baby, i am a wreck when i'm without you, i need you here to stay

479 33 36
                                    

chyba wam wstawię to dzisiaj hurtem do końca, miejmy to z głowy

wrzesień 2018r., Dolina Godryka, południowo-zachodnia Anglia

Dyzio wychynął dziubek z kieszeni jego kurtki, gdy przekroczyli bramę miasteczka, mierząc się na spojrzenia z Niuchaczem, który zacierał rączki, widząc zegarek na nadgarstku Deana. Obniżył zadek, szykując się do biegu po zdobycz, ale zanim w ogóle wystartował, mężczyźni przeszli przez wejście i zostali poza jego zasięgiem-Dyzio pokazał mu język, plując jak dziecko i przekrzywiając różową łepetynę z zadowoleniem. Winchester wyciągnął go z kieszeni i posadził sobie na ramieniu, by było mu wygodniej.

Dolina Godryka na początku jesieni wciąż w większości była zielona-kilka drzewek zaczynało mienić się rudymi odcieniami, ale żadne w całości. Jak zwykle rustykalna, ale piękna-a może piękna, bo rustykalna-domki siedziały sobie przy wąskich dróżkach jak słowiki na gałęzi, ludzie kręcili się po ogródkach, wracali z lokalnych sklepików z zakupami. Dean prowadził go przez wszystkie te klimatyczne, spokojne ulice do swojego domu, oddalonego trochę od domu rodziców i brata. Sammy pracował w Ministerstwie tylko przez część roku, resztę spędzał tutaj, a więc i tutaj miał dom.

Ludzie witali się z blondynem wesoło, gratulowali mu wygranej w Mistrzostwach i ewidentnie chcieli z nim trochę pogadać, ale Dean tylko uprzejmie mówił, że zrobią to kiedy indziej. Niektórzy zerkali ciekawie na Castiela, ale nic nie mówili. Dyzio patrzył na wszystko, oczarowany: nigdy nie był na teoretycznej wsi, zawsze żył w Londynie, ewentualnie wyjeżdżał z Gabrielem i Balthazarem na urlopy, ale na prawdziwej, angielskiej pipidówie nie był nigdy. Już mu się tu podobało.

Dean otworzył furtkę zaklęciem, przepuszczając w niej bruneta, który od razu uniósł głowę, rozglądając się dookoła. Dom Winchestera był spory, odnowiony, ale w tym samym stylu, co reszta Doliny: parter i piętro, ewentualnie mały strych. Przed nim rozpościerał się spory, nieco dziki ogród, pocięty krętymi, kamiennymi ścieżkami. Widział stąd również jakieś maleńkie oczko wodne z fontanną w kształcie ryby. Łąka usiana była polnymi kwiatkami, a przy wejściu do budynku, pod oknami parteru, rosły w rzędzie słoneczniki.

-Wybacz.-blondyn westchnął, schylając się, by podnieść z ziemi czekoladową żabę.-Uciekają dzieciakom, nie wiem, czemu przychodzą akurat tutaj.

Przełożył żywą przekąskę za furtkę, a ta czmychnęła za róg, pozostawiając za sobą ślady brązowych łapek. Wytarł dłoń w kurtkę.

-Pięknie tu.-stwierdził Cas, przymykając oczy, gdy słońce padło mu na twarz.-Cudowne powietrze.

-Tak, na ciebie, londyńskiego palacza, pewnie działa lepiej niż marihuana. Jeden wdech i twój mózg dostaje więcej tlenu, niż w ciągu roku. Musisz to wreszcie rzucić.

-Staram się.

-Nie widać. W moim domu palenia nie będzie.-Dean poszedł dalej żwirową ścieżką, a jego bagaż poleciał sobie za nim, gdy machnął na niego różdżką.-Mogę ci robić meliski, jak się stresujesz nie wiadomo czym.

Cas tylko delikatnie się uśmiechnął.

Dean otworzył im drzwi, znów go przepuścił i odetchnął ciężko, po wielu miesiącach wracając do upragnionego własnego kąta. Zrzucił buty, niedbale odkopując je na bok i mruknął zaklęcie, które momentalnie pozbyło się wszelkiego kurzu z całego parteru.

W środku budynek w dużej mierze przypominał rodzinny dom Winchestera, podobne ściany, podobny wystrój, bardzo przytulny, komfortowy-może niezbyt modny czy nowoczesny, ale zdecydowanie przyjemny. Zdjęcia rodziny i przyjaciół na ścianach, sporo roślin, które odżyły, gdy Dean mamrotał kolejne zaklęcia, stare, piękne meble, drewniane podłogi, dąb połączony z kamieniem na murach. Widać było, że mężczyzna włożył sporo czasu w urządzenie tego miejsca.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz