hurt and grieve but don't suffer alone, engage with the pain as a motive

488 57 33
                                    

maj 2018r., siedziba tymczasowa Harpii z Holyhead, okolice Washington DC, teren chroniony przed niemagami, Stany Zjednoczone Ameryki

Był jeden szczegół, który zawsze go irytował-no, może nie zawsze, ale zawsze miał jego świadomość, a obecnie właśnie to irytowało go najbardziej.

Kiedy Castiel rzucał na niego zaklęcia, już odkąd zrobił to po raz pierwszy, na trybunach stadionu do Quidditcha w Hogwarcie, czuł urok jeszcze na długo po tym, jak przestawał działać. Ramię znów go bolało, bo nic nie powstrzymywało reakcji organizmu, ale wciąż czuł ciepło, które bez końca się po nim rozpływało, jakby odrobina magii płynęła mu tam w żyłach, pozostałości po mocy bruneta. Magia zawsze zostawiała po sobie ślad. A on czuł go w swoim barku.

Uczucie nie było nieprzyjemne-ani go to nie bolało, ani łaskotało. Było mu tam cieplej, niż indziej, chociaż nogi miał pod kołdrą. Miał wrażenie, że atomy przenikają się nawzajem w jego ciele, połączone i swobodne, nie tak upierdliwe, jak surowa fizyczność innych części jego ciała. Wciąż, nie mógł zasnąć.

Westchnął, gdy wchodził do swojej łazienki, nagi od pasa w górę, jedynie w szarych dresach, boso i z rozczochranymi włosami. Zignorował swoje odbicie, tatuaż Znicza na łopatce, trzy bramki tuż nad linią spodni, ugodzony strzałą Achilles siedział na jego kości biodrowej. Tatuaże były magiczne, więc, kiedy odczuwał większe emocje, poruszały się-Znicz trzepotał skrzydłami, gdy był szczęśliwy, bramki chwiały się, poruszane wiatrem, gdy się bał, a Achilles...cóż, teraz tylko on był w ruchu. Opuszczał smutno głowę, na wpół leżąc, na wpół siedząc, nie wyjmując nawet strzały ze ścięgna, które zostało nazwane na jego cześć.

Ciekawe, czy Castiel wciąż miał swój tatuaż...pewnie dawno temu go usunął. Dean też pewnie powinien usunąć swój.

Przemył twarz wodą, oddychając ciężko i dotykając mokrymi palcami barku-siniak już zszedł, trochę go pobolewał, kiedy unosił ramię, ale najbardziej chciałby, żeby ten cholerny ślad zniknął. Tak jak kiedyś, na początku, jego ciało cieszyło się z obecności Castiela w pobliżu, a umysł go nienawidził-bardziej, niż gdy grali w Quidditcha w Hogwarcie.

Wyszedł cicho z pokoju, chcąc zrobić sobie po cichu kakao-miał tylko trzydzieści cztery lata, potrzebował ciepłego kakao-i przeszedł po ciemnym korytarzu, pocierając upierdliwe ramię. Jeśli niedługo nie przestanie czuć, jakby stado motyli mu je obsiadło, Bóg mu świadkiem, odrąbie sobie rękę.

Kwatera miała duży salon połączony z kuchnią, oprócz wielkiej stołówki, na której jedli wspólnie-w tym salonie zazwyczaj wieczorami przesiadywał ze swoimi zawodnikami, tutaj zdarzało im się w ciągu ostatnich dwóch tygodni obejrzeć jakiś film i zrelaksować po całych dniach treningów. Wszedł do kuchni, ziewając lekko i szukając w ciemności mugolskich składników po szafkach.

-Kakao jest w tej najbliżej okna.

Niemal podskoczył, zerkając przez ramię-Castiel siedział na kanapie, robiąc coś na swoim laptopie. Był tak zmęczony, że go nie zauważył i, najwyraźniej również na tyle, by od razu się z nim nie pokłócić.

Nie odpowiedział nic na jego słowa, sięgając po odpowiednie pudełko i stawiając je na blacie. Novak stukał w klawiaturę, wciąż w ubraniu, ciemnej bluzie i jeansach, włosach odgarniętych do tyłu, chociaż kilka kosmyków spadało mu na czoło i skronie.

Podgrzał sobie mleko w tradycyjny sposób, zostawił różdżkę przy łóżku-oparł się tyłem o wyspę kuchenną, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

-Nie jest ci zimno?

Nie chciał mu odpowiadać, ale był już porządnie wkurwiony swoim barkiem-mógł go chyba nienawidzić i zamienić z nim kilka słów? Był środek nocy, rano będzie tego żałować.

O, ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz