Harry nawet nie wspomniał Ronowi i Hermionie o planowanym spotkaniu z wampirami. Nie do końca wiedział, czemu tak postępuje, ale jakoś niespecjalnie go do tego ciągnęło. Tym bardziej, że ostatnio Ron był zbyt zrozpaczony porwaniem Charliego, by móc należycie docenić jego entuzjazm. Dlatego też wmówił przyjaciołom, że nie pojawi się na popołudniowych lekcjach, bo musi trenować z Remusem.
Punktualnie w południe podekscytowany Harry podrzucił książki do wieży Gryffindoru i trochę się odświeżył, mając przeczucie, że musi pokazać się od jak najlepszej strony, a potem zszedł do lochów, żeby nakarmić Snape'a. Zdawało mu się, jakby udawał się na audiencję u króla. Co pewnie niezbyt rozmijało się z prawdą.
— Potter — odezwał się szorstko Snape na jego widok.
Harry przestąpił z nogi na nogę, rozglądając się po pokoju, zanim wreszcie podniósł na niego wzrok. I wtedy zastanowił go wyraz twarzy mistrza eliksirów. Snape sprawiał wrażenie...
— Denerwujesz się? — spytał Harry z niedowierzaniem.
— Ja nigdy się nie denerwuję, Potter — prychnął Snape. Kiedy Harry nadal unikał patrzenia mu w oczy, ściągnął wargi w pogardzie. — Aczkolwiek myślę, że ostrożność w tych okolicznościach jak najbardziej pasuje.
Harry ledwie powstrzymał uśmieszek, który cisnął mu się na usta, wiedząc, że to Snape'a tylko sprowokuje.
— Czemu musimy być ostrożni? — spytał
— Bo idziemy bez broni w głąb Zakazanego Lasu by spotkać się z najpotężniejszym wampirem na świecie, a jego syn prawdopodobnie jest niewiele słabszy do niego. Byłbym głupcem, Potter, gdybym się nie przejmował.
— Nie jesteśmy bezbronni — zaprotestował Harry. — Mamy przecież różdżki.
Snape ledwie uniósł brew.
— No co?
— Przypomnij sobie, czego swego czasu próbował nauczyć cię o wampirach twój ulubiony profesor obrony przed czarną magią.
— Och! Mówisz o tych zajęciach, podczas których dźgnąłem cię łokciem i... — Harry urwał na widok pochmurnego spojrzenia, które ostrzegało go przed ciągnięciem myśli dalej. Zakłopotany odwrócił wzrok i odchrząknął. — No... myślę, że różdżki za bardzo się nam jednak nie przydadzą.
— W rzeczy samej — powiedział przeciągle Snape.
— Ale myślałem, że są twoimi przyjaciółmi! — Widząc cień malujący się na jego twarzy, Harry szybko dodał: — Współtowarzyszami? Eee... współpracownikami? Oj... znajomymi?
Snape naprawdę nie mógł się nadziwić jego ignorancji w wielu sprawach, choć bez wątpienia ostatnio oczekiwał od Harry'ego dużo więcej.
— Starania godne podziwu, ale żadnego z tych określeń raczej nie użyłbym, opisując łączące mnie z nimi stosunki.
— To nie ma sensu! — zaprotestował Harry. Może i nie są przyjaciółmi Snape'a, jednak łudził się, że można ich nazwać chociaż znajomymi.
— Pojmiesz, co miałem na myśli, kiedy w końcu się spotkacie. Killian wciąż uczy się wampirzej polityki, ale już Ceilidh to ktoś w rodzaju lidera i prawdopodobnie jest najstarszym spośród nich wszystkich, więc traktuj ich z najwyższym szacunkiem. Zrozumiano?
Harry zmarszczył brwi, ale pokiwał głową, czując się w obowiązku dodać:
— Mimo tego, co o mnie sądzisz, znam zasady dobrego wychowania.
— Dobrze — warknął Snape. — Zatem teraz postaraj się dziesięć razy bardziej i pokaż się przed Ceilidhem i jego synem z jak najlepszej strony.
Harry wytrzeszczył oczy. Może jednak to wcale nie był taki dobry pomysł.
— Eee... to powiedz mi dokładniej, co powinienem robić w ich towarzystwie.
Wreszcie inteligentne pytanie!
— Obydwaj mają wręcz nienaganne maniery, jakby zostali przeniesieni wprost z królewskiego dworu. Dlatego nie zapominaj o swoim miejscu i tak się zachowuj.
— Eee... czyli jak? — spytał Harry, obawiając się odpowiedzi.
— Jak towarzysz wampira, który przypuszczalnie ma nimi przewodzić — powiedział Snape z drwiącym uśmieszkiem. — Co się dobrze dla ciebie składa, ponieważ daje ci dużo swobody w kwestii zachowania i stawia wyżej w hierarchii. No i są świadomi, że prawie nic nie wiesz o zwyczajach wampirów.
Harry odetchnął z ulgą.
— Merlinie, przez chwilę naprawdę się zmartwiłem. No więc, co będę musiał zrobić?
Snape obrzucił go surowym spojrzeniem.
— Odnoszę wrażenie, że trzeba ci wbić co nieco do głowy, albo będziesz się zachowywał tak, jak to masz w zwyczaju, a to jest nie do zaakceptowania. Użyjesz swoich najlepszych manier, Potter.
Harry przytaknął.
— Tak, tak... Załapałem. Obiecuję, że się postaram z całych sił.
Snape powstrzymał się, żeby nie prychnąć i potrząsnął głową.
— Bardzo dobrze. Pozwól mi się posilić, a potem wyruszamy.
***
Harry nigdy nie szedł do Zakazanego Lasu ścieżką, która zaczynała się z tyłu zamku. Dotąd trzymał się przeważnie okolic chatki Hagrida i Bijącej Wierzby, Snape zaś powiódł go w odwrotną stronę i ku zdziwieniu Harry'ego była tam szeroka, ubita dróżka. Jako że kompletnie nie znał tej części lasu, wolał trzymać się blisko Snape'a.
Nie minęło dużo czasu, gdy po wielokrotnej zmianie kierunków domyślił się, że dawno zboczyli z głównej drogi, ale nie miał pojęcia, jak bardzo oddalili się od zamku ani nawet gdzie teraz znajdował się Hogwart. Zagęszczenie drzew powodowało, że nie docierały tu promienie słoneczne, przez co było niezwykle ciemno. Ciemniej nawet niż w legowisku pająka Aragoga.
I kiedy myślał, że będą tak szli i szli bez końca, Snape zatrzymał się nagle i Harry prawie na niego wpadł.
— Hej! Co się...
— Zamilcz — szczeknął Snape przyciszonym głosem.
Harry posłuchał i nagle ucichł również las. Było to niepokojące i miał wrażenie, że drzewa pochylają się ku nim, jak gdyby chcąc ich pochłonąć. Nigdy wcześniej nie cierpiał na klaustrofobię, mimo że wychował się w komórce pod schodami. Doświadczając jej właśnie teraz, poczuł się tylko śmiesznie, zwłaszcza że kiedy rozejrzał się uważnie, drzewa nie wydawały się tak blisko, jak myślał. Wciąż jednak panowały ciemności.
Snape stał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Wielokrotne spotkania z wampirami nauczyły go, by uważać na ich gierki i nie był zaskoczony, że Ceilidh spróbuje go oszukać. Wiedział oczywiście, że stary wampir nie robi tego w złej wierze. Najwidoczniej chciał się tylko upewnić, że Snape godzien jest, by ich poprowadzić. Długoletnia praca szpiega i działania rozpoznawcze polepszyły jego umiejętności w odkrywaniu zawiłości tych sztuczek, a wampirze cechy tylko to uwydatniły, więc teraz śmiało mógł powiedzieć, że czuje się w tych działaniach lepszym.
Dlatego też, gdy Killian zeskoczył z niewiarygodną prędkością z drzewa znajdującego się tuż za ich plecami, Snape już był przy nim, przyciskając młodego wampira do pnia. Obnażył kły. Nie po to, żeby mu zagrozić, ale by pokazać, że — sprowokowany — może być naprawdę niebezpieczny.
— Snape! — wrzasnął Harry, bo niemal w tej samej chwili, gdy Snape się od niego odsunął, znalazł się tam drugi wampir. Chwycił go w pasie i przyciągnął do siebie tak blisko, że stali pierś w pierś, noga w nogę, a wysoki mężczyzna otoczył go ramionami tak, że jego własne ręce były unieruchomione przy bokach.
— Świetny pokaz, ale zapomniałeś o swoim towarzyszu, a to błąd bardzo niepokojący — odezwał się ten, który go przytrzymywał. Łagodnie, krzepiąco, z silnym szkockim akcentem... bez groźby. Głos sam w sobie powodował, że Harry'emu ze strachu podniosły się włosy na karku, a po plecach przebiegły ciarki.
Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że stoi przed nim prawdziwy wampir. Nagle pomysł, żeby się z nimi spotkać przestał wydawać się taki wspaniały. Harry zacisnął powieki, czując, że serce samo za chwilę wyskoczy mu z piersi, a oddech przyspieszył tak gwałtownie, że zaczęło mu brakować tlenu.
Snape obrócił się na pięcie, a jego oczy otwarły się szeroko, gdy zobaczył Harry'ego w uścisku Ceilidha. Sparaliżowany strachem, wydał z siebie wściekły, dziki pomruk. Niemal bezwiednie zacisnął dłoń na gardle Killiana.
— Puść go! — warknął dziko, wypluwając kropelki śliny. Jego oczy nawet nie pociemniały, tylko od razu przybrały czerwoną barwę. Co dziwne, Snape zarejestrował, że jego wewnętrzny wampir ani myślał się wtrącać. Pierwszy raz działali w całkowitej zgodzie.
Ceilidh zacmokał, marszcząc brwi, jak gdyby Snape był tylko dzieckiem, któremu należy się bura od rodziców.
— Severusie, tak słaba pamięć całkowicie do ciebie nie pasuje. Wiesz, że nie możesz się ze mną równać i masz szczęście, że nie chcę przyjąć wyzwania, jakie mi rzuciłeś. Nie skrzywdzę chłopca. Chciałem tylko przekonać się, jak zareagujesz, kiedy wpadniesz w pułapkę, mając swego towarzysza u boku.
— Zostaw. Go. — W tych słowach czaił się chłód i okrucieństwo.
— Rozczarowujesz minie, Severusie — westchnął Ceilidh. — Narażając swojego towarzysza na otwarty atak... Gdybym był twoim wrogiem, mógłbyś go szybko stracić.
Harry stał jak wmurowany. Może go nie zabiją. Proszę, nie zabijajcie mnie, pomyślał. Merlinie, w co ja się wpakowałem. Otaczała go woń wampira. Nie była nieprzyjemna, ale... Nie potrafił rozpoznać dokładnie zapachu, widział za to przed oczami wzgórza Szkocji, gdy w porze jesieni liście zmieniają kolor, a podmuchy wiatru stają się coraz zimniejsze. Jesień zawsze pachnie też nadchodzącą śmiercią i Harry wiedział, że przytrzymujący go mężczyzna był właściwie martwy. Chociaż przyciskał ucho do jego klatki piersiowej, nie słyszał bicia serca.
— Severusie, lepiej dla ciebie będzie, jeśli mnie jednak puścisz. — W głosie Killiana pobrzmiewało skryte zadowolenie. Zamilkł, gdy dłoń Snape'a zacisnęła się na jego gardle, niemal miażdżąc mu tchawicę. Jego oczy rozszerzyły się z szoku.
Ceilidh zmarszczył brwi.
— Nic nie mów, Killianie. Mam wrażenie, że nasz przyjaciel stracił rozum.
— S-s-stracił...?
Spanikowany Harry musiał chyba wykona jakiś gwałtowny ruch, ponieważ Ceilidh natychmiast zaczął go uspokajać.
— Ciii... nie martw się, mój drogi chłopcze. Sprowadzimy twojego ukochanego z powrotem.
— Puszczaj mnie! — Harry w końcu odnalazł w sobie dość siły, by się odezwać, ale mimo to nie próbował się wyrywać. Ten wampir przerażał go bardziej niż Voldemort.
— Gdybym cię teraz puścił, nie wiadomo, co by Severus zrobił. Mógłby zaatakować mnie i mojego syna, albo postanowiłby się osobiście przekonać, że nic więcej już ci nie grozi, a coś mi mówi, że nie wyszedłbyś z tego cało. Nie jesteście jeszcze całkowicie połączeni, prawda? — Kiedy Harry zesztywniał, Ceilidh tylko westchnął. — Tak myślałem. Severus zaś, mimo własnego przekonania, że tak dobrze sobie radzi, najwyraźniej wciąż nie nauczył się kontrolować paniki w sytuacji, gdy jego towarzysz znajdzie się w niebezpieczeństwie.
Z gardła Snape'a wydobył się dziki, złowieszczy warkot, kojarzący się Harry'emu z wilczą mową, którą niegdyś słyszał. Tyle że tym razem wątpił, żeby Snape starał się odwieść wilkołaka od ataku.
Ceilidh znów westchnął.
— Killianie, synu, myślę, że będziesz musiał się jakoś uwolnić — powiedział.
— Wszelkimi środkami? — nadeszła pełna wysiłku odpowiedź.
— Obawiam się, że tak
Harry nie był dokładnie pewien, co się stało, ale w następnej chwili usłyszał warczenie, odgłosy szamotania, pomruk, a potem wycie. Drgnął na ten dźwięk i szarpnął, podejmując próbę wyrwania się z mocnego uścisku.
— Puszczaj mnie! Nie róbcie mu krzywdy! — wrzasnął. Nie mogą zranić Snape'a. Nie pozwoli im na to.
— Ciii... Uspokój się, młody człowieku, nic mu nie będzie. To tyko mała potyczka, która ma na celu przypomnienie, kto tu jest wyżej w hierarchii. Och, oczywiście sam możesz się o tym przekonać, skoro już zdecydowałeś się zrobić tyle zamieszania.
W następnej chwili Harry został obrócony. Nie spodziewał się jednak, że będzie mu dane zobaczyć taki widok. Snape klęczał parę stóp dalej z rękoma tak mocno wykręconymi do tyłu, że musiał się pochylić, jeśli nie chciał, żeby wyrwano mu je ze stawów. Obnażył kły w wyrazie wściekłości, a jego oczy nabiegły krwią.
I wtedy wzrok Harry'ego powędrował wzdłuż jego podniesionych ramion i zatrzymał się na sylwetce wampira, który trzymał Snape'a. To musiał być właśnie Killian. Mężczyzna wyglądał bardzo młodo, tak jakby był tylko o rok lub dwa starszy od niego samego. Zobaczył też, że jest dość niezwykle ubrany. W brązowe spodnie przylegające do ciała i skórzane buty z wysoką, sięgającą uda cholewą, splecioną po bokach i tworzącą zakładkę przy końcu, skóra zaś wyglądała na bardzo dobrze wyprawioną i miękką, a podeszwa i obcas na wytrzymałe. Na ramiona wampir miał zarzucony płaszcz koloru dojrzałej śliwki ze złotymi guzikami, którego niezapięte poły sięgały aż do kolan i odkrywały bladą, dobrze umięśnioną klatkę piersiową i brzuch.
Killian uśmiechał się zawadiacko, ukazując olśniewające białe zęby i chowając kły, chcąc pokazać, że nie stanowi w tej chwili zagrożenia. Miał jasne, krótko ścięte włosy, a fryzura na jeża trochę nie pasowała do starodawnego stroju. W otaczających ich ciemnościach Harry nie mógł jednoznacznie stwierdzić, jakiego koloru są jego oczy, ale przypuszczał, że niezależnie od ich barwy wyglądają niesamowicie oraz że... prawdopodobnie i tak nie chciałby spoglądać w nie wprost.
— Co mam z nim zrobić, ojcze? — spytał Killian. Miał przyjemny głos, w którym dało się wychwycić szkocki akcent.
— Nie róbcie mu krzywdy! — zawołał Harry, znów podejmując próbę uwolnienia się z uścisku, ale te silne, tak niedbale owinięte wokół jego pasa ramiona kompletnie uniemożliwiały mu ucieczkę.
— Słyszałeś chłopca, nie rób mu krzywdy. Tylko go przytrzymuj, dobrze?
— Oczywiście.
— Wspaniale. A teraz, jako że przywitanie mamy już za sobą, to może pomożemy Severusowi odzyskać nad sobą panowanie? Jeśli obiecasz, że nie będziesz się wyrywał, pozwolę ci na większą swobodę ruchów.
Nie mogę mu ufać, nie mogę ufać, nie mogę, myślał Harry. Nie miał jednak innego wyboru. Musiał tańczyć, jak mu zagrają i podejrzewał, że jeśli nie będzie z nimi współpracować, jedynie pogorszy swoją sytuację.
— Tylko nie róbcie mu nic złego — powiedział.
— Nawet mi to nie przyszło do głowy. — Po tych słowach Ceilidh poluzował uścisk, pozwalając Harry'emu odsunąć się na tyle, że tylko dłonie wampira dotykały lekko jego pasa, przytrzymując go delikatnie na miejscu. Powoli pokierował nim tak, że Harry obrócił się i stanęli twarzą w twarz.
Harry wytrzeszczył oczy. Mężczyzna przed nim wyglądał ledwie na dwudziestopięciolatka. Jego jasne, jedwabiste włosy opadały falami na ramiona, a oczy miały kolor płynnego miodu. Skóra była tak biała, że wydawała się niemal przezroczysta, tak że gdzieniegdzie widział błękitne żyły.
Prosta biała tunika z obfitymi marszczonymi mankietami wetknięta została za pas czarnych spodni, a buty, podobnie jak u Killiana, zakrywały niemal całe nogi. Ceilidh był szczupły, dobrze zbudowany i perfekcyjny. Harry z podziwem stwierdził, że stoi przed autorytetem, z którym trzeba się naprawdę liczyć i wcale nie świadczyły o tym błyszczące właśnie kły.
— Nazywam się Ceilidh. Jestem siódmym liderem klanu Mearsuinn an Fuil, a moją ostatnią towarzyszką była panna Elizabeth Duchard. Na krew i oddech, cieszę się, że cię spotykam — oznajmił uroczyście wampir, unosząc dłoń i ukazując blady, tylko pozornie delikatny nadgarstek.
Harry czuł, że słowa te miały szczególny charakter, dlatego też nie mógł nie powitać wampira z równymi honorami.
— Harry James Potter. Nazywają mnie Chłopcem, Który Przeżył i jestem towarzyszem Sna... Severusa Snape'a. Na krew i oddech, cieszę się, że cię spotykam — powiedział, czując się nieco dziwnie. Podniósł dłoń i rękaw jego szaty opadł, odsłaniając ugryziony przegub dłoni, gdzie zwykle pożywiał się Snape.
Ceilidh wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
— Naprawdę witasz mnie na krew i oddech? Szczerze?
Sposób w jaki to powiedział, sprawił, że Harry stał się bardzo ostrożny. O nie, co to miało znaczyć?
— Eee... nie jestem pewien... Co masz na myśli?
— Zaproponowałeś mi coś, co wampiry cenią sobie nade wszystko: krew i oddech. To jest bardzo stare powitanie, które pokazuje twój głęboki szacunek temu, do kogo je wypowiadasz. To wielka obraza odrzucić tak bezcenny dar — dodał Ceilidh, sięgając po dłoń Harry'ego.
Harry wyrwał mu rękę i schował ją za plecami, wpatrując się w niego ze złością.
— Nie mam szacunku dla ludzi, którzy używają sztuczek, żeby zdobyć to, czego chcą.
Ceilidh znów wyszczerzył zęby, a potem wybuchnął śmiechem. Ponownie wyciągnął rękę i Harry drgnął, ale wampir tylko potargał mu włosy, po czym uwolnił z uścisku.
— Ach, taki młody, pełen odwagi i taki żywy! Akceptuję twoją odmowę, ale wiedz, że gdybyś był jakimkolwiek innym człowiekiem, nie miałbyś tyle szczęścia.
Harry zrobił ostrożnie krok w tył, a potem podskoczył, gdy zza jego pleców rozległo się warczenie. Spojrzał zaskoczony na Snape'a, który ledwie przypominał samego siebie i usilnie próbował się do niego dostać. Przybliżył się o krok, ale wtedy Ceilidh zasłonił go ramieniem. Harry spojrzał na niego z wściekłością.
— Wypuść go!
Ceilidh potrząsnął tylko głową.
— W stanie, w jakim się znajduje, może być dla ciebie śmiertelnie niebezpieczny. On naprawdę nie ma teraz kontroli nad swoim pierwotnym instynktem.
— Nie potrafiłby mnie zabić — powiedział Harry natychmiast. Może zranić. Ale nie zabić. Nie jego.
— Zatem zawołaj go. Przekonaj się, że Severus nie jest teraz sobą — zaproponował Ceilidh, opuszczając ramię.
Harry obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, ale pokiwał głową i skupił się na Snapie.
— Snape! — zawołał. — Snape, odpowiedz mi.
Ale Snape wciąż tylko na niego patrzył oczami rozszerzonymi i nabiegłymi krwią, marszcząc wargi w cichym pomruku.
Harry ledwie powstrzymał się przed cofnięciem. Co mu się stało? To nie był ten Snape, którego znał.
— Niech Killian trochę go jeszcze potrzyma, a my porozmawiamy na osobności, dobrze? W tej chwili i tak nic nie jesteś w stanie zrobić.
Może i miał paranoję, ale Harry pomyślał, że lepiej będzie nie pozostawać z tym wampirem sam na sam.
— Czemu on jest taki? — zażądał odpowiedzi. — Wy mu coś zrobiliście! — niemal natychmiast rzucił swoje oskarżenie.
— Jeśli chodzi o to drugie, zapewniam cię, że nie. A odnosząc się do twojego pytania, to proste. Jesteś jego słabością.
— C-co to do cholery ma znaczyć?
— Popełnił błąd, gdy atakując Killiana, pozostawił cię bez ochrony i tym samym naraził na niebezpieczeństwo. Gdybyś był w pełni jego towarzyszem, nie byłoby problemu, ale skoro nie jesteś... Cóż, łatwo udało mi się ciebie schwytać. Jego żal oraz panika na samą myśl, że mógłby cię stracić, spowodowały, że całkowicie opanowały go wampirze instynkty.
— Więc teraz wiedza, że jestem bezpieczny, powinna sprawić, że mu się polepszy!
Ceilidh potrząsnął głową.
— Gdybyś się do niego zbliżył, sam chciałby się o tym przekonać w sposób, który bez waszego wcześniejszego pełnego zjednoczenia z pewnością by cię zabił. Nie przeżyłbyś tak wielkiej utraty krwi. Nie wtedy, gdy praktycznie karmisz go trzy razy w ciągu każdego dnia.
— Ale ja myślałem, że tak trzeba — zaprotestował Harry.
— Wasza sytuacja jest dość niezwykła. Nowe wampiry muszą się często posilać, a wtedy zwykle biorą sobie więcej niż jednego kochanka, żeby zaspokoić głód.
Snape już to wcześniej zrobił...
— Ale odnalazł ciebie i skosztował smaku twojej krwi, co znaczy, że nikt inny już nie zaspokoi go tak, jak ty to robisz. Czasem mogą minąć całe wieki, zanim wampir spotka towarzysza i do tej pory zwykle potrafi już kontrolować swoje potrzeby. Snape jednak znalazł cię niedługo po tym, jak stał się jednym z nas.
Harry zerknął na Snape'a, a potem znów przeniósł wzrok na Ceilidha.
— Więc nie powinienem go tak często karmić?
— Nie, ale musisz to robić, zanim nie zyska nad sobą większego panowania.
Myślałem, że już panuje. Nie karmiłem go aż tak dużo i zachowywał się całkiem przyzwoicie, pozwalając mi przebywać wśród przyjaciół i przesiąknąć ich zapachem. Nie mogę uwierzyć, ile on musi jeszcze się nauczyć.
Myśl ta sprawiła, że Harry przypomniał sobie wreszcie, jaki był główny cel tego spotkania.
— A czy wy nie moglibyście mu pomóc? On jest zbyt uparty, by poprosić i mówił mi, że to nawet niezgodne z wampirzą etykietą czy coś, ale mnie to nie obchodzi. Więc to ja teraz proszę. Naucz go wszystkiego, co musi wiedzieć — błagał.
— Uczyć go? Jak gdybym był jego stworzycielem? — spytał Ceilidh i Harry mógł tylko zgadywać, jak bardzo wampir musiał być zbulwersowany jego pomysłem.
— A co w tym złego? Chcecie, żeby przewodził wszystkim wampirom w Ostatecznej Bitwie, ale renegaci się zbuntują, jeśli nie będzie w stanie temu sprostać. Potrzebuje kogoś, kto będzie go uczył, a wy z kolei potrzebujecie kogoś silnego na tyle, aby was poprowadził. Jeśli się zgodzisz, obie strony na tym skorzystają.
— Mimo że poprawnie oceniasz sytuację, to o czym mówisz, nie jest możliwe. Snape został porzucony, a jako taki nie może być nauczany przez żadnego z nas.
— Czemu nie? — naciskał Harry.
— Bo takie są nasze zasady.
— Więc je zmień.
Tym razem Killian śmiał się tak samo głośno jak jego ojciec. Potrząsnął głową, wciąż mając na ustach szeroki grymas.
— On jest taki młody! Zmień je, mówi!
— To nie takie proste — wydusił z siebie Ceilidh, gdy odzyskał oddech.
— Skoro jestem taki młody — zaczął z niechęcią Harry — wytłumacz mi wszystko tak, żebym zrozumiał.
— Rozsądna prośba. Zatem wyjaśnię ci to w najprostszy możliwy sposób. Gdybym złamał prawo ustanowione przez siebie i moich przodków, przyjmując renegata do klanu, natychmiast przestałbym nim przewodzić.
— Snape nie jest renegatem! — zaprotestował Harry.
— Nazywamy tak każdego wampira, który nie ma swojego klanu — wtrącił Killian.
Harry spojrzał najpierw na wampiry, a potem na Snape'a, wciąż przytrzymywanego przez Killiana i patrzącego na niego z wielką desperacją. Znów skierował zdeterminowany wzrok na Ceilidha.
— Nie zaszkodzi ci to, czego nie wiedzą.
— Co takiego? — spytał zaskoczony Ceilidh.
— Nie ma powodu, żebyś mówił innym, że go uczysz. Mógłbyś poświęcić na to czas, jaki tu spędzasz, a potem wrócisz do swojego klanu i nic nikomu nie powiesz — zaproponował Harry.
— Sugerujesz, że mam ich okłamać? — upewnił się wciąż zaskoczony wampir.
— Chyba że chcesz na ochotnika sam poprowadzić wampiry do bitwy. Snape musi umieć to wszystko, co wy. Jesteś jednym z najpotężniejszych wampirów! Jeżeli nie ty, to kto inny może mu pomóc?! A jeśli się nie zgodzisz, to radźcie sobie sami, bo ja nie pozwolę Snape'owi ciągnąć tego dalej — oświadczył stanowczo, prostując plecy i przybierając jak najzimniejszy wyraz twarzy. — Nie zamierzam dać mu się zabić.
Oba wampiry gapiły się na niego długą chwilę, a potem spojrzały na siebie. Chyba rozmawiały bez słów, a Harry nie chciał im przerywać. W końcu Ceilidh skinął głową, po czym spojrzał na Harry'ego, który przygotował się na wszystko, co najgorsze. Na przykład na to, że zostanie zjedzony.
— Zdaje mi się, że być może cię nie docenialiśmy.
— To się często zdarza — odparował Harry.
— Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego. Twoje słowa są naiwne i niewiele wiesz, ale możesz być też bardzo... przebiegły. I niesamowicie odważny.
— Obawiam się, że przebiegłość to wina ślizgońskiej części mojej natury.
Ceilidh uniósł brwi.
— W rzeczy samej. A skąd bierze się tak wielka odwaga?
— Ma ją każdy Gryfon — powiedział Harry, uśmiechając się pod nosem.
— O tych waszych... domach wiem tylko tyle, ile Severus mi powiedział. Przypominają mi trochę wampirze klany.
— Więc pomożesz mu?
Ceilidh wydawał się rozważać to przez chwilę, a potem skinął głową.
— Owszem, będę go uczył.
Harry nie potrafił ukryć ogromnej ulgi.
— Pod jednym warunkiem — dodał Ceilidh.
Ojej...
— Jakim? — spytał ostrożnie Harry.
— Całkowicie zgodzisz się z moimi metodami działania.
W wyrazie twarzy wampira było coś przerażającego, coś takiego, co sprawiło, że Harry musiał na niego uważać.
— Nie, jeśli zamierzasz go skrzywdzić.
— Jestem pewien, że zaboli go przyzwyczajenie się do walki z jego nową prędkością i siłą, tak samo jak jakiekolwiek inne moce, których będę go uczył.
— Wiem, ale... poza tym go nie krzywdź. Nie rób niczego, co nie jest niezbędne.
— Dobrze — zgodził się Ceilidh.
— Przysięgnij — nalegał Harry.
Ceilidh uniósł brwi, ale przytaknął.
— Na krew i oddech, przysięgam, że nie zrobię nic poza tym, co będzie absolutnie niezbędne.
Harry skinął głową, a potem nagle się wzdrygnął.
— Ej, czekaj, czy ja będę teraz musiał pić z ciebie albo coś w tym stylu?
— Nie, nie ofiarowałem ci swojego nadgarstka, a nawet gdybym to zrobił, nie oczekiwałbym, że go przyjmiesz. Wystarczająco jasno dałeś do zrozumienia, że nie zamierzasz stać się jednym z nas i nie pociąga cię smak krwi.
Przynajmniej w tym jednym się zgadzamy, pomyślał Harry cynicznie.
— Proszę... Możesz teraz to... naprawić? Żeby Snape znów stał się sobą?
Ceilidh przytaknął.
— Po prostu pamiętaj o naszej umowie.
Mam przeczucie, że jeszcze będę tego żałował, pomyślał Harry z niepokojem, obserwując, jak Ceilidh podchodzi do Killiana i Snape'a.
Zatrzymał się na wprost Snape'a i pochylił, tak że mogliby sobie popatrzeć prosto w oczy, gdyby nie to, że Snape nie odrywał wzroku od Harry'ego. Starszy wampir wyciągnął rękę, chwycił go mocno za policzek i zmusił do odwrócenia głowy. Snape zawarczał i chciał się na niego rzucić, ale tyko wrzasnął z powodu wciąż boleśnie wykręconego do tyłu ramienia.
— On jest twoją słabością — oznajmił Ceilidh, wbijając w niego spojrzenie.
Snape warknął coś w odpowiedzi w tym samym języku, który przypominał wilczą mowę.
— Dobrze wiesz, kogo mam na myśli. Zostawiłeś go. Porzuciłeś — mówił Ceilidh cichym, spokojnym, przekonującym głosem.
— Nie — kolejne warknięcie.
— On jest twoją słabością.
— Nie — znów warknął Snape, próbując się wyrwać, ale palce zaciśnięte na jego policzku miały w sobie dość siły, żeby przy nadarzającej się okazji skruszyć mu szczękę. Wydawał się nie być zdolny do zamknięcia oczu i nie mógł oderwać wzroku od Ceilidha.
— Stanie mu się krzywda.
Niemal natychmiast wyobraźnia podsunęła Snape'owi widok Harry'ego rzuconego o drzewo. Wizja była tak żywa, że jęknął boleśnie.
— Nie!
Harry ledwie mógł w to uwierzyć. Snape zaczynał brzmieć jak człowiek. No dobra, wrzeszczał głośniej niż zwykle, ale przynajmniej dawało się rozróżnić słowa.
— Może zginąć.
Snape ryknął w zaprzeczeniu, gdy uderzyła w niego kolejna wizja: Harry, zakrwawiony i pokonany, trafiony zielonym światłem zaklęcia upada na ziemię.
— NIE!
— On jest twoją słabością — powtórzył Ceilidh tym samym uspokajającym tonem.
Pokonany przez obrazy nawiedzające jego umysł, Snape osunął się bezwładnie w uścisku Killiana i wtedy młody wampir go puścił. Podparł się dłońmi o ziemię i klęczał tak z wysoko uniesioną, wciąż przytrzymywaną przez Ceilidha głową. Krew, którą nabiegły jego oczy, zaczęła spływać mu po policzkach niczym łzy.
— Tak — szepnął chrapliwie.
Ceilidh nie krył satysfakcji.
— Nauczymy cię akceptować, że twój towarzysz może zostać ranny.
— Nie — wydyszał Snape.
— Nauczymy cię przyjmować ten fakt spokojnie.
— Ale nie w taki sposób — nalegał Snape z desperacją.
— A wtedy będziesz mógł pomóc mu wygrać tę wojnę.
— Nie za taką cenę! — zaryczał rozwścieczony Snape. — Spróbuj go tylko tknąć!
— Ależ zrobię to, a ty nauczysz się nie tracić zmysłów, gdy widzisz, jak skóra twego kochanka zostaje naznaczona bliznami, jego ciało połamane, a umysł... zniszczony.
— Nie!
— Tak.
— NIE!
— Tak musi być.
— NIE!
Harry zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył. Och, Boże, w co ja się wpakowałem? Zmusił Ceilidha, żeby obiecał, że nie zrobi Snape'owi większej krzywdy, niż było to rzeczywiście potrzebne, ale nie pomyślał, że wampir mógł zrobić coś złego jemu. Głupi, głupi Gryfon!, wyrzucał sobie.
Ceilidh puścił wreszcie Snape'a i cofnął się, pozwalając mu osunąć się na ziemię, po czym z uśmieszkiem na ustach odwrócił się do Harry'ego.
— Oczywiście zgodzisz się na to, prawda? Nie zranię żadnego z was tak naprawdę, to mogę zapewnić.
Harry już chciał potrząsnąć głową, robiąc kolejny krok do tyłu, ale wtedy jego wzrok spoczął na wciąż klęczącym, pokonanym Snapie i po prostu nie mógł powiedzieć nie. Snape tego potrzebował. Bo jeśli... nie, nie jeśli ale kiedy w tej wojnie odniosę rany, Snape nie będzie w stanie myśleć o niczym innym. Gdy ja tracę siły, on również słabnie. A jeżeli przyzwyczai się, że mogę być ranny, do świadomości, że jestem w stanie to znieść, wtedy przeżyje. Bo jeśli nie przywyknie do tej myśli, mógłby... mógłby dać się zabić. Lepiej zrobić to w ten sposób.
Przysunął się o krok.
— Snape? — zawołał łagodnie. Snape drgnął i spojrzał na niego takim wzrokiem, jak gdyby dziwiło go, że on tu w ogóle jest. Harry spróbował znowu. — Snape? Już w porządku?
Snape skrzywił wargi w odruchowym warknięciu, ale powstrzymał się i zacisnął je w wąską linię. Skinął głową.
Harry niemal osłabł z ulgi i pozwolił sobie na słaby uśmiech.
— Nie chcę, żebyś tracił nad sobą kontrolę za każdym razem, gdy ktoś rzuci na mnie zaklęcie.
— Nie straciłbym — warknął Snape z irytacją, walcząc z impulsem, który kazał mu biec i tulić Harry'ego do utraty tchu.
— Straciłbyś — wtrącił Ceilidh ze spokojną pewnością siebie.
— A ty trzymaj się od tego z daleka — syknął Snape i wstał. Killian odsunął się trochę, ale Ceilidh pozostał na miejscu.
— Ach, ale mój drogi przyjaciel, a twój ukochany towarzysz zgodził się na pewien układ, a ja dałem mu słowo, przysięgając na krew i oddech, że nauczę cię wszystkiego, co musisz wiedzieć i nie skrzywdzę bardziej, niż będzie to absolutnie konieczne. Wiedz, że zawsze dotrzymuję obietnic.
— Musisz nauczyć się kontrolować wampirze moce — dodał Harry. — Proszę, zgódź się!
Snape potrząsnął głową, jednocześnie przerażony i zdegustowany.
— Harry, nie będę siedział z założonymi rękoma i patrzył, jak dzieje ci się coś złego.
Harry również tego nie chciał, ale jeśli tylko pod tym warunkiem Ceilidh wyraził zgodę... to równie dobrze mógł się poświęcić. Już miał znowu zacząć błagać Snape'a, kiedy zauważył nagle, że ten trząsł się gwałtownie i stara się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Próbuje przezwyciężyć swój instynkt, który każe mu sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Nie chce mnie przestraszyć? Nie, raczej nie chce pokazać, jak bardzo jest słaby.
Gdyby jeszcze rok albo nawet miesiąc temu ktoś mu powiedział, że Snape ma jakiekolwiek słabości, Harry by go wyśmiał i nazwał szaleńcem. Teraz jednak nie było mu specjalnie do śmiechu.
Dobrze wiedział, że Snape sam do niego nie podejdzie, więc zrobił ostrożny krok w jego kierunku. Kiedy ani Killian, ani Ceilidh nie próbowali go powstrzymać, przyśpieszył, zdając sobie sprawę, że pragnie bliskości tak samo jak Snape. Obce wampiry go przerażały i Snape, nawet w stanie, w jakim teraz się znajdował, wydawał się dużo bezpieczniejszą opcją. Nie wiedział, kiedy doszedł do takiego wniosku, ale nie zamierzał teraz tego kwestionować.
Snape sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał zaprotestować, ale zaraz rozłożył ramiona i Harry przypadł do niego, owijając ręce wokół jego pasa i wtulając się w sztywny czarny materiał szaty. Piżmo i zioła, pomyślał. Woń Snape'a.
Snape się poddał. Merlinie, jego zapach... Ukrył twarz w zagłębieniu szyi Harry'ego, przyciągając go do siebie tak blisko, że niemal stanowili jedność. Moje niebo, mój cudowny chłopiec, moja słabość.... Jęknął, nie mogąc powstrzymać się, by nie musnąć językiem tętniącego pulsu, a potem znów zajęczał i lekko zadrżał.
Harry walczył sam ze sobą, bo instynkt nakazywał mu odczuwać przerażenie i uciekać, zanim sprawy zajdą za daleko. Wiedział jednak, że nie mógł tak postąpić, a poza tym bardzo, bardzo chciał zostać w tym uścisku, bo nawet mimo strachu czuł się bezpiecznie i nie miał ochoty opuszczać ramion Snape'a.
— Tylko nie gryź — wyszeptał, choć byli tak blisko. Nie mógł zignorować erekcji przyciśniętej do jego własnej, ale nie wzbraniał się też przed nią, bo jakaś jego część właśnie tego chciała. Obaj jesteśmy podnieceni i nie ma sensu zaprzeczać, powiedział sobie w duchu.
***
To był czysty surrealizm. Właśnie siedział przy stole z dwoma wampirami, które zaledwie chwilę temu go zaatakowały. Zbliżał się czas podwieczorku, więc Snape rozkazał skrzatom przynieść dla niego jedzenie, ale Harry nie mógł się zmusić, żeby je przełknąć. Próbował przekonywać samego siebie, że to zwykła, przyjacielska wizyta, wiedział jednak, że nie o to chodzi.
Ojciec i syn rozsiedli się wygodnie na kanapie Snape'a i jakimś cudem udawało im się przy tym zachować typową dla siebie grację. Obserwowanie ich w blasku świec nasunęło mu nowe przemyślenia i Harry bez trudu odgadł, że Killian lubił zgrywać zbuntowanego dziecka, który nosił ekstrawaganckie ubrania i obserwował świat z miną podekscytowanego przedszkolaka.
Jednak w lesie błyskawicznie reagował na polecenia Ceilidha, co znaczyło, że dobrze wiedział, kiedy należy być poważnym i szanować życzenia swego ojca, pomyślał.
— Smoki stanowią potencjalny problem — mówił Ceilidh i Harry skupił całą uwagę na temacie rozmowy. — Potrafimy być dostatecznie szybcy, żeby je ujarzmić, ale dokonanie tego bez ich zabijania może być bardzo trudne. Poniżej ramion, przy stawach barkowych, znajduje się ich najważniejsza arteria krwionośna, której uszkodzenie bywa śmiertelnie niebezpieczne. W zamęcie bitwy wiele wampirów może o tym nie pamiętać albo źle wycelować i ją przebić.
Snape pokiwał głową. Jeśli ta dyskusja przeciągnie się dłużej, nie będę mógł się powstrzymać, żeby go nie dotknąć i nie pić jego krwi. Tak naprawdę palce już drżały mu na myśl, żeby wyciągnąć dłoń do Harry'ego, który siedział nieopodal na podłodze. Co prawda, zaproponował wcześniej, że wyczaruje drugie krzesło, ale Harry odmówił.
— To zrozumiałe — skomentował Snape, składając ręce, by nie dać się ponieść emocjom. — Jestem pewien, że gdy wojna się wreszcie skończy, rada i ministerstwo przymkną oko na wampira, który zarżnął jednego czy dwa smoki.
— Rada jest niezwykle mądra i to z nimi wolimy zawierać sojusze, ale w ministerstwie pracuje pełno aroganckich bubków, którzy tylko biją się o stołki. Oni nie będą już tak wspaniałomyślni.
W niezwykle łagodny sposób wampir obraził ludzi pokroju Lucjusza Malfoya... Postaram się o tym pamiętać, pomyślał Harry z rozbawieniem.
— Czekajcie, bo się pogubiłem, myślałem, że rada jest częścią ministerstwa! Tak jak Wizengamot.
Snape zmarszczył brwi.
— Nie, radę tworzy grupa najstarszych i najmądrzejszych czarodziejów. Jeśli coś się przydarzy ministrowi magii i społeczeństwo nie jest z jakiegoś powodu w stanie wybrać nowego, wówczas rada ma pełne prawo przejąć kontrolę nad ministerstwem.
— Tak, jak to się dzieje teraz, bo Knot... nie żyje?
Snape potwierdził, a potem przeniósł wzrok na Ceilidha.
— Nawet jeśli nowy minister zostanie wybrany tuż po wojnie, rada będzie miała większą władzę, bo w opinii ludzi to dzięki niej czarodzieje przetrwali i zwyciężyli.
— Tak, wierzę, ale zrozum też moje wątpliwości. Bardzo nie chciałbym powrotu do starych czasów, kiedy wolno było na nas bezkarnie polować. Mam nadzieję, że uczestnictwo w wojnie przyniesie szacunek naszym dzieciom i da nam większe prawa w czarodziejskim świecie.
— Jestem pewien, że tak będzie — powiedział Snape z przekonaniem. — Póki co według opinii publicznej stoicie po stronie Czarnego Pana, ale gdy wreszcie wszystko się uspokoi, prawda wyjdzie na jaw, więc nie będą szukali winy w tobie i twoich ludziach.
— To są również i twoi ludzie — przypomniał mu Ceilidh łagodnie.
Snape skinął głową.
— Tak, bez wątpienia masz rację.
Ceilidh westchnął.
— Żałuję, że nie wiem, kto cię stworzył. Stanowiłbyś dla naszego klanu cenny nabytek i mieć cię wśród nas byłoby wielkim zaszczytem.
— Dziękuję — odparł Snape sztywno, nieprzyzwyczajony do podobnych deklaracji. – Dla mnie to też wielki zaszczyt.
— Nie ma sprawy. Szanuję cię, bo na to zasłużyłeś. Ale myślę, że na nas czas i powinniśmy zostawić cię z twoim towarzyszem. Chodźmy, Killianie. — Ceilidh podniósł się z kanapy tak płynnie, że Harry aż zamrugał. Wyglądało, jakby wampir po prostu... wzniósł się, a nie wstał.
Snape również wstał i poprowadził ich do ukrytych drzwi. Ceilidh odwrócił się jeszcze do Harry'ego.
— To była wielka przyjemność móc cię poznać. Mam nadzieję, że spotkamy się już wkrótce.
Prędzej piekło zamarznie, pomyślał Harry.
— Mnie również było miło — powiedział w zamian.
— Niedługo wrócę — oznajmił Snape i wszyscy trzej zniknęli.
Harry wydał z siebie westchnienie ulgi. Kiedy się tak wpatrywał w stojące przed nim, jeszcze ciepłe jedzenie, usłyszał burczenie w żołądku i natychmiast sięgnął po indycze udko.
***
— Nigdy więcej tego nie rób! — szczeknął Snape w tej samej chwili, w której wszedł do pokoju.
Harry upuścił widelec, zaskoczony pasją w jego głosie i furią wypisaną na twarzy.
— C-co? — zająknął się.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi... Składać propozycje w ten sposób... Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak niebezpieczny może być wampir jego pokroju? Nie jesteś niepokonany! — Kiedy Snape odprowadzał Ceilidha i Killiana, miał wystarczająco dużo czasu, żeby dokładnie sobie przypomnieć, co zaszło dzisiejszego popołudnia i jego strach przekształcił się w gniew skierowany ku Harry'emu. Nie mógł nawet o tym myśleć. On jest moją słabością. Teraz dobrze to wiem.
Harry otworzył szeroko oczy.
— Ale ty przestałeś być sobą! Tylko dlatego, że mnie schwytał!
— I co z tego?! — wrzasnął Snape ze złością.
Harry wstał, bo zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji gapienie się na Snape'a z poziomu podłogi nie jest szczególnie wygodne.
— Gdyby to była prawdziwa zasadzka, moglibyśmy szybko zginąć przez twój głupi błąd!
— Ty...!
— Nie chcę widzieć, jak umierasz z mojego powodu! — krzyknął Harry, nie dopuszczając go do głosu.
Snape poczuł się tak, jak gdyby go uderzono i niemal się zatoczył.
— Co takiego? — spytał z niedowierzaniem.
Harry wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić.
— Powiedziałem, że nie chcę, żebyś zginął z mojego powodu — powtórzył.
James. Lily. Cedrik. Syriusz... Merlinie, ten dzieciak stracił wystarczająco wielu bliskich mu ludzi tylko dlatego, że był, kim był. A teraz boi się, że kiedy zostanie ranny, ja przestanę kontrolować sytuację i dam się głupio zabić?
— Harry — zaczął łagodnie. — Obiecuję, że nie umrę z twojego powodu. A jeśli tak się stanie, to wyłącznie przez mój głupi błąd. Nie będzie to miało nic wspólnego z tobą.
— Nieprawda! Jeśli przeze mnie stracisz nad sobą kontrolę i umrzesz... Będzie to również moja wina!
Snape pokręcił głową.
— Nie, mylisz się. Poza tym, nigdy więcej nie pozwolę sobie na coś takiego, Harry. Nigdy. Wiem, że jesteś moją słabością, ale nauczę się z tym żyć. Rozumiesz?
Przyznaje, że jestem jego słabością. Nigdy dotąd Snape tak nie mówił... Boże, co ja zrobię, jeśli on zginie? Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że go koło mnie nie ma... To byłoby tak samo bolesne jak... jak strata Syriusza.
Coś z jego myśli musiało uwidocznić się na twarzy, ponieważ Snape podszedł i otoczył go ramionami. Harry pozwolił sobie zatonąć w ciepłym uścisku, wdzięczny za komfort płynący z tego dotyku.
— Gdybyś umarł, nie wiem, jak bym sobie z tym poradził.
— Bez wątpienia najpierw pogrążyłbyś się w żalu, a potem wrócił do życia, jakie wiodłeś, zanim stałem się wampirem — powiedział Snape kojąco.
— Nie. — Harry potrząsnął głową. — Nie mógłbym. Myślę, że chyba nawet cierpiałbym na symptom wycofania, że nie pijesz codziennie mojej krwi. Może nawet zacząłbym się ciąć. — Zaśmiał się, próbując żartem złagodzić niezręczną sytuację.
Ramiona Snape'a zacisnęły się mocniej.
— Nawet się nie waż, Potter.
Harry natychmiast przestał się śmiać i ukrył twarz w szatach na piersi Snape'a.
— Chyba za bardzo się przejmuję, żebym mógł ot tak po prostu wrócić do tego, co było przedtem — wyjaśnił stłumionym głosem.
Merlinie, nawet tak nie mów. Snape uznał, że musi wziąć się w garść. W tym wieku nie powinien tak często się podniecać, a temat rozmowy tym bardziej do tego nie pasował.
— Zjedz coś — powiedział szorstko. — Potem ja się posilę, a ty wrócisz wreszcie do wieży Gryffindoru.
Przez chwilę obaj nie wykonali żadnego ruchu, żeby się od siebie odsunąć, ale w końcu Harry kiwnął głową i zrobił krok do tyłu. Gdy Snape go puścił, usiadł i w milczeniu zabrał się do jedzenia.
W nocy nie mógł przestać myśleć o tym, jak bardzo sprawy zaszły za daleko i zastanawiał się, co by się stało, gdyby rzeczywiście któryś z nich zginął w nadchodzącej bitwie.

CZYTASZ
A Destined Year
FanfictionOpowiadanie nie należy do mnie, tylko je udostępniam. Atenszyn, atenszyn, fanfik posiada kontynuacje - A Fated Summer, która niestary nie została ukończona przez autorkę __________________________ Autor: Autumns_Slumber Adres oryginału: http://arch...