45 - Smoki

641 38 1
                                        

Harry obudził się jak zawsze z zamglonym obrazem przed oczami. Kirke siedziała w nogach jego łóżka z pergaminem przywiązanym do nogi. Zahuczała miękko, gdy usiadł i uśmiechnął się do niej. Wyciągnął rękę, pogłaskał ją łagodnie po czubku głowy. Delikatnie skubnęła jego palce i wyciągnęła nogę.
— Więc masz dla mnie list, dziewczynko? — Odwiązał i rozwinął pergamin, czytając go szybko.
Nie będzie mnie na śniadaniu i lunchu. Wezwę cię, gdy wrócę.
S.
Harry zmarszczył brwi zmartwiony. Spojrzał na Kirke.
— Wiesz, gdzie on jest, dziewczynko? Nic mu nie grozi, prawda?
Sowa tylko przechyliła głowę na bok i zahuczała, a następnie niecierpliwie zatrzepotała skrzydłami. Harry westchnął, sięgnął do stolika nocnego i wysunął szufladę, aby wyjąć po sowie przysmaki. Nakarmił ją kilkoma i głaskał, rozważając treść listu.
Jego współlokatorzy zaczęli wstawać, więc odesłał Kirke i wziął nowe ubrania, udając się do łazienki.
Ubrany i umyty, zszedł do Pokoju Wspólnego, gdzie zastał Rona i Hermionę kłócących się przy pomocy cichych okrzyków i dzikich wymachów dłońmi. Ron zauważył go i nagle przestał mówić, zagapił się na niego. Harry nie był pewien jak na to zareagować, więc uśmiechnął się ostrożnie i przywitał.
— Cześć wam.
Ron wymamrotał coś, co według Harry'ego mogło brzmieć jak „hej", a następnie obrócił się i przeszedł przez portret. Harry westchnął i spojrzał na Hermionę.
— Kłóciliście się?
Hermiona zawahała się, po czym skinęła głową.
— Przykro mi, Harry. Próbowałam przekonać go, aby cię przeprosił, ale znasz Rona...
— Taak, znam Rona. — Harry westchnął ponownie, zdobywając się na słaby uśmiech. — Zgaduję, że muszę przywołać moją gryfońską odwagę i sam się nim rozmówić, co? — Hermiona skinęła głową, patrząc na niego z ulgą.
— To byłby dobry pomysł, Harry, i bardzo dojrzały jak na ciebie.
— Dzięki. Um, nie mam żadnych planów na śniadanie — oznajmił cicho Harry, zerkając ostrożnie na Ginny i Lavender rozmawiające przy kominku.
— O, więc możesz zjeść z nami? — zapytała zadowolona Hermiona. Harry przytaknął i jeszcze bardziej ściszył głos. Podszedł bliżej i odwrócił się plecami do rozmawiających dziewczyn.
— Tak, ale mimo to planowałem pójść do lochów i zobaczyć jak radzi sobie Remus. Nie odwiedzałem go od ostatniej pełni. Ale lunch również mam wolny, więc wtedy zjemy ze wszystkimi w Wielkiej Sali, zgoda?
— Jasne, Harry. Czy miałbyś coś przeciwko, żebym poszła z tobą na dół? Już od dawna nie widziałam profesora Lupina poza lekcjami. Poza tym chciałabym zobaczysz, co jadasz codziennie na śniadania. Trzymasz się mojej diety? — dociekała Hermiona.
— Uh... — Będąc szczerym, kompletnie o niej zapomniał, ale tego nie powiedziałby Hermionie. — No więc, znasz Zgredka... nigdy nie trzyma się diety, więc ja... tak jakby, uh, zrezygnowałem.
Hermiona surowo zmarszczyła brwi.
— Harry, to niedobrze. W ten sposób możesz znacznie podupaść na zdrowiu. Cóż, w takim razie będę musiała porozmawiać ze Zgredkiem!
Harry skinął głową, nie widząc innego wyjścia. Zabrali książki potrzebne im na poranne zajęcia i wyszli, kierując się do lochów. Było późno, więc już wszyscy powinni być w Wielkiej Sali na śniadaniu, dlatego widok Dracona i Zabiniego, idących w ich kierunku, zaskoczył ich. Obie grupy zatrzymały się i spojrzały na siebie nieufnie.
Teraz. Powiedz coś. Zrób to teraz, zanim stracisz okazję! Ale Harry oniemiał, ponieważ Draco ledwo go zauważył. Jego wzrok był zimny i zrównoważony, jakby go nie obchodził, nawet mimo że nie zrobił nawet kroku, by odejść.
Hermiona i Zabini wymienili spojrzenia, oboje zdając sobie sprawę, że teraz będą musieli odsunąć na bok dzielące ich różnice i coś powiedzieć. Hermiona, oczywiście, zrobiła to jako pierwsza.
— Cześć, Draco, Zabini.
— ...Granger, Potter — odpowiedział Zabini z lakonicznym skinieniem głowy, aby pokazać, że nie jest nastawiony wrogo, mimo chłodnego powitania. Harry i Draco wciąż patrzyli na siebie. Harry odchrząknął skrępowany, wiedząc, że zaraz straci swoją szansę, i odezwał się:
— Draco, czy mógłbym...
— Granger, Potter — powiedział nagle Draco z chłodnym skinięciem, następnie podszedł do nich, w arogancki sposób sugerując, że albo odsuną się, albo przez nich przejdzie.
Harry był bezradny. Odsunął się na bok, a Draco przeszedł tuż obok niego. To był ten moment, dokładnie ten, kiedy chłopak otarł się o niego i wzrok Draco prześlizgnął się, aby spotkać jego. Harry mógł zobaczyć chwilowy błysk bólu w tym spojrzeniu. Ale ten moment się skończył i Harry pozostał wpatrzony w jego plecy, gdy Draco odchodził.
Blaise stanął obok niego, spojrzał chłodno i kalkulująco.
— Myślałem, że Gryfoni byli znani ze swojej odwagi. Zgaduję, że plotki nie zawsze są prawdą. — Harry patrzył jak, Zabini odchodzi i podbiega do Dracona. Wpatrywał się jak, ręka Zabiniego musnęła Draco w sposób, którego nie można było nazywać niecelowym. Blondyn zdawał się zrelaksować przy tym dotyku, jego ramiona stały się bardziej stabilne i mniej sztywne. Widok takiej intymności ranił Harry'ego. Jednak logika mówiła mu, że Draco i Zabini nie są razem, to muśnięcie dłoni było tak intymne i osobiste, że wywołało w nim bolesne pragnienie dzielenia z kimś tego typu intymności.
Czegoś takiego nie doświadczył ze Snape'em i prawdopodobnie nigdy nie doświadczy.
Myśl ta przyprawiła go o depresję. Oparł się o mur, odchylił głowę i bezradnie wpatrzył się w sufit. Słyszał przemieszczającą się Hermionę, i wiedział, że prawdopodobnie myśli, co mogłaby powiedzieć, aby poczuł się lepiej. Zacisnął powieki i westchnął.
— Muszę to naprawić — mruknął głosem przesiąkniętym bólem.
— Harry... — Hermiona powiedziała miękko, pierwszy raz nie będąc w stanie myśleć o prawidłowej reakcji. Harry zlitował się nad nią i potrząsnął głową, otwierając oczy, aby na nią spojrzeć.
— W porządku, Hermiono. Złapię go później i... przeproszę. Zobaczę, czy mi wybaczy.
— Myślę, że on potrzebuje także lepszego wyjaśnienia — powiedziała z wahaniem.
— Wiem — odparł Harry. — Ale nie mogę mu go dać.
Hermiona smutno pokiwała głową i nic nie mówiąc, zgodziła się, że najwyższy czas zmienić temat. Reszta drogi upłynęła im w milczeniu.

***
Śniadanie przebiegło raczej nietypowo. Najpierw się przywitali, po czym Remus i Hermiona pogrążyli się w dyskusji na temat lekcji i tym podobnych. Harry uznał, że może skorzystać z sypialni Remusa, aby skończyć prace domowe na dzisiaj, pozostawiając przyjaciołom trochę czasu na prywatną rozmowę. W rzeczywistości powinien przeszkadzać mu fakt, że tak zbliżył się do Remusa, że nawet nie czuł się w obowiązku pytać o pozwolenie na użycie jego sypialni czy odwiedzanie go. Ale nie przeszkadzał i szczerze mówiąc Harry był wdzięczny za to, że ma jedną osobę, której może ufać absolutnie we wszystkim.
Właśnie pisał ostatni akapit eseju o lokalnych roślinach mięsożernych, gdy usłyszał pyknięcie aportacji i głos Zgredka dobiegający z drugiego pokoju. Skończył, zwinął pergamin w rolkę i wrócił do salonu.
— ...ale musisz po prostu przestać, Zgredku. Twoje rozpieszczanie Harry'ego może sprawić, że się rozchoruje, a ja wiem, że tego nie chcesz, prawda? — beształa Hermiona skrzata.
Zgredek entuzjastycznie pokiwał głową
— Tak! Zgredek nie chciał, żeby Harry Potter był chory, nie chciał! Zgredek po prostu chciał uszczęśliwić Harry'ego Pottera!
— Nie martw się, Zgredku, nie jestem chory — wtrącił się Harry.
Skrzat odwrócił się do niego. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i ból.
— Pan Harry Potter nie powinien kłamać Zgredkowi, nie powinien! Harry Potter mógł zachorować! Harry Potter powinien to powiedzieć Zgredkowi! Zgredek musiałby pobiec do Wierzby Bijącej, gdyby Harry Potter zachorował! — Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
— Nie, nie, Zgredku, nic się nie stało. Czuję się dobrze, nie musisz biec do Wierzby Bijącej!
— Pan Harry Potter nie powinien kazać Zgredkowi robić dla niego złych rzeczy. Zgredek chce zdrowego Harry'ego Pottera, zdrowego! — Skrzat ponownie energicznie pokiwał głową.
Hermiona uśmiechnęła się do niego radośnie.
— Nie martw się, Zgredku, jeżeli zastosujesz się do moich wskazówek, Harry będzie zdrowy!
— Zgredek zrobi tak, jak przyjaciółka Harry'ego Pottera mówi. — Skrzat po raz kolejny pokiwał głową. — Zgredek zadba o zdrowie Harry'ego Pottera! — zapewnił, po czym aportował się, najprawdopodobniej by zdobyć odpowiedni posiłek.
Harry odwrócił się do Hermiony i spiorunował ją wzrokiem.
— Niemal sprawiłaś, że pobiegł do Wierzby Bijącej, Hermiono! Myślałem, że jesteś za równouprawnieniem dla skrzatów.
Hermiona przytaknęła.
— Bo jestem, a Zgredek czuje się bardzo szczęśliwy. Dostaje wynagrodzenie za pracę i wszystkie ubrania, które chce, więc nie widzę nic złego w prośbie, aby dawał ci zdrowe jedzenie.
Remus zaczął chichotać, a Harry skrzywił się i rzucił mu gniewne spojrzenie.
— To nie jest zabawne.
— Nie, oczywiście, że nie — odparł Remus, wciąż chichocząc.
Harry mruknął coś pod nosem, ale chwilę później Zgredek wrócił, niosąc dużą tacę. Harry gapił się na niego, jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, skrzat zniknął. Harry westchnął zrezygnowany i podszedł do pozostawionej tacy, na którą Remus zerkał z zainteresowaniem. Stała na niej miska z czymś wyglądającym na owsiankę, sok pomarańczowy i mała porcja jajka sadzonego.
Harry zerknął na Hermionę z niedowierzaniem, na co przyjaciółka podniosła brew.
— Skoro nie przestrzegałeś diety, ułożyłam jadłospis tak, jakbyś był niedożywiony, co zapewne jest prawdą.
— Ale... ale... gdzie są ciastka? I bekon? Placki ziemniaczane, Hermiono! — jęknął Harry. — I babeczki z jagodami!
— Możesz dostać bekon na obiad. Śniadanie powinno zawierać naprawdę wartościowe składniki, takie jak białko i błonnik. Sok pomarańczowy jest po prostu zdrowy. Na obiad dostaniesz więcej mięsa i warzyw, a na kolację głównie czerwone mięso, aby uzupełnić czerwone krwinki.
— Ale Snape daje mi eliksir uzupełniającą krew każdego wieczoru! — zaprotestował Harry. — To za mało?
— On nie zapewni ci składników odżywczych, które musisz na bieżąco dostarczać organizmowi z powodu ciągłej utraty krwi. Nie czułeś się zmęczony lub rozproszony ostatnio?
Czuł, ale nie z powodów, o których myślała Hermiona. Pokręcił głową.
— Nie. Naprawdę, Hermiono, ze mną wszystko porządku.
Hermiona zmarszczyła brwi i miała zamiar coś powiedzieć, lecz Remus uratował ich oboje.
— No cóż, nie ma sensu teraz marnować jedzenia. Siądziemy do stołu?

***

Posiłek nie był zbyt przyjemny, ale wszyscy zdołali przejść przez niego dość zadowoleni. Harry znalazł nawet czas na wciągnięcie Remusa do sypialni i spytanie go, czy wie, gdzie jest Snape. Remus nie miał pojęcia, ale zapewnił, że jeżeli Snape przebywałby z Voldemortem, prawdopodobnie wiedziałby o tym, skoro Voldemort ostatnio zdawał się bardziej zainteresowany wampirami sprawującymi władzę nad swoimi wilkami.
Pierwszą lekcją była opieka nad magicznymi stworzeniami i ku zaskoczeniu Harry'ego Hagrid mówił o smokach. Nawet nie skomentował ich spóźnienia, gdy razem z Hermioną przybyli pięć minut później. Zanim zdążyli dołączyć do grupy, podszedł do nich Ron, blady i przestraszony. Dean i Neville patrzyli na niego z czymś wyglądającym na współczucie. Harry to zauważył i poczuł się zaskoczony. Hermiona zdawała się myśleć, że zaraz coś się stanie, więc zapytała szeptem:
— Ron, coś się stało?
Ron zignorował ją i spojrzał na Harry'ego. Różne emocje malujące się na twarzy przyjaciela walczyły o dominację. Zmartwienie, strach, wściekłość.
— Miałeś ostatnio jakieś sny, Harry? — spytał Ron dziwnym głosem. Harry zmarszczył brwi, podobnie jak Hermiona, lecz to on był pierwszym, który spytał:
— Em, dlaczego cię to interesuje? — Ron popatrzył na trawę, szurnął nogami i wsadził ręce głęboko do kieszeni. Uniósł zatroskane spojrzenie.
— „Prorok" napisał o ataku na rezerwat smoków w Rumunii. Zniknęły wszystkie smoki i ci, którzy... którzy tam pracowali... — Ron zająknął się, jego oczy były szkliste i szeroko otwarte.
Hermiona westchnęła i dopiero chwilę później do Harry'ego dotarło, co przed chwilą usłyszał.
— Och, nie... Charlie, czy...?
— Nie wiedzą. Jego... ciała nie znaleziono wśród innych — wyszeptał Ron z udręką.
— Mama wysłali tatą przysłali mi list, ale sami nie wiedzą nic więcej. Napisali, że... że Zakon też nie posiada żadnych informacji. A... ale ty miałeś wcześniej sny, które im pomogły i... ja muszę wiedzieć, czy śniłeś o tym?
Hermiona przesunęła się, żeby objąć go w pasie, gdy Ron zgarbił się lekko, próbując opanować łzy lub szok.
— Nie śniłem o ataku, ale o smokach tak — odpowiedział Harry cicho, podchodząc do przyjaciela, aby nikt ich nie podsłuchał.
Hermiona obróciła się z zaskoczeniem, a Ron spojrzał na niego niecierpliwie. Harry westchnął.
— Nie możecie powiedzieć nikomu, nawet profesor McGonagall.
— Ale...
— Nie, Hermiono. Nikomu. Snape powie McGonagall, gdy uzna, że to odpowiednia pora. Ma zamiar powiedzieć także innym członkom Zakonu, Moody na pewno dowie się jako pierwszy.
— O czym śniłeś? — spytał Ron. — Widziałeś Charliego?
Harry potrząsnął głową
— Nie. Sen... to był tylko Voldemort, trzymający kamień i dziękujący Malfoyowi za przyniesienie go. Snape mówił, że ten kamień to...
— Drakonit — przerwała Hermiona, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
— Ale one są niesamowicie rzadkie i teraz nielegalne.
Harry rzucił jej złamało entuzjastyczne spojrzenie.
— Wiem, Hermiono. Snape już mi to wytłumaczył.
Hermiona otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale Ron wydał niecierpliwy dźwięk.
— To wszystko co zobaczyłeś? Głupi kamień i Malfoya? Co on zrobił mojemu bratu?! — Głos Rona stawał się coraz głośniejszy i Harry rozejrzał się dookoła. Nikt chyba nie patrzył w ich kierunku.
— Proszę, Ron, bądź cicho. Nie wiem, co zrobił twojemu bratu. Jednak gdybym miał zgadywać... prawdopodobnie go nie zabił.
Hermiona zmarszczyła brwi i spojrzała na Harry'ego, jakby odezwał się w obcym języku.
— Nie zabił? Voldemort? Czy mówisz to poważnie, Harry? Dlaczego miałby oszczędzić zdrajcę krwi?
Jest mądra, czemu nie potrafi zrozumieć tego sama?, zastanawiał się Harry przez jeden absurdalny moment.
— Cóż, ponieważ Charlie wie wszystko o smokach, a Voldemort ma zamiar ich użyć i potrzebuje informacji od najlepszego z najlepszych — oznajmił, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Co oznacza — zwrócił się do Rona — że twój brat na razie prawdopodobnie jest bezpieczny. Może nawet do czasu bitwy w której Voldemort użyje smoków. Myślę, że planuje zachować to jako asa w rękawie.
Rona popatrzył na niego błyszczącymi, szeroko otwartymi oczami, ale kiwnął nerwowo głową.
— Musimy go ocalić — powiedział niemal błagalnym tonem.
Harry zauważył, że Hermiona przygląda mu się jakoś dziwnie, ale skupił się na Ronie, bo przyjaciel nigdy tak z nim nie rozmawiał.
Przecież jestem jedynym, który może mu pomóc, a on zrobi cokolwiek, aby mnie do tego skłonić. To za bardzo mu przypominało o oczekiwaniach całego czarodziejskiego świata. Zaniepokoiło go to, ale mimo to przytaknął.
— Spróbujemy. Jestem pewien, że Snape ma jakiś plan, spytam go przy kolacji.
— Bardzo polegasz na profesorze Snapie, nie sądzisz, Harry? — spytała Hermiona, marszcząc brwi.
Harry spojrzał na nią ze złością.
— Tak, bo tylko on może nam naprawdę pomoc, rozumiesz? Ze wszystkich członków Zakonu tylko on wie dokładnie, co może zrobić Voldemort. Poza tym, jest mądry. Hermiono, on wymyśla dobre plany.
— Jakie plany? Harry, ty nam prawie nic nie mówisz. Co dokładnie planowaliście z profesorem Snape'em?
— Cóż, niezbyt dużo. Tylko treningi i negocjacje z wampirami, i...
— Co musicie negocjować z wampirami? — przerwał mu Hermiona szybko. — Myślałam, że już skończyliście i wampiry są po naszej stronie.
— Są. Po prostu widzą Snape jako jedynego odpowiedzialnego, skoro tylko on się do nich zbliżył. Klany akceptują go, mimo że jest słabszy od nich, ale renegaci... jeżeli uznają, że jest słabszy, mogą dołączyć do Voldemorta na serio i wszystko zepsuć.
— Dlaczego mieliby to zrobić? — spytała Hermiona. Myśl, że Harry wie więcej niż ona, nie należała do przyjemnych.
— Ponieważ renegaci są bardziej narażeni na prześladowania ze strony mugoli, skoro popełniają więcej błędów, a przez to stają się zauważalni. Członkowie klanów pomagają sobie nawzajem w utrzymaniu żerowisk w tajemnicy i uczą nowe wampiry, więc przeważnie są niewykrywalne. Wiąże ich też z nami umowa, o one przestrzegają pewnych reguł.
Hermiona skinęła głową.
— Czyli profesor Snape jest słaby, ponieważ jest nowym wampirem, i jeśli okaże tę słabość przed renegatami, mogą obrócić się przeciwko niemu.
— Dokładnie.
— Więc czy nie powinien być trenowany przez członków klanu? Jest nowym wampirem, a oni chcą być po jego stronie...
Harry uciął jej w pół słowa:
— Nie, to tak nie działa. Snape nie należy do żadnego klanu. Nawet nie wiedzą kto, go przemienił. Sądzę, że to jakiś renegat wynajęty przez Voldemorta, a potem zabity, aby Snape nie miał do kogo się zwrócić. Dzięki temu nie dowiedziałby się, że Voldemort zrobił to celowo. Najwidoczniej to naprawdę wielki i straszny pokaz słabości, kiedy szuka się pomocy u innego wampira i prosi go o nauczenie podstawowych umiejętności. W efekcie będzie musiał uczyć się sam.
— To absurd. Nic dziwnego, że istnieją renegaci, skoro klany nie pomagają żadnym wampirom, których nie stworzyli jego członkowie — oświadczyła Hermiona.
— Jasne, ale z nimi tak jest. Próbuję przekonać Snape, żeby poprosił Ceilidha, przywódcę klanu Mearsuinn an Fuil, aby nauczył go korzystania z podstawowych wampirzych mocy. Snape już zaczął operować hipnozą, ale dopóki nie wie, jak ją kontrolować, może to stać się problemem.
— Harry, wampiry uczą się hipnozy, gdy tylko się przemienią — poinformowała go Hermiona. Harry nie sądził, że tylko wyobraża sobie w jej głosie nieznaczne zadowolenie, że może mu powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiedział.
— Czyli jego moc wzrasta i jest bardziej niż gotowa do użycia, dlatego Snape przywołuje ją mimo woli — odparł Harry.
— Cóż, tak mogłoby być... — powiedziała Hermiona, marszcząc brwi.
— Racja. W każdym razie, staram się go przekonać, żeby poprosił znajomego pomoc Ceilidha, który wydaje się być najbardziej racjonalnym z wampirów, o ile mogę to stwierdzić.
— Więc naprawdę ich spotkałeś? — spytał Ron ze zdziwieniem. — Te wszystkie wampiry?
— Cóż, nie, ale Snape opowiadał mi o nich. Chyba najbardziej ufa i polega na Ceilidhu.
— Polega? Szczerze, Harry, zaczyna mnie niepokoić, że odnosisz się do profesora Snape'a w ten sposób. Przecież wiesz, że on nigdy nie polegałby na nikim — zbeształa go ostrożnie Hermiona. Harry rzucił jej spojrzenie, na które zasłużyła. Nagle poczuł chęć do bronienia Snape'a.
— Nie znasz go tak jak ja, Hermiono, i nawet jakbyś spędziła z nim więcej czasu, prawdopodobnie nigdy byś go ne poznała. Wierz, w co chcesz, faktem jest jednak, że Snape polega na ludziach — takich jak ja — i nawet jeśli jest to rzadkie, wciąż jest. Nie uporałby się ze wszystkim samodzielnie. — Hermiona patrzyła się na niego przez kilka długich chwil, w czasie których Harry rzucał jej złowrogie spojrzenia, ale wreszcie odetchnęła i zrelaksowała się. Skinęła głową.
— Masz rację, nie znam go tak jak ty. I widocznie nie znam ciebie tak jak on — dodała cicho.
— Harry — odezwał się nagle Ron. — Czy naprawdę wierzysz, że V... Vol... Czarny Pan trzyma mojego brata żywego?
Harry poczuł, że jego ciało się rozluźnia, gdy odwrócił się do Rona. Wszystko jest w porządku. Wybaczył mi. Przytaknął energicznie, czując ulgę.
— Tak, Ron, wierzę w to. Twój brat jest za mądry, aby go po prostu zabić.
— Ale ostatecznie Sam-Wiesz-Kto wciąż może to zrobić, prawda? — spytał Ron tak rozpaczliwym tonem, że Harry zapragnął wziąć przyjaciela w ramiona. Zamiast niego zrobiła to Hermiona, kładąc dłonie na jego talii.
— Ocalimy go, zanim Voldemort zdążył go zabić — zapewnił Harry.
— Nie możesz tego wiedzieć na pewno. Jak możesz to obiecać? Nawet nie wiemy, gdzie on jest. — W oczach Rona zabłysły łzy, ale wciąż nie płakał. Harry poddał się przymusowi i podszedł do niego, aby owinąć ręce wokół jego ramion. Teraz obejmowali się w trójkę.
— Masz rację, nie wiem — przyznał cicho Harry. — Ale zrobię wszystko, co mogę, aby ocalić Charliego — przyrzekł i dokładnie to miał na myśli. Nie pozwoliłby cierpieć swojemu przyjacielowi, jeśli mógłby coś na to poradzić.
Nad ramionami Rona zobaczył Draco, który przyglądał im się z bólem w oczach, zanim zdał sobie sprawę, że Harry go widzi. Przybrał obojętną minę i odwrócił wzrok. Harry przymknął powieki, dał Ronowi uspokajający uścisk i zrobił krok do tyłu.
Później, pomyślał. Złapię go podczas obiadu.

***

Obiad, najwyraźniej, nabrał innego znaczenia. Ron nalegał, aby szli do biblioteki. Z jego strony był to na tyle rzadki i zdumiewający wyczyn, że zarówno Harry, jak i Hermiona szybko na to przystali. Mieli zamiar poszukać czegoś o smokach i drakonicie. Wszystkiego, co mogłoby im pomóc w sytuacji, w której się znaleźli. To była ciężka praca. To nie tak, że nie mieli wystarczająco dużo informacji, bo z całą pewnością na większość tematów mieli, po prostu było trudno, bo wiedzieli, że to jedynie sposób na odwracanie uwagi, dzięki któremu czuli, że rzeczywiście robią coś, aby pomóc Charliemu.
Hermiona wciąż spoglądała na Dział Ksiąg Zakazanych i Harry wiedział, że musiała myśleć o tym, czego szukali wcześniej. Złapał jej spojrzenie i bezgłośnie powiedział "dziś wieczorem". Potwierdziła skinieniem głowy. Wyglądało na to, że o zmroku będą kontynuować swoje poszukiwania.
Harry'ego to raczej przerażało, gdyż zajęcie było niesamowicie nudne, jednak pomimo tego, musieli dowiedzieć się, co jest nie tak z zamkiem i jak to naprawić.
Widząc twarz Rona, wiedział, że nie mógłby mu o tym powiedzieć. Ron miał już zbyt wiele zmartwień; dodatkowa wiadomość, że zamek może się zawalić, w niczym nie pomoże. Harry przewrócił więc stronę i obserwował ruchome obrazki różnych ras smoków latających pomiędzy kartkami.
— Fascynujące! — wykrzyknęła Hermiona niecałe pięć minut później.
Obaj chłopcy spojrzeli na nią, a ona wskazała im obrazek przy tekście, który właśnie czytała. Ron i Harry pochylili się, aby przyjrzeć mu się dokładniej. To był norweski smok kolczasty, a na jego plecach znajdował się duży kosz czegoś. Gdy smok na obrazku podleciał bliżej, Harry zdał sobie sprawę, że tym czymś był uśmiechający się szeroko mężczyzna z błyszczącym kamieniem przywieszonym na łańcuchu wokół jego szyi.
— Czy to jest to, o czym myślę? — Harry spytał, niedowierzając.
— Tak! — wykrzyknęła podekscytowana Hermiona. — Ten czarodziej używa drakonitu do kontrolowania smoka, aby móc na nim jeździć. Czy to nie wspaniałe?
— Przecież ty nie lubisz wysokości — zauważył Harry. Niezaprzeczalnie wpatrywał się w obrazek w zachwycie, wyobrażając sobie, jakby to było mieć te potężne mięśnie pod sobą i kontrolować je. Mógłby latać tak szybko i tak wysoko, jak tylko by chciał. To była bardzo przyjemna wizja.
— Cholera — wyszeptał Ron.
Harry oderwał wzrok od obrazka, aby spojrzeć na Rona . Jego przyjaciel był blady, a jego piegi odcinały się od skóry.
— Ron, wszystko w porządku? — spytał zmartwiony Harry.
— To jest to, co on chce zrobić? Latać na nich, kontrolować je? Jesteśmy zgubieni — powiedział cicho Ron głosem przepełnionym strachem.
Harry spojrzał ponownie na obrazek, marszcząc brwi i potrząsając głową.
— Nie, wątpię, aby Voldemort chciał użyć smoków w powietrzu. Prawdopodobnie będzie trzymał je na ziemi. Nie ma dość sług, aby móc latać i jednocześnie walczyć na ziemi. Poza tym, nie wyobrażam sobie Voldemorta dającego drakonit swoim śmierciożercom. Myślę, że da kilka kamieni swoim najbardziej lojalnym sługom.
— Harry, czy profesor Snape ci to powiedział? — spytała go Hermiona z zaciekawieniem.
Harry zarumienił się.
— Nie, doszedłem do tego sam.
— Mądrze, jak na ciebie, wiesz? — pochwaliła go i jego rumieniec powiększył się jeszcze bardziej, lecz zdołał się uśmiechnąć.
— Dzięki, Hermiono.
— To wcale nam nie pomaga — powiedział niecierpliwie Ron. — Smoki mają twarde łuski. Jeżeli ich brzuchy nie będą odsłonięte, nie będziemy mieli przeciwko nim żadnych szans.
— Chyba, że po naszej stronie będziemy mieli bardzo szybkie i silne stworzenia — powiedział Harry, czując się dumny ze swojego planu dotyczącego wampirów. Snape skomplementował go, a komplement od niego liczył się o wiele bardziej niż jakikolwiek, który mogliby mu dać Ron lub Hermiona. Snape nie komplementował często.
— Oczywiście — powiedziała Hermiona. — Wampiry! Zgodzą się na to?
— Snape ma zamiar się dowiedzieć. Oni będą walczyć ze smokami, podczas gdy my zajmiemy się śmierciożercami. To wyrówna nasze szanse. — Hermiona skinęła głową, a za nią Ron.
— To mądry plan, kumplu. Bardzo dobry.
Harry uśmiechnął się.
— Dzięki, Ron.

***

Kirke przyleciała z notatką od Snape'a, która mówiła, że może zejść na kolację. Harry był niespokojny. Próbował rozproszyć swoje myśli, ale faktem było, że się zamartwiał. Chciał się upewnić, że ze Snape'em wszystko w porządku. Przywiązanie, jakie czuł Harry – ponieważ przyznawał, że to definitywnie było przywiązanie, bardzo mocne – może nie było tak silne, jak miłość, lecz wiedział, że jest to coś znacznie więcej niż zwykłe uczucie. Z jednej strony przeszkadzało mu to, lecz z drugiej akceptował to. To nie było tak, że Snape zmuszał go do robienia czegoś, czego nie chciał – więc było w porządku.
Gdy Harry przybył do lochów, Snape dosłownie odskoczył od ściany. Był na tyle szybki, że zdążył się prześlizgnąć, gdy tylko mury się rozsunęły. Harry znalazł się w niezwykle znajomej pozycji: unieruchomiony, z dłonią Snape zaciśniętą na gardle.
Nie było w tym wprawdzie agresji, a conajmniej nie w stylu mam zamiar rzucić się na ciebie, raczej ręka Snape'a na jego szyi głaskała go delikatnie po gardle. Tak czy inaczej, trzymała go w miejscu, sprawiając, że serce podskoczyło mu do gardła, a puls bił szybko z zaskoczenia, jak i strachu.
Snape przysunął się bliżej, wciągając głęboko powietrze. Miał męczący dzień, starał się znaleźć kompromis podczas negocjacji z klanami. Nie miał możliwości się pożywić. Chciał mieć Harry'ego obok siebie na spotkaniu z wampirami. Chciał tam Harry'ego jako siłę i wsparcie. Przerażało go to. Severus Snape nie był kimś, kto akceptuje siłę i wsparcie od innych, a już szczególnie nie od tego chłopca. Nawet jeśli, było to prawdą i nie miał innego wyboru, jak tylko ją zaakceptować.
Przycisnął nos do gardła Harry'ego, odetchnął głęboko i pozwolił podmuchowi prześlizgnąć się po jego szyi. Niebo. Jak zawsze. Z wyjątkiem, że tym razem Snape mógł zauważyć coś jeszcze: to było jak powrót do domu.
— Przepraszam, Potter, jestem głodny i zmęczony. Daj mi chwilę i wrócę do normy — wymamrotał.
Harry skinął głową lekko wstrząśnięty. Drżał. Wiedział, że może ufać Snape'owi i wiedział, że to zachowanie nie miało żadnych podtekstów seksualnych. Raczej jakby oboje starali się nawzajem upewnić, że z nimi wszystko w porządku, nie mniej jednak ta sytuacja krępowała go. Nadal nie był w pełni uleczony. Nie było to dla niego problemem, ponieważ wiedział, po prostu wiedział, że ostatecznie ta bliskość nie będzie mu wcale przeszkadzać. W końcu poczuje pożądanie i nie będzie tym zmartwiony. Mógł poczekać i wiedział, że Snape również poczeka.
Oczywiście, cokolwiek by planował na przód, to i tak to nieuchronnie dążyło do intymności... cóż, to było coś, co przeszkadzało i go niepokoiło. Ale to mogło poczekać. Snape potarł nosem gardło, wyczuwając tętno pod skórą, tulił się do jego ramienia. Tulić się było jednak zbyt delikatnym słowem. Potarł brzmiało lepiej. Mniej... miękko. Bardziej snapeowato. Snape się nie tulił. On pocierał. Proste. Głaskał nosem miejsce z wyraźnie wyczuwalnym tętnem i ponownie odetchnął, uwalniając powietrze, które przyprawiło chłopca o drżenie. Prawie się z tego powodu uśmiechnął, ale powstrzymał się, przywołał opanowany wyraz twarzy i odsunął się ostrożnie. Miał nadzieję, że szaty przykrywają jego oczywistą erekcję. Już wystarczająco wystraszył dzisiaj tego chłopca.
— Dziękuję za cierpliwość, Potter — powiedział Snape raczej sztywno. — Obawiam się, że moja zaraz się skończy. Nie byłem karmiony regularnie i wierzę, że muszę się tym zająć.
Harry spróbował sprawić, by oddech ulgi, który wypuścił, nie był zbyt oczywisty. Skinął głową i uśmiechnął się niepewnie do Snape'a.
— Więc pozwól się nakarmić, w porządku?
Wampir zrelaksował się i swobodnie kiwnął głową. Harry nie był wściekły, więc nie musi nigdy więcej robić małych kroczków w tym temacie. Mógł robić, co chciał, normalnie, bez martwienia się, że wystraszy Harry'ego. Skinął na chłopca, aby wszedł i podążył za nim, pozwalając ścianom zamknąć się za nimi. Snape był bardzo ostrożny podczas karmienia, co trochę uspokoiło Harry'ego. Bez napięcia seksualnego, karmienie nie było takie złe, mimo że trochę bolało. Gdy Zgredek przyniósł jedzenie – głównie mięsa – i Harry zjadł trochę, spytał:
— Więc, gdzie byłeś?
Snape usadowił się nieco bardziej niedbale na fotelu.
— Byłem z wampirami, przeglądaliśmy nowe ustalenia.
— Więc powiedziałeś im wszystkim o smokach?
— Nie wszystkim, ale tym, którzy musieli wiedzieć. Przywódcom klanów, skoro negocjacje o to, czy będą walczyć ze smokami są prowadzone wyłącznie z nimi.
— Co z renegatami?
Snape potrząsnął głową.
— Przywódcy klanów obawiają się, że jeśli renegaci wykonają ruch, najlepiej będzie, jeśli nie będą świadomi dokładnie, jak dużo wiemy o planach Czarnego Pana. Zgadzam się z nimi.
Harry przytaknął i wziął kolejny kęs pieczonego kurczaka. Był naprawdę dobry. Przełykając, zapytał:
— Więc będą walczyć, prawda?
— Tak, z pomocą wilkołaków.
— Wilkołaków? Z nimi także rozmawiałeś?
— Nie, wampiry rozmawiały ze swoimi wilkołakami. Jeżeli nie są kontrolowane przez wampiry, większość będzie chciała być po stronie Czarnego Pana.
— Więc po prostu będą walczyć na ślepo, nie wiedząc dlaczego to robią? — spytał Harry, czując wzbierającą się w nim złość. — To przecież nie jest dla nich sprawiedliwe! Nie mają wyboru.
Snape zwrócił zimny wzrok na Harry'ego.
— Wolałbyś, żeby walczyli przeciwko nam?
— Nie, ale...
— To jedyny sposób, Potter. Nie wszystko jest sprawiedliwe.
Harry zmarszczył gniewnie brwi.
— Wiem, że nie wszystko jest sprawiedliwe, ale to wciąż zabieranie im ich wolnej woli. To sprawia, że nie jesteśmy lepsi niż Voldemort używający Imperio.
Wzrok Snape'a złagodniał w zrozumieniu.
— Harry, gdy człowiek staje się wilkołakiem, już wtedy traci swoją wolną wolę. Powiedziałem, że większość chciałaby być po stronie Czarnego Pana, ale nie jest to cała prawda. Wiele z nich, lecz nie wszyscy. Pomyśl o Remusie. Jeżeli nie byłby kontrolowany, zabiłby swoją wilkołaczą postać. Nie chciałby tego, nie sądzisz?
Harry westchnął.
— Nie, nie chciałby. — Nagła myśl przyszła mu do głowy i spojrzał na Snape'a z niepokojem. — Remus także będzie musiał walczyć? Walczyć ze smokami?
Snape skrzywił się na Harry'ego.
— Oczywiście, że będzie.
Co też ten chłopak sobie myśli, Remus miałby być jedynym wilkołakiem, który nie musi walczyć?
— Ale... on może zostać zraniony... może... umrzeć.
Ach, więc o to chodzi. Martwi się o Remusa. Ta myśl wcale nie pomogła Snape'owi. W rzeczywistości, spowodowała nieoczekiwany gniew, tak intensywny, że nie wiedział, skąd się wziął. Nagle zapragnął skrzywdzić wilkołaka. Zamknął oczy i wyciszył się, aby odzyskać kontrolę nad emocjami, a wtedy poczuł się... zazdrosny? Był zazdrosny o Remusa. Zazdrosny o to, jak martwił się Harry o tego mężczyznę, jak na nim polegał. Otworzył oczy, aby spojrzeć na Harry'ego i powiedział sztywno:
— Zapewniam cię, Potter, o ile to będzie w mojej mocy, nie pozwolę Remusowi odnieść żadnej szkody. Będę walczył tuż obok niego.
Harry nie zauważył napięcia w głosie Snape'a, ponieważ nagle zmartwił się jeszcze bardziej.
— Ty też będziesz walczył ze smokami? To zbyt niebezpieczne!
Snape raptownie się zrelaksował. Harry martwił się także o niego. Nie tylko o Remusa. Był głupcem, że był zazdrosny o wilkołaka.
Twój towarzysz troszczy się o ciebie – wyszeptał wampir. Snape zignorował ten głos. Harry troszczył się o nich obu, w swój szczególny, gryfoński sposób.
— Będę ostrożny, Harry. Nie ma powodów do zmartwień.
— Oczywiście, że są! Ty także możesz zostać zabity, nie jesteś niepokonany — wykrzyknął Harry. — Nie chcę, żebyś z nimi walczył.
— Co sugerujesz, abym zrobił, Potter? Muszę stanąć z innymi wampirami, jak każdy przywódca. Niezależnie od poziomu mocy, poprosiłem o ich pomoc, więc muszę im przewodzić.
— Ale... — Harry uciął w pół słowa, ponieważ nie wiedział jak wybronić swoje zdanie. Nie chcę, żeby walczył ze smokami. Jakoś wydaje się to bardziej niebezpieczne i realne niż szpiegowanie Voldemorta. Ponieważ nie wie jeszcze jak walczyć jako wampir? Nie, ponieważ jeszcze tego nie robił. Zawsze szpiegował Voldemorta, więc nie martwiło mnie to tak bardzo, ponieważ jest to teraz prosty fakt, ale to... to jest nowe i mi się nie podoba.
— Ty co? — spytał cicho Snape.
Harry potrząsnął głową. Słowa „Boję się o ciebie" nie były przeznaczone na ten moment. Zamiast tego pomyślał, co jeszcze może powiedzieć.
— Charlie. Zaginął brat Rona. Prorok opisał atak na rezerwat smoków w Rumuni, gdzie pracował. Smoki zostały zabrane, a oni nie znaleźli go pośród ciał. Obiecałem spytać ciebie, czy cokolwiek o tym wiesz.
Snape pozwolił na zmianę tematu, ponieważ to było ważne pytanie.
— Nic o tym nie wiem. Słyszałem wiadomości i rozmawiałem z Shackleboltem przez kominek dzisiejszego poranka, ale poza tym nie wiem nic. Spodziewam się, że Czarny Pan zwoła niedługo spotkanie, aby omówić nowe plany.
— Myślałem... to znaczy, uznałem, że Voldemort może trzymać Charliego żywego, przynajmniej na trochę. Ponieważ wie on tak dużo o smokach, Voldemort mógłby chcieć najpierw dostać wszystkie informacje jakie może mu dać, prawda?
Codziennie mądrzejszy. Snape potaknął.
— To wygląda na uzasadnione, ale obawiam się, że nie utrzyma pana Weasleya żywego bardzo długo, niezależnie od niczego.
— Ale jest szansa, że możemy go ocalić, prawda? — spytał Harry z nadzieją.
Snape nie chciał jej zabierać, ale tym bardziej nie chciał skłamać.
— Szanse, Harry, są bardzo nikłe. Nie mogę zrobić nic, oprócz podania informacji dalej i grania tak, jak Czarny Pan sobie życzy. Jeżeli odkryję, gdzie trzyma pana Weasleya, powiadomię Zakon oraz Molly i Artura, lecz poza tym nie mogę zrobić nic.
Harry skinął głową i spuścił wzrok.
— Przypuszczam, że to więcej niż ja mogę zrobić. Dziękuję.
Snape westchnął cicho, ale nie skomentował tych słów. Harry skończył jeść, więc Snape wyrzucił resztki z posiłku. Gdy Harry opuszczał komnaty, Snape zatrzymał go.
— Zaplanowałem z Minerwą wymówkę za twoje jutrzejsze zajęcia. Przyjdziesz tutaj po lunchu. Harry odwrócił się do niego zaskoczony.
— Dlaczego? — Usta Snape'a wykrzywiły się i lekko drgnęły.
— Jest kilka osób, które chcą się z tobą spotkać. — Harry wciąż się chmurzył, lecz stopniowo zaczynał rozumieć.
— Wampiry? Naprawdę chcą mnie spotkać? — Snape potwierdził.
— Ceilidh i jego syn, Killian będą w Zakazanym Lesie jutrzejszego popołudnia. Zostają tutaj, aby łatwiej było mi z nimi rozmawiać.
— McGonagall się zgodziła? — spytał niedowierzająco Harry
— Nie będzie wiedziała — powiedział poważnie Snape.
— Ale... myślałem, że powiedziałeś, że zwolni mnie z moich zajęć.
— Zwolni. Tak długo, jak jest nieświadoma, będziesz spędzał jutrzejsze popołudnie z Remusem i mną. Odkryliśmy coś, co może być niezwykle przydatne w naszym treningu.
— Co to takiego? — Może nie aż tak mądry.
— Potter, to tylko przykrywka — wycedził Snape.
— Och... ooo. Racja. Ym, już rozumiem. — Snape powstrzymał się od bardzo dziecinnego impulsu by przewrócić oczami z irytacją.

A Destined YearOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz