kwiecień 2002r., Wiltshire, południowo-zachodnia Anglia
Z Gabrielem było jednocześnie odrobinę łatwiej, jak i zdecydowanie trudniej.
Zasadniczą różnicą między złotookim, a Castielem, było to, że Gabe miał już całkowicie wyjebane. Odebrali go na peronie i na dzień dobry przytulił lekko Deana, mamrocząc ciche "mam nadzieję, że skurwiele cię jeszcze nie zakatowali"-Winchester zamrugał, ale odwzajemnił uścisk, wypuszczając głośno powietrze. Jak dobrze było znów czuć obecność kogoś znajomego, kogoś, kto nie był Casem, w tym obcym miejscu.
Nie znali się długo, spędzili razem ledwo jednego Sylwestra i poranek po nim, czasami Castiel przekazywał mu wieści od młodego mężczyzny, a on kazał mu go pozdrowić, ale naprawdę szybko zaskoczyli. Na swój sposób miał Gabe'a za przyjaciela, nie tylko brata jego chłopaka, a to było naprawdę miłe, zwłaszcza, że on też go polubił. Sam i Cas dogadywali się na podobnych zasadach.
Lucyfer zaczął pierdolić już na wejściu, ale Gabe tylko pokazał mu środkowy palec i przeszedł dalej, prowadząc w powietrzu swoją walizkę. Tak, on zdecydowanie miał tej rodziny dość i przestał to ukrywać kilka lat temu.
Obiady i kolacje wciąż były cholernie nieprzyjemne, ale przynajmniej później dzień stawał się ciekawszy-Gabriel przemycał Casa przez cały dom i stał chwilę na czatach, by w razie czego przegonić Malvina, a rano brunet wymykał się po cichu i wiał z powrotem do siebie.
W ciągu dnia Castiel wyciągał go na dwór, na słoneczną pogodę i przyjemne powietrze-ogrody z tyłu rezydencji były tak piękne, jak je opisywał, stare drzewa dawały im cień i prywatność, ścieżki ciągnęły się nieskończonymi labiryntami, trawa upstrzona była dzikimi kwiatami i krzakami. Tu nie było elegancji, jak na wjeździe, tutaj rośliny rosły w większości jak chciały, pewnie dlatego, że większość przyjezdnych nawet nie widziała tego miejsca na oczy. By tu dotrzeć, trzeba było wyjść przez kuchnię lub przejście w lewym skrzydle budynku, a z okien na pierwszy rzut oka widać było las. Właściwie, ten ogród dokładnie tym był, nieco bardziej ogarniętym i ściśniętym, prywatnym, oświetlonym w nocy przez lewitujące lampiony, ale wciąż lasem.
Cas zabierał go do fontanny w środku zagajnika, starej, z odchodzącą farbą i rdzą, bez płynącej wody, jedynie z mętnym zbiornikiem w środku. Ptaki przysiadały tam, by się napić, ćwierkając głośno i przepychając się w kolejce. Kilka drewnianych ławek było wokół tego małego placyku, gdzieś między drzewami tkwił zielony hamak-tam właśnie spędzali długie godziny, leżąc na nim wspólnie, gdy Cas miał opuszczoną jedną nogę na ziemię i bujał ich bezustannie, nie przestając, gdy Dean zasypiał mu na piersi, by się nie wybudził.
Piękno tego miejsca, ogrodu i całej rezydencji tak strasznie kłóciło się z atmosferą w domu, aż nierealne. Dean był tym zmęczony, widać to było na jego twarzy. Mogli odpoczywać w ogrodzie, gdzie Castiel cicho czytał mu swoje ulubione książki, przechadzać się poza teren posiadłości, wśród rozległych pól i wzgórz, a nawet tkwić w wielkiej bibliotece Novaków, z wysokimi regałami zapełnionymi aż do sufitu, ale to i tak niewiele dawało, bo w domu było po prostu nieprzyjemnie. Matka bruneta przestała być otwarcie wredna, ale na tym się kończyło, zwłaszcza teraz, gdy przyjechał Gabriel, a pozostali bracia wciąż prowokowali kłótnie. Anna jak zwykle w nic się nie wtrącała, co było chyba jeszcze gorszą postawą, niż aktywny udział w tym wszystkim.
A Cas był coraz cichszy.
Winchester zauważył to pierwszego wieczoru, kiedy niebieskooki do niego przyszedł. Odpowiadał na pytania, ale nie mówił sam z siebie. Milczał, gdy razem leżeli i całował go tylko w głowę, zanim wyszedł. Był przygnębiony i smutny, jakby powoli zdawał sobie sprawę z czegoś strasznego, a Dean nie mógł mu pomóc.
CZYTASZ
O, Children
FanfictionWygranie najbardziej prestiżowego turnieju w świecie czarodziejów nieco się komplikuje, gdy Dean Winchester znów spotyka swoją szkolną miłość, a żadne czary nie są w stanie wymazać mu z pamięci Szukającego z drużyny Slytherinu, który zawrócił Gryfon...