hey, little train, wait for me, i once was blind, but now i see

550 51 121
                                    

Generalnie ja lubię udawać że nie jestem mazgajem ale zawsze jak słucham O, Children to w tym jednym najważniejszym momencie ryczę jak głupia

Mam więcej sentymentu i nostalgii do świata Harryego Pottera niż rzeczywistości

Realny pierwowzór tutejszego Dyzia, czyli kochany piesek, który wszędzie za mną chodził, niestety odszedł już z tego świata, znicz dla kudłatego bohatera [*]

===
czerwiec 2018r., Londyn, Wielka Brytania

Pożegnali się z Benny'm, Andreą, Raisą i dzieciakami, gdy najstarsza kobieta zapewniła ich już sto razy, że nie potrzebują większej pomocy-dziewczynki przybiły im piątki, po czym machały do nich, aż zniknęli za drzwiami. Były równie wykończone tym dniem, co ich mama, ale dzielnie trzymały oczka otwarte, by powiedzieć mężczyznom trzy słodkie "papa".

Charlie zadzwoniła do niego, gdy jechali autobusem do supermarketu-zapytała o dzieciaka i przekazała mu kilka najważniejszych wiadomości z Dakoty. Otworzą im przejście jutro rano o dziewiątej. Zdążą? Zdążą. Czemu mieliby nie zdążyć, przecież to banalne.

Nie wiedział, gdzie Castiel dokładnie mieszkał, więc zdawał się na niego-i tak najpierw musieli zahaczyć o sklep, by kupić coś do jedzenia na wieczór. Brunet wyprowadził ich na ulicę przy tym najbliższym jego mieszkania, otwierając drzwi i przepuszczając w nich Deana, gdy wchodzili.

Sklepik nie był duży, ale z pewnością miał im wystarczyć. Nie kupowali jedzenia na miesiąc, tylko do jutra. Mieli osiemnastą, cały dzień spędzili w szpitalu, za piętnaście godzin wracali do Stanów, Dean zadowoliłby się jedną bułką i butelką wody.

Castiel najwyraźniej miał inne zdanie.

Uniósł dwie paczki makaronu, bezgłośnie pytając blondyna, który woli. Winchester przewrócił oczami, nosząc w ręce koszyk na ich zakupy.

-Cas, jutro wracamy. Nie potrzebujemy dużo jedzenia.

-Zapraszam cię do mojego domu, więc muszę cię jakoś nakarmić. Widziałeś siebie kiedyś? Masz sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i jesteś sportowcem. Potrzebujesz węglowodanów.

Dean zmarszczył brwi, obrażony.

-Sto osiemdziesiąt sześć.

-Oh, wybacz. Sto osiemdziesiąt sześć.-Castiel przewrócił oczami, unosząc znów paczki makaronu.-Jemy świderki, czy spaghetti, wielkoludzie?

Winchester wskazał w końcu na świderki, a brunet przekazał mu paczkę do koszyka.

-To nie ja jestem wielkoludem, tylko ty jesteś niski.-mruknął.-Jest różnica.

-Spieprzaj, mam metr osiemdziesiąt!-brunet szturchnął go ramieniem, gdy wybierał warzywa na patelnię.-Siedemnaście lat temu byliśmy praktycznie na tym samym poziomie.

-Ta, siedemnaście lat temu nie musiałem się golić. Co robisz?-Dean spojrzał mu przez ramię.-Po co nam papryka?

-Możesz się nie wtrącać? Ja gotuję.

-To ja płacę.

-Ja płacę.

-Nie, bo ja.

-Ja.

-Ja.

-Ja.

-Jak pozwolę ci zapłacić, mogę spać na kanapie?-Dean uniósł brwi.-Bo nie zabiorę ci łóżka.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz