tak leżał, od czasu do czasu tylko zmieniając pozycję. Czy minęło więcej niż dziesięć minut? Jak wiele tlenu mu jeszcze pozostało? Chyba zaczynało robić się nieco duszno. A może tylko to sobie wyobrażał?
Coś trzasnęło wysoko nad jego głową. Dźwięk zdawał się dochodzić z dość daleka, ale drżenie ziemi w pobliżu temu przeczyło. Harry odetchnął głęboko z ulgą. No wreszcie! — pomyślał.
Czekał cierpliwie, aż Snape'owi uda się do niego dotrzeć, ale czas płynął, nic się nie działo i Harry zaczął się martwić. Może to jednak nie był on? A jeśli to tylko sarna przechadzała się w miejscu, które miało stać się jego grobem? Umysł Harry'ego ogarnęła panika, oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, a oddech zaczął się rwać. Cudownie, Snape do tej pory nie raczył się tu pofatygować, a on nie mógł nic poradzić na fakt, że drogocenny zapas tlenu zaraz się wyczerpie.
To był zły pomysł, wyrzucał sobie. Najgorszy pomysł świata. Po co słuchałem Ceilidha? Musiałem chyba oszaleć.
Zastanawiał się właśnie, czy nie zacząć paznokciami wydrapywać sobie drogi ku wolności, gdy odniósł wrażenie, że ziemia stała się pulchniejsza. No pięknie! Teraz mnie zasypie na całego i nikt nie będzie wiedział, gdzie mnie szukać?! Wyciągnął rękę i dotknął ostrożnie ziemi tuż nad sobą. Wydawało się, że nie jest już tak twarda jak wcześniej. Na ścianach osiadła wilgoć. Czyżby błoto?
Snape! Mało nie zwariował z radości. Snape w końcu przybył i teraz przedzierał się do niego, przemieniając twardą glebę w miękką maź i odrzucając ją garść po garści. Zachwycony Harry niemal czuł, jak ziemia roztapia się wszędzie wokół. Serce biło mu jak szalone, a on nic nie mógł na to poradzić.
Jego uszy zaatakował przerażający dźwięk. Zaczynał się głuchym pomrukiem, który stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy. I wtedy ziemia się rozstąpiła. Wolność przywitała go mrokiem Zakazanego Lasu i orzeźwiającym chłodem czystego powietrza, którym niemal się zachłysnął, oraz wciąż narastającym warkotem. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Harry wyłowił wzrokiem znajomą sylwetkę. W następnej chwili Snape już przy nim był i chwycił go tak bezceremonialnie, jak gdyby miał do czynienia ze szmacianą lalką.
Harry wrzasnął, a serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi ze strachu. Snape niemal miażdżył go w uścisku. Ten potworny dudniący dźwięk wydobywał mu się z gardła, a cała jego klatka wibrowała. Wampir obnażył kły i w końcu straszliwy pomruk zaczął zamierać i przeradzać się w coś, co brzmiało trochę bardziej znajomo. Wilcza mowa. Ton był znacznie głębszy i nabrzmiały złością, ale Harry go rozpoznawał.
— H-hej, S-Snape, uspokój się – wykrztusił.
BEZPIECZNY! Znalazłem go! Znalazłem mego towarzysza! I jest ten wspaniały, niebiański zapach! Snape ukrył twarz w rozwichrzonych, ciemnych włosach i wdychał znajomą woń. Wyciągnął towarzysza z jamy, wywarkując na przemian słowa pełne nienawiści, wściekłości i obezwładniającej ulgi. Chcąc się upewnić, czy nie znajdzie jakichś obrażeń, przebiegł dłońmi wzdłuż tego nagiego, pysznego ciała. Słyszał, jak ukochany głos przemawiał do niego, a wampir w nim wyczuwał strach. Bezpieczny. Mój towarzysz nie musi się już bać. Nikt go teraz nie zrani. Wszystko będzie dobrze!
Powiódł wargami po tej wspaniałej, niebiańskiej szyi. Wdychał znajomą woń, szczęśliwy że towarzysz jest tutaj, bezpieczny w jego ramionach, tam gdzie zawsze powinien się znajdować. Szarpał nim głód. Jego kły ociekały już środkiem uśmierzającym ból, więc ugryzł, a drżenie ciała towarzysza było tak kuszące, jak wypełniająca mu usta gorąca krew.
Tak smakowała doskonałość i tak musiało wyglądać niebo. Ta chwila należała tylko do niego.
Ssał, lizał i pił. Wraz z każdym spływającym mu w głąb gardła łykiem rozgrzewającego płynu przychodził spokój.
— Towarzysz. Mój towarzysz – mruczał, całując miejsca wokół ugryzień, a potem znów zanurzył kły, sięgając po więcej i więcej.
Drżące w jego ramionach ciało ocierało się o niego, wzmagając innego rodzaju głód, równie potężny jak potrzeba jedzenia. Cały czas obmywał językiem zranienia, pieścił je, polizał policzek. Następnie jego wargi odnalazły miękkie usta i już tam zostały, w miejscu równie dobrym, gdzie cudowna krew mieszała się z płynem innego rodzaju. Jego towarzysz wciąż próbował wydusić z siebie jakieś słowa, ale Snape był zbyt szczęśliwy, żeby poświęcić temu uwagę i jedyne, czego teraz najbardziej chciał, to powiedzieć: „chwilo, trwaj".
Odsunął głowę i wgryzł się znowu w szyję. Zaczął rozpinać spodnie i z trudem powstrzymał się, żeby ich nie zerwać. Uwolnił się do materiału i przylgnął do swego towarzysza, przyciskając się i ocierając biodra o drugie. Już pierwszy dotyk sprawił, że zapragnął więcej. Z gardła wyrwał mu się zdesperowany jęk.
— Towarzysz – powiedział drżącym głosem. – Jesteś tu, mój kochany.
— CEILIDH! – wrzasnął Harry.
Przerażony starał się wyrwać z ramion wampira. Snape nawet w chwilach największego gniewu nie budził w nim takiego strachu i nie wydawał się równie obcy jak stojąca teraz przed nim istota. Jego głos przypominał głuche dudnienie i niemal nie dawało się go zrozumieć. W połączeniu ze zrodzoną z ugryzienia przyjemnością sprawiało to, że Harry drżał od intensywności doznań, ale mdlące uczucie strachu nie pozwoliłoby mu oddać się zapomnieniu z tym... potworem.
— CEILIDH! – wrzasnął ponownie.
Zacisnął powieki, odgradzając się od rzeczywistości, w której wampir pieścił wargami jego sutki. Zaczął szlochać, bo pomimo ogarniającej go fala za falą rozkoszy, mógł myśleć tylko o tym, że taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca. Bał się też, że Ceilidh go okłamał. Że tak naprawdę nie zamierzał go ratować i zostawił na pastwę losu. Bo tym razem Harry teraz nie potrzebował, żeby to Snape wybawiał go z opresji, ale by ktoś uratował go od Snape'a.
I nagle nacisk drugiego ciała zniknął, a zaskoczony Harry osunął się prosto w kałużę. Rozejrzał się, zastanawiając, gdzie Snape mógł się podziać, i wtedy zobaczył go, jak uderza o znajdujące się parę metrów dalej drzewo. Ceilidh górował nad młodszym wampirem i on również nie przypominał samego siebie. Wyglądał sto razy bardziej przerażająco niż wtedy, gdy Harry spotkał go po raz pierwszy. Elegancko ubrany i emanujący zimnym spokojem również budził strach, bo mógł ich skrzywdzić, ale teraz groźba śmierci stała się niezwykle realna.
— Nie zabijaj go! – Harry nie zdołał się powstrzymać.
Sekundę później znalazł się w samym środku zażartej walki, bo wampiry ponad jego głową rzuciły się sobie do gardeł. Celem obydwu był Harry i Snape pierwszy zdołał dosięgnąć celu, ale Ceilidh niemal natychmiast chwycił go za ramię i zmiażdżył jego nadgarstek w silnym uścisku. Dał się słyszeć głuchy trzask łamanych kości.
Rozległ się skowyt bólu i Harry również jęknął. Nie nadążał za rozwojem sytuacji. Obaj walczący poruszali się tak szybko, że ich postacie migały mu tylko przed oczami. Chciał się od nich odsunąć, ale okazało się, że byłoby dużo lepiej, gdyby w ogóle tego nie próbował. Snape złapał go i przyciągnął do siebie, warcząc na Ceilidha nad jego ramieniem.
— Harry, nie ruszaj się i nic nie mów. Po prostu pozwól mi się tym zająć. – Głos starszego wampira zniekształcał silny szkocki akcent i podobne jak u Snape'a głębokie dudnienie w gardle, ale i tak dało się go zrozumieć.
Harry poczuł, że ma dość w chwili, gdy Snape przycisnął go mocniej do swojego boku i jednym susem obaj znaleźli się na drzewie. Przeskakiwali z gałęzi na gałąź, docierając do najwyższej z nich, znajdującej się absurdalnie daleko od ziemi. A potem Snape zniknął, zostawiając go samego.
Harry zamknął oczy i próbował ignorować dochodzące z dołu wycie, warczenie i pozostałe odgłosy walki. Słyszał, jak krew burzy mu się w żyłach i skupił na tym całą swoją uwagę, wypierając z umysłu wszystkie inne dźwięki. Oddychał powoli, nabierając głęboko powietrza, i robił tak, aż stwierdził, że jest gotów stawić czoła rozgrywającym się na ziemi wydarzeniom.
Uniósł powieki i pochylił się do przodu, trzymając się kurczowo gałęzi, żeby nie stracić równowagi. Kilka metrów poniżej zobaczył tylko niewyraźne plamy. Dosłownie. Tak naprawdę dostrzegał głównie Ceilidha, ponieważ Snape, ubrany jak zwykle w swoje czarne szaty, wtapiał się w mrok ciemnego lasu.
Odgłosy walki niosły ze sobą ból i cierpienie. Harry wzdrygał się za każdym razem, gdy słyszał jakiś trzask, i mógł tylko żywić nadzieję, że to pękały gałązki lub coś podobnego, a nie kości Severusa. Nie miał pojęcia, jak długo to trwało, ale awantura skończyła się tak nagle, jak się wcześniej zaczęła. Zabrało mu dobrą chwilę, żeby się zorientować, że Snape leży pod drzewem, a starszy wampir pochyla się nad jego ciałem.
Harry sapnął i Ceilidh uniósł do góry głowę.
— Żyje, ale jest poważnie ranny – powiedział. – Mógłbym mu pomóc, jednak to ciebie teraz najbardziej potrzebuje. Wolę usunąć mu się z drogi, zanim znowu wpadnie we wściekłość. Gdy się obudzi, powinien już bardziej przypominać samego siebie.
Odwrócił się i ruszył biegiem, szybko znikając w głębi lasu. Harry najpierw spojrzał w dół na nieruchomą sylwetkę Snape'a, a potem na trzy najbliższe gałęzie i zaczął się zastanawiać, jakim cudem uda mu się zejść ziemię drzewa. Najbliższa gałąź znajdowała się po drugiej stronie pnia i była poza jego zasięgiem. Następna rosła niemal dwa metry poniżej, bardziej na lewo. Zaklął, a Snape zajęczał coś w odpowiedzi i to sprawiło, że Harry zapragnął znaleźć się na ziemi jak najszybciej.
Zdecydowany zaryzykować ostrożnie obrócił się tak, że teraz siedział przodem do pnia. Oparł się o niego i podniósł na nogi, ciesząc się w duchu, że nie ma lęku wysokości. Objął konar rękoma i nogami i zaczął powoli się opuszczać. Zacisnął zęby i, ześlizgując się centymetr po centymetrze, przywarł mocno do pnia i tylko to parę razy uchroniło go od upadku. Sytuację komplikował też fakt, że nie miał na sobie ubrania, które chroniłoby go przed otarciami.
Był zaskoczony, kiedy jakimś cudem udało się mu wreszcie dotknąć gałęzi palcami stóp. Szybko się na nią opuścił i objął ją mocno. Dyszał i sapał ze zmęczenia, ale odczuwał też wielką ulgę, że jego plan się powiódł. Nie czekając, ześlizgiwał się po kolejnych gałęziach. Szło mu teraz zdecydowanie łatwiej i niedługo później znalazł się na ziemi przy Snapie.
Opadł na kolana i pochylił się nad nieruchomym ciałem.
— Snape? – spytał cicho i usłyszał kolejny jęk, tym razem mniej desperacki. – Snape, obudź się! Nic ci nie jest?
Nie mógł wiele zobaczyć przez warstwy ubrań, ale i tak liczne rozdarcia na rękawach i piersi odsłaniały dość sińców i skaleczeń, by go przekonać o powadze sytuacji. Nadgarstek jednej z rąk wygięty był pod dziwnym kątem i Harry zbladł, domyślając się, że bez wątpienia jest złamany. Kilka palców prawdopodobnie również. Na czole Snape miał głęboką ranę, która nie przestawała krwawić. Od powiek aż do podbródka ciągnęły się czerwone ślady, ale Harry podejrzewał, że była to bardziej pozostałość po niedawnej przemianie niż efekt prawdziwych uszkodzeń.
Tak czy tak Snape musiał jak najszybciej trafić pod opiekę pani Pomfrey.
— Obudź się, do cholery! – powiedział Harry znacznie ostrzejszym tonem, niż zamierzał. Głównie dlatego, że tak bardzo się martwił.
Snape zamrugał i otworzył oczy. Czuł się fatalnie, a co najgorsze, doskonale pamiętał, jak do tego doszło i to sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. Odszukał wzrokiem pochylającego się nad nim Harry'ego, na którego twarzy malował się niepokój. Nie mogę w to uwierzyć... Rzeczy, które zrobiłem... Och, Kirke, dopomóż mi, bo chyba kompletnie oszalałem, pomyślał z nagłym przerażeniem.
— Snape? — dopytywał się Harry, nie uzyskawszy odpowiedzi. – Snape, nic ci nie jest? Jak się czujesz? Możesz usiąść?
Po tym co zrobił... Jak Harry w ogóle mógł na niego spojrzeć. Nigdy nie cieszył się bardziej, że chłopak zawsze tak łatwo przebaczał. No i Harry'emu nic już nie groziło. Zdawszy sobie sprawę, że wciąż nic nie powiedział, zmusił się więc, żeby zebrać myśli i skupić na tym, co najważniejsze. Rzeczywistość uderzyła w niego z siłą rozpędzonego hogwarckiego ekspresu.
— Może być – wycharczał.
Gardło miał wyschnięte na wiór. Jego wzrok przyciągnął widok krwi na szyi Harry'ego, której resztki zaschły również na klatce piersiowej, a wokół ugryzień zdążyły się już pojawić wielkie sińce.
– Och, Merlinie – wydyszał, nie mogąc się powstrzymać.
Harry zmarszczył brwi i podążył w ślad za spojrzeniem Snape'a, chcąc sprawdzić, co wywołało taką reakcję. Uświadomił sobie, że rany na szyi palą żywym ogniem. Skrzywił się i podniósł dłoń, żeby je zasłonić.
— Nic się nie stało. Właściwie trochę się tego spodziewałem – mruknął. — Lepiej powiedz, co z tobą? Wydaje mi się, że mocno ci dokopał.
Na wspomnienie Ceilidha twarz Snape'a pociemniała z gniewu. Porwał jego towarzysza.
— Rozerwę go na strzępy – warknął i gwałtownie usiadł. Chwilę później zrozumiał, że to nie był najszczęśliwszy pomysł. Stęknął z bólu i osunął się z powrotem. Złamane trzy żebra, zgadł, prawy nadgarstek, kilka palców u obu rąk, prawdopodobnie skręcona kostka i dość poważny uraz głowy.
— Nie ruszaj się! – wykrzyknął przerażony Harry. – Cholera, szkoda że nie mam swojej różdżki. Nie możesz chodzić, a ja nie chcę zostawiać cię samego... Nie mówiąc już o tym, że nie znam drogi powrotnej... — Rozejrzał się bezradnie dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby im pomóc.
— Harry – przerwał Snape, ponownie przykuwając jego uwagę. – Czemu jesteś taki spokojny? — Coś mu tu nie pasowało. Chłopak nie zachowywał się jak typowa ofiara przemocy i porwania. Nie wściekał się i nie panikował.
Harry zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a potem znów odważył się spojrzeć na Snape'a.
— Ja... przepraszam, ale... Na serio myślałem, że to będzie dobry pomysł. To znaczy... Zawarłem układ z Ceilidhem, a on twierdził, że wszystko będzie w porządku i...
— Ceilidh! – warknął Snape. – Gdy tylko znowu go zobaczę...
— Przestań – przerwał mu szybko Harry. – Nic mu nie zrobisz. Sam dałem się porwać. A tak właściwie, to nie było prawdziwe porwanie, bo poszedłem z nimi z własnej woli. Chciałem tylko, żebyś nauczył się kontrolować swoje wampirze umiejętności! – dodał, widząc chmurę gniewu na twarzy Snape'a.
Severus nie był pewien, czy się nie przesłyszał. Harry dał się porwać i zakopać żywcem tylko dlatego, bo... myślał, że w ten sposób mu pomoże?
— Ty... Kazałeś się zakopać w tej dziurze... dla mnie?? – warknął.
Harry cofnął się, zaskoczony reakcją Snape'a.
— No cóż, ja...
— Po tym wszystkim... co zrobiłem...! Mogłem cię zabić! Ty samolubny, głupi, bezmyślny bachorze!
Harry uniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie. Takie, które widział dawno temu, zanim jeszcze osiągnęli wzajemne porozumienie. To był twardy, lodowaty wzrok człowieka, dla którego przez długi czas Harry był właściwie nikim. Zabolało. Odwrócił głowę, czując zbierające się pod powiekami łzy. Starał się nie mrugać, wiedząc, że w przeciwnym razie nie będzie mógł się powstrzymać od płaczu.
— Przepraszam – wyszeptał.
— Harry! Severusie! – zawołał znajomy, dochodzący z daleka głos.
Harry wstał pospiesznie, ale Snape zignorował wołanie. Z jakiegoś nieznanego sobie powodu dopiero teraz zauważył, że chłopak był zupełnie nagi.
— Zaraz, dlaczego...
— To Remus. Przyprowadzę go – powiedział pospiesznie Harry. Odwrócił się i pobiegł w kierunku, z którego dobiegło wołanie. Wytarł płynące po policzkach łzy i pociągnął nosem. Wszystko zepsułem, pomyślał ponuro. Ledwie naprawił jedną przyjaźń, a już spieprzył kolejną. Zaczął wątpić, czy jego pomysł był w ogóle tego wart.
— Harry! Severusie!
— Tutaj! – odkrzyknął i zatrzymał się w miejscu.
Chwilę później Remus już stał u jego boku i przypatrywał mu się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Harry jednak był zbyt zmęczony, żeby przejmować się jeszcze i tym, że ktoś widzi go bez ubrań. – Snape jest ranny. Dość poważnie – zaczął.
— Mój Boże! – wpadł mu w słowo Remus. Ściągnął z siebie koszulę i podszedł bliżej. – Co on ci zrobił?!
— Co? – zdziwił się Harry. Przyjął darowaną koszulę, ale zaraz upuścił ją na ziemię. – Nie, nie mogę tego założyć. Pachnie tobą. – Pokręcił głową. – A on wciąż jest za bardzo rozbity, żeby mógł to spokojnie znieść.
— O czym ty w ogóle mówisz? Gdzie jest Severus? Co się stało?
— Jest poważnie ranny. Zaprowadzę cię do niego. To wszystko wyłącznie moja wina! Dałem się porwać Ceilidhowi, bo myślałem, że to pomoże Snape'owi zapanować nad jego nowymi umiejętnościami, i nawet się udało, ale, Boże, Remusie, on nie był normalny, nie był wtedy sobą i mógłby mnie skrzywdzić, gdyby Ceilidh go nie powstrzymał i pokonał w walce, ale teraz jest ranny, a ja się martwię, że...
— Harry! – przerwał Remus, widząc łzy w jego oczach. – Ceilidh jest tutaj? W lesie?
Harry pokiwał głową.
— Tak. Snape przyprowadził i jego, i Killiana, bo...
— Killiana też?!
— Tak. Mówili, że chcą mnie poznać. Strasznie mi przykro, naprawdę nie wiedziałem, co się wydarzy. Co prawda, Ceilidh mnie uprzedził, ale nie chciałbym nigdy więcej widzieć Snape'a w takim stanie.
— Merlinie, co Ceilidh ci zrobił?
— Nic. Uratował mnie. To przez Snape'a. Remusie, proszę, powiedz, że masz ze sobą różdżkę! Snape jest tak poważnie ranny, że chyba nie damy rady zanieść go do zamku, a on nie może przecież chodzić.
— Mam różdżkę — zapewnił Remus. Opowieść Harry'ego mocno go zaskoczyła, ale było jasne, że teraz i tak nie dowie się niczego więcej. – Zaprowadź mnie do niego i zabierzmy go z powrotem. Blaise i Draco też są z wami?
Harry potrząsnął głową.
— Byli. Do momentu, gdy zostałem pogrzebany w tamtej jamie. Killian wziął ich ze sobą, żeby Snape mógł skupić się tylko na mnie.
— Zabrał ich?! – Remus zastanawiał się, co musi zrobić. Przede wszystkim najpierw trzeba było zająć się Severusem, a potem wybrać się na poszukiwania obu chłopców z nadzieją, że jeszcze żyją. No i stawić czoła dwóm śmiertelnie niebezpiecznym wampirom. Zdawał sobie sprawę, że sam nie da rady ich pokonać.
— Wiesz, Blaise jest towarzyszem Killiana – zaczął ponuro Harry. — I chyba idzie im sto razy lepiej niż mnie i Snape'owi.
Remus zamrugał.
— Blaise okazał się jego towarzyszem? – powtórzył.
— Tak – potwierdził Harry. — I... och, musimy się pospieszyć! Zostawiłem Snape'a samego. Później wszystko ci opowiem, dobrze?
Remus zgodził się, że tak będzie chyba najlepiej.
— Zabierz mnie do niego – poprosił.
Kiedy dotarli do celu, Snape na widok wilkołaka przybrał taką minę, jakby nie mógł się zdecydować, czy bardziej cieszy się, czy złości, że przybył im na ratunek. Remus nie zwrócił na to uwagi.
— Severusie – zaczął. – Rzucę teraz na ciebie zaklęcie unieruchamiające i lewitujące, żeby zabrać cię do zamku. Nie masz nic przeciwko?
Snape skrzywił się, ale niechętnie kiwnął głową. Kiedy unosił się już bezpiecznie w powietrzu w drodze powrotnej i nie był w stanie poruszyć nawet palcem u nogi, Harry poprosił Remusa o koszulę. W tej sytuacji mało go obchodził fakt, że miałby przesiąknąć zapachem drugiego mężczyzny, a pomysł pojawienia się w Hogwarcie kompletnie nago odpadał w przedbiegach. Koszula nie była na tyle długa, żeby mógł się nią całkiem zasłonić, więc przewiązał ją po prostu w pasie, tworząc z niej coś w rodzaju kiltu. To i tak było znacznie lepsze niż nic.
Szli w milczeniu przez dłuższy czas, zanim Harry zdecydował się wreszcie zapytać:
— A tak w ogóle, to skąd wiedziałeś, że trzeba nas szukać?
— Moody przybył do Hogwartu i chciał się z wami spotkać. Severus wysłał ci wiadomość, a kiedy się nie pojawiłeś, zrozumiał, że coś się musiało stać. Jestem pewien, że McGonagall przetrząsa cały zamek w poszukiwaniu was obu. Ron i Hermiona również nie potrafili was znaleźć i przyszli do mnie po pomoc. Kazałem im więc jakoś zająć McGonagall, żeby nie nabrała podejrzeń, a sam poszedłem waszym śladem. Zdajesz sobie sprawę, że lochy przesiąkły twoim zapachem?
— Eee... no tak... To był główny element tego wyzwania. Żeby łatwiej było mnie znaleźć – wyjaśnił Harry.
— Wyzwania? Harry, ja chyba nadal nie wszystko pojmuję. Może lepiej zacznij od początku i wyjaśnij dokładnie, jak do tego doszło — poprosił Remus.
— Cóż, którego dnia Snape powiedział, że Ceilidh i Killian chcą mnie poznać. Poszliśmy więc do Zakazanego Lasu, a oni wciągnęli nas w zasadzkę. Killian odwrócił uwagę Snape'a, Ceilidh mnie schwytał, a Snape... Rany, chyba kompletnie mu wtedy odbiło. Ceilidh stwierdził, że jestem jego największą słabością i jeśli zostanę ranny podczas bitwy, Snape nie będzie w stanie racjonalnie myśleć. Oświadczył, że powinien nauczyć się nad sobą panować. Nie mogłem spokojnie patrzeć na niego w takim stanie, więc poprosiłem Ceilidha, żeby nauczył Snape'a wszystkiego, co musi wiedzieć, i Ceilidh się zgodził. Pod warunkiem jednak, że ja zrobię to, co mi każe. Powiedziałem tak.
— To nie było mądre posunięcie – zauważył Remus.
— Wiem. – Harry kiwnął głową. — Ceilidh potrafi być naprawdę przerażający. Killian też, ale w trochę inny sposób. Tak czy inaczej, dzień później Ceilidh zjawił się w lochach akurat wtedy, gdy szedłem do Snape'a. Przedstawił mi swój plan i wyjaśnił, że to pomoże Snape'owi rozbudzić jego wampirze umiejętności. I że mnie porwie, użyje przepoconej koszuli do pozostawienia wyraźnego śladu i pozakłada kilka pułapek w Zakazanym Lesie, żeby Snape miał szansę się wykazać.
— Czy jedną z nich był ogromny gąszcz winorośli? – spytał Remus z nagłym zrozumieniem.
Harry potwierdził.
— Widziałeś go?
— Owszem. To właśnie on sprawił, że nie mogłem przybyć wcześniej. Dopiero przed chwilą udało mi się go wyminąć.
— Ceilidh musiał usunąć go tuż po tym, gdy Snape mnie odnalazł. W każdym razie, miałem się właśnie z nim spotkać, kiedy wpadłem w lochach na Draco i Blaise'a. Zamarudziłem tam z nimi i, zamiast próbować się ich pozbyć, wdałem się w kłótnię z Draco. Wtedy zjawili się Ceilidh i Killian, który gadał coś o wspaniałym zapachu. Skończyło się na tym, że Blaise okazał się być jego towarzyszem. A ponieważ ich zapach zmieszał się z moim, nie mogliśmy pozwolić im tam zostać i dlatego zabraliśmy ich ze sobą. Musieliśmy długo ich przekonywać, ale w końcu się zgodzili. No i Killian zaprowadził nas do kryjówki, a Ceilidh porozstawiał pułapki. Ja i Draco porozmawialiśmy i uzgodniliśmy, że będziemy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. To miłe — dodał Harry z uśmiechem.
— Cieszę się, że postanowiliście się wreszcie pogodzić. A właściwie, jak to się stało, że Severus został tak ciężko pobity? Wspomniałeś coś, że Ceilidh miał w tym swój udział – przypomniał Remus.
— Och, no cóż, przypomniałem sobie ten ostatni raz, kiedy Snape naprawdę się wkurzył i prawie mnie wtedy zabił. No i wiedziałem, że teraz też będzie wściekły, dlatego spytałem Ceilidha, czego dokładnie mam się spodziewać. Dał mi eliksir na zagęszczenie krwi, żeby Snape mógł szybciej zaspokoić głód i nie zużywał jej tak strasznie dużo. Mówił też, że Snape będzie próbował... eee... no wiesz... pieprzyć się ze mną, no i spanikowałem. Wtedy powiedziałem mu o gwałcie i obiecał wkroczyć, gdyby sprawy miały potoczyć się w tym kierunku. Cóż, potoczyły – wyjaśnił Harry sucho.
— Och, Harry, tak mi przykro. Gdyby tylko udało mi się przyjść wcześniej...
— I tak nie mógłbyś mi pomóc, a on skrzywdziłby i ciebie. Ceilidh miał wszystko pod kontrolą i to, że go pobił, w rzeczywistości pomogło Snape'owi odzyskać nad sobą kontrolę. – Harry zadrżał. – To było okropne. Jego oczy... Ten wyraz twarzy... Wszystko zdawało się takie popieprzone. Wiedziałem, że to był on, ale w ogóle siebie nie przypominał. Byłem przerażony. A Ceilidh mnie uratował.
Remus zerknął ukradkiem na Snape'a i zobaczył jego wypełnione cierpieniem oczy. Łatwo było zgadnąć, że ten ból nie był tylko efektem obrażeń, których dzisiaj doznał. Harry najwyraźniej zapomniał, że Severus wciąż może wszystko słyszeć. Westchnął.
— Harry, przykro mi, że cię to spotkało. Wrócimy do twoich przyjaciół, a wtedy możesz wziąć przyjemny, gorący prysznic i odpoczywać spokojnie cały dzień. Zgoda?
Harry pokiwał głową.
— Wciąż mamy sobotę? – spytał. — Tyle się zdarzyło, że przysiągłbym, że to już niedziela.
— Niewiele byś się pomylił. Jest środek nocy.

CZYTASZ
A Destined Year
FanfictionOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...