kiss me like you wanna be loved

578 55 55
                                    

styczeń 2001r., Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Wielka Brytania

-Ile to już? Sześć do trzech?-Dean uśmiechnął się zwycięsko, podrzucając dopiero co złapanego Znicza.-Przypomnij, co wygram?

-Jeszcze nie wygrałeś.-Castiel przewrócił oczami, zawiszając w powietrzu tuż przy nim.-A obciągam ci od trzech miesięcy całkowicie za darmo.

Winchester wyrzucił w powietrze piłeczkę, która znów zaczęła im uciekać. Pochylił się na swojej miotle, podlatując bliżej Ślizgona i ciągnąc go za rękaw płaszcza do pocałunku. Niebieskooki mruknął, jakby protestował, bo jego duma bardzo w tym momencie cierpiała, ale odwzajemnił gest, zaciskając palce na kapturze Gryfona.

-Zawsze wygrywam, kochany.-stwierdził Dean, gdy już oderwał swoje wargi od jego.-Trzeba by się z tym było powoli pogodzić.

Brunet pokręcił głową, unosząc wyżej brodę.

-Prędzej zginę!

Dean zaśmiał się z niego, odlatując, by znów złapać Znicz.

-Jak zamierzasz cały dzień wisieć w miejscu, w końcu ptaki w ciebie wlecą!-krzyknął mu przez ramię.-Będzie dziesięć do trzech!

Castiel oblizał delikatnie wargi, patrząc, jak chłopak wzlatuje w górę, z determinacją goniąc małą piłeczkę.

Stadion był pusty, byli na nim sami-śnieg leżał w dole, wychodzony tylko tam, gdzie musieli wyjść z szatni na zewnątrz. Mieli środę po lekcjach, większość uczniów siedziała nad wypracowaniami, które oni zdążyli ogarnąć wcześniej, więc od końca zajęć tkwili tutaj, ścigając się do Znicza Deana w ramach małego treningu. Cóż, ich wspólne ćwiczenie Quidditcha nie miało aż tak wiele wspólnego z rzeczywistym przygotowaniem do meczów, ale, o ile się dobrze bawili, żaden z nich nie chciał tego przerywać.

Coś się zmieniło, gdy Dean wrócił po świętach-był dla niego milszy, przestali mówić do siebie po nazwisku, nie szukali wymówki, by wrednie sobie dogadać. Brunet nie był do tego przyzwyczajony i, tym bardziej, nie wiedział dlaczego tak się działo, ale nie narzekał.

Dean wyraźnie docenił to, że zabrał go wtedy do cieplarni, pokazał coś, czego nie pokazywał nikomu innemu-bał się, że to za dużo, że Winchestera nie będą takie głupoty obchodzić, ale się mylił. Nigdy jego własny zły osąd sytuacji go tak nie cieszył. Po tak długim czasie wkurwiania się nawzajem niemal codziennie przyjemnie było pobyć ze sobą i nie prowokować żadnych niemiłych sytuacji, zwłaszcza, że blondyn był dobrym towarzystwem.

Przegrali z Gryfonami dwa ostatnie mecze, ale zielonooki go z tego powodu nie wyśmiewał, pogratulował mu nawet, że grał świetnie ("po prostu ja lepiej, cóż, jestem geniuszem": dostał za to w ramię, ale tylko pokazał mu język za ten akt przemocy)-musiał się postarać przy kolejnych rozgrywkach, bo mogło być różnie z Pucharem. A przecież obiecał sobie, że go w tym roku zdobędzie, to mogło mieć spory wpływ na jego przyszłość, chciał w końcu grać zawodowo.

Ćwiczyli już kilka godzin, założyli się, kto z nich złapie Znicz więcej razy i, jak na razie, Dean zdecydowanie wygrywał. Rzucił się za nim w pościg, wypatrując piłeczkę na tle śniegu, ale chłopak miał trochę przewagi przy odległości. Swoją drogą, nie było mu zimno? Miał zaróżowione policzki i nos, grał bez czapki, w środku zimy. W końcu będzie musiał się poddać, żeby mogli wracać, i tak z nim już dzisiaj nie wygra.

Lodowaty wiatr wdarł mu się pod płaszcz, drażniąc ciepłą skórę. Gdyby trenował sam, poszedłby do zamku już z godzinę temu, ale lubił patrzeć, jak Dean latał, jak zdobywał kolejne punkty, jak jego czerwony uniform odznaczał się na śnieżnym tle, a jasne oczy uśmiechały się do niego, gdy znów wygrywał. Chyba mogli zostać jeszcze kilka minut, nic złego im się tu nie stanie...

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz