1.Prolog

172 6 0
                                    

Rok 1823, Wilno

Niby koniec, a to dopiero początek - pomyślał mężczyzna w średnim wieku.

 Dzień zaczął się zwyczajnie dla każdego w stolicy Litwy. Jedynie jeden mężczyzna w wieku około 25 lat wydawał się być smutny i podekscytowany jednocześnie. Był to brunet średniego wzrostu o niebieskich oczach.

Mężczyzna w prawej dłoni trzymał bilet na pociąg, a w lewej dłoni zgniatał jakąś kartkę. Było coś na niej napisane lecz przez to, że ciągle była zginana w innych kierunkach nie wiadome było co w sobie zawiera.

Po chwili zamyślenia brunet wziął swój czarny, długi płaszcz i opuścił budynek, w którym mieszkał tymczasowo. Udał się w kierunku wschodnim.

Podczas jego drogi kilka osób witało się i próbowało zwrócić na siebie uwagę mężczyzny lecz on zbywał ich krótkim powitaniem lub machnięciem dłonią.

Okolica, którą teraz szedł była mu znajoma gdyż był tu już nie raz z tegoż też powodu szedł bardzo pewnym siebie krokiem. Kiedy skręcił w jedną z ulic w oddali zobaczył dobrze znany mu betonowy dom.

Dom nie wyróżniał się dużo od innych w tamtejszej okolicy lecz dla mężczyzny był on jedyny w swoim rodzaju. Budynek był dość duży. Ściany domu były w kolorze białym lecz przez to, że dawno nikt ich nie malował były brudne i ta biel nie była taka czysta. Do drzwi domu prowadziły szerokie schody z czarną barierką.

Tu mieszkała kobieta, którą traktował jak własną matkę. Brunet zapukał do dużych, ciemnych drzwi. Już po chwili drzwi się otworzyły, a kiedy to nastąpiło mężczyzna został zamknięty w szczelnym uścisku.

-Jak dobrze Cię widzieć Adamie - zaczęła kobieta i odsunęła się od mężczyzny zapraszając go do domu gestem ręki

- Ciebie również miło widzieć Salomeo- Mickiewicz wszedł do środka i uprzednio zdejmując płaszcz poszedł do salonu. W pomieszczeniu dominowała szarość i biel.

- A więc co Cię sprowadza w moje skromne progi Adamie? - kobitka usiadła naprzeciwko bruneta

- Przyszedłem się pożegnać. Wyjeżdżam na zachód. Nie wiadome mi jest kiedy przyjdzie nam się zobaczyć- wtem do salonu wszedł mały chłopiec. Lat miał nie więcej niż 14.

Chłopiec był niskiego wzrostu również jak starszy miał włosy w kolorze brązowym. Jego oczy były ciemne co dostrzegł poeta.

-Dzień dobry- nieśmiało powiedział nastolatek patrząc w oczy Mickiewicza

- Dzień dobry - Adam próbował sobie przypomnieć kim jest ten czarnooki niski człowiek, ale nie udało mu się to- Jak Cię zwą chłopcze?

- Jestem Juliusz- spuścił wzrok na swoje buty i poprawił jeden ze swoich loczków, który akurat spadł na twarz chłopaczka. Po chwili jakby było sprawą pilną szybko dodał - Juliusz Słowacki proszę Pana

Wieszcz jakby się zamyślił. Z jego zamyśleń wyrwała go matka 14 latka cicho chrząkając

- Wybaczysz mi Salomeo na chwilę się zamyśliłem- zwrócił się poeta do kobiety

- W jakim celu Adamie wyjeżdżasz? - kiedy Juliusz to usłyszał pobiegł szybko do swojego pokoju co zdziwiło Mickiewicza gdyż młody na pewno nie rozpaczałby po kimś obcym

- Chcę znaleźć swoje miejsce i miłość. Tutaj mi się nie udało, więc na razie będę podróżował. Mam też nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy

- Miejmy taką nadzieję gdyż sam wiesz, że od zawsze byłeś dla mnie jak syn - uśmiechnęła się na te słowa, a do pokoju znowu wszedł młody Słowacki tylko, że tym razem trzymał jakąś książkę w dłoniach

Nastolatek podszedł do poety i podał mu ,,Dziady część II" po czym dodał:

- Bardzo podziwiam pana twórczość i kiedyś chciałbym być jak pan- po tych słowach Juliusz lekko się zaczerwienił. Mickiewiczowi zrobiło się ciepło na sercu, że ktoś w tak młodym wieku już docenia dzieła poety.

- Bardzo mi miło lecz muszę się już zbierać gdyż goni mnie czas. Mój pociąg nie poczeka na mnie- ostatni raz spojrzał na młodego Słowackiego i rzekł do obu osób w tym pomieszczeniu - Do widzenia

Wieszcz opuścił dom Słowackich i poszedł w stronę zawsze zatłoczonego, szarego peronu, z którego miał odjechać.

Poeta miał szczęście, że stacja kolejowa od domu Salomei nie była daleko. Z tegoż też powodu już po kilku chwilach był na miejscu. Adam będąc już na miejscu w oddali zobaczył swojego przyjaciela machającego mu ręką, aby łatwiej się odnaleźli.

Mickiewicz od razu podszedł do mężczyzny parę lat młodszego od siebie. Był to dość niski blondyn o zielonych oczach*. Młodszy z panów miał tak samo jak i Mickiewicz bokobrody. Nazywał się on Zygmunt Krasiński.

Bez zbędnych słów obaj panowie wsiedli do długiego pociągu. Usiedli w jednym z wolnych wagonów. Starszy poeta wyjął notes z kieszeni oraz pióro i zaczął coś pisać. Jego pismo było bardzo niewyraźne. Mimo wszystko można było się domyślić, że to będzie jeden z jego kolejnych wierszy.

^^^^^^^^^^^^^^

* nie byłam pewna jaki Krasiński miał kolor oczu dlatego tutaj ma zielone.

Rzeka PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz