Epilog

846 49 46
                                    

grudzień 2018r., Dolina Godryka, południowo-zachodnia Anglia

-Błagam, powiedz, że nie powiedziałeś tego, co sądzę, że powiedziałeś.

Dean uniósł brwi, czekając, aż Castiel poda mu nóż, o który prosił.

-A co takiego?-zapytał, stojąc nad zrobionym przez nich sernikiem. Cas opuścił ramiona.

-"Podaj mi otwieracz do ludzi". Pokazałeś na nóż...i powiedziałeś...otwieracz...do ludzi.

-A nie powinienem?

Brunet poddał walkę, zwyczajnie przekazując mu narzędzie. Wyglądał, jakby kwestionował swoje wybory życiowe.

-Merlinie, daj mi siłę.-wzniósł oczy ku niebu.-Mieszkam z psychopatą.

Dostał mąką w twarz, ale już się z nim nie przepychał. Dean mógł traktować swój otwieracz do ludzi dość dosłownie.

Szli na kolację do Winchesterów, Wigilię, właściwie-Sam i Jessica też mieli się zjawić. Upiekli razem ciasto, by nie przychodzić z pustymi rękami, oprócz, oczywiście, prezentów. Było ich stać na najlepsze.

Pieniądze z majątku Novaków były już na koncie Castiela u Gringotta, tak samo wszelkie zapłaty za udziały i inne tego typu pierdoły-w dworku mieszkał już ktoś inny, jakaś rodzina z Rosji. Średnio go to interesowało.

Mieszkanie w Londynie przy takiej kasie tragicznie bladło, ale wciąż je wynajmował, po bardzo, bardzo niskiej cenie, jak na standard lokalu i lokalizację, starsza para lesbijek z dwoma kotami, która tam mieszkała, zrobiła interes życia. Dawały mu ciasteczka, ilekroć zjawiał się po należną kwotę, bo nie potrafiły zrobić przelewu. Czasem w ogóle zapominał ją odebrać. W końcu ustalili, że przyjedzie raz na kwartał i zbierze całość, a one z radością się zgodziły.

-Musimy iść się umyć przed wyjściem.-stwierdził blondyn, klepiąc go delikatnie w biodro.-Wyglądasz, jakbyś z piekarni wyszedł.

-Żebyś ty zaraz tak nie wyglądał, cwaniaku. Bez ciebie pod prysznic nie idę.

Winchester tylko słodko się zaśmiał, przytakując.

Zapakowali sernik do pudełka, posprzątali zaklęciem całą kuchnię naraz. Widniało w niej kilka nowych ramek, oni z Charlie, gdy spotkali się w Londynie, oni z rodziną Benny'ego, gdy pojechali z nimi na kiermasz świąteczny na Mikołajki-mała Deanna rosła jak na drożdżach, coraz mniej spała, a coraz więcej uśmiechała się słodko do każdego wokół. W ogóle nie płakała, praktycznie nigdy, a Dean zastrzegał się, że to ta jedna cecha, którą ma po ojcu chrzestnym (którym jeszcze nawet teoretycznie nie był), chociaż on sam ryczał na każdej komedii romantycznej, którą z Casem oglądał.

Mieli też zdjęcie Gabe'a i Balthazara z Francji, przesłali im je na maila, a oni je sobie wywołali-byli na plaży, uśmiechali się szeroko i pokazywali środkowy palec do kamery. Mail był podpisany krótko: "a wy co, frajerzy, zima w Anglii?".

Castiel przystanął przy pustym koszyczku Dyzia, ponuro zerkając na ramkę ze zdjęciem zwierzaka, która stała obok. Zrobili je całkiem niedawno, deanowym polaroidem, może w połowie listopada. Puszek umarł pierwszego grudnia, w swoim łóżeczku, Dean go znalazł. Zasnął i więcej się nie obudził. Pochowali go przy słonecznikach, na które kochał patrzeć w ciągu ostatnich kilku tygodni życia, na świeżym powietrzu, wśród trawy, znad której ledwo wystawał.

Miał dobre życie, długie, pełne miłości-najpierw od Gabriela i Balthazara, na koniec od Deana i Casa. Umarł wciąż mając różowe, wyblakłe, ale różowe włoski. Nieszczęśliwe Puszki Pigmejskie traciły swoją barwę całkowicie, gdy się starzały. Dyzio był kolorowy do samego końca. Przytulił się do dłoni bruneta, gdy kładł go do koszyczka w jego ostatni wieczór, jakby wiedział, że musi się pożegnać. Szkoda, że Deanna nie zdążyła go poznać, na pewno by się polubili.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz