- Ja... AUĆ! – wykrzyknął Snape, podskakując i potrząsając nogą. Rozległo się głośne syczenie. Przestał machać nogą jak idiota i spuścił wzrok, by zobaczyć Isseę, zwiniętą i gotową do kolejnego ataku. – Niech to szlag, Harry, kontroluj swojego cholernego węża!
Harry spojrzał na Isseę, później na Snape'a, a następnie znów na węża. Nie mógł nic na to poradzić. Wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak bardzo, że łzy popłynęły mu z oczu, a potem nagle zaczął płakać. A tak naprawdę krzyczeć. Cały niepokój, jaki czuł, wszystkie zmartwienia i gniew, wszystko spłynęło w strumieniu łez.
Poczuł, jak coś porusza się wzdłuż jego nogi, i otarł łzy, pociągając nosem. Spojrzał w dół i zobaczył Isseę, która owinęła się wokół jego nogi, patrząc na niego z wężową wersją zaniepokojenia.
- Wszszszyssstko w porządku – wysyczał. – Proszszszę, nie gryź więcej Ssseverussa. On po prossstu próbuje pomóc. Nigdy by mnie nie ssskrzywdził.
- Martwię sssię o ciebie, panie. Ten mężczyzzzna jessst brutalem – odparła.
Harry zachichotał.
- Owszszszem... Jessst. Nie ująłbym tego inaczej.
Issaa popatrzyła na niego tak, jakby zwariował, ale później pokiwała głową. Ześlizgnęła się po jego nodze i wróciła do Snape'a, która przypatrywał jej się uważnie. Zasyczała, ale szybko odpełzła dalej.
- Znajdę twoje łóżko, panie. Jessstem zmęczona.
Harry skinął głową, choć ona nie patrzyła na niego. Zastanawiał się, jak dostanie się do jego sypialni, biorąc pod uwagę to, że jedyną drogą, jaką znał, były drzwi Snape'a. Z drugiej strony – była wężem. Prawdopodobnie miała jakąś małą dziurę, przez którą mogłaby się prześlizgnąć.
- Harry – odezwał się ostrożnie Snape.
Harry podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się blado.
- Wszystko w porządku. Ja... przepraszam, że tak wybuchłem.
- Miałeś pełne prawo, żeby wybuchnąć – zapewnił go Snape. – Właściwie... mogę się tylko domyślać, co w tej chwili dzieje się w twojej głowie.
- Nie wyobrażasz sobie. Uwierz mi, jestem otwartą książką. Jestem zły, zdezorientowany, zaniepokojony i spokojny jednocześnie – powiedział oschle Harry.
Snape uniósł brew i usiadł obok niego.
- To nie brzmi tak, jakby wszystko było w porządku.
Harry uśmiechnął się szczerze.
- Wiem, ale w jakiś sposób... jest. Zapomnijmy więc o całej sprawie. Chcę się teraz po prostu zrelaksować i nie martwić się o nic. Jesteś głodny?
Snape przyjrzał się twarzy Harry'ego, po czym skinął głową, gdy upewnił się, że z Harrym rzeczywiście jest w porządku. Przyjął zaoferowany przez chłopaka nadgarstek i pożywił się z niego, a następnie – jak to już mieli z zwyczaju – obściskiwali się i wyciągnęli razem na kanapie. Snape zręcznie pozbywał się spodni Harry'ego jedną ręką, gdy pojawił się ból. Nadszedł tak nagle, że jego pierwszą reakcją było zeskoczenie z kanapy.
Snape syknął gwałtownie i chwycił się za rękę, otwierając szeroko oczy.
Harry nie syknął, ale wrzasnął, a jego ręka podniosła się do blizny, która pulsowała boleśnie. Gdy poczuł coś mokrego, odsunął dłoń, zaszokowany, kiedy zobaczył krew na swoich palcach. Blizna krwawiła. Spojrzał na Snape'a z narastającym przerażeniem.
- Wzywa swoich zwolenników – powiedział Snape przez zaciśnięte zęby. To pulsowało o wiele bardziej niż przy normalnym wezwaniu.
- Powiedziałeś, że nie wezwie was podczas ferii – wyszeptał Harry. Jego blizna nagle się uspokoiła; właściwie to całe jego czoło było odrętwiałe.
Snape skinął głową.
- Muszę do niego iść.
- Co to oznacza?! – wykrzyknął Harry z frustracją. Miał bardzo złe przeczucie, które zostało potwierdzone przez zmartwienie widoczne na twarzy Snape'a.
- Postanowił zaatakować.
- Nie! – ryknął Harry, wypierając się tego. – Wszyscy rodzice tu są! Zamek nie jest odpowiednio chroniony!
- Doskonała okazja – wymamrotał Snape, prawie do siebie. Wtedy jego ręka doznała ponownego skurczu; uczucie palenia narastało. Warknął. – Muszę iść. Teraz – powiedział, podchodząc do kominka i wrzucając w ogień garść proszku Fiuu, który trzymał w pojemniku.
Harry podbiegł do niego i chwycił go za rękę.
- Nie możesz! Miałeś walczyć ze mną!
- Będziemy! – rzucił Snape; ból spowodował, że był zły. – Znajdę cię na polu bitwy, Harry, i będziemy walczyć razem. Ale teraz muszę się stawić na jego wezwanie i przygotować naszą armię wampirów i wilkołaków!
Wejście do komnat Snape'a otworzyło się i do środka wpadł Remus, wyglądając blado i drżąc. Snape spojrzał na niego i chwycił jego rękę. Remus zachwiał się i odwzajemnił uścisk, a Snape przyciągnął go bliżej do swego boku, czując nasilające się drgawki Remusa. Mężczyzna był o krok od przemiany. Musieli się stamtąd wynieść. Nie mówiąc Harry'emu ani słowa, Snape wkroczył w płomienie, pociągając Remusa za sobą, i obaj zniknęli. Nie powiedzieli nawet, dokąd się udają.
Harry, zszokowany, osunął się na kolana przed kominkiem. W komnatach panowała cisza i tylko trzask ognia powodował jakiś hałas. Płomienie wyglądały tak niewinnie. Czy na zewnątrz ktokolwiek panikuje? Czy ktokolwiek wie, że zostaniemy zaatakowani?, zastanawiał się Harry.
Nie, oczywiście, że nikt nie wie, ponieważ jedyny szpieg, jakiego mieli, właśnie wyszedł.
- Och, Merlinie, muszę powiedzieć McGonagall!
Harry zerwał się i – wiedząc, że Snape będzie połączony siecią Fiuu z gabinetem dyrektorki – cisnął w płomienie proszek Fiuu i wszedł w nie, wykrzykując wyraźnie kierunek. Wypadł niezgrabnie z kominka ku zaskoczeniu McGonagall, która piła herbatę z państwem Weasley.
Spojrzał na nich z szeroko otwartymi oczami, spanikowany.
- Snape został wezwany! Voldemort zamierza zaatakować! – wypalił.
Rozległ się brzęk, gdy pani Weasley upuściła swą filiżanką, unosząc dłonie do ust w przerażeniu. Ręce pana Weasleya drżały, a on wstał, by wziąć żonę w objęcia. McGonagall odstawiła swoją herbatę i wstała powoli. Gdy Harry napotkał jej spojrzenie, zobaczył błysk strachu, ale szybko został on zastąpiony determinacją.
- Arturze, skontaktuj się z pozostałymi członkami Zakonu i powiedz, by spotkali się ze mną przy bramach szkoły. Mogą oczywiście użyć mojego kominka. Panie Potter, pójdzie pan do swojego domu i sprowadzi wszystkich uczniów do Wielkiej Sali. Ja zbiorę Puchonów i Krukonów – powiedziała krótko. Harry, napędzany faktem, że nie panikowała, skinął szybko głową i wypadł z pokoju.
Pobiegł na korytarz Gryfonów i Ślizgonów, i ledwie zatrzymał się, by podać hasło Grubej Damie. Zmusił się do tego, by zwolnić, gdy dotarł do pokoju wspólnego. Dość nagle zdał sobie sprawę z tego, że jeśli on będzie panikował, wszyscy będą, a nie potrzebowali zgrai wrzeszczących dzieci biegających po korytarzach.
Wziął głęboki wdech, wchodząc do pokoju wspólnego. Na szczęście wielu uczniów już tam było. Gdy stanął w drzwiach, patrząc, jak wszyscy rozmawiali ze sobą, jakby nie przejmowali się całym światem, zbladł. Jak mógł im powiedzieć, że za chwilę wybuchnie wojna? Że wszystkie ich treningi będą dziś wystawione na próbę?
W jakiś sposób, stojąc w drzwiach, nie odzywając się ani słowem i wyglądając na chorego, udało mu się przyciągnąć uwagę wszystkich. Otworzył usta, ale nie wydostały się z nich słowa. Musiał odchrząknąć, zanim mógł mówić, a gdy już to zrobił, brzmiał słabo nawet we własnych uszach.
- Wszyscy muszą natychmiast zgłosić się do Wielkiej Sali. Weźcie swoje różdżki i przebierzcie się w wygodne ubrania – powiedział. Choć był słaby, jego głos się nie załamał i nie było w nim słychać paniki.
Wszyscy wpatrywali się w niego w milczeniu i powoli to do nich dotarło. Najpierw do kilku uczniów; ich oczy otworzyły się szerzej, a usta gwałtownie chwyciły powietrze. Reszta zrobiła to samo, a niektórzy nawet mieli łzy w oczach. Ale nie panikowali. Nikt nie zaczął krzyczeć ani nie zadawał dziwnych pytań. Po prostu patrzyli na niego z szokiem, rezygnacją lub przerażeniem.
Harry oblizał nerwowo usta.
- Idźcie. Nie wiem, ile mamy czasu – powiedział, a jego głos był tym razem donośniejszy i bardziej spokojny. Oni nie panikowali, więc on też nie będzie.
Odsunął się na bok, gdy wszyscy nagle ruszyli do działania, wybiegając do swych pokojów i przebierając się. Niektórzy od razu wychodzili, by udać się do Wielkiej Sali. Harry szybko zajrzał do każdego pokoju, upewniając się, że wszyscy wiedzą, że mają się stawić w Wielkiej Sali. Znalazł Rona, który drzemał w ich sypialni, i potrząsnął nim, by go obudzić.
- Ron, musimy iść. Zaczęło się – odezwał się Harry.
- Hm? Co się zaczęło? – zapytał Ron nieprzytomnie, siadając.
- Snape został wezwany, a McGonagall zbiera wszystkich w Wielkiej Sali. Voldemort nadchodzi – powiedział Harry. Przetrząsnął swój kufer, wyciągając pelerynę-niewidkę swojego ojca.
Ron sapnął.
- O cholera, to niedobrze, prawda, Harry?*
- Nie panikuj! – rzucił Harry, widząc, że Ron prawie się hiperwentyluje.
- Nie mogę nic na to poradzić! Myślałem, że będę spokojny i wyluzowany, kiedy to nastąpi, ale Merlinie, to będzie wojna, Harry! Jak mam nie panikować? – krzyknął Ron.
- Byliśmy już w stanie wojny – powiedział cicho Harry. – Teraz po prostu staniemy twarzą w twarz z naszym wrogiem.
Ron wpatrywał się w niego, oniemiały.
- Jak możesz być taki spokojny?
Harry wzdrygnął się.
- Nie jestem spokojny. Jestem cholernie przerażony! Ale panikowanie nikomu nie pomoże! Kto wie, co robi dla tego drania Severus, Draco wciąż śpi spokojnie w swoim eliksirze, nie mając pojęcia, że wojna dotarła do zamku, a my jesteśmy o krok od walki z najbardziej złym i okrutnym stworem, który kiedykolwiek chodził po tej planecie! Nie jestem spokojny! A teraz rusz swój tyłek i SZYKUJ SIĘ!- wrzasnął Harry.
Ron przełknął ślinę. Skinął drżąco głową i zerwał się na nogi, spiesząc się, by założyć jakieś ubranie. Harry pochylił głowę, by zajrzeć pod łóżko, z ulgą widząc pod nim Isseę. Przynajmniej nie musiał się o nią martwić.
- Issaa, musssiszszsz znaleźć jakieśśś bezpieczne miejsssce, by sssię ukryć – powiedział wężowi.
- Dlaczego?
- Nie jessst tu bezpiecznie. Będziemy walczyć z naprawdę złymi ssstworzeniami.
- Ugryzę je dla ciebie, panie – zaproponowała Issaa.
To sprawiło, że Harry uśmiechnął się mimo zdenerwowania.
- Nie. Te ssstworzenia cię zabiją. Proszszszę, po prostu ssschowaj sssię, żebym nie musssiał sssię o ciebie martwić. Obiecaj mi...
- Naprawdę sssię martwiszszsz. Dobrze, ssschowam sssię. Ale ty musssiszszsz obiecać mi, że przyjdzieszszsz mnie znaleźć.
Harry zawahał się. Jeśli przysięgnie, wiedział, że Issaa będzie trzymać go za słowo, a jeśli umrze, będzie czekać bardzo długo.
- Nie jessstem pewien, że...
- Przeżyjeszszsz. Wiem to. Znajdź mnie...
- Dobrze. Obiecuję, że cię znajdę – powiedział Harry, choć nie był z tego powodu zadowolony. Issaa pokiwała głową, po czym odpełzła, by znaleźć odpowiednią kryjówkę. Harry wstał i spojrzał na Rona. – Musimy powiedzieć Hermionie. Jest z Draconem.
- Nie mieliśmy stawić się w Wielkie Sali?
- Wiem, ale nie możemy jej tam zostawić! O cholera, McGonagall będzie panikować, jeśli się tam nie zjawię. Dobra, Ron. Ty idź do Wielkiej Sali i powiedz McGonagall, że poszedłem znaleźć Hermionę, która była w łazience dziewczyn, dobra? Użyję miotły, by wylecieć z Hermioną tak szybko, jak to będzie możliwe.
- A co z... Draconem? – zapytał Ron, wahając się przy imieniu.
- Ja... nie wiem. Zobaczę, co powie Hermiona – odparł Harry, powstrzymując się od niepokoju.
- Dobrze. – Ron odwrócił się, by stamtąd wybiec, ale zawahał się. – Pospiesz się, stary, okej?
Harry skinął głową i patrzył, jak Ron wypada z pokoju, po czym złapał miotłę i również z niego wybiegł. Gdy tylko znalazł się w korytarzu, dosiadł ją i popędził do łazienki Jęczącej Marty, ale po drodze natrafił na Blaise'a, który był blady i biegł szybko w przeciwną stronę. Harry zatrzymał się błyskawicznie i pobiegł za nim.
- Co się stało?
- Killian, on...
Harry przeklął.
- Wiem. Wszyscy idą do Wielkiej Sali, ty też powinieneś.
- Więc naprawdę nadszedł czas? – zapytał Blaise. Chłopak był blady, ale jego głos był pewny i spokojny.
- Tak – odpowiedział krótko Harry.
- W takim razie zabierzesz Dracona? – spytał Blaise.
Harry zawahał się.
- Ja... nie wiem, czy mogę go obudzić. Muszę zapytać Hermionę, jest z nim.
- Nie możesz tak po prostu go tam zostawić! – odparł Blaise, zszokowany.
- Wiem! Wiem to, do cholery! – krzyknął Harry, a następnie z frustracją przesunął dłonią po włosach. – Choć jeśli niebezpiecznie będzie go budzić, nie będzie wyboru. Ja... nie chcę, by Hermiona walczyła. Genialnie wykonuje każde zaklęcie, o jakie ją poprosisz, ale nie ma refleksu w bitwie. Jeśli nie będzie można obudzić Dracona, poproszę ją, by z nim została. Komnata Tajemnic może być dla nich najbezpieczniejszym miejscem.
- Zostanę z nimi – powiedział Blaise, zaskakując Harry'ego.
- C-co?
- Zostanę z nimi. Killian powiedział, bym się ukrył, jak jakiś tchórz. Odparłem, że nie pozwolę mu tak po prostu odejść. Powiedział, że gdybym znalazł się na polu bitwy, tylko bym go rozpraszał, ale ja nie jestem tchórzem i nie będę po prostu siedział na tyłku i ukrywał się, kiedy inni walczą. Jeśli zostanę z Hermioną i Draconem, przynajmniej będę się czuł tak, jakbym kogoś chronił. Poza tym Czarny Pan również może wejść do Komnaty, prawda? Więc jeśli to zrobi, będę tam. Z jej mózgiem i moją zwinnością będziemy bezpieczni – powiedział pewnie Blaise.
Harry nie marnował czasu na kłótnię. Jeszcze jedna osoba do ochrony Dracona nie zaszkodzi, a poza tym Blaise miał rację. Tylko rozpraszałby Killiana na polu bitwy. Killian był starym, bardzo potężnym wampirem, który umiał o siebie zadbać, ale z Blaise'em u swego boku mógłby mieć skłonności do popełniania błędów.
Harry skinął głową.
- Dobrze. Wskakuj, spieszę się – powiedział Harry, ponownie przekładając nogę nad miotłą. Blaise wsunął się za nim, obejmując go rękami w talii, i Harry wystartował. Chwilę później byli w łazience, a Harry szybko otworzył przejście i skoczył, z Blaise'em depczącym mu po piętach.
Pobiegli do komnaty, w której siedziała Hermiona. Czytała książkę w wielkim fotelu, który Remus zniósł na dół podczas swej warty. Podniosła wzrok, zaskoczona, że ich widzi. Następnie zbladła.
- O nie – wyszeptała.
Harry podbiegł do kociołka i zajrzał do niego. Draco wciąż był zanurzony w wodzie, wyglądając spokojnie, gdy spał, a jego jasne włosy falowały w wodzie.
- Można go obudzić? – zapytał Harry.
Hermiona znalazła się przy nim i chwyciła jego dłoń dla pocieszenia.
- Nie wiem... Nie sądzę, że powinniśmy ryzykować...
Harry pokiwał głową i odwrócił się do niej.
- Chcę, żebyś z nim została. Chroń go dla mnie.
- Ale Harry...
- Nie, mówię poważnie, Hermiono. Zostań tu. Wiesz równie dobrze jak ja, że nie jesteś stworzona do walki. Twoje reakcje są odrobinę zbyt wolne i to z łatwością mogłoby doprowadzić do twojej śmierci. Draco musi być chroniony, a ja ufam ci, że zapewnisz mu bezpieczeństwo. Proszę, Hermiono, nie kłóć się – błagał Harry, a w jego głosie słychać było gwałtowne emocje.
Hermiona skinęła głową, a łzy płynęły z jej oczu. Blaise podszedł bliżej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Ja też tu zostaję. Najwyraźniej jestem dla Killiana zbyt smaczny, by mnie zignorować, więc jeśli nie chcę zbijać bąków, ukryty w jakiejś dziurze, to będzie dla mnie najlepsze wyjście, bym mógł poczuć się przydatny – powiedział, starając się spojrzeć na sytuację z odrobiną humoru.
Harry pocałował Hermionę w policzek.
- Uważaj na siebie i chroń go dla mnie – wyszeptał jej do ucha.
Odsunął się, ale ona, szlochając, rzuciła mu się na szyję.
- Ty też na siebie uważaj, Harry! – prosiła. – I... i przekaż to ode mnie Ronowi! – dodała impulsywnie, całując go prostu w usta. Potem przytuliła go raz jeszcze. – Lepiej obaj tu po mnie przyjdźcie, gdy to wszystko się skończy!
Harry odwzajemnił jej uścisk, kiwając głową w jej ramię. Gdy go puściła, odsunął się. Uścisnął dłoń Blaise'owi.
- Dziękuję.
Blaise skinął głową, a Harry szybko dosiadł miotłę. Spojrzał na kociołek po raz ostatni, a następnie odbił się i szybko odleciał. Szybko przemierzał korytarze i w ciągu minuty znalazł się przed Wielką Salę. Wpadł do środka. Wszyscy siedzieli, być może po raz ostatni, przy stołach swoich domów.
McGonagall stała na podwyższeniu, będąc w trakcie przemowy.
- ...w końcu skorzystacie z waszego szkolenia. Ciężko nad tym pracowaliśmy, więc nie mam wątpliwości, że każde z was jest gotowe, by walczyć.
Urwała, by spojrzeć na niepewne twarze.
- Nie będę kłamać: wielu z was zostanie zranionych. Niektórzy mogą nawet zginąć. – Na to oświadczenie kilka osób gwałtownie wciągnęło powietrze. Nikt się nie spodziewał, że powie coś takiego. – Jeśli jesteście niezdecydowani lub przerażeni, spójrzcie na waszych rówieśników. Nie ma tu osoby, która nie miałaby wątpliwości. Każdy z naszych nauczycieli też je ma – kontynuowała, wskazując na profesorów, którzy stali za nią w rzędzie. – Jednak wszyscy dziś tam wyjdziemy i będziemy bronić zamku i naszych kolegów! Jeśli ktoś z was jest zbyt przerażony lub zbyt niezdecydowany, niech odezwie się teraz, a my spróbujemy go stąd wydostać! Nie czujcie się tym zawstydzeni. To okropne, że prosimy was, byście stanęli przed tymi straszliwymi stworami. Jesteście tylko dziećmi.
McGonagall rozejrzała się. Wielu uczniów robiło to również, patrząc niepewnie.
- Czy są osoby, które chcą teraz wyjść? – zapytała.
Wszyscy milczeli, a Harry rozglądał się nerwowo z miejsca przy drzwiach, w którym stał. Nikt nie podniósł ręki. Harry był w szoku, ale McGonagall uśmiechnęła się, jakby wiedziała, że tak będzie. Jakby miała całkowitą pewność, że będą gotowi do walki.
- Bardzo dobrze. Powiem wam teraz, co będziecie robić. Czarny Pan, jak niewątpliwie słyszeliście, zebrał wszystkie wampiry, a razem z nimi wilkołaki. Jednak tym, czego nie wiecie, jest fakt, że wampiry są tak naprawdę po naszej stronie!
Pełne zaskoczenia pomruki rozległy się w całym pomieszczeniu. Nikt się tego nie spodziewał.
- Przywódca jednego z klanów przybył do nas i powiedział, że on, cały jego klan i wszystkie klany, które zna, będą naszymi szpiegami. To pomogło nam bardzo, ponieważ wiedzieliśmy, co się wydarzy. Gdy tam wyjdziecie, chcę, żebyście ignorowali wampiry, chyba że spróbują was zaatakować. Zawsze jest szansa, że znajdzie się kilku oszustów. Czy to jasne?
Mimo pogaduszek, które wciąż było słychać, wszyscy pokiwali głowami. Harry zrobił to samo, choć już to wszystko wiedział. Skrycie cieszył się, że McGonagall nie wydała Snape'a.
- Dobrze. Jedną z rzeczy, których dowiedzieliśmy się od wampirów, jest to, że Czarny Pan ma również drakonit, a dzięki niemu zdolność kontrolowania smoków.
Rozległy się okrzyki zaniepokojenia; wszyscy podnieśli głosy w narastającej panice. McGonagall podniosła rękę, by ich uciszyć, i przekrzykiwała tych, którzy dalej rozmawiali.
- Zostawcie smoki w spokoju! Wampiry i wilkołaki będą z nimi walczyć dla nas. Skupcie się na śmierciożercach i unikaniu ognia, który mogą wydmuchiwać smoki. Nie mam żadnej strategii, a mówienie wam, jak macie walczyć, nie ma sensu. Jeśli nie czujecie się komfortowo, zabijając, rozbrajajcie i paraliżujcie wrogów. Mogę wam powiedzieć tylko, byście walczyli i przeżyli. Czy to jasne?!
Harry zastanawiał się leniwie, czy ta przemowa dodała komukolwiek odwagi. Dumbledore wyskoczyłby z jakąś kwiatkowo-cukierkową przemową, która utwierdziłaby wszystkich w przekonaniu, że mogą wygrać tę wojnę i zrobią to. Ale McGonagall miała zupełnie inne podejście, przekazując im bezpośrednią prawdę w stylu „wszystkie chwyty dozwolone".
Ku jego całkowitemu zdumieniu, rozległo się wiele okrzyków „Tak, proszę pani!" i innych, w podobnym stylu. Był pod wrażeniem. Wyglądało na to, że większość uczniów wiedziała, że nie będą rozpieszczani, a on to doceniał.
McGonagall uśmiechała się. Był to niewielki uśmiech, ale nawet z końca sali Harry mógł zobaczyć w nim dumę.
- Pani Pomfrey i kilku Aurorów, którzy przybyli, by pomóc, zamienią tę salę w szpital, jako że może się okazać, że właściwe skrzydło szpitalne jest za daleko, byście do niego dotarli. Jeśli zostaniecie zranieni albo wasi koledzy zostaną poszkodowani, przyjdźcie tutaj, a natychmiast zostanie wam poświęcona uwaga, a jeśli będzie to konieczne, zostaniecie przetransportowani do bezpiecznej części zamku, jeśli wasze obrażenia będą poważne, do czasu przeniesienia do Świętego Mungo.
Nieoczekiwanie podniosła się jakaś Krukonka, będąca według Harry'ego na piątym roku.
- Czy Ministerstwo przybędzie, by nam pomóc? – zapytała głośno. Pozostali uczniowie mamrotali do siebie, a Harry słyszał wiele wzmianek o Aurorach.
- Powiadomiłam ich. To, czy uwierzą, że jesteśmy atakowani, jest ich decyzją – powiedziała krótko McGonagall.
- To wszystko? Po prostu mówimy im i jesteśmy dobrej myśli? To jest nasz rząd!
- I w przeszłości nic dla nas nie zrobili! – krzyknął chłopak siedzący przy stole Puchonów. – Nie uwierzyli nawet, że Sama-Wiesz-Kto powrócił, dopóki nie rozpoczęły się częstsze ataki!
- A teraz, kiedy wiedzą, powinni nam pomóc! – odparła ze złością Krukonka.
- Wystarczy! – odezwała się McGonagall, przekrzykując ich. Spojrzeli na nią z zaskoczeniem i szybko usiedli. – Czy nam pomogą, czy nie, nadal przystępujemy do wojny! Chcę, by wszyscy siódmoroczni, którzy mają już za sobą pracę w terenie, podzielili się na dwie grupy. Jedna grupa zostaje tutaj i przekazuje innym rocznikom, z czym do tej pory spotkali się na polu bitwy. Druga grupa idzie ze mną na zewnątrz, gdzie będziemy prowadzić obserwacje. Gdy przybędzie Czarny Pan, zostaniecie wezwani, a my będziemy gotowi! – zakończyła tryumfalnie.
Nie było owacji na stojąco i dopingujących okrzyków, jakich można się było spodziewać po takim przemówieniu. Nie było ich, ponieważ to nie była żadna gra ani film – to była prawdziwa wojna i wszyscy wiedzieli, że nie ma powodu do wiwatów. Siódmoroczni szybko się podzielili i McGonagall wyprowadziła jedną grupę z Wielkiej Sali. Spojrzała na Harry'ego, przechodząc obok, a on skinął głową, mając nadzieję, że zrozumie, że za chwilę do nich dołączy.
Zaczekał na Rona, by wyjść razem z nim.
- Gdzie jest Hermiona? – spytał natychmiast Ron.
- Zostawiłem ją w Komnacie, by strzegła Dracona.
- Ty co?! Cholera, Harry, nie zawsze chodzi o ciebie! Herm... Hermiona nie może zostać tam sama! A co, jeśli coś jej się stanie?! – Ron wybuchł, wściekły.
- Uspokój się! Blaise jest tam z nią. Za bardzo rozpraszałby Killiana, więc postanowił zostać na tyłach i chronić Dracona i Hermionę. Wiesz o tym, że Hermiona nie jest zbyt dobra w walce! Zostałaby zraniona, albo gorzej – zginęłaby, jeśli sprowadzilibyśmy ją na pole bitwy! – odpowiedział mu Harry, zły na Rona za to, że nie pomyślał o tym, zanim eksplodował. Następnie, gdy zobaczył szok na twarzy Rona, kontynuował łagodniejszym tonem. – Nie chcesz tego, prawda?
Ron, po chwili namysłu, pokręcił głową z konsternacją.
- Nie, nie chcę tego, Harry. Wszystko będzie z nią w porządku tam na dole, prawda? Nie pozwolimy, by V... V... Czarny Pan przedostał się przez bramy zamku, więc nie dorwie jej, prawda?
- Prawda – powiedział Harry, bardzo pewny siebie. Nie pozwolę, by przedostał się przez bramy zamku. Zabiję go.
Harry, po impulsywnej myśli, która przemknęła mu przez głowę, wyciągnął pelerynę-niewidkę, którą niósł pod pachą.
- Chcę, żebyś jej użył – powiedział.
Ron otworzył szeroko oczy.
- Co? A-ale to jest peleryna twojego ojca! Harry, potrzebujesz jej!
Harry z determinacją pokręcił głową.
- Nie, nie potrzebuję. Severus znajdzie mnie na zewnątrz i będziemy walczyć ręka w rękę. Nie będę niewidzialny. Chcę, by Voldemort mnie widział, gdy po niego przyjdę.
- Ale Harry... – protestował słabo Ron.
Harry nagle się uśmiechnął.
- Hej, nie patrz tak na mnie. Wiesz, że wyjdę z tego cało. W końcu mam to dziwne super-szczęście, które pojawia się za każdym razem, gdy jestem w niebezpieczeństwie, prawda?
To wywołało blady uśmiech u Rona.
- Taaa... Tak przypuszczam.
- Weź ją – nalegał Harry, podając ją Ronowi. – A teraz chodźmy zobaczyć, co zaplanowała McGonagall z pozostałymi, okej?
- Harry, zaczekaj – odezwał się Ron, zatrzymując Harry'ego w pół kroku. – A co, jeśli... Charlie... tam będzie? – zapytał.
Harry zawahał się, ale skinął głową.
- Wie wszystko, co można wiedzieć o smokach... Prawdopodobnie będzie kontrolował jednego z nich. Ale wątpię w to, że zobaczymy go na polu bitwy. Będzie zbyt zajęty ujeżdżaniem smoka. Nie staniesz z nim twarzą w twarz.
- Ale... Czy on naprawdę jest śmierciożercą?
- Ma znak... Ron, nie wiem, czy przyjął go z własnej woli, czy został do tego zmuszony, ale jest śmierciożercą... czy mu się to podoba, czy nie.
- Nie mogę uwierzyć w to, że mógłby dołączyć do nich... z własnej woli... Musi być pod Imperiusem czy czymś takim... – wymamrotał niewyraźnie Ron.
- Masz rację, ale nie możemy nic z tym zrobić, dopóki Voldemort nie będzie martwy.
- Czy wampiry... To znaczy, będą atakować smoki, prawda? Czy będą wiedzieć, że mają go nie atakować? – zapytał.
Harry pokręcił powoli głową.
- Nie... Przykro mi, Ron... Nie będą wiedzieć...
Ron skinął głową, po czym przełknął głośno ślinę.
- Przypuszczam... że nic nie mogę dla niego zrobić.
- Nie mów tak – odparł Harry. – Możesz walczyć o to, by wrócił.
- Wiem, ale... nie wydaje się, by to było dużo.
Harry złagodził ton swego głosu.
- Wiem, Ron. Uwierz mi, że wiem.
Ron pokiwał ponuro głową.
- Taaa... Chodźmy. Nie ma sensu, by tracić czas, rozwodząc się nad tym.
Harry przytaknął i wyszli na zewnątrz do przedniej bramy, gdzie McGonagall mówiła do siódmorocznych. Oni podeszli do pozostałych członków Zakonu. Tonks, o dziwo, miała tego dnia żółte włosy.
- Yyy... Jest jakiś powód, dla którego wybrałaś żółć? – zapytał ostrożnie Harry.
Tonks wyszczerzyła się.
- Harry, powinieneś wiedzieć, że nigdy nie mam uzasadnienia dla koloru swych włosów.
Harry przewrócił oczami i skinął głową. Oczywiście, to prawdopodobnie była tylko jej spontaniczna decyzja, gdy obudziła się tego ranka.
- Jednak, skoro tak się już stało, to żółty jest najcieplejszym i najradośniejszym kolorem, a Czarny Pan pewnie nienawidzi radosnych i ciepłych rzeczy, więc... to czysty zbieg okoliczności – dodała Tonks, puszczając oczko.
Harry uśmiechnął się złośliwie.
- Taaa, zbieg okoliczności.
- Pojawili się już? – zapytał Ron.
- Nie, jeszcze nie. Może potrwać kilka godzin, zanim zbierze wszystkie swe siły – powiedział Kingsley Shacklebolt, wtrącając się do rozmowy.
Harry nigdy tak naprawdę nie rozmawiał poważniej z Kingsleyem, ale wiedział, że mężczyzna nie byłby w Zakonie, gdyby nie był wart zaufania. Harry ufał wszystkim członkom Zakonu.
- Jak się macie, chłopcy? – zapytał potężny mężczyzna.
- Dobrze, proszę pana – odpowiedział Harry.
- A gdzie jest ta czarująca dziewczyna, Hermiona? – zapytała nagle Tonks, rozglądając się. – Waszą trójkę rzadko można zobaczyć osobno.
- Yyy... – zaciął się Ron.
- Jest w środku, pomagając pozostałym siódmorocznym instruować młodszych uczniów, jak właściwie bronić się przed wampirami i śmierciożercami – odparł szybko Harry.
Tonks uniosła brew, ale skinęła głową, nie kwestionując tego.
- Cóż, to brzmi zupełnie jak ona.
Harry i Ron szybko pokiwali głowami i obaj poczuli ulgę, gdy podeszła do nich McGonagall, przerywając ich rozmowę.
- Ronaldzie, twoi bracia wkrótce przybędą. Właśnie otrzymałam sowę. Bliźniacy przyniosą ze sobą ekwipunek – odezwała się McGonagall.
Ron skinął głową.
- A... moi rodzice? – zapytał, rozglądając się. Nigdzie ich nie widział.
- Będą pomagać pani Pomfrey w szpitalu.
- Och, to dobrze – powiedział Ron, wyglądając, jakby naprawdę mu ulżyło.
- Jest pan gotów, panie Potter?
Czy był gotowy? Był gotowy do zabicia Voldemorta, od kiedy skończył jedenaście lat. ale czy był gotowy, by znaleźć się w środku bitwy i stanąć przed niewyobrażalnymi okropieństwami? Musiał być. Harry skinął głową.
- Bardzo dobrze. Kingsley, mogę cię prosić na słówko? – zapytała McGonagall. Mężczyzna przytaknął i odeszli na bok.
- Bardzo szybko nas rozdzielą, prawda? – zapytał Ron, patrząc się w stronę jeziora, na trawnik.
- Tak, może tak być.
- Nie będzie tak jak wcześniej – ty i ja, walczący ręka w rękę.
- Nie, nie będzie – powiedział Harry. Nie był pewien, czy tego żałował, czy może był zadowolony z tego, że rudzielec nie będzie w tak wielkim niebezpieczeństwie, w jakim Harry był pewien, że się znajdzie. Nie chciał, by Ron przystąpił do walki z tak negatywnym nastawieniem, ale nic pocieszającego nie przychodziło mu na myśl. Wtedy przypomniał sobie, o co prosiła go Hermiona, i uśmiechnął się złośliwie. – Ron?
Ron usłyszał zabawny ton w głosie Harry'ego i spojrzał na niego. Harry uśmiechał się złośliwie, prawie się szczerząc.
- Co?
Harry nie powiedział ani słowa, on po prostu pochylił się i pocałował Rona. Rudzielec był tak zaskoczony, że zamarł, a Harry skorzystał z tego i położył dłoń na potylicy Rona, przytrzymując go w miejscu i pogłębiając pocałunek, przesuwając językiem wzdłuż warg Rona. Ron wydał z siebie dźwięk zaskoczenia, a jego wargi rozchyliły się na tyle, że Harry mógł wsunąć swój język do środka i musnąć nim jego własny.
To skłoniło Rona do działania i chłopak odskoczył do tyłu. Harry pozwolił mu na to. Ron prychnął, a jego twarz pokryła się jasnym szkarłatem.
- C-co do diabła!
Harry uśmiechnął się złośliwie, oblizując usta. Ron nie smakował tak źle.
- Powiedziano mi, bym ci to przekazał.
Ron patrzył nieufnie. Otarł gwałtownie wargi, pocierając język rękawem koszuli.
- Ugh, co do diabła zmusiło cię, byś zrobił... to?!
- Och, przepraszam... Powiem Hermionie, że nie lubisz jej pocałunków.
Ron zamarł i podniósł wzrok znad rękawa.
- Hermiona?
Harry skinął głową, szczerząc się.
- Taaa. Hermiona powiedziała, żebym ci to od niej przekazał. Będzie bardzo rozczarowana, wiedząc, że ci się to nie spodobało.
- Hermiona mnie pocałowała? – zapytał Ron. jego oczy otworzyły się szerzej. – Cóż, czemu nie powiedziałeś mi tego najpierw?! To zmienia wszystko. To w porządku, że mnie pocałowałeś, stary, skoro to było od Miony!
- Och, było. Bardzo się starałem, by pocałować cię dokładnie tak, jak ona pocałowała mnie, ale mogę...
- Pocałowała cię?! – wykrzyknął Ron. – Ty... nie możesz jej całować!
- Ale ona tylko chciała się upewnić, że pocałuję cię tak jak ona... – zaprotestował Harry.
- To... to nie ma znaczenia! Ona jest dla ciebie jak siostra!
Harry wyszczerzył się.
- Ale nie dla ciebie, hę?
- Cóż... Ja już mam jedną! – oznajmił z zapałem Ron.
- Skoro o tym mowa... Gdzie jest Ginny? – zapytał Harry, stwierdzając, że już czas, by przestać drażnić Rona.
- Och, prawdopodobnie jest z Lavender. One są nierozłączne. Choć mama nie chciała pozwolić jej walczyć. Założę się, że prawdopodobnie zostały w szpitalu – powiedział Ron, skutecznie rozproszony.
Harry skinął głową.
- Racja. Może powinniśmy...
Przerwał mu okrzyk Szalonookiego Moody'ego.
- Tam!
Ron i Harry obrócili się. Mężczyzna wskazywał na niebo, więc podnieśli wzrok. Z początku nic nie widzieli, ale potem stopniowo zaczęły się pojawiać czarne kropki, będące coraz bliżej.
- Smoki – wyszeptał Harry.
Rozbłysło światło, a na niebie pojawił się Mroczny Znak. Smoki przeleciały przez otwarte usta. Harry zadrżał.
- Ty, zawołaj pozostałych! – krzyknęła nagle McGonagall. Jedna z siódmorocznych dziewczyn wbiegła do środka. McGonagall spojrzała po pozostałych. – Już czas.
Harry i Ron spojrzeli na siebie. Ron przełknął ślinę.
- Boję się – przyznał.
- Ja też.
* Nieee... Serio...? Nie wpadłabym na to... Voldemort nadchodzi wraz z armią wampirów, wilkołaków, z dementorami i cholera wie czym jeszcze, rozpoczyna się wojna... To niedobrze? Jak sądzicie?

CZYTASZ
A Destined Year
أدب الهواةOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...