— Harry! — zawołała Hermiona, podbiegając do łóżka, które chłopak dzielił wraz ze Snape'em. Zaraz za nią pojawił się Ron.
— Stary, wszystko w porządku?! — zapytał rudzielec. Harry uśmiechnął się i przysunął bliżej nieco spiętego mężczyzny.
— Cześć wam! — odpowiedział. — Nic mi nie jest, przepraszam, że was tak zmartwiłem.
— Mówiłeś, że więcej mnie nie okłamiesz! — wykrzyknął Ron. Teraz, kiedy wiedział już, że przyjacielowi nic nie grozi, mógł sobie pozwolić na wybuch złości. Snape warknął i Harry stwierdził, że najlepiej dla nich wszystkich będzie, jeśli uda mu się uspokoić Rona.
— Czy gdyby to tobie wiekowy, bardzo potężny, a do tego piekielnie niebezpieczny wampir zabronił o czymś mówić, nie posłuchałbyś go? — zapytał rozsądnie. Choć, technicznie rzecz biorąc, to ja się upierałem, że powiedzenie przyjaciołom byłoby złym pomysłem. No ale to Ceilidh stwierdził, że najlepszą opcją jest kłamstwo.
— Oczywiście, że by posłuchał — wtrąciła szybko Hermiona zanim Ron zdołał przedstawić swoją, niewątpliwie porywczą i nieprzemyślaną odpowiedź. — Po prostu cieszymy się, że nic ci nie jest, Harry. Ron nawet okłamał profesor McGonagall, nie wiedząc, co się dzieje. Naprawdę się o ciebie martwił i dlatego teraz jest taki zły. Mam rację, Ronaldzie?
Rudzielec spiorunował ją wzrokiem, jednak kiedy tylko spojrzał na przyjaciela, jego wzrok złagodniał.
— Podejrzewam, że rzeczywiście zachowałbym się tak samo jak ty, stary. Ale dlaczego do diabła przystałeś na plan tego... Ceilidha, kimkolwiek on jest?
— Żeby pomóc Snape'owi — przyznał Harry bez ogródek. Nie chciał kłamać więcej niż musiał. I tak czuł się z tym źle. — Jestem jego... słabością. Musiałem mu pomóc. Plan Ceilidha był jedynym sposobem.
Hermiona szturchnęła Rona łokciem, widząc, że chłopak zamierza powiedzieć coś głupiego w obecności mistrza eliksirów, który wyglądał, jakby tylko czekał na pretekst, aby zacząć warczeć i przestraszyć ich na śmierć. Postanowiła podejść do sprawy delikatniej. — Witam, profesorze. Jak się pan czuje?
Snape przyglądał jej się przez chwilę. Jej zapach był tak samo paskudny jak Weasleya, jednak dziewczyna zdawała się być mniej uprzedzona i mógł wyczuć u niej szczere intencje. Starała się jak mogła. O tak, trzeba przyznać, że wiedziała, kiedy ma do czynienia z wkurzonym do granic możliwości wampirem, pomyślał chłodno.
— Czułbym się lepiej, panno Granger, gdyby mnie zostawiono w spokoju. — Z Harrym, dodał w myślach. Nie był jednak aż tak żałosny, żeby powiedzieć to na głos, nawet jeśli chwilowo zdawało mu się, że tak właśnie jest.
— To oczywiste, że musi pan wypoczywać. Harry, idziesz z nami do wieży Gryffindoru? — zapytała, choć domyślała się odpowiedzi. Harry pokręcił głową.
— Nie, lepiej będzie, jeśli zostanę. Poza tym muszę poczekać aż Remus wróci z Blaise'em i Draco — dodał, po czym zganił się w myślach.
— Że co?! — wykrzyknął Ron. — A co ci dwaj mają z tym wszystkim wspólnego?
— Eee... — Harry spojrzał nerwowo na Snape'a.
— Niech będzie, powiedz im — mężczyzna niemal wywarczał, coraz bardziej zirytowany i zniecierpliwiony.
— No cóż, jakby to powiedzieć... kiedy poszliśmy spotkać się z Ceilidhem i Killianem...
— Kim jest Killian? — zapytała Hermiona.
— To syn Ceilidha — odparł Harry, na co dziewczyna skinęła głową, aby kontynuował. — No więc Draco i Blaise musieli zauważyć, jak kręcę się po lochach i postanowili mnie śledzić. Kiedy się do mnie zbliżyli, próbowałem im to wyperswadować, ale potem wdałem się w tą całą kłótnię z Draco...
— To ci niespodzianka — wymamrotał Ron, ale Harry go zignorował.
— I wtedy pojawili się Ceilidh i Killian, no i Killianowi, jakby to powiedzieć, bardzo spodobał się zapach Blaise'a.
Oczy Hermiony rozszerzyły się w szoku.
— Chcesz powiedzieć, że...
Harry przytaknął.
— Jasny gwint! Jeszcze jeden? Jak do diabła zdołamy ukryć kolejnego wampira? — wykrzyknął Ron.
— No cóż, pomyślimy o tym później — odparł niepewnie Harry. Nie mam pojęcia, jak ukryjemy Killiana. Może będzie udawał ucznia z wymiany? Chwila, moment, czy Hogwart bierze w ogóle udział w takich akcjach? Do diabła, o czym ja myślę?! Killian nie nadaje się na ucznia! Może nauczyciela... o nie, nie, jeszcze by kogoś zabił.
— Jak Blaise na to zareagował? — spytała Hermiona.
— Hmm... biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, zareagował całkiem nieźle. Zdecydowanie lepiej niż ja — dodał Harry, spoglądając ukradkiem na Snape'a, który wciąż groźnie wpatrywał się w jego przyjaciół. — Myślę, że nic im nie będzie. Tak czy inaczej... Ceilidh oświadczył, że jeśli nie zabierzemy Blaise'a i Draco z nami, Snape wyczuje ich w okolicy i uzna, że to oni mnie skrzywdzili, a to nie wyszłoby im na dobre. No więc zabraliśmy ich ze sobą.
— I Malfoy się na to zgodził? — zapytał Ron z niedowierzaniem.
— Eee... no cóż, na początku nie bardzo, ale w końcu na to przystał. Poza tym, w oczekiwaniu na Snape'a, udało nam się dojść do porozumienia. Myślę, że teraz w końcu... auuuuć! — wykrzyknął zaskoczony Harry, kiedy uścisk na jego talii zacisnął się na tyle, że jego kości niemal zazgrzytały o siebie. — Hej, hej! Snape! — zawołał.
— Profesorze Snape! — wrzasnęła przerażona Hermiona.
Mężczyzna warknął, wpatrując się w Harry'ego, jednak w końcu poluźnił niechętnie uchwyt. Zrekompensował to sobie, przyciągając chłopca tak blisko, że ten musiał zmienić pozycję, aby nie upaść niezgrabnie na klatkę piersiową towarzysza. Noga Harry'ego znalazła się między udami Snape'a i musiał się podeprzeć wolną ręką. Ich twarze znajdowały się teraz zaledwie parę centymetrów od siebie. Snape zawarczał:
— Mój.
Harry skinął głową, bo co do diabła innego miał zrobić?
— Twój — powiedział uspokajającym głosem, patrząc mu prosto w oczy, ze szczerością wymalowaną na twarzy. Do tej pory zdążył się już na tyle przyzwyczaić do tego zaborczego wampira, że sam już nawet myślał, że należy do niego. No dobra, może nie aż tak bardzo, choć niewiele mu do tego brakowało. W pewnym sensie Snape go kontrolował. Już nawet nie potrafię się na niego złościć, pomyślał kpiąco.
Snape odwzajemniał spojrzenie przez dłuższą chwilę, po czym skinął głową i, nie mogąc się powstrzymać, nakrył usta Harry'ego w delikatnym pocałunku. Kiedy skończył, odchylił się znowu do tyłu, poluźniając uchwyt na talii chłopaka, pozwalając mu zająć wygodniejszą pozycję.
Harry przesunął się, siadając niezgrabnie obok mężczyzny. Odsunął od wampira obolały nadgarstek i spróbował go sobie rozmasować, starając jednocześnie nie krzywić się z bólu. Spojrzał na Rona, który gapił się na nich z wyraźnym obrzydzeniem. Jednak kiedy przeniósł wzrok na Hermionę, musiał z powrotem odwrócić się do przyjaciela. Współczucie w oczach dziewczyny wyglądało prawie jak litość.
A kiedy to niby zaczęła litować się nad moją sytuacją? Najpierw każe mi zmieniać całe życie pod kątem potrzeb Snape'a, a teraz, kiedy w końcu zaakceptowałem całą sytuację, raczy mnie tym spojrzeniem? Harry złapał się na tym, że wkurza go taka postawa, ale starał się utrzymać emocje na wodzy, powtarzając sobie, że to nie najlepszy moment. Rozmówi się z nią później. Zresztą dziewczyna też na pewno ma do niego mnóstwo pytań.
— Znalazłem ich — oświadczył pogodnie Remus, wchodząc do skrzydła szpitalnego. Tuż za nim pojawili się Draco i Blaise. Draco chciał od razu rzucić się na Harry'ego, jednak Blaise szybko złapał go za ramię. Blondyn odwrócił się do niego.
— Co?! Teraz nie mogę nawet do niego podchodzić?! Myślałem, że cieszy cię fakt, że się w końcu pogodziliśmy, Blaise!
Harry westchnął. Wyglądało na to, że cokolwiek ci dwaj robili z Killianem, na pewno nie obyło się bez awantur. No cóż, zajmie się tym później.
— Draco, nie możesz teraz do mnie podejść — powiedział.
— Ani teraz ani nigdy — warknął Snape zanim zdołał się powstrzymać. Chyba wciąż nie jest ze mną najlepiej.
Draco zwrócił się do Harry'ego.
— Dlaczego do diabła... och — odparł, kiedy spostrzegł minę Snape'a. Oczywistym było, że stara się jak może, żeby na niego otwarcie nie warczeć. Przez głowę przeszła mu przerażając myśl, że jedynym, co powstrzymuje wampira od wyskoczenia z łóżka i zaatakowania go, jest fakt, że Harry trzyma go za rękę. Rozważnie zrobił więc krok do tyłu i stanął obok Blaise'a. Harry skinął głową i obdarzył go szybkim, pełnym wdzięczności, uśmiechem.
— Nic wam nie jest?
— Mamy się dobrze. Myślę, że naoglądałem się już wystarczająco zasyfionych pomieszczeń, żebym miał dość do końca życia, ale poza tym wszystko w porządku — odparł Blaise. — Och, musiałem też poświęcić parę kropli swojej cennej krwi.
Oczy Harry'ego automatycznie się rozszerzyły.
— Chyba Killian cię nie zaatakował, co?
Blaise uśmiechnął się znacząco.
— Nie. Killian był tak denerwujący z tym całym swoim błaganiem, że w końcu się poddałem i dałem mu się napić dla świętego spokoju. Ale nie pozwoliłem się ugryźć, naciął mnie swoim paznokciem — odparł, po czym na potwierdzenie swych słów, wyciągnął przed siebie nadgarstek z raczej nieciekawie wyglądającym cięciem. Harry skrzywił się współczująco.
— Boli, co?
— Nie bardzo. — Blaise spojrzał na Snape'a. — Zakładam więc, że zdążył w porę przybyć i uratować twój żałosny tyłek, co?
Harry zignorował cichy pomruk, który zabrzmiał, jakby miał zaraz przerodzić się w warczenie i przytaknął.
— Jakkolwiek wspaniałe jest to wasze małe spotkanie... — wtrąciła McGonagall, wchodząc do pomieszczenia — wierzę, że godziny odwiedzin już dawno się skończyły i jeśli pan Weasley i panna Granger upewnili się już, że Harry jest bezpieczny, powinni udać się do swoich dormitoriów.
— A czemu oni mogą zostać? — zażądał odpowiedzi Ron, wskazując na Blaise'a i Draco.
— Ponieważ muszą się jeszcze zobaczyć z panią Pomfrey. A reszta do łóżek, bez gadania — odparła stanowczo.
Ron zmarszczył brwi, ale zwrócił się do Harry'ego.
— Do zobaczenia później, stary.
— Dobranoc, Harry. Szybkiego powrotu do zdrowia, profesorze Snape — odparła uprzejmie Hermiona, po czym razem z Ronem udała się na zewnątrz. W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. McGonagall jednakże nie miała żadnych oporów przed jej przerwaniem.
— Dziękuję, Remusie, za odnalezienie panów Malfoya i Zabiniego. Możesz odejść, jeśli chcesz — powiedziała cierpko.
Remus spojrzał na Snape'a i Harry'ego, po czym pokręcił głową.
— Dziękuję, zostanę.
— W porządku. Draco, Blaise, jak się obaj czujecie? Cóż za okropna sytuacja. Nie powinniście wychodzić na zewnątrz po ciszy nocnej i jestem pewna, że wkrótce przekonacie się dlaczego.
Można było przewidzieć, że McGonagall, że skupi się na najmniej ważnym problemie. Harry westchnął i ułożył się wygodniej obok Snape'a, skoro ten i tak nie zamierzał go wypuścić, po czym zignorował surowe spojrzenie, jakim obdarzyła go kobieta.
— Nic nam nie jest — odparł Blaise. — Żadnych obrażeń ani nic takiego.
— Niemniej jednak trzeba was obejrzeć. Pomfrey! — zawołała McGonagall.
Pani Pomfrey, która celowo zajmowała się własnymi sprawami w swoim gabinecie, wyszła natychmiast i posłała chłopców do łóżek... po drugiej stronie pokoju. Kiedy zajęła się ich badaniem, McGonagall rozpoczęła przesłuchanie.
— Czy ten... wampir...
— Killian — podpowiedział pomocnie Blaise, w duchu bawiąc się drażnieniem dyrektorki.
— Tak, Killian. Czy on cię zahipnotyzował? — zapytała. Oczy Blaise'a uniosły się ku górze.
— Nie, oczywiście, że nie.
— Poppy, upewnij się, proszę, że nie ma żadnych pozostałości po kontroli umysłu, jeśli możesz — zażądała McGonagall. Chłopak przewrócił tylko oczami, kiedy pielęgniarka zaczęła serię wymaganych testów.
— Nic mu nie jest — oznajmiła Poppy i podeszła przeprowadzić podobne badania na Draco. — Obaj mają się dobrze, jednak zalecałabym, aby zostali na obserwacji w razie, gdyby coś miało się pojawić.
— Bardzo dobrze — odparła McGonagall usatysfakcjonowana. — A teraz, panie Zabini, rozumiem, że ten... Killian chce, abyś został jego towarzyszem?
— Zgadza się. Chociaż nie powiedziałbym, że "chce" jest tutaj odpowiednim określeniem. Ja już jestem jego towarzyszem — odparł Blaise.
Spojrzenie McGonagall stwardniało.
— Nie musi pan tolerować podobnych żądań od tego wampira, panie Zabini. Może pan odmówić i... — zaczęła, jednak przerwał jej nagły wybuch śmiechu, dochodzący z łóżka obok. Odwróciła się prędko i spojrzała groźnie na Harry'ego, który śmiał się histerycznie. Snape siedział z rozbawionym uśmieszkiem na twarzy. — Co jest niby takie zabawne? — zapytała chłodno.
Harry chciał jej to wytłumaczyć, jednak przerwał mu kolejny niepohamowany wybuch śmiechu. Snape natomiast, mimo że wijące się w spazmach ciało Harry'ego było zdecydowanie rozpraszające, dał radę skupić się na tyle, aby odpowiedzieć. — Sądzę, że Harry'emu wydaje się zabawne to, że myślisz, iż Blaise może odmówić Killianowi.
— Nie można go zmusić do bycia towarzyszem...
— Nie ma wyboru — odparł poważanie Snape. — Ja nie wybrałem Harry'ego, a on nie wybrał mnie. To się po prostu stało i nic nie mogliśmy na to poradzić, niezależnie od tego, jak bardzo się staraliśmy. W ich przypadku będzie to na pewno znacznie łatwiejsze, ponieważ Killian jest starym wampirem, a co za tym idzie zdecydowanie lepiej nad sobą panuje. Blaise jest jednak jego towarzyszem i nic tego nie zmieni — wyjaśnił Snape, po czym spojrzał na uśmiechającego się pod nosem chłopaka. — I, jeśli się nie mylę, nie jest pan zawiedziony zaistniałą sytuacją, prawda, panie Zabini?
Blaise pokręcił głową.
— Nie, w porządku. Killian nie jest taki zły. Myślę, że się dogadamy. — O ile w końcu dotrze do niego, że niezależnie od tego, jaki jest stary i potężny, to ja dominuję w tym związku, dodał w myślach. Snape skinął w milczeniu głową, Harry natomiast zdołał w końcu się opanować.
— O Merlinie, odmówić towarzyszowi, dobre — rzucił.
— Mi nie wydaje się to takie zabawne! — odparła widocznie już zdenerwowana McGonagall. — O ile ufam Severusowi, że potrafi zachować się przyzwoicie i tobie, Harry, że znasz granice, tego Killiana nawet nie znam i nie zamierzam pozwolić mu na przebywanie na terenie szkoły!
— Nie ma sprawy, to ja odejdę — odparł automatycznie Blaise.
— Nie ma mowy! — wybuchnął Draco, na co chłopak odwrócił się w jego stronę.
— Nie mam wyboru, Dray. Jeśli pani dyrektor nie pozwoli Killianowi na przebywanie na terenie szkoły, abym mógł go karmić, będę musiał udać się razem z nim. On nie może żyć bez mojej krwi. Po za tym myślę, że będzie zabawnie.
— Na pewno stąd nie odejdziesz! — zaoponowała McGonagall.
— Więc Killian zostaje. Nie musi wchodzić do szkoły. Z pewnością nie będzie miał nic przeciwko pozostaniu w lesie, a w trakcie posiłków będziemy spotykać się w lochach. Żaden z uczniów nigdy go spotka.
McGonagall zmusiła się do zachowania spokoju. To nic nie da, jeśli będzie się denerwować. Kiedy tylko udało jej się zignorować swój niesmak z powodu całej tej sytuacji, zdołała spojrzeć na to z innej perspektywy. Spojrzała na Harry'ego i Severusa i pomyślała o tym, jak ci dwaj zbliżyli się do siebie.
Dawniej pomiędzy nimi była ogromna niechęć, teraz jednak wypracowali coś na kształt przyjaźni i, sądząc po tym, jak leżeli wygodnie obok siebie, polegali na sobie nawzajem. Samo to było już niesamowite, jako że Snape starał się, jak mógł, aby być całkowicie niezależnym i na nikim nie polegać, nie wspominając już o tym, jak ciężko było zasłużyć na jego przyjaźń. Sama osobiście miała na tyle szczęścia, aby zdobyć jego szacunek, jednak nie miała złudzeń, że kiedykolwiek zostaną przyjaciółmi.
Spojrzała na Zabiniego, który wydawał się być całkowicie spokojny mimo całej sytuacji. Nie panikował i naprawdę wyglądał, jakby całkowicie zaakceptował to, co się wydarzyło. Poppy również twierdziła, że wszystko z nim w porządku i póki co nawet ten wampir Killian nikogo nie skrzywdził, czego nie można było powiedzieć o jego ojcu.
— Niech tak będzie — rzekła z wielkim oporem. — Spotkam się z nim, aby omówić warunki tej... sytuacji. Jednakże Ceilidhowi nie wolno tu zostać, musi jak najszybciej odejść.
— To nie będzie możliwe — odparł Snape. McGonagall spojrzała na niego surowo.
— To nie podlega dyskusji.
— Zgadzam się, nie podlega, Ceilidh zostaje. Nie, Minerwo, Albus zgodziłby się ze mną. Jeśli zamierzamy wykorzystać wampiry w trakcie wojny, muszę stać się silniejszy. Jeśli tego nie zrobię, zbuntują się. Ceilidh jest jedynym na tyle wykwalifikowanym wampirem, aby mnie uczyć i jednym, którego na tyle szanuję, aby mu na to pozwolić.
McGonagall nie miała wyboru i dobrze o tym wiedziała. Wiedziała również, kiedy należy się wycofać i spróbować ponownie później. Skinęła sztywno głową.
— W porządku. A teraz niech wszyscy udadzą się na spoczynek. Jutro jeszcze o tym porozmawiamy — oznajmiła, po czym odwróciła się i wyszła. Przez moment panowała głucha cisza, którą po chwili przerwała Poppy, zacierając ręce i przemawiając wesołym głosem:
— No cóż, skoro już to ustaliliśmy, czas, żebyśmy wszyscy trochę odpoczęli, to był długi dzień.
Kiedy odpowiedziały jej pomruki zgody, jakkolwiek niechętne, sprawdziła raz jeszcze, czy ze Snape'em wszystko w porządku, po czym udała się do własnego łóżka. Gdy wszyscy byli już pewni, że kobieta nie wróci, cisza została przerwana.
— Nie zaatakujesz nas tylko dlatego, że tutaj jesteśmy, prawda? — zwrócił się do Snape'a Draco.
— Draco! — wykrzyknął Harry.
— Myślę, że dam radę się powstrzymać... — odparł Snape, po czym zrobił dramatyczną przerwę — jeśli tylko ty zdołasz utrzymać tą swoją jadaczkę zamkniętą.
— Snape, przestań — poprosił Harry.
— Nie ja zacząłem — odparł Snape. I nie ja zakończę — dodał w myślach. Zdawał sobie sprawę, że brzmi raczej dziecinnie, ale był zbyt zmęczony, aby się tym przejmować. Na chwilę obecną jedynym, o czym marzył, był porządny wypoczynek, jednak jego wampirza część zabraniała mu spocząć dopóki nie upewni się, że zarówno jego towarzysz, jak i wszyscy, którzy mu zagrażają, już śpią.
— W porządku. I tak jestem wykończony — prychnął Draco, po czym przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy, mimo że zdecydowanie nie był w nastroju do spania.
Blaise westchnął. Draco... rzeczywiście masz sporo na głowie, co? — pomyślał, patrząc, jak ten udaje, że śpi, po czym szeroko ziewnął. On, w przeciwieństwie do przyjaciela, był naprawdę zmęczony. Życzył dobrej nocy Harry'emu i Snape'owi, po czym wyciągnął się na szpitalnym łóżku i zasnął, kiedy tylko jego głowa znalazła się na poduszce. W pewnym momencie zaczął nawet delikatnie pochrapywać. Harry uśmiechnął się i wyszeptał:
— Blaise może i radzi sobie z tym dobrze, ale założę się, że trochę mu zajmie nim przyzwyczai się do dostarczania krwi. Wygląda mi na śpiocha.
Snape przytaknął. Draco wciąż czuwa, pomyślał, obserwując chrześniaka.
— Mogę spać na łóżku obok czy muszę zostać tutaj? Bo trochę mało tu miejsca.
Snape spojrzał uważnie na Draco, po czym westchnął i pokręcił głową, starając się uspokoić.
— Lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj — odparł i aby zrobić chłopakowi więcej miejsca, przekręcił się na bok, ignorując jego protesty, że znowu uszkodzi sobie żebra. Ramię oplótł wokół talii Harry'ego i przysunął go do siebie, wtulając się w jego plecy. Uparcie ignorował seksualne napięcie wywołane tą pozycją. — Lepiej, Potter?
Harry wzdrygnął się na dźwięk własnego nazwiska, a Snape automatycznie pożałował doboru słów. Mężczyzna starał się tylko zdystansować na tyle, aby nie zrobić czegoś, czego chłopak by sobie nie życzył. Aby zrekompensować ten komentarz, przytulił go mocniej, przysuwając bliżej tak, że dotykali się teraz całą długością ciał. Jego klatka piersiowa spoczywała miękko na plecach chłopaka. Harry westchnął z zadowoleniem. Nieważne, jak bardzo starał się temu zaprzeczyć, czuł się bezpiecznie w ramionach Snape'a. Zamknął oczy i wymruczał lekko, ciesząc się jego bliskością:
— Znacznie.
Być może był zbyt zmęczony, aby przejmować się tym, że czuje erekcję wampira napierającą na jego pośladki. Być może był nawet zbyt zmęczony, aby to zauważyć. Albo może w końcu przezwyciężył swój strach. Nie dane mu jednak było się nad tym zastanowić, gdyż bardzo szybko zmorzył go sen.
Remus, który został tak długo tylko po to, aby w ciszy udzielić komu tylko zdoła emocjonalnego wsparcia i upewnić się, że Snape nikogo nie zabije, zdecydował, że czas już wyjść. Ziewnął szeroko i udał się do własnego łóżka w lochach.
***
— Czy chłopak wypełnił swoje zadanie?
— Tak, mój Panie, odnalazł dwa ostatnie smoki. Twoi słudzy właśnie je sprowadzają — odparł klęczący przed nim jasnowłosy mężczyzna. Głowę pochylił w wyrazie szacunku.
— Bardzo dobrze.
— Czy mam się go pozbyć, mój Panie? — zapytał uprzejmie Lucjusz.
— Nie, jeszcze nie teraz, wciąż jessst nam potrzebny. Dosiądzie ssswego sssmoka i poleci zabić ssswoją rodzinę — odparł Czarny Pan ze śmiechem. — Ach, cóż za piękna tragedia.
Lucjusz odpowiedział uśmiechem.
— W rzeczy samej, mój Panie.
W tym momencie Voldemort poczuł obecność innej osoby w umyśle, a jego krzywy uśmiech poszerzył się groteskowo.
— Ach, Harry, jak miło, że do nasss dołączyłeś. Na dzisiejszą noc przygotowałem dla ciebie coś ssspecjalnego. Lucjuszu, przyprowadź chłopaka — rozkazał.
— Tak, mój Panie. — Malfoy wstał, skinął uniżenie głową i wyszedł z pomieszczenia.
Harry walczył jak mógł, aby uciec z jego głowy, jednak Voldemort sięgnął mentalnie i złapał go z całych sił, uniemożliwiając ucieczkę.
— Nie tak prędko, Harry, nie przedsssstawiłem ci jeszcze naszego gościa ssssspecjalnego.
Chłopak był bliski paniki, dzięki czemu Czarnemu Panu udało się dostrzec przebłysk myśli. Zwrócił się w głąb i zaczął napierać na wrażliwy umysł, na co ten odpowiedział mu jeszcze większym strachem. Chłopak powinien się go bać, to oczywiste, ale to? Nigdy nie doświadczył tak silnej reakcji z jego strony. Chłopak był przerażony. Ach, przerażony tym, co mógłby znaleźć w jego głowie. Zdecydowanie znajdował się tam sekret, którego należało strzec.
Naparł niczym rozwścieczony byk, torując sobie drogę między słabymi punktami w barierach strzegących umysł. Otoczyły go ogłuszające krzyki, ale było tam coś jeszcze. Przedzierał się przez wspomnienia, nie znajdując nic interesującego, ale sądząc po reakcji chłopaka, wystarczyło szukać dalej, aby znaleźć coś naprawdę ważnego.
To, co to było? Ktoś obok chłopaka. Ktoś bardzo, bardzo blisko. Dzielący z nim łóżko. Kochanek! Ach, jakie to cudowne.
— Któż to taki, mój chłopcze? Kim jesssst twój ukochany? — Napierał coraz mocniej, coraz mocniej aż w końcu...
— Mój Panie, przyprowadziłem go.
— Nie! — Wytrącony z transu musnął zaledwie to, co miał właśnie odkryć. Warknął dziko i rzucił [i]Cruciatusem bez zastanowienia. Malfoy upadł, trzęsąc się z bólu.
— Widzisz, chłopcze, nasz gość właśnie przybył! — oznajmił triumfalnie, jednak obecność z jego umysłu zniknęła tak szybko, że zostawiła po sobie niewielki zawrót głowy. Zaśmiał się szaleńczo. Ach, cóż za tragedia!
***
— NIE! — wykrzyknął Harry, gwałtownie siadając na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Obejmowały go silne ramiona, na twarz opadały mu włosy, a pot pokrywał ciało. Rozejrzał się dokoła, oddychając ciężko i z trudem hamując napływające łzy.
Szpital. Był w szpitalu. Snape trzymał go w ramionach, szepcząc coś do ucha, a reszta krzyczała. Zajęło mu dłuższą chwilę nim zdołał usłyszeć coś poza dzwonieniem w uszach i własnym płaczem. Trząsł się na całym ciele, jednak silny uścisk mężczyzny pozwolił stłumić największe dreszcze. W końcu uspokoił się na tyle, aby móc ich słyszeć.
— Ciii, Harry, wszystko w porządku, jestem tutaj, jesteś bezpieczny — szeptał mu wciąż do ucha Snape.
Jesteś bezpieczny, jesteś bezpieczny, jestem tutaj, jesteś bezpieczny, słowa brzmiały niczym mantra w jego uszach. Reszta krzyczała, ale ignorował ich. Liczyło się tylko to, że ktoś tu był, ktoś go chronił i trzymał w ramionach. Uchwycił się tej myśli. W końcu po kilku bardzo długich minutach uspokoił się na tyle, aby mówić.
— Zawołajcie Rona.
Snape odchylił się, aby spojrzeć Harry'emu w twarz. Pozostali stali ogłuszeni w ciszy, kiedy chłopak przemówił. Z jakiegoś powodu nikt – ani Draco, ani Blaise, ani Poppy – nie odważyli się podejść na tyle, aby dotknąć go. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze groźby. Jednak gdy tylko spojrzał na mały tłumek, zauważył, że stali w dość dziwnych pozycjach, pochylając się w ich kierunku.
— Zawołajcie Rona — powtórzył Harry,tym razem głośniej. — W tej chwili zawołajcie Rona! — wykrzyknął, patrząc na całą trójkę zapłakanymi oczami.
Gdy tylko Poppy posłała Blaise'a z poleceniem obudzenia McGonagall i przyprowadzenia Rona, Snape zapytał:
— O co chodzi, Harry? Co widziałeś?
— Harry, na Merlina, wszystko w porządku? Snape, zdejmij tę barierę — parsknął Draco.
— Barierę? — zapytał nieprzytomnie Snape, zwężając oczy i odwracając się od Harry'ego. Spojrzał na Poppy i Draco. Rzeczywiście chłopak trzymał wyciągniętą rękę, która wyglądała jakby opierała się o nic. Jakby zatrzymała się na niewidzialnej przeszkodzie i nie mogła przejść dalej – pomyślał.
— Nakazuję ci, abyś to usunął, Severusie! — dodała Poppy, wyraźnie wściekła, że nie może podejść do swojego pacjenta.
— Snape — powiedział błagalnie Harry. Czuł się osamotniony, gdy mężczyzna, zafascynowany niecodziennym zjawiskiem, przestał zwracać na niego uwagę. Kiedy jednak poruszył się z wyraźną chęcią podejścia do bariery i zbadania jej osobiście, Harry poczuł ucisk w klatce piersiowej, który zmusił go do wzięcia głębszego oddechu. Zauważył, że Snape również sapnął zdziwiony.
Merlinie, co za uczucie! Snape ponownie przytulił chłopaka, trzymając go blisko. Napięcie zelżało. Odetchnął z ulgą i rozluźnił się.
— Harry, co jest? Co widziałeś?
Brunet schował twarz w zagłębieniu jego szyi i wzdrygnął się.
— Musimy wezwać Rona, on musi to usłyszeć. O Boże. — Harry zadrżał.
— Ktoś już po niego poszedł, Harry. Czy to Charlie? Czy Charlie nie żyje?
Chłopak pokręcił głową i pociągnął nosem, z twarzą wciąż ukrytą w zagłębieniu szyi Snape'a.
— Cii, wszystko w porządku. Powiedz mi, co się stało. Jestem przy tobie, nikt cię nie skrzywdzi — powiedział Snape z pełną odpowiedzialnością. Nikt go nie skrzywdzi dopóki żyję. Niech szlag trafi jego pozycję, wiek i dumę, nigdy nie zrezygnuje z Harry'ego. W końcu to zaakceptował, wszystko. To uczucie, to dziwne uczucie, to musi być miłość. I w końcu zrozumiał, że nie może mieć aż tak rozchwianych emocji, aby wampirze instynkty były za to odpowiedzialne. Nie, to pochodziło od niego samego, Severusa Snape'a, człowieka. Co sprawiało, że było to znacznie bardziej przerażające.
Snape podniósł wzrok i spojrzał ponad ramieniem Harry'ego. Poppy stała z wyciągniętą różdżką i najwyraźniej zrezygnowała już z prób przekonania go, aby opuścił powstałą barierę – zamiast tego sama próbowała ją usunąć. Następnie spojrzał na Draco i jego wzrok złagodniał. Blondyn patrzył na nich obu z największym żalem w oczach, jaki kiedykolwiek widział. Mimo że jego wewnętrzny wampir był zadowolony, jego własne emocje przyćmiły to całkowicie. Zrobiło mu się żal chłopaka, który w końcu sobie uświadomił, że nie ma szans.
Draco podniósł wzrok i spojrzał Snape'owi w oczy. Po chwili zastanowienia skinął głową i odwrócił się, powoli, dając im prywatność, na jaką zasługiwali. Skierował się ku drzwiom i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Nie zatrzymywał się ani na chwilę dopóki nie wpadł na Blaise'a. Przyjacielowi wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumieć. Bez chwili zastanowienia przytulił Draco, oferując komfort i pocieszenie. Chłopak zamknął oczy i z ulgą powitał znajome ciepło.
Poddaję się. Mnie nigdy nie będzie trzymać się tak kurczowo.
***
— Harry, co jest grane? — zapytał Ron zaraz po wejściu do skrzydła szpitalnego, z oczami wciąż zamglonymi od snu.
— Co się stało? — zażądała odpowiedzi McGonagall, podchodząc prosto do łóżka.
— Minerwo, nie radziłabym...
Jednak ostrzeżenie Poppy padło za późno. McGonagall uderzyła twarzą w barierę, po czym zachwiała się niebezpiecznie. Kobieta miała wrażenie jakby zderzyła się z niewidzialną ścianą. Było to tak niespodziewane, że jej oczy aż rozszerzyły się w szoku, a okulary przekrzywiły na nosie. Szybko poprawiła ich położenie i wyciągnęła przed siebie rękę, napotykając solidną przeszkodę, po czym spojrzała pytająco na Poppy.
— Co to jest?
Zapytana pokręciła głową.
— Nie mam pojęcia. Harry obudził się z krzykiem, a kiedy próbowałam do niego podejść, zderzyłam się z tą dziwną barierą. Mogą nas słyszeć i my ich również, ale nie mogę się do nich przedostać. Wychodzi na to, że Severus również nie ma pojęcia, jak pozbyć się tej... ściany. Prawda, Severusie?
Snape przytaknął, przyglądając się uważnie Ronowi, który obchodził niewidzialną przeszkodę dokoła, dotykając ją w szczerym zdumieniu.
— O to będziemy martwić się później. Harry, Ron jest tutaj — poinformował chłopaka, po czym przesunął się nieznacznie, aby umożliwić mu spojrzenie na gościa, nie wypuszczając jednak z objęć. Harry podniósł zapłakane oczy na przyjaciela, a kiedy napotkał jego spojrzenie, świeże łzy spłynęły po jego policzkach i znów pociągnął nosem.
— Ron, Charlie...
— Nie żyje? — przerwał mu drżącym szeptem rudzielec. Jego oczy rozszerzyły się w niemym strachu, a z twarzy odpłynęły kolory. Harry pokręcił przecząco głową, a jego ciałem wstrząsnął spazm rozpaczy. Severus starał się go uspokoić, masując delikatnie chłodnymi dłońmi ramiona i plecy.
— Ron, on... on ma... Mroczny Znak... jest... jest Śmierciożercą.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Snape spiął się zauważalnie, a jego ręce zatrzymały się w połowie ruchu. Szybko jednak zreflektował się i powrócił do kojącego masażu. Minerwa łapała z trudem powietrze, oczy Poppy wypełniły się łzami, a Ron... Ron zatoczył się do tyłu, kręcąc przecząco głową. Jego ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.
— Nie, to niemożliwe... nie wierzę w to — wyjąkał.
— Widziałem go... Mroczny Znak... na jego ramieniu — Harry kontynuował, przypominając sobie co raz więcej szczegółów. Tuż przed tym, jak zdołał uwolnić się od umysłu Voldemorta, zobaczył go. Charlie stał tuż przy drzwiach wejściowych i patrzył bez emocji na wijącego się u jego stóp Malfoya. A na jego skórze widniał Mroczny Znak.
— O Merlinie... — wyjąkał Ron, po czym upadł na ziemię.
Harry praktycznie wyskoczył z łóżka, jednak powstrzymał go nagły ból w klatce piersiowej. Tuż za nim dało się słyszeć stłumiony okrzyk, sugerujący, że Snape poczuł to samo. Chłopak ponownie znalazł się w silnych, chłodnych ramionach mężczyzny, który trząsł się niemal tak bardzo jak on sam. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił, jednak pozostawił po sobie nieprzyjemne uczucie.
Poppy znalazła się u boku Rona, lewitując jego nieprzytomne ciało na łóżko obok. Harry chciał do niego podejść, pobyć z nim, zaoferować wsparcie, jednak wciąż trząsł się na wspomnienie ostrej fali bólu. Miał wrażenie, że jakaś ogromna masa, niebezpiecznie przypominająca serce, próbowała wyrwać się z jego klatki piersiowej.
— Dobry Boże, jesteś pewien, że to Charliego widziałeś? — zapytała McGonagall.
Harry przytaknął, wciąż ciężko oddychając.
— Muszę od razu poinformować Zakon. Artur i Molly muszą się o tym dowiedzieć. Poppy, dasz sobie radę z panem Weasleyem dopóki nie wrócę z jego siostrą i rodzicami?
McGonagall poczekała aż Poppy skinie głową, po czym opuściła pomieszczenie. Kiedy już Ron był bezpiecznie ulokowany na łóżku, pielęgniarka powróciła do Severusa i Harry'ego. Jej wzrok wyrażał nieme pytanie.
— Nie wiem — odparł Snape szczerze. — Jednak mam pewne podejrzenie. Czy możesz przez kominek w swoim gabinecie wezwać Alastora?
— Tak — odparła zaskoczona kobieta.
— Więc zrób to. Powiedz mu, że to pilne.
Poppy skinęła głową i wyszła.
— O co chodzi? — zapytał Harry.
— Myślę... — zaczął Snape powoli, zamykając oczy i sięgając umysłem do miejsca, które dopiero niedawno odkrył — ...że to nasza łączona magia.
— Co z nią nie tak? — zapytał przerażony Harry, na co mężczyzna otworzył oczy.
— Jeśli miałbym zgadywać, powiedziałbym, że nasze wspólne lęki – mój o twoje bezpieczeństwo i twój spowodowany tym, co widziałeś – wywołały jakąś instynktowną reakcję naszych magii, które sięgnęły do siebie nawzajem po wsparcie. Bariera natomiast, moim zdaniem, miała nas odgrodzić od wydarzeń, które powodują ten strach. A jeśli chodzi o ból... — Snape położył delikatnie swą chłodną dłoń na piersi Harry'ego, tuż nad sercem, po czym kontynuował — ... pochodzi z miejsca, gdzie nasze magie łączą się ze sobą.
— Powstrzymaj to — poprosił Harry, wtulając się mocniej w mężczyznę.
— Obawiam się, że nie mam nad tym kontroli. Wciąż musimy się wiele nauczyć o naszej łączonej magii — wyjaśnił Snape, obejmując go w talii. — Przykro mi z powodu Charliego.
— Czemu o tym nie wiedziałeś? Dlaczego nie mogłeś mnie ostrzec? — zapytał ze smutkiem.
— Nie wiem, Harry, przykro mi.
— Mnie również — odparł chłopak, wpatrując się smutno w nieprzytomnego przyjaciela.
— Powiedział, że będzie tu tego popołudnia — oznajmiła Poppy, wchodząc do pomieszczenia. — Chwilowo jest z Minerwą, Arturem i Molly.
Snape skinął głową i położył się, przyciągając Harry'ego do siebie. Chłopak próbował protestować, ale Snape wyszeptał:
— Nic nie możemy na razie zrobić. Pozwól nam wypocząć, jestem pewien, że będziemy potrzebować sił potem.
— Tak, odpoczynek to dobry pomysł — odparła Poppy zachęcająco.
Mimo ogromnego zmęczenia, jakie odczuwał, zgodził się z nimi bardzo niechętnie. Ułożył się wygodniej w objęciach Snape'a i pozwolił przyjemnemu chłodowi wampirzej skóry upewnić się w przekonaniu, że jest bezpieczny. Zasnął tak szybko, że nie zdążył nawet poczuć delikatnego i bardzo nie-Snape-owego pocałunku, jaki ten złożył na delikatnej skórze tuż pod jego uchem. Mężczyzna zasnął głębokim snem niedługo po nim.
Poppy przyglądała im się przez kilka minut, po czym upewniwszy się, że obaj śpią, udała się do gabinetu Minerwy na spotkanie.
CZYTASZ
A Destined Year
FanfictionOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...