jak ktoś zgadnie na kim wzorowałam Silviana i Brooke'a dostaje ciasteczko
===
czerwiec 2018r., Dakota, Stany Zjednoczone Ameryki, teren chroniony przed niemagamiPosiadanie Roberta Singera jako trenera miało dwie zasadnicze zasady-jeśli trenowałeś, trenowałeś do upadłego, jeśli wyznaczył ci dziennie dwanaście godzin ćwiczeń, to miałeś dwanaście godzin ćwiczeń, nie było litości w tym temacie. Ale od czasu do czasu trafiał się dzień, kiedy mogli na chwilę przestać być sportowcami-dzień, bez lekcji czy obowiązków, w którym mogło zdarzyć się dosłownie wszystko. Dzień, który mógł odmienić ich los.
Dean oglądał za dużo Meridy Walecznej.
Przekaz bajki jednak się zgadzał, bo naprawdę raz na jakiś czas mieli calutki dzień wolnego-od treningów, od spotkań, od wywiadów, od zdjęć, od omawiania taktyki czy błędów poprzednich meczy. Singer dawał im calutkie dwadzieścia cztery godziny na relaks, zazwyczaj tuż przed kolejnym meczem, dzień czy dwa, by nie ześwirowali ze stresu. Zazwyczaj spędzali go razem, by przypilnować każdego zawodnika co do kwestii rozrywki-niektórzy nawet tego dnia wymykali się trenować, albo siedzieli w pokojach ślęcząc nad nagraniami własnych błędów. Nie, Harpie były drużyną i jako drużyna odpoczywali. Zwłaszcza, że zazwyczaj to Charlie sprawowała nad nimi pieczę w tym temacie-kapitan był od meczy, zastępca od życia. Dogadywali się.
Znicz leniwie machał skrzydełkami na łopatce Deana, gdy przygotowywał rzeczy na basen-miał dobry humor, nawet się wyspał, nic go akurat nie bolało. Za trzy dni grali z Rosją, wolał być raczej rozluźniony przed meczem. Stres niczemu nie pomagał.
Spakował swoją torbę, przerzucił ręcznik przez ramię i wsunął różdżkę za szlufkę jeansów-miał już na nogach klapki, więc zamknął tylko pokój i z marszu przeszedł do windy, pogwizdując cichutko i sprawdzając swój telefon. Sam dzwonił kwadrans temu. Później nie będzie miał do tego głowy, więc nacisnął kontakt brata, układając komórkę przy uchu, gdy czekał na windę w luksusowym korytarzu.
Ostatni raz rozmawiali parę dni wcześniej, dzieciak zadzwonił pochwalić się, że dostał awans w Ministerstwie. Pracował w innym wydziale niż Castiel, który dodatkowo rzadko tam bywał, bo zatrudniali go głównie bogatsi inwestorzy z zewnątrz, gdyby pracowali w tym samym zakresie, Dean zwariowałby już lata temu. To by było dopiero niezręczne, gdy twój były pracuje z twoim młodszym bratem.
Sammy po Hogwarcie ukończył parę kursów i pracował w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, chociaż często bywał też w Departamencie Tajemnic-kochał swój zawód, chociaż jego bratu raczej zbierało się na wymioty, gdy myślał o papierkowej robocie i ośmiu godzinach za biurkiem, ale trudno. Dzieciak był szczęśliwy, miał śliczną partnerkę, którą uwielbiała cała rodzina, planował z nią ślub, dwójkę dzieci i domek na przedmieściach, auto na raty i kablówkę z Netflixem. Był cztery lata młodszy, a o tyle bardziej ogarnięty w życiu prywatnym, niż Dean, że blondyn czasami miał ochotę go zapytać, jakim cudem udało mu się poświęcać uwagę czemukolwiek innemu, niż pracy, jak robił to sportowiec.
-Heya, Sammy.-mruknął, gdy szatyn w końcu odebrał i wszedł do windy, kiwając głową do Silvana, który też jechał na dół.-Co jest, przypomniałeś sobie o starszym bracie?
-Bardzo śmieszne. Nie odbierasz od rodziców, martwią się.
-Mam trzydzieści cztery lata, gówniarzu. I jestem w Stanach na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, jako kapitan waszej reprezentacji. Nie za bardzo mam czas na rozmowy z mamą.-zerknął na kolegę z drużyny, zauważając blady, różowy ślad na jego szyi.-Silvian, z kim ci się poszczęściło?
Pałkarz uniósł wzrok, zaraz znów go spuszczając i odchrząkując, jakby kapitan go zawstydził, chociaż normalnie rozmawiali o takich rzeczach na codzień.
![](https://img.wattpad.com/cover/249532009-288-k421707.jpg)
CZYTASZ
O, Children
FanfictionWygranie najbardziej prestiżowego turnieju w świecie czarodziejów nieco się komplikuje, gdy Dean Winchester znów spotyka swoją szkolną miłość, a żadne czary nie są w stanie wymazać mu z pamięci Szukającego z drużyny Slytherinu, który zawrócił Gryfon...