*2 tygodnie później*
Adam wyszedł ze szpitala niecałe 2 dni. Od dwóch tygodni mężczyzna nie miał żadnego kontaktu z Juliuszem. W szpitalu jedynie odwiedzał go Zygmunt i możliwe, że parę razy zjawiła się jakaś kobieta i ktoś jeszcze.
Mickiewicz aktualnie siedział sam w swoim domu. Było to lekko przytłaczające, że czas spędzał w samotności. Mimo, że wieszcz rzadko bywał sam, był samotny, a to dwie różne sprawy.
Poeta długo nie został w domu. Po niecałych kilku minutach poeta wziął najpotrzebniejsze mu rzeczy i wyszedł z domu. W planach miał zajść po swojego przyjaciela. Jak postanowił tak uczynił. Powolnym krokiem szedł w kierunku domu Zygmunta.
Kiedy jednak doszedł pod dom drugiego pisarza w oknie zauważył Krasińskiego całującego się z Elizą. Mężczyzna nie chciał im psuć zabawy, więc wyciągnął kartkę i napisał na szybko krótki list, który wsunął pod drzwiami.
Adam odszedł od domu i zaczął kierować się w stronę tawerny, aby się upić lub chociaż pobyć z kimś. Ku jego zdziwieniu w lokalu było dużo ludzi, którzy go znali. Poeta usiadł przy stole z innymi Polakami.
Długo czekać nie musiał, aż większa część się dosiadła. Wszyscy rozmawiali i się głośno śmiali. W tle można było usłyszeć dźwięk grany przez Fryderyka. Obok pianisty siedział Ferenc. Mimo, że było to słabo widoczne, Mickiewicz dostrzegł jak panowie co jakiś czas lekko i dyskretnie łapią się za ręce.
Gdyby nie to, że lekarz zabronił Adamowi pić dużych ilości alkoholu, to poeta najprawdopodobniej leżałby już na jednym ze stołów z dużą ilością procentów we krwi. Niestety musiał siedzieć w miarę trzeźwy. Ciekawe co się stało z Towiańskim i tym całym jego kołem? Pytał sam siebie wieszcz.
Po godzinie, a może dwóch? Ciężko stwierdzić. Ktoś wszedł do lokalu i nie byłoby to nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że Adam poznał tą osobę. Był to Juliusz Słowacki. Młodszy poeta niepewnie wszedł do środka i zaczął się rozglądać. Gdy Mickiewicz to dostrzegł machnął mu ręką na znak, aby dosiadł się do jego stołu.
Słowacki lekko zdziwiony usiadł obok wieszcza. Osoby zgromadzone patrzyły na młodszego pisarza i co chwila rzucali Adamowi pytające spojrzenia.
- To jest Juliusz i chcę, aby dzisiaj z nami siedział.
- Musi udowodnić, że nie jest leszczem - krzyknął ktoś z drugiej strony stołu, a reszta osób go poparła.
- Co musiałbym zrobić? - zapytał lekko spięty Słowacki i się rozglądał szukając w kimkolwiek wsparcia.
- Zrobimy Ci mały chrzest. - powiedział mężczyzna, a Mickiewicz przyglądał się wszystkiemu bez słowa. - Wypij to - podał Julkowi butelkę wódki.
- Całą?
Mężczyzna pokiwał głową, a reszta ludzi uważnie przyglądała się Słowackiemu.
- Jeżeli nie chcesz tego robić to nie musisz. - powiedział mu cicho Adam.
Juliusz wziął butelkę do ręki i zaczął przyglądać się zawartości. Po kilku sekundach poeta odkręcił wódkę i przyłożył ją sobie do ust. W zasadzie to mógł tylko zyskać. Już po dosłownie chwili pisarz poczuł jak mocno zaczyna piec go gardło. Alkoholu nadal było dużo w środku, ale poeta się nie poddawał. Po kilkunastu chwilach odstawił pustą butelkę na stół.
Wszyscy patrzyli na niego jak na wariata, który zrobiłby wszystko co by mu kazali.
Słowacki wytarł usta rękawem koszuli i oparł się rozglądając dookoła. Dopiero teraz poczuł jak źle się czuje. To pewnie przez tak dużą ilość alkoholu wypitego za jednym razem.
- Myślę, że to dobry pomysł, aby Juliusz zmierzył się ze mną podczas improwizacji - powiedział pewnie Mickiewicz.
Wszyscy spojrzeli na niego oprócz Słowackiego, który był w swoim świecie. Usłyszał, że zaraz ma improwizować z Adamem, ale to olał.
Starszy z poetów wstał i zaczął improwizować. Szło mu gładko jak po maśle. Kiedy skończył zgromadzeni przy stole zaczęli bić mu brawo.
Nadeszła kolej na Julka. Mężczyzna wstał i się lekko zachwiał. Jednak wódka w takiej ilości i czasie nie służyła mu dobrze. Pisarz zaczął coś mówić, ale co jakiś czas brakowało mu słów. Nie było to często, lecz z parę razy.
W końcu kiedy skończył od razu usiadł na miejsce i dostrzegł jak ktoś z progu wejścia mu się przygląda. Wszyscy patrzyli na Słowackiego jak na kosmitę. Nikt nie bił brawa, a wręcz przeciwnie. Wtedy brunet z loczkami poczuł się jeszcze gorzej w środku. Adam wykorzystał to, że Juliusz był pijany, aby go ośmieszyć przed wszystkimi. Ciemnooki mężczyzna wziął swój płaszcz i mijając się z facetem, który mu się przyglądał wyszedł z lokalu.
Pisarz usłyszał za sobą kroki, więc starał się przyspieszyć, ale słabo mu to wychodziło. Kiedy osoba za nim była coraz bliżej poeta stanął w miejscu i zaczął wykrzykiwać:
- JA NIE CHCĘ UMIERAĆ! JESTEM JESZCZE ZBYT MŁODY! NIECH PAN KOGOŚ INNEGO PORWIE. MAM MATKĘ DO WYKARMIENIA.
Mężczyzna zignorował krzyki Juliusza i wziął go pod ramię.
- Zamknij się już - powiedział nie kto inny jak Zygmunt Krasiński.
Wtedy po głosie Słowacki poznał przyjaciela.
- Poszedł już sobie?
- Kto?
- No ten kto mnie gonił i śledził.
Krasiński walnął się ręką w twarz.
- Tak, pobiłem go i leży nieprzytomny pod lokalem. Już ci nic nie grozi. - mężczyzna przewrócił oczami.
- To dobrze.
Obaj panowie szli wolnym krokiem w stronę domu Salomei. Zygmunt starał się prowadzić drugiego jak najmniej niebezpiecznymi ścieżkami. Po kilku minutach ciszy młodszy z panów postanowił rozpocząć jakąkolwiek konwersację. Poeta jeszcze nie wiedział, że Julek wypił aż taką ilość wódki w takim czasie.
- Mówiłem Ci, że on nie jest odpowiednią osobą do wielbienia.
- A kto jest? Kto twoim zdaniem jest lepszy? - wykrzyczał Słowacki i wyrwał się od drugiego mężczyzny. Adrenalina w jego krwi była coraz większa.
- Nie wiem, ale nie Adam. Osobiście do niego nic nie mam i się z nim dogaduje, ale on ma ciężki charakter i trudno jest go zrozumieć.
- Powiem ci coś jak Ci na kimś zależy, ale tak naprawdę zależy to nie przejdzie Ci z dnia na dzień. Choćby nie wiem co się stało nie przestanie Ci zależeć w ciągu jednego dnia, nieważne jak bardzo Cię ktoś zrani.
- Podświadomość mi podpowiada, że nie zależy Ci na nim jako przyjacielu.
- Co masz na myśli? - obaj panowie znowu zaczęli powoli iść. Tym razem Julek szedł już bez pomocy. Świeże powietrze dobrze mu robi.
- Dobrze wiesz o czym mówię - powiedział Zygmunt tak jakby był pewny swoich zdań.
- Ja... Chyba... To znaczy... Bardzo prawdopodobne... - zaczął Słowacki jąkając się.
- No wyduś to w końcu z siebie. Nie mamy całego dnia.
- No to... - Gdy Juliusz chciał coś powiedzieć wraz z drugim poetą usłyszeli jakieś szepty zza ich pleców. Oboje odwrócili się w tamtym kierunku i to co tam zobaczyli ich zdziwiło.
CZYTASZ
Rzeka Przeznaczenia
Romance- Udasz, że nic się nie stało? Przychodziłem do Ciebie do szpitala! Uratowałem ci życie, a ty udajesz, że mnie nawet nie znasz! Myliłem się co do Ciebie - Juliusz zaczął do niego podchodzić. Mickiewicz cały czas milczał i przyglądał się drugiemu...