collecting names of the lovers that went wrong

542 52 36
                                    

maj 2018r., Dakota, Stany Zjednoczone Ameryki, teren chroniony przed niemagami

Pamiętał pierwszy raz, gdy wszedł na większy stadion do Quidditcha-grał wtedy w niższych ligach, ledwo co zaczynał swoją karierę. Tu nie było znajomych szatni czy szafek, nie było schowków, w których potrafił odnaleźć swoją miotłę z zamkniętymi oczami, tutaj wszystko było inne, większe, bardziej bezosobowe. Pamiętał ich boisko w Hogwarcie, niskie trybuny i wieżyczki, pomieszczenia graczy-ile godzin tam spędził? Nie do zliczenia. Był tam niemal codziennie od drugiej klasy, przez całe pięć lat, to miejsce zawsze będzie sprawiało, że czuł niesamowitą nostalgię do tamtych czasów. Tam pierwszy raz latał na poważnie, pierwszy raz ubierał swój uniform, pierwszy raz szykował się przed meczem...tam pierwszy raz całował się z Castielem, tam pierwszy raz uprawiali seks, tam pierwszy raz zrozumiał, że powoli przestaje go nienawidzić, a zaczyna się w nim zakochiwać, coraz bardziej z dnia na dzień. Stadion w Hogwarcie zawsze był dla niego najważniejszy, ale musiał przyznać, że te większe, te, które przyjmowały kibiców z całego świata i organizowały najważniejsze mistrzostwa też robiły CHOLERNIE dobre wrażenie.

Budowa amerykańskiego niewiele różniła się od budynków mugolskich-trybuny ciągnęły się rzędami w górę, na samej górze widniały...tarasy? Balkony? Dean nie wiedział, jak je nazwać, ale można było na nich obejść cały stadion. To jedne z lepszych miejsc, chyba, że zacznie lać deszcz, ale tutaj było to mało prawdopodobne.

Przylecieli tu kolejnym samolotem i z marszu poszli obejrzeć boisko, na którym mieli kolejne miesiące grać, ich rzeczy były w drodze do hotelu, mieli trochę czasu. Wszyscy byli w mugolskich ubraniach, na co obsługa stadionu nieco się zdziwiła, ale co mieli zrobić, przyjść w swoich uniformach? Nie wymagajmy za dużo, to wciąż były Harpie z Holyhead.

Zielona trawa połyskiwała lekko w słońcu, obręcze lśniły srebrem, piasek pod nimi tworzył łagodne wzgórze, które miało chronić Obrońców w razie upadku. Dobre boisko. Porządne. Trochę się nalatają, ale mieli warunki.

Znicz Deana podążał za nim w powietrzu, nie odstępując swojego właściciela na krok: wzleciał łagodnie nad jego ramię, gdy mężczyzna obserwował trybuny z najwyższego możliwego punktu stadionu. Charlie i Benny byli dokładnie naprzeciwko niego, dzieliły ich dziesiątki metrów pustej przestrzeni. Silvian i Brooke przechadzali się za Benedictem wzdłuż barierek. Kaia zniknęła gdzieś w toalecie, a Jo siedziała na krawędzi tarasu, z nogami w dole, opierając się o metalowe zabezpieczenia i patrząc na obręcze w zamyśleniu. Już planowała taktykę względem boiska. Harpie rzadko kiedy odpoczywały od swojej profesji.

Mieli środek maja, w sierpniu ostateczny finał, jeśli do niego dojdą-za trzy miesiące opuści to miejsce, piękne, wielkie boisko, hotel kawałek dalej, Stany Zjednoczone, cały kontynent. Wróci do Wielkiej Brytanii, Anglii, Doliny Godryka, by tam odpocząć kilka miesięcy do kolejnego sezonu-przed zmianą sponsora sądził, że doskonale wie, co wtedy zrobi, jak spożytkuje ten czas. Planował w końcu znaleźć sobie żonę, wziąć ślub, ustatkować się, mieć własne dzieci, jak to powiedział Benny, ale teraz? Nie miał pojęcia, czego konkretnie chce. Może wcale nie zależało mu na rodzinie tak bardzo, jak sądził? Może entuzjazm Sama dotyczący takiego życia za bardzo na niego przeszedł?

Nie widział siebie jako ojca, jako męża, kogoś, kto żyje dla wspólnych, rodzinnych obiadków, dla odbierania maluchów z przedszkola i planowania wakacji. Wciąż miał karierę, więc na jakiś okres roku by znikał-która kobieta chciała męża, którego widzi może cztery miesiące z dwunastu? A jeśli nie kobieta, który facet z nim wytrzyma, jeśli nie będą mieli bezpośredniego kontaktu? Kto niezwiązany z tą branżą w ogóle wiązał się z osobą publiczną? To wariactwo, o wiele bardziej skomplikowane, niż by tego chciał.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz