18. Nie wiem czy mogę ci ufać

27 3 3
                                    

- Co masz na myśli to mówiąc? - zapytał Krasiński.

- Kiedy porwał mnie wraz z Celiną powiedział mi coś strasznego. Powiedział, że jego planem było, aby po ślubie Mickiewicza z Szymanowską, kobieta miała oskarżyć swojego męża o zdrady, bicie, a nawet gwałt. Powiedział również, że gdybym nie poszedł wtedy za Adamem to plan by wypalił, ale skoro wszystko zepsułem to musi zmienić plan. Nowym zamysłem było zamordowanie mnie i wrobienie w to Mickiewicza co zniszczyłoby mu całe życie. Jestem pewien, że to on otruł Adama tylko nie wiem w jakim celu skoro nie taki miał cel. - powiedział Słowacki nadal pełen emocji. Miał szczęście, że nigdzie dookoła nie było ludzi,  a tym bardziej Augusta. Ojczym pisarza wyszedł od razu po oddaniu wieszcza w ręce lekarzy tego szpitala.

- Czyli całe to Koło Sprawy Bożej to jeden wielki pic na wodę i pułapka na Adama? - spytał zdziwiony Zygmunt.

-Mniej więcej tak.

Między oboma panami zapadła dość niezręczna cisza, która na szczęście nie trwała długo.

-Wiesz, że to dzięki tobie on ma szanse na życie? - powiedział cicho Krasiński tak jakby chciał, aby jego słowa dotarły tylko i wyłącznie do jednej osoby.

- Gdyby nie ja to by do tego nie doszło.

- Nie możesz obwiniać się za coś na co nie masz wpływu.

Juliusz nie odpowiedział nic na to. Nie martwiło go teraz nawet to, że jego żołądek domaga się jedzenia. Jedyne czym się aktualnie przejmował to stanem starszego poety.

Mężczyźni siedzieli razem w poczekalni już 2 godziny. Nie było żadnych wiadomości na temat stanu Adama. 

- Pójdę kupić coś do jedzenia bo znając ciebie nie zamierzasz wyjść stąd - powiedział Zygmunt.

- Dobrze. Będę tutaj cały czas siedział. - po tych słowach Krasiński opuścił poczekalnie i udał się do stołówki szpitalnej. Obaj panowie wiedzieli, że jedzenie będzie niedobre, ale głodzić się nie mogli, a tym bardziej Słowacki.

Po chwili Juliusz zauważył jak z sali operacyjnej wybiega jakaś lekarka, więc postanowił do niej podejść i zapytać o wszystko.

- Co z nim?

- Niech się pan odsunie i nie przeszkadza. Potrzebny pilnie doktor Félix  - krzyknęła kobieta do kogoś  w oddali. Po sekundzie przyszedł jakiś lekarz. Był wyższy od Słowackiego i miał blond włosy. Więcej szczegółów Juliuszowi nie udało się zauważyć, ponieważ po chwili obie osoby zniknęły za wielkimi szklanymi drzwiami.

Załamany Julek wrócił na swoje miejsce siedzące i oparł głowę na rękach. Przypomniał sobie co powiedział Mickiewiczowi i teraz pragnął, aby kiedy już wszystko będzie dobrze wieszcz niech nie pamięta tych słów.

Długo Słowacki czekać nie musiał, gdyż już po paru minutach pojawił się Krasiński z dwoma porcjami omelette du fromage. Młodszy pisarz podał drugiemu jedzenie i sam usiadł obok niego.

Z każdym kolejnym gryzem jedzenie stawało Julkowi w gardle. Nie był w stanie jeść skoro w sali obok Adam walczy o życie. 

-  Musimy coś zrobić Towiańskiemu - powiedział pewnie Słowacki, odkładając na bok swoją porcję pożywienia.

- Co masz na myśli mówiąc zrobić, Juliuszu? - zapytał Zygmunt patrząc na drugiego.

- Z chęcią bym go pobił, ale to nie zadziała. Po pierwsze on jest silniejszy, a po drugie ma lepsze kontakty i miałbym duże problemy. Proponuje, abyśmy wzięli go sposobem. Trzeba zrobić na niego jakąś pułapkę.

- Wchodzę w to. Idziemy od razu?

- Nie, nie wyjdę stąd dopóki nie będę pewny, że Mickiewicz żyje. 

- W takim razie jak masz zamiar się na nim zemścić? Za parę godzin to on może wyemigrować do innego kraju i wtedy szukanie go to tak jak szukanie igły w stogu siana. 

- W tym rzecz dlatego mam do ciebie prośbę, abyś ty to załatwił. Oczywiście jeżeli coś pójdzie nie tak to całą winę wezmę na siebie więc tobie nic nie grozi - Julek lekko się uśmiechnął.

- Nie nawalę obiecuję i żaden z nas nie poniesie konsekwencji.- powiedział pewny Krasiński i zamknął Juliusza w uścisku - Do zobaczenia później.

- Do zobaczenia. - po tych słowach Zygmunt opuścił ściany szpitala.

Tak naprawdę młodszy pisarz nie wiedział co ma zrobić i nie miał kompletnie żadnego pomysłu na zemstę na Andrzeju, ale był pewny że sobie da radę.

Po czasie nieokreślonym Słowacki zasnął na krześle. Obudził go jedynie starszy mężczyzna, który siedział tu od dłuższego czasu.

- Wybaczy pan, że pana budzę, ale zdaje mi się że to właśnie pan czeka na niejakiego Mickiewicza. Chciałem tylko poinformować, że jakieś 10 minut temu wywieźli go z sali operacyjnej i zawieźli na salę 169. - staruszek się uśmiechnął pogodnie.

- Dziękuje serdecznie. Oby było więcej takich dobrych ludzi jak pan - powiedział Julek i podał dłoń starcowi. Kiedy pisarz miał już odchodzić usłyszał jak nieznajomy coś mówi.

- Musi pan być ostrożny, gdyż nie wpuszczają nikogo spoza rodziny, a pan raczej spokrewniony z Mickiewiczem nie jest.

- Skąd pan to może wiedzieć? 

- Ja wiem więcej niż panu się wydaje, a teraz leć póki nikt do niego nie idzie.

- Jeszcze raz dziękuje. Jest pan cudowny.

- Nie ma za co młodzieńcze.

Tak jak powiedział staruszek tak Słowacki uczynił. Powoli nie zwracając na siebie uwagi wszedł do sali 169.

Wtedy pisarz dostrzegł Adama. Jego oczy się zaszkliły dopiero kiedy zobaczył wszystkie sprzęty, leki i inne rzeczy, które były teraz potrzebne wieszczowi do przeżycia.

Młodszy poeta usiadł na białym, twardym taboreciku szpitalnym obok łóżka i przyglądał się twarzy starszego pisarza. Teraz kiedy byli sami, a w dodatku Mickiewicz nie mógł skomentować zachowania Juliusza, młodszy z panów przyglądał się dokładnie twarzy drugiego. 

Słowacki zauważył każdą ryskę twarzy starszego pisarza, dopiero teraz do Julka dotarło, że Adam miał sine usta i ciemniejszą skórę niż przy ich wcześniejszych spotkaniach. Skórę miał strasznie suchą, a pod oczami można było zauważyć ledwo widoczne worki pod oczami.

- Gdybyś wiedział to wszystko co ukrywam wtedy życie byłoby łatwiejsze. Chciałbym się przed tobą otworzyć i powiedzieć o wszystkim co mnie gryzie, ale nie wiem czy mnie nie zranisz. Mój mózg każe mi trzymać się od ciebie z daleka, ale serce każde iść dalej. - powiedział cicho Juliusz i lekko ścisnął rękę poety.

Teraz kiedy Słowacki wiedział, że Mickiewicz żyje poeta był bardzo szczęśliwy. Jedyne czego brakowało mu do szczęścia to upadku Towiańskiego i zemsty na tym mężczyźnie. Julek wiedział, że Zygmunt da sobie radę, bardziej martwił się o to w jaki sposób tego dokona.

Nagle do sali weszła pielęgniarka i powiedziała do Juliusza:

- Co pan tu robi? Nie można tak sobie wchodzić do pacjentów.

- Wiem - odpowiedział spokojnie pisarz.

- Jest pan chociaż jego rodziną?

- Nie, przepraszam za problem. Już wychodzę.

- No ja mam nadzieję, że to się nie powtórzy więcej bo inaczej nie skończy się to na zwykłym upomnieniu.

Poeta wstał i wyszedł z sali. Narwana jakaś ta pielęgniarka - pomyślał brunet z loczkami.

Rzeka PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz