- Słyszałeś, że ponoć - Liszt ściszył ton wymowy, aby drugi pianista się do niego przybliżył co poskutkowało. - jest taki jeden mężczyzna o imieniu Fryderyk i ponoć ten pan ma łaskotki - ostatni wyraz powiedział szybko dlatego, że po chwili zaczął łaskotać Chopina.
Starszy kompozytor wybuchnął głośnym śmiechem i zaczął się wyrywać.
- NIE PROSZĘ PRZESTAŃ - wykrzykiwał cały czas się śmiejąc.
- Co mi dasz w zamian? - zaczął się z nim droczyć.
- WSZYSTKO CO CHCESZ TYLKO PROSZĘ PRZESTAŃ JUŻ BŁAGAM.
- Dobrze - Liszt zaprzestał swoich ruchów.
Chopin zaczął głośno oddychać i się uśmiechał. W tym czasie Ferenc przyglądał się drugiemu pianiście. Oglądał dokładnie jego twarz tak jakby widział go pierwszy raz.
- Czuję się lekko niezręcznie. - powiedział po chwili Fryderyk i się lekko zarumienił - Coś czuję, że masz jakiś plan.
- W zasadzie to wiem już co możesz dla mnie zrobić. - powiedział dość tajemniczo młodszy z panów.
- Powiedz, bo zaczynam się bać.
Wtedy wyższy z kompozytorów nachylił się do ucha drugiego i zaczął mu coś szeptać. Jedynymi osobami, które mogły usłyszeć o co chodziło byli ci dwaj pianiści.
- Tylko tyle? Jesteś pewny?
- Jestem - uśmiechnął się Liszt i przysunął się do Fryderyka.
- Wiesz, że nie musiałeś nawet o to prosić?
- Wiem, ale wolałem się upewnić.
Po dosłownie chwili patrzenia na siebie Ferenc zbliżył twarz do tej drugiego mężczyzny i złożył krótki pocałunek na jego wargach. Chopinowi ewidentnie to się nie spodobało, ale nic nie mówił. Co za dużo to nie zdrowo.
- Idziemy gdzieś? Może pójdziemy nad rzeczkę? - zaproponował młodszy.
- Czy ty myślisz, że będę chodził z bolącym tyłkiem po mieście?
- Oj tego nie wziąłem pod uwagę. W takim razie zostaniemy w domu. Chyba, że mam sobie już iść - zaśmiał się.
- Tego nie powiedziałem. Proponujesz co możemy robić w domu?
- Hmmm... Niech no pomyślę. Umiesz grać w szachy?
- Ja nie umiem? Oczywiście, że umiem. Jestem zawodowym szachistą. - powiedział pewnie Fryderyk i poszedł po wspomnianą grę.
Liszt nie musiał długo czekać. Już po chwili obaj panowie usiedli do stołu i zaczęli grę. Początkowo młodszy z mężczyzn dawał drugiemu forę, ale kiedy sobie przypomniał jak to starszy z nich się wychwalał jak umie grać to Ferenc zaczął już grać normalnie.
Oczywiście wyższy kompozytor miał o wiele większą przewagę co oznaczało, że wygrywał. Mimo wszelkich starań Chopina nie udało mu się dogonić drugiego i wyrównać wyniku.
- Oszukujesz! Nie gram z tobą - powiedział wkurzony Fryderyk i odszedł od stołu. Poszedł do pokoju i stanął przy oknie patrząc przed siebie.
Reakcja pianisty rozśmieszyła Ferenca czego nie ukrywał. Rozbawiony poszedł za mężczyzną do pokoju i powoli zaczął się do niego zbliżać.
Po chwili kiedy był już blisko drugiego złapał go od tyłu za biodra i ucałował jego szyję przy okazji odgarniając włosy z twarzy pianisty.
- Nie gniewaj się na mnie - powiedział Liszt nadał całując szyję drugiego.
- Nie gniewam się, ale oszukiwałeś.
- Nie prawda.
- Prawda.- odparł Chopin i odwrócił się przodem do rozmówcy.
- Po co miałbym to robić?
- No nie wiem, ale na pewno jakiś powód był.
- Frycuś uspokój się. Zapewniam Cię, że nie mam, ani nie miałem powodu do oszukiwania.
- Powiedzmy, że Ci wierzę - powiedział Fryderyk i przewrócił oczami.
- Niby dorosły, a gorzej jak z dzieckiem. -powiedział Ferenc sam do siebie i przytulił drugiego kompozytora.
- Słyszałem to.
- To dobrze. Prawdę powiedziałem - zaśmiał się.
* W domu Zygmunta po wyjściu Juliusza *
Początkowo po wyjściu Słowackiego z domu poety w pomieszczeniu panowała cisza i lekko napięta atmosfera.
Po paru minutach pisarz zaczął się przybliżać do kobiety, a kiedy chciał ją pocałować ta się odsunęła i spojrzała mu w oczy.
- Jakoś nie mam już ochoty. Pójdę lepiej już do domu. - kobieta wstała i ruszyła w stronę drzwi. Oczywiście pisarz poszedł za kobietą.
- Może Cię chociaż odprowadzę do domu? - zaproponował z lekką nadzieją w głosie.
- Nie, wolę być teraz sama, ale dziękuję za propozycję. - powiedziała kobieta i po założeniu płaszczu opuściła dom pisarza.
Zygmunt nim zdążył chociaż coś powiedzieć ujrzał jak drzwi zatrzaskują się przed jego nosem. Mężczyzna spojrzał na drzwi i wrócił do salonu. Podszedł do stolika i wziął z niego kilka kartek i jego pióro wieczne, na którym było wygrawerowane jego imię. Z czego poeta pamiętał to dostał ten przedmiot na swoje, któreś urodziny od Juliusza.
Pisarz postanowił nie zostawać samemu w pustym domu, więc po ubraniu się w cieplejsze ubrania opuścił mury swego domu i udał się. Krasiński w zasadzie nie wiedział gdzie pójść. Początkowo spacerował po ulicach Paryża.
Mężczyzna szedł obok mostu Pont des Arts, a kiedy ujrzał na nim tysiące, a może nawet miliony kłódek postanowił się tutaj zatrzymać. Poeta stanął obok ogrodzenia mostu. Pisarz oparł się o metalową bramę z kłódkami i spojrzał w dół. Na dole można było zauważyć szybko płynącą wodę, która obijała się o kamienie leżące na dnie co mężczyzna ledwo zauważył gdyż było ciemno, a głębokość wody w tym nie pomagała.
Westchnął głęboko i się lekko odsunął, patrząc na te wszystkie kłódki. Powoli przechodząc wzdłuż barierki przyglądał się każdej z kłódek po kolei. Mimo, że kilka, a nawet kilkanaście kłódek było niby takich samych to jednak każda się różniła. Różniło je to, że chodziło o totalnie innych ludzi. Jedna mogła należeć do kochającej się bogatej pary, a inna mogła należeć do sadysty i biednej kobiety, która nie potrafi wyjść z tego związku. Wtedy kiedy tak stał i patrzył na te niby nic nie znaczące kłódki dotarło do niego, że sam również chciałby umieścić taką z kimś wyjątkowym. Kimś specjalnym. Z kimś kogo pokocha całym sercem. Z osobą, z którą będzie chciał iść spać i budzić się u boku tej osoby. Taką osobą, z którą będzie rozumiał się bez słów. Chciałby umieścić tu inicjały osoby, z którą chcę założyć rodzinę i nie wyobraża sobie życia bez niej. W tym momencie mężczyzna miał na myśli nie kogo innego jak Elizę. Nie widział co będzie za kilkanaście lat, ale wiedział że chce, aby w jego przyszłości była ta kobieta.
CZYTASZ
Rzeka Przeznaczenia
Romance- Udasz, że nic się nie stało? Przychodziłem do Ciebie do szpitala! Uratowałem ci życie, a ty udajesz, że mnie nawet nie znasz! Myliłem się co do Ciebie - Juliusz zaczął do niego podchodzić. Mickiewicz cały czas milczał i przyglądał się drugiemu...