some of us love you Achilles, it's not much but there's proof

565 52 54
                                    

Niedługo moje urodziny, więc tym milej, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów w tym ff, właściwie pierwsza scena, którą wymyśliłam. Dodatkowo piosenka "Achilles, come down" jest inspiracją dla tego całego opowiadania, dosłownie jednego dnia ją poznałam, a drugiego zaczynałam to pisać.

Nie przedłużając, enjoy

===

grudzień 2000r., Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Wielka Brytania

Czekał już pół godziny, ale niewiele więcej mógł zrobić-jutro z samego rana jechali do domu, nie mieli więcej zajęć, a Krwawy Baron, duch Slytherinu, zapewniał go, że Castiela nie było w pokoju wspólnym. Nie wiedział, na ile mógł ufać duchowi, ale nie miał lepszego źródła informacji-większość Ślizgonów go nie znosiła, nigdy by mu nie odpowiedzieli. Cóż, pozbawiał ich drużyny wygranej co drugi mecz, to raczej sensowne. Gryfoni nie znosili Novaka równie namiętnie.

Bawił się palcami, wpatrując się w podłogę, gdy siedział na ławce przy lochach, czekając, aż brunet wreszcie się pojawi-nie umawiali się na dzisiaj, więc jedyne, co mógł zrobić, to liczyć, że w którymś momencie zejdzie do swojego dormitorium. Najpóźniej zrobi to wieczorem, chyba, że nie spędzał nocy u Ślizgonów...ale, w sumie, gdzie miał spędzać? Na pewno nie u Gryfonów. Może w Wieży Ravenclaw, u tego swojego Kevina, ale w to Dean też wątpił.

Średnio co minutę myślał, żeby wstać i wrócić do siebie, bo to bez sensu, ale przecież z jakiegoś powodu tu przyszedł, tak? Pieprzyli się po kątach od prawie dwóch miesięcy. Chyba mógł się z nim pożegnać na święta, czy coś. Zapytać, czy nie chce mu obciągnąć, zanim wyjedzie, albo czy nie chciałby może jechać z nim w jednym wagonie, by mógł robić to godzinami.

Usłyszał w końcu niski głos bruneta, rozmawiał z kimś ze swojego roku, jakąś dziewczyną-przystanął, gdy ich spojrzenia się spotkały, tak jak wtedy, gdy wychodził z Charlie do Hogsmeade, po czym przeprosił koleżankę i podszedł powoli, czekając, aż zniknie w salonie Slytherinu.

-Co tu robisz?-zapytał, nieco karcąco: Gryfon czekający przy sypialniach Ślizgonów wyglądał BARDZO podejrzanie, zwłaszcza, jeśli był to Dean Winchester. Blondyn nie zraził się jego tonem, wstając.

-Możemy pogadać? Tylko chwilę.

Niebieskooki rozejrzał się nieco, w końcu pokazując, że ma iść za nim-doprowadził go kawałek dalej, do małej wnęki tuż za zakrętem, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć. Ściągnął już szatę, był w koszuli, krawacie, swetrze, prostych spodniach i butach, jak większość uczniów poza zajęciami, więc nic nie wystawało poza zarys ściany.

-O co chodzi?

Dean oparł się o mur za sobą, wciąż bawiąc się dłońmi.

-Wyjeżdżasz na święta?

-Po co miałbym?

Winchester aż zamrugał z zaskoczenia-opuścił ręce, patrząc brunetowi w oczy.

-Jest Gwiazdka. Nie jedziesz do rodziny?

-Napisałem do ojca, czy mogę przyjechać, ale nie odpisał.-Castiel wzruszył ramionami.-Zostaję w Hogwarcie, jak co roku.

Gryfon zmarszczył brwi.

-Twoja rodzina nie obchodzi świąt? Jesteście ateistami, czy coś takiego?

-Winchester, mam szesnaście lat i jestem najmłodszy z piątki dzieci. Moi rodzice przestali bawić się w choinki i prezenty osiem lat temu, nie ma sensu, bym gdzieś jechał.-brunet wsunął dłonie do kieszeni, niezrażony własnymi słowami.-Zazwyczaj przed Nowym Rokiem są u mnie w domu spotkania biznesowe o przedłużenia kontraktów, tylko bym wszystkim tam zawadzał.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz