Prolog

1.1K 74 46
                                    

w mediach króciutki edicik z quidditcha, dla lepszej wizualizacji za co Dean Winchester dostaje w tym ff gruby szmal

dla przypomnienia-SUMy to egzaminy na piątym roku Hogwartu, takie ichnie matury, chociaż mają egzamin na koniec każdego roku to te są najważniejsze

Ścigający-podaje piłkę w Quidditchu, ma przerzucić ją przez obręcz (jedną z trzech)

Obrońca-taki bramkarz

Szukający-ma złapać najmniejszą piłkę w grze, Złoty Znicz(warty 150 punktów, czyli 15 bramek+kończy mecz)

Pałkarz-odbija Tłuczki, które mają zrzucić jego kolegów z mioteł

Bogin- potwór przybierający postać największego lęku osoby, która go zobaczy

kwiecień 2018r., okolice Londynu, Wielka Brytania

Dean Winchester bał się latać.

Nienawidził wysokości, nienawidził spadania i nienawidził tego uczucia w żołądku, gdy zbliżał się znów do ziemi. Miewał koszmary o spadaniu w nieskończoność, o katastrofach lotniczych, o śmierci poprzez upadek z dużej wysokości-NIENAWIDZIŁ LATANIA. Nie znosił. Wolałby utonąć, ale nie spaść z wieżowca, chociaż to drugie pewnie trwałoby krócej. Bał się latać do tego stopnia, że wysokość-dosłownie wysokość, szum wiatru, zimno, ziemia daleko, daleko pod jego stopami-przez większość życia była jego boginem. Pamiętał, jak stał przed tamtą cholerną szafą na trzecim roku, pośrodku klasy, jak wyciągał różdżkę i powtarzał w głowie zaklęcie, czekając, aż bogin zmieni formę, a później po prostu go sparaliżowało-stał tam, wydawało mu się, na szczycie budynku, ale pod stopami nie miał nic, oprócz kilometrów pustej przestrzeni, a gdzieś w dole tkwiła ziemia, ludzie, samochody i cały świat. Nie potrafił rzucić cholernego Riddikulus, a wtedy marzył o karierze aurora, jak jakiś naiwny idiota-nauczyciel musiał odwołać bogina sam, bo on przez dobrą minutę nie mógł nawet unieść różdżki, by się go pozbyć.

A więc, bał się latania, jak niczego innego-i posiadając ten paraliżujący, obezwładniający lęk, postanowił związać przyszłość z Quidditchem. Ewidentnie nie miał instynktu samozachowawczego.

No dobra, spróbował z tym aurorem, ale trzeba było mieć wybitne na SUMach z eliksirów, a on nie znosił kurestwa jak mało kto. Ledwo zdawał z roku na rok, Rowena przepuszczała go tylko dlatego, że mógł wykręcać się treningami i własnym urokiem osobistym. Poza SUMami, zawalił też praktyczne z obrony przed czarną magią-tak, nie umiał pozbyć się bogina, chociaż tym razem przybrał inną postać i nie, nie odzywał się po tym egzaminie przez dobre trzy dni praktycznie w ogóle-oraz zapałał niesamowitą niechęcią do Ministerstwa, a co za tym idzie, instytucją aurorską. Chcąc nie chcąc, aurorzy byli i nadal są kontrolowani przez tego, ktokolwiek w danym momencie był Ministrem Magii, a on nie chciał mieszać się w politykę, przerażało go, do czego ci ludzie byli zdolni. Auror brzmiał dobrze, gdy o tym myślał w czwartej, piątej klasie, szlachetny zawód, który chroni innych, łowca czarnoksiężników, zamykający parszywe mordy w Azkabanie-to zdecydowanie by do niego pasowało-ale życie samo uwarunkowało go do Quidditcha, więc z tym nie miał problemów. Jego mama grała, gdy była w Hogwarcie, tak samo przyszywany wujek, oboje byli nieźli: dostał od nich pierwszą miotłę na czwarte urodziny, zabawkową, latał sobie może metr nad ziemią po domu, denerwując tym tatę i strasząc ledwo co urodzonego brata, ale uwielbiał ten kawał drewna. W wieku siedmiu lat na Gwiazdkę dostał kolejną miotłę, już poważniejszą, na której latał w ogródku, łapiąc rzucane przez Mary piłki. Matka zdecydowanie chowała go na Ścigającego-ile on godzin spędził w powietrzu, łapiąc każdy jej rzut, trafiając w obręcz i wracając w górę, Chryste, całe dzieciństwo! Oczywiście, że chciał wstąpić do drużyny z marszu, gdy przekroczył próg szkoły. Na pierwszym roku kandydował właśnie jako Ścigający, skoro tak go nauczono, ale starsi uczniowie byli znacznie lepsi od niego, szybsi, sprawniejsi, silniejsi...jako jedenastolatek nigdy nie dałby sobie rady. Przez cały rok ćwiczył od niechcenia na lekcjach z podstaw latania, tracąc nadzieję, że cokolwiek osiągnie, ale, na szczęście, ktoś zauważył, że nieźle mu idzie ze Zniczem-skupił się na tej pozycji, ćwiczył kolejne miesiące i na drugim roku dostał się do drużyny swojego domu. Gryffindor nigdy nie miał lepszego Szukającego.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz