31 grudnia 2001r., Londyn, Wielka Brytania
W Londynie, jak zwykle, lało jak z cebra, a Castiel założył złą kurtkę.
Sto razy mu mówił przed wyjściem, "weź tą, nie jeansową, będziesz chory i jeszcze wody do domu naniesiesz", ale brunet dalej upierał się, że jest dużym, odpowiedzialnym obywatelem i "potrafi się chyba ubrać, nie?". Nie, nie potrafił. Wyglądał jak mokra kura.
-Jeszcze jedno pierdolone "a nie mówiłem", to wracam do siebie na resztę przerwy świątecznej.-oświadczył, po którejś z kolei dumnej odzywce Deana.-Nie żartuję.
-Już widzę, jak się pakujesz. Normalnie drżę ze strachu.
-Miało nie padać, moja wina, że pada?
-Kotku, to jest Londyn, czegoś się spodziewał?
-ŻE NIE BĘDZIE PADAĆ!
Winchester zaśmiał się słodko, mocniej splatając ich palce, gdy zaciągał ich do najbliższej alejki-Castiel pomrukiwał coś za jego plecami, ewidentnie niezadowolony ze swojego stanu, ale posłusznie dał się wprowadzić w ciemność.
-Chodź tu.-zielonooki popchnął go łagodnie na ceglaną ścianę, nachylając się do jego ust, by z uśmiechem go pocałować. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i skorzystał z tego, że nikt dwa razy tu na nich nie spojrzy z ulicy, by rzucić zaklęcie.-Ventus.
Cas mruknął z zadowoleniem, całując go nieco zachłanniej w podzięce, gdy jego ubrania powoli wysychały. Blondyn cmoknął go w spierzchnięte wargi, wciąż się uśmiechając i wsuwając palce w jego ciemne włosy, by lepiej je osuszyć.
-Gamoń z ciebie.-stwierdził.-Jechać do Londynu, w zimę, w jeansowej kurtce. Będziesz chory.
-Przeżyję.-Castiel poprawił kaptur chłopaka, by woda nie kapała mu na twarz.-Już niedaleko.
-Ta, myślisz, że po tamtej stronie nie będzie padać? To to samo miasto!
-Tam będę mógł wyczarować sobie parasolkę. Chodź już, Gabe nas zabije, jak przyjdziemy spóźnieni!
Dean znów złapał go za rękę i pozwolił Ślizgonowi wyprowadzić się na ulicę, by mogli dalej brnąć przez miasto do Dziurawego Kotła.
To był spontaniczny, głupi pomysł, wpadli na niego ledwo dobę wcześniej -całą Gwiazdkę Castiel spędził w Dolinie Godryka, przywiózł wino dla starszych Winchesterów i po prezencie dla młodszych, Dean znowu odebrał go ze stacji i przeprowadził ich przez śniegi miasteczka do chatki. Novak przez pół Wigilii łapał się na tym, że musiał dekoncentrować się od własnych myśli, bo zwyczajnie by się przy tamtym stole popłakał-jego rodzina nie obchodziła już świąt, praktycznie żadnych, a Winchesterowie przyjęli go z otwartymi ramionami, nakarmili, dali prezenty i traktowali jak jednego ze swoich. Obudził się w świąteczny poranek z Deanem wtulonym plecami w jego klatkę piersiową, zjadł z nim śniadanie i zaśmiał się cicho, gdy blondyn obejmował go mocno, otworzywszy już swój prezent. Nie miał takich świąt od lat, właściwie nigdy takich nie miał, a teraz było tylko lepiej, bo Mary zgodziła się, by pojechali do Londynu, by odwiedzić brata Castiela w Sylwestra.
Weszli w końcu do Dziurawego Kotła, przeszli przez mur i odetchnęli głębiej, przywitani hałasami magicznej ulicy. Wszyscy świętowali nadejście kolejnego roku, iskrzące się w powietrzu światełka rozświetlały mrok nocy, po niebie sunął wielki, chiński smok ze sztucznych ogni, a czarodzieje wychodzili z domów, by spotkać się z przyjaciółmi. Tu akurat nie padało-ktoś musiał rzucić odpowiednie zaklęcie na całą Pokątną, może nawet Ministerstwo w ten jeden wieczór roku postanowiło trochę pomóc swoim obywatelom.
CZYTASZ
O, Children
FanfictionWygranie najbardziej prestiżowego turnieju w świecie czarodziejów nieco się komplikuje, gdy Dean Winchester znów spotyka swoją szkolną miłość, a żadne czary nie są w stanie wymazać mu z pamięci Szukającego z drużyny Slytherinu, który zawrócił Gryfon...